Pobyt w Kashan zacząłem z wysokiego C, jakby to powiedzieli muzycy. Poszedłem do meczetu i na dzień dobry pospierałem się z tamtejszym duchownym o religie. Ale to on zaczął.
Trudne o wierze z duchownym z Kashan rozmowy
Jak rzadko kiedy podczas mojego pobytu w Iranie, niebo przesłoniły chmury, zerwał się wiatr, wzbijając w górę drobinki słomy i gliny z których zbudowane były tradycyjne domy w rejonie, gdzie zamieszkałem. Zamiast mrużyć oczy, postanowiłem uciec gdzieś, gdzie wiatr nie będzie tak dokuczał i w razie czego będzie można uciec przed ewentualnym deszczem. Wyszedłem na główną drogę i mój wzrok a zarazem wybór padły na meczet Agha Bozorg. Dziarskim krokiem przekroczyłem bramę, zacząłem ciekawsko rozglądać się dookoła i już po chwili uświadomiłem sobie, że i ja stałem się tu atrakcją, bo w moją stronę powoli maszerował jegomość, którego głowa zakryta była białym turbanem.
Słowem w moją stronę podążał duchowny. Na salwowanie się ucieczką było za późno, a zresztą dlaczego miałbym to robić, w końcu nie uczyniłem nic złego. Po początkowej wymianie uprzejmości, przedstawieniu się i wyjaśnieniu, co tu robię duchowny przeszedł do części właściwej, czyli do rozmowy o wierze. A konkretnie o wyższości islamu nad katolicyzmem. Nie powiem, był całkiem nieźle przygotowany, ze swojego smartfona wciąż wyławiał nowe i ciekawe cytaty z koranu. Odpierałem te argumenty przywołując z otchłani pamięci szczątkowe cytaty z biblii oraz prawdy usłyszane na lekcjach religii.
Na dolnym dziedzińcu meczetu mieści się szkoła koraniczna, dlatego już po chwili byliśmy otoczeni przez gromadkę studentów. Mój gospodarz, który na co dzień naucza prawd wiary, wykorzystał to i wygonił jakiegoś ucznia po wodę, innego zaś po daktyle i tak zaopatrzeni przez około 20 minut wiedliśmy dysputę, w której ja stałem się przysłowiowym „adwokatem diabła” i gorąco optowałem za bliskiemu memu sercu kręgowi wartości chrześcijańskich, zaś mój rozmówca stanowczo opowiadał się za jedynie słuszną religią stawiającą Allaha ponad wszystkim. Niestety okazałem się zbyt opornym rozmówcą, bo duchowny wygonił swoich akolitów, by się nie przysłuchiwali a następnie zaczął podnosić na mnie głos.
Przyznam, że był to moment w którym poczułem się dość niekomfortowo, bo w końcu Iran to państwo wyznaniowe i może nie jest najbardziej rozsądne kłócić się z ich duchownymi o prawdy wiary. Na szczęście chyba bezcelowa rozmowa znudziła albo męczyła mego interlokutora i postanowił on wracać do edukowania materii bardziej plastycznej niż ja, bo pożegnał się i już po chwili z dołu dziedzińca zaczęły dobiegać wykrzykiwane za nauczycielem zdania.
Obstawiam, że cytaty z Koranu. Przed pożegnaniem się, duchowny wziął mojego maila obiecując, że napisze i prześle mi Koran, abym mógł jednak poznać Prawdę. Niestety mimo sprawdzanie skrzynki mailowej, przesyłka do mnie nie dotarła. Trudno, najwidoczniej nie okazałem się godny. Za to miałem chwilę spokoju, by zapoznać się z meczetem, bo i ciemne chmury wiatr przegonił, a słońce ponownie zaczęło się przebijać przez chmury. Pobiegłem zatem dalej, by obejrzeć kolejne atrakcje miasta.
Tradycyjne domy. Główne atrakcje Kashan
Do Kashan ściągają tysiące turystów, by obejrzeć jedną z głównych atrakcji miasta czyli tradycyjne domy. Jednak powiedzmy sobie szczerze, te tradycyjne domy, domami są tylko z nazwy, w rzeczywistości są to po po prostu pałace dawnych miejskich notabli. Pałace, które zachwycają zdobieniami, wprawiają w podziw rozwiązaniami technicznymi, które nawet dziś onieśmielają finezją architektury.
Zacząłem niewinnie, o pierwszego domu z brzegu, od Taj Historical House, wszedłem, rozejrzałem się, stwierdziłem, że nic specjalnego i wyszedłem. Pełen nieufności poszedłem w kierunku kolejnego domu wskazywanego przez otrzymaną mapkę. Przekroczyłem próg Khan-e-Tabatabai i kiedy wyszedłem z mroków przedsionka na dziedziniec, wiedziałem już, że tego miejsca szybko już nie opuszczę. Zresztą, zdjęcie główne tego artykułu pokazuje właśnie ten pałac.
Zdobienia były na każdym możliwym elemencie pałacu. Rozliczne arkady z finezją podpierały piętra budynku, kolumny przeglądały się w lustrach, wyrzeźbione pnącza wiły się po murach, a na środku lśniła tafla wody. Jedyne co mogło przeszkadzać to natłok turystów. Akurat był piątek, dzień w którym Irańczycy tradycyjnie wyjeżdżają z miast, by zwiedzać swój kraj. Kashan położone jest zaledwie kilkaset kilometrów od Teheranu, zatem mieszkańcy stolicy tłumnie odwiedzają to miasto jako jednodniową wycieczkę. Ale w Khan-e-Tabatabai nie było jednak tak źle, pałac jest na tyle duży, że dało się tu znaleźć bardziej ustronne miejsce i w spokoju kontemplować piękno budynków.
Ponieważ czas naglił, a do zobaczenia była jeszcze spora część miasta, postanowiłem przemieścić się do kolejnej atrakcji czyli Khan-e Boroujerdi. Nie uszedłem nawet pięćdziesięciu metrów, kiedy i w Kashan usłyszałem znane „hello mister”, to kolejni turyści pozdrawiali przybysza z obcego kraju. Tym razem nie skończyło się na przywitaniu, bo postawny mężczyzna i podążający pół kroku zanim dwaj inni, nawiązali ze mną rozmowę.
Khan-e Boroujerdi. Kolejna piękna rezydencja
Zaczęło się od deklaracji, że oni by chcieli, żeby kultura Iranu zbliżyła się do tej zachodniej i co ja o tym sądzę. Zabrzmiało poważnie i prowokacyjnie, zatem zgodnie z własnym przekonałem odparowałem, że wcale nie życzę sobie ujednolicania kultur i nie po to tu przyjeżdżałem, by oglądać Europę bis. Zapanowała pełna konsternacji cisza, jak widać na taką odpowiedź nie byli przygotowani. Ale to tym lepiej, po potem pogłębiliśmy temat.
Okazało się, że właśnie poznałem profesora uniwersytetu z Teheranu i jego dwóch pomocników w randzie doktora… Jakaż to była przyjemna rozmowa! Pokrótce wspomnę tylko o fakcie, że mocno spieraliśmy się o to, kto ma mi kupić bilet wstępu do Khan-e Boroujerdi. Niestety mimo mojego uporczywego nalegania, moi nowi znajomi orzekli, że prawo gościnności nakazuje im zapłacić i żebym ich nie obrażał. Wypadało zatem ustąpić. Ustąpić i kontynuować ciekawe rozmowy. O kulturze, zmartwieniach Irańczyków, polityce, gospodarce i turystycznych atrakcjach Iranu. Po półgodzinnej rozmowie z żalem musiałem puścić moich gospodarzy, którzy wracali do Teheranu. Tak, Iran, to przede wszystkim spotkania z Irańczykami. Na każdym kroku 🙂
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wrócić do zwiedzania Khan-e Boroujerdi. Kolejny pałac, to niezliczone harmonijne łuki i bajkowe, sklepienia układające się w finezyjne geometryczne wzory. Nie tylko ja spędziłem tam wiele minut z zadartą głową, podziwiając kunszt twórców domu. A kiedy zaczynał boleć kark, wtedy wystarczyło wyjść na chwilę na dziedziniec, zmienić pozycję głowy z podziwiania rzeczy w górze na te na wprost i popatrzeć na basen na środku dziedzińca. A następnie znów można było wrócić do wnętrza i podnieść głowę.
Komu jednak dość zwiedzania tradycyjnych domów w Kashan, zawsze może pochodzić po ulicach i pooglądać zwykłe życie Irańczyków. Można zajść do sklepu kupić coś do picia, wstąpić do lokalnej knajpki na kebaba, kiedy doskwiera głód, czy zagłębić się w krytych uliczkach targu. Podczas takiej przechadzki dostrzegłem konstrukcję zupełnie inną niż wszystkie, coś jakby owalne jajo, zakopane do połowy w ziemi. Z ciekawością podszedłem, namierzyłem wejście i zajrzałem do środka. Tam niestety rozczarowanie, bo okazało się, że to jeden wielki śmietnik. Dopiero potem powiedziano mi, że to co widziałem, to stary budynek służący kiedyś do przechowywania lodu! Bogaci mieszkańcy Kashan mogli przyjść tu latem i kupić zgromadzony zimą lód.
Dla ochłody poszedłem zagłębić się w labirynt bazaru. Na herbatę. I na fajkę wodną
2 komentarze
Allah, na litość, nie Allach.
Ale co tu dużo mówić. Przepraszam za babola, dziękuję za zwrócenie uwagi i poprawiam.