To chyba niecodzienny widok. Czuję na sobie zdziwione i zarazem rozbawione spojrzenia współtowarzyszy tej dość krótkiej podróży. Do Shwedagon Pagoda postanowiłem tym razem dostać się nie na piechotę, ale komunikacją miejską. Zwyczajnie, tak jak ludzie wracający właśnie z pracy.
Jadąc do Shwedagon Pagoda
Spis treści
Z potoku słów wyrzucanych przez wychylonego z autobusu chłopaka, którego głos ledwo przebijają się przez hałas ulicy, moje uszy wychwytują znajomo brzmiące słowo Shwedagon. Wciskam się do środka, moje 180 cm wzrostu ledwo mieści się w niskim wnętrzu pojazdu i raz po raz ku uciesze wszystkich uderzam głową w sufit. Przez tłum przebija się do mnie chłopak, by zainkasować opłatę 100 kyatów za przejazd, to jakieś 1/8 dolara.
Dookoła widzę rozbawione twarze osób, które tą trasę pokonują prawdopodobnie bardzo często. Widać, że widok turysty jadącego tak samo jak oni, nie jest tu codzienny, budzi przyjazne rozbawienie. Po kilkunastu minutach, kiedy zaczynam się niepokoić, czy aby na pewno dobrze jadę, nagle wszyscy zaczynają mi machać i przekrzykiwać, że Szwedagon, Szwedagon, Szwedagon! Doskonale wiedzą, po co wsiadłem i gdzie mam wysiąść, co robić, trzeba wysiadać, skoro tyle osób grzecznie prosi 🙂
U stóp symbolu Birmy
Pagodę widziałem wczoraj w nocy, kiedy jadąc z lotniska, kiedy dopiero co przyleciałem do Birmy, przejeżdżaliśmy tuż obok. Widoczna z daleka, złota, rozświetlona, jasna na tle okolicznej czerni niedoświetlonego Rangunu, dawnej stolicy Birmy. Teraz popołudniową porą jest po prostu majestatyczna, piękna. Chcę zobaczyć ją w środku, z bliska, zatem natychmiast z umownego przystanku podążam do bramy.
Na wzgórze ze stupą prowadzą cztery wejścia, każde z innej strony świata. Wybieram chyba najpopularniejsze z nich, południowe. Mijam strzegące bramy postacie mitycznych pół smoków, pół lwów. Zdejmuję buty (kto chce może je zostawić na dole za drobną opłatą) i zaczynam wędrówkę po długich schodach. Kasy dla turystów, gdzie zostawię 5 dolarów, są na samej górze. Dla leniwych zainstalowano windy, ale Birmańczycy zazwyczaj wybierają własne nogi, ja nie jestem gorszy.
Pokonując kolejne stopnie, można kupić dary, które chcemy ofiarować w naszych intencjach, ale także zwykłe pamiątki i żywność. Droga w górę to jeden wielki bazar, ciągnący się po prawej i lewej stronie szerokich, ocienionych schodów. Docieram do kas i po chwili widzę Shwedagon Pagoda z jego złotą poświatą. Shwedagon, jeden z głównych powodów, dla których przyjechałem do Birmy. Ogrom, przepych i zarazem finezja zapierają na chwilę dech, potrzeba chwili, by się przyzwyczaić, podobne wrażenie miałem kilka dni później w Bagan i kiedyś, kilka lat wcześniej, oglądając Angkor Wat.
Shwedagon Pagoda – święte miejsce Birmy
Do Shwedagon Pagoda podczas pobytu w Birmie wracałem trzy razy, bo to miejsce ma w sobie coś niezwykłego i mistycznego. Z jednej strony to świątynia, gdzie na każdym kroku spotykamy modlące się osoby, z drugiej to miejsce wręcz tętni zwykłym życiem, rozmowami, gwarem, śmiechem dzieci. Każdy ma tu równe prawa i nikogo nie dziwi klęcząca pośrodku dość wąskiego przejścia postać, każdy kulturalnie i dyskretnie omija, by nie przerywać modlitwy. Im głębiej jednak wejdziemy, tym modlących się, będzie więcej. Wystarczy zapuścić się pomiędzy świątynie gęsto wypełniające wzgórze i usłyszymy modlitwy płynące z niezliczonych miejsc. Wszyscy są równi wobec Pana Buddy.
Skurczona, nieruchoma postać starego mnicha niemalże wtapia się w posadzkę, tuż obok młody chłopak modli się przy innym posągu, z oddali dobiega delikatny śpiew grupy kobiet, która chodzi od jednego oblicza Buddy do drugiego i śpiewem wychwala swego Boga. W innym miejscu powstał dość przypadkowy chór, złożony z wszystkich, którzy tylko chcą się przyłączyć. Jedna osoba intonuje strofę, inne za chwilę ją podchwytują i powtarzają, trwa to kilkadziesiąt minut. Nikt się nie krępuje, każdy śpiewa jak umie, nikt na nikogo krzywo nie patrzy.
Modlitwy w cieniu złota
Chodząc z miejsca na miejsce, chłonąc atmosferę nawet nie orientuję się kiedy zapada zmierzch i zapalają się światła, które wręcz wycinają pagodę z ciemności. Tysiące szczerozłotych płytek, którymi pokryta jest Shwedagon Pagoda, odbijają miękki blask reflektorów. Do tego dochodzi poświata od tysięcy świec, które pielgrzymi zapalają w sobie tylko znanych intencjach. W tej miękkiej poświacie widzę kobietę, która kilkukrotnie czerpie wodę z misy i oblewa nią stojący tuż obok posążek. Nie słyszę co mówi, ale widzę, że głęboko wierzy, że ten rytuał i modlitwa musi pomóc. W końcu to najświętsza stupa i najświętsze miejsce w Birmie, każdy Birmańczyk chciałby przynajmniej raz w życiu być w tym miejscu.
A obok sacrum przelewa się fala profanum. Ci, którzy przed chwilą się modlili, wracają do swoich rodzin i znajomych z którymi tu przyszli. Siadają wszędzie, gdzie się da. Na schodkach i na gołej posadzce, wiodą długie rozmowy, śmieją się, żartują. Jeśli ktoś jest zmęczony, kładzie się spać, by przespać np. południowy upał lub odpocząć po podróży. Ubrani na czerwono młodzi mnisi zaczepiają turystów, którzy są tu całkiem liczni. Ale niestety niewielu przysiada na dłużej, by poczuć atmosferę miejsca. Jeszcze mniej decyduje się na dyskusje z tubylcami. I nie chodzi tu o nieznajomość języka, bo wielu mnichów, całkiem dobrze włada angielskim.
Ich starsi bracia doskonale wiedzą, że aby otworzyć się szerzej na świat, by rozumieć i być zrozumianym, by opowiedzieć o swojej kulturze, muszą znać język Zachodu. Zachodu, który coraz szerszą falą wlewa się do Birmy. Dlatego bardzo się cieszę, kiedy i do mnie przysiada się młody mnich, który zagaduje i jak to zwykle bywa i pyta czy podoba mi się. Widać, że chce usłyszeć jedną odpowiedź. Zresztą wszystko inne niż odpowiedź, że tak byłaby kłamstwem. Magicznie tu! Shwedagon jest po prostu niesamowita.
Po mojej jednoznacznej odpowiedzi, że tak, że bardzo, zapalają mu się oczy, widać, że jest z tego miejsca dumny. Rozmawiamy jeszcze chwilę, opowiada mi historię, jak w czasach kolonializmu Brytyjczycy chcieli wywieźć z pagody Shwedagon ich dzwon! Z radością snuje opowieść, jak podczas transportu dzwonu na statek, by zawieźć go do Londynu, zsuwa się on i tonie w odmętach. Słyszę opowieść jak Brytyjczycy wielokrotnie i bez skutku usiłowali go wydobyć.
I wreszcie dali sobie spokój, powiedzieli, że jeśli okoliczni mieszkańcy chcą mieć ten dzwon z powrotem w swojej świątyni, to mają go sobie wydobyć, nikt im nie będzie przeszkadzał. I oni dali radę, nie używając żadnej nowoczesnej techniki, dali radę! Prowadzi mnie do dzwonu i pokazuje obrazy wiszące obok. Obrazy przedstawiające opowiedzianą przed chwilą historię. Po chwili mój młody przewodnik znika, gdzieś musi iść.
Już późno, stwierdzam, że też pora wracać do centrum, do guesthouse’a w okolicach Sule Paya. Spędziłem tu kilka godzin, które nawet nie wiem, kiedy minęły. Z oświetlonego terenu Shwedagon pagoda wychodzę w ciemność Rangunu. Grzecznie dziękuję za oferowane taksówki i znikam w czerni. Powrót na piechotę to osobna przygoda, przygoda którą bez latarki trudno przetrwać nie odnosząc uszczerbku na zdrowiu a przynajmniej paru siniaków. Miasto chwilami jest całkowicie nieoświetlone, a część pobocza, po której idziemy, skrywa pod sobą kanały odprowadzające wodę. Niestety części przykrywających je płyt, czasami brakuje…
Do Shwedagonu będę jeszcze wracał, jutro pora opuścić Rangun i przemieścić się do kolejnych atrakcji Birmy. Do świątyń Baganu, o których pięknie tyle słyszałem, a potem do dawnego królestwa Ava i pobliskiej miejscowości gdzie można przejść się po moście U Bein najdłuższym tekowym mieście na świecie.
2 komentarze
Na szczycie wzgórza otoczona stupami stoi pagoda z przepięknym wielokondygnacyjnym dachem pomalowanym na złoty kolor. Wewnątrz znajduje się sporej wielkości posąg siedzącego Buddy, też oczywiście złoty. Dookoła widoki na okoliczne wzgórza i jezioro. Przyjemne miejsce, gdzie poza kilkoma lokalami nie ma żywej duszy. Nastroju nie psuje nawet fakt, że tuż obok świątyni buddyjski sprzedawca kokosów usiłuje nam je sprzedać za 1000 kyatów sztuka, gdy porządna cena dla turystów, czyli też sporo zawyżona to 300. Olewamy typa – dziś nie zarobi.
Jak dla mnie to iście magiczne miejsce, zwłaszcza tuż po zachodzie słońca, gdy setki, tysiące lampek są zapalane i tworzy się bardzo ciekawy klimat. Od naszej wizyty w Rangunie minęło już sporo czasu, jednak coraz częściej myślimy o tym aby tam powrócić, bo warto.
Podrzucam też trochę zdjęć z naszej wizyty w Shwedagon Pagoda – powinny się spodobać.
https://www.lkedzierski.com/birma/shwedagon-pagoda-miejsce-w-rangunie/
Pozdrawiamy