Nad świątyniami Baganu powoli zachodzi słońce, dookoła wydłużają się cienie setek stup, które ciągną się aż po horyzont. Małe, większe i te ogromne mające po kilka pięter. Tu gdzie teraz stoję, jest kameralnie, ale całkiem niedaleko mnie widzę Shwesandaw Pagoda, na której kolejnych piętrach kłębi się mrowie ludzi. Jutro popełnię ten błąd i też tam pójdę. W końcu… to podobno najlepsze miejsce w Birmie do obserwowania zachodów słońca.
Na wąskiej galeryjce świątyni , pół godziny przed zachodem słońca nad Bagan udało mi się ustawić w drugim rzędzie. Szczerze mówiąc widok z tej wielkiej, wcale nie był wiele lepszy niż z „mojej” wczorajszej, małej świątyni. Ale… może nie powinienem narzekać? W końcu widok z wysokiego tarasu Shwesandaw Pagoda „poleca sam Lonely Planet”?
Zmierzch to w Baganie pora na poły magiczna. Po gorącym dniu, kiedy palące słońce zmusza do poszukiwania cienia, teraz można wreszcie spokojnie podziwiać główną atrakcję turystyczną Birmy.
Bagan. Jadąc na zachód słońca nad stupami
Nie lubię tłumów, piękno wolę doceniać w kameralnych warunkach. Jeszcze pierwszego wieczora po przyjeździe do Bagan odnalazłem małą świątynię, taką, która umożliwia wejście na górne piętro. Początkowo jestem tu sam, ale ku mojemu zaskoczeniu już za chwilę podjeżdżają kolejne riksze. Przywożą turystów, którzy nad trudy pedałowania rowerem lub ostatnio bardziej wygodnickiej jazdy elektrycznym skuterem, przedkładają wygodę. Widocznie oni też z dala od tłumów chcieli zobaczyć zachód słońca. Ich przewodnicy i zarazem rikszarze doskonale wiedzą, na które stupy można wejść i są mniej oblegane. W sumie i tak nie jest źle, przynajmniej nie trzeba się przepychać, żeby zrobić zdjęcie.
Tłum turystów oznacza także jeszcze jedno: ogromną liczbę sprzedawców. Każdy usiłuje coś sprzedać, stare monety, drewniane rzeźby, obrazy a także pięknie malowane bambusowe tuleje do ich bezpiecznego przewożenia. Mój rower niestety skończył pod stosem innych jednośladów, zanim będę mógł na niego wsiąść potrwa to bardzo długo, najpierw muszą wrócić właściciele tych na górze. Dlatego nie mam chwili spokoju, nie mogę po prostu wsiąść do autobusu czy do rikszy i odjechać.
Zostałem oblężony przez tłumek sprzedawców, próbujących przekonać mnie, że to ich obrazek jest najlepszy, że potrzebuję właśnie tego, co oferują oni a nie handlujący obok. Przekonywanie i targi trwają długie minuty, mój rower jest coraz bardziej osiągalny, a cena produktów spada do kilku dolarów. Ulegam i kupuję kilka obrazków, w końcu warto mieć jakąś pamiątkę z Birmy.
Najciekawszą pamiątkę kupiłem jednak innego dnia, kiedy wdałem się w rozmowę z pewnym chłopakiem spotkanym w świątyni. Rzecz jasna jak zawsze zaczęło się od „Where are you from”, ale tym razem do kanonu doszło pytanie o to, czym płacimy w tej naszej Polsce i czy mogę mu pokazać jakiś nasz banknot. Tak się złożyło, że miałem przy sobie 10zł. Okazało się, że nasz Mieszko I na tyle przypadł do gustu mojemu rozmówcy, że przez ponad dwie godziny przekonywał mnie, że koniecznie muszę mu go… sprzedać w zamian za jego obraz. Cóż, jeździł za mną na swoim motorku, prosił, nalegał… i tym sposobem za 10 zł i dwa dolary ekstra dokonałem zakupu. Jak widać polski złoty ma moc nawet poza granicami kraju 🙂 Albo to może słowiańska uroda Mieszka I.
Świt w Bagan – świątynie i majestatyczne balony
Z powodu wieczornych tłumów na świątyniach uważam, że od zmierzchu ciekawszy jest świt, kiedy większość turystów jeszcze śpi po wieczornych wizytach w knajpach. W teorii wystarczy wstać godzinę przed świtem i dojechać na rowerze do wypatrzonego poprzedniego dnia miejsca. Od kiedy do Bagan wkroczyła technika i zamiast pedałować rowerem można wypożyczyć skuter elektryczny, przemieszczanie stało się łatwiejsze.
Wieczorem za poranny cel wyprawy wybieram największą z odległych pagód – Dhammayazika Paya. Wstałem godzinę przed świtem, zbudziłem obsługę mojego guesthouse’u, która najwidoczniej nauczona doświadczeniem poprzednich turystów, nie wierzyła moim nocnym zapewnieniom, że zamierzam rano wstać, bo rower nie był odstawiony tak, jak o to prosiłem. Tak, to było jeszcze wtedy, kiedy skutery nie występowały w tej okolicy. Jadę.
Koła roweru raz po raz zapadają się w piasek polnych ścieżek, które łączą w Baganie poszczególne pagody. Niestety w świetle mojej lampki czołówki pobłądziłem i wiem, że nie wyrobię się tam, gdzie chcę. Pozostaje znaleźć inne miejsce, gdzie powitam świt. I faktycznie, rano nie ma tłumów turystów, słońce witam sam. Teraz w świetle dnia przynajmniej wiem, gdzie mam jechać. Po chwili słyszę głuchy, raz po raz przerywany ciszą szum, dobiegający z wielu miejsc dookoła mnie. Obracam głowę i moim oczom ukazują się, sunące sznurem powolne cielska balonów, których kolory czasz kontrastują z niebieskim niebem.
Sunąc leniwie, zlewają się z kolorem cegieł świątyń. Niestety, przyjemność oglądania okolicy z wysoka jest dla mnie za droga. Trzysta dolarów za lot balonem nad Baganem to coś ponad moje możliwości finansowe. Wystarcza mi jednak ich widok, doskonale współgrający z brunatnymi cegłami pagód. Na drodze co jakiś czas mijają mnie, spowijając w tumanach kurzu, stare półciężarówki i autobusy. To pracownicy firm baloniarskich podążają za swoimi podopiecznymi, czekając aż będzie tak gorąco, że balony powoli opadną…
Wreszcie widzę swój cel majestatyczną Dhamayazika Pagodę. Nie jestem tu pierwszy. Tuż przede mną przyjechała wycieczka Birmańczyków. Czerwone szaty mnichów przeplatają się z jeansami „cywilów”. Wspólnie wchodzimy do świątyni i jak na komendę wyciągamy aparaty fotograficzne. Oni w nielicznych w Birmie jeszcze komórkach, na tle których mój Cannon jest jakimś przerośniętym monstrum, pokazem zbytniego luksusu i ostentacji. O dziwo teraz to ja jestem atrakcją turystyczną, do której ustawia się kolejka chętnych. Po chwili każdy idzie w swoją stronę i zostaję sam.
Słońce wciąż delikatnie muska ceglane mury świątyni, a ja siedząc na kilkusetletnim murku, patrzę w ciszy na bezkresne morze traw dookoła. Morze, z którego wyrastają czerwone iglice świątyń.
A w dali powoli opadają kolejne balony, za chwilę będzie już za gorąco. Za chwilę zjawią się zorganizowane grupy turystów. Póki co to miejsce jest tylko moje.
Dojazd do Bagan
Obstawiam, że do Bagan przyjedziecie z Rangunu lub Mandalay, bo przecież to dwa największe miejsca przesiadkowe – mają lotniska. Co ważne, dworzec autobusowy jest dość daleko od Old Bagan i New Bagan, czyli miejscowości, w których zapewne będziecie spali i tam macie swój guesthouse lub hotel. Dlatego nie dajcie się naciągnąć, tylko rozejrzyjcie po okolicy, bo wiszą tu tablice, ile kosztuje dojazd w konkretne miejsca. Ceny są regulowane i nie ma co się godzić na wyższe. Kierowcy szybko godzą się na normalną cenę.
10 komentarzy
Zacnie! 🙂
Bagan, czyli mistyczna kraina tysiąca pogód, to chyba jedno z ciekawszych miejsc o wschodzie słońca…
dobrze że także udało Ci się wstać i pojechać w środku nocy, aby zobaczyć ten teren o tej porze dnia. My co prawda nie widzieliśmy balonów – jakoś przez te parę dni kiedy tam byliśmy nic nie latało, ale trochę zdjęć udało się popełnić. jak masz ochotę to zapraszam: https://www.lkedzierski.com/birma/kraina-tysiaca-pagod-wschod-slonca/
pozdrawiam
łukasz
Ależ tam jest pięknie…
à propos polskiej waluty za granicą, miałam kiedyś taką sytuację, że bilety wstępu (gdzieś w Europie Zachodniej) kosztowały chyba dwa euro i przy płaceniu z portfela wypadła dwuzłotówka. Gdy pani w kasie zobaczyła tę monetę, powiedziała, że zamiast dwóch euro możemy dać dwa złote, tak jej się spodobały 🙂
Zachód słońca w Bagan to magiczne przeżycie. Chciałam nawet przelecieć się balonem, nieważne ile to by kosztowało, ale rezerwacje były porobione na kilka miesięcy w przód :/
A ja Ci powiem, że jak zacznę zarabiać na tyle dużo, że nie będzie mi ten lot balonem robił różnicy.. to wtedy jestem na tak 🙂
Póki co jednak te nawet 300 dolarów za godzinę czy półtorej przyjemności.. ba czystej frajdy, bo widok z góry na świątynie o poranku, musi być magiczny.
Ale te trzysta dolców to kurcze ładne „kilka” dni życia w Azji… ale jak kto wie, może pewnego dnia stanie się cud? 🙂
też nie lubię tłumów ;/ balonowa atrakcja jest też bardzo popularna w tureckiej Kapadocji. Ta przyjemność, jeszcze dwa lata temu kosztowała 250$ 😛
Tłumy w takich miejscach to coś co zabija całą radość atrakcji … U kogoś na blogu/stronie czytałam, że oglądali zachód słońca z bardziej kameralnego miejsca, które było genialne … Może to tamta Twoja mniejsza świątynia? 🙂
Kto wie, kto wie… może to była tamta świątynka 🙂
Ale co by nie mówić, to tych umożliwiających wejście na dach jest „kilka”, zatem tłum sie rozklada. A wszscy z aparatami i tak lecą na tę główną. Owczy pęd :/
Witam. Nie będę ściemniał jestem pod wrażeniem. Ja też tak chcę !!!!. I moja żona i córka też – no więc jak jest pełna zgoda to jedziemy – planujemy wyjazd 29.01-17.02. Trasa a jakże klasyczna Yangun – Inle Lake – Mandalay – Bagan i … no właśnie tutaj mamy nie wiadomą. Gdzie nad morze?. Może jakieś podpowiedzi – ma być cicho, spokojnie, czysto, hostelik 10 m. od plaży. Wiem, że mi odbija ale pomarzyć można.
A tak zupełnie poważnie. Garść pytań. Wrażenia z pobytu w Birmie świeże? ( publikacje z 2013 roku więc powinny ). Orientujesz się ile kosztuje lot balonem na 1 osobę ( a co ), w jakim terminie jest festiwal balonów i jakie miejsce nad morzem ewentualnie polecasz.
Dodaj do tego garść informacji na temat polecanych noclegów w tych miejscach. Może polecasz jakiś fajny trekking przy Inle Lake. Interesują nas ludzie, ludzie, ludzie czyli egzotyka a także piękna przyroda.
To tak na początek na rozgrzewkę – jakbyś mógł to odpisz na adres edekm@o2.pl.
Trochę piszę na blogu rodzinne-podroze.blogspot.com
Pozdrawiam.
Witaj,
Dziękuję za dobre słowo 🙂 Zawsze miło, kiedy komuś się podoba to, co się robi.
Ale ad rem jeśli chodzi o odpowiedzi na temat Birmy, bo pora późna a jutro trzeba iść do pracy.
Morze: ja jestem kompletnie niemorski, zatem nie zachczałem nawet o wybrzeże. To co mi się szalenie podobało to rejs do Mrauk U i to bym serdecznie polecał, jednak pewnie ta trasa wciąż jest zamknięta dla turystów z uwagi na konflikty plemienne w Birmie. Warto się jednak zapytać, bo może się okazać, że jednak można tam popłynąć. Co do info na stronie to faktycznie data publikacji to 2013, jednak wyjazd był rok wcześniej. Po prostu bloga uruchomiłem rok później i stąd taka data. Teraz jest to o wiele bardziej aktualne, co mam na blogu, bo piszę na bieżąco a nie przepisuję z szuflady.
Jednak jeśli chodzi o ceny to o ile jedzenie i transport nie zmienił się diametralnie, to noclegi jednak podrożały.
Co do lotu balonem w Birmie, to kolega był na początku tego roku (2015) i z tego co mówił (bo leciał) to taki lot w standardowej cenie kosztuje 360 dolarów. Kawał kasy jakby na to nie spojrzeć. Termin festiwalu balonów: nie mam pojęcia, ja byłem w listopadzie i załapałem się zupełnie przypadkowo. Jak to się mawia: więcej szczęścia niż rozumu 😉
Noclegi: nigdy nic nie rezerwowałem, zawsze jechałem „na pałę” i ogarniałem noclegi w ciemno. Jak mi się nie podobało w jednym hoteliku, to szedłem do innego. Ale ponieważ w hoteliku tylko śpię, to nie jestem wybredny i jak jest łózko to mi to wystarcza, to i nie wybrzydzałem. Teraz pewnie pokój to około 20 dolarów za całość najmarniej, tak też mówił kolega, zatem drożej dwukrotnie od tego, co ja miałem.
Trekkingi przy jeziorze Inle: Tu najpopularniejsze są trekkingi z Kalaw nad Inle. Można wybrać pomiędzy dwódniowym i trzydniowym, a dokąd się pójdzie i co zobaczy, to bardzo mocno zależy od przewodnika, którego dostaniecie.
Trekkingi organizuje praktycznie każdy hotel, ale najpupularniejszym jest Golden Lilly i z niego wychodzi najwięcej grup. Oni mają tez najwięcej kontaktów z przewodnikami. Nawet jeśli nie będziecie tam mieszkali, to na pewno można tam wpaśc i zapytać o dołączenie sie do grupy lub wynajem prywatnego przewodnika – wtedy po prostu sami negocjujecie jaką trasę chcecie i co Wam się marzy zobaczyć w trakcie trekkingu. Co ważne: takie wyjście z na trekking wiąże się z tym, że dostaniecie nie tylko własnego przewodnika lecz także i kucharza, który wieczorem przyrządzi Wam kolację a rano śniadanie.
Udanego wyjazdu! 🙂
I dzięki za podesłanie bloga! Rzecz jasna przejrzę, bo widzę że macie tam opisane kilka kierunków, w które mnie ciągnie 🙂