Phnom Penh przeważnie śmierdziało i będzie mi się kojarzyło głównie z zapachem. Dlaczego nie z atrakcjami miasta? Do części z głównych atrakcji stolicy Kambodży nie udało nam się dostać. Uzbrojone po zęby wojsko szczelnie zamknęło nawet najmniejsze uliczki prowadzące do Pałacu Królewskiego i Srebrnej Pagody.
Phnom Penh. Pierwsze wrażenie ze stolicy Kambodży
Spis treści
To był mój drugi raz w Phnom Penh, ale z pierwszej wizyty niewiele już pamiętałem. Wiedziałem rzecz jasna, co mniej więcej należy w stolicy Kambodży zobaczyć, ale samych atrakcji już nie za bardzo kojarzyłem. Rzecz jasna może z pominięciem więzienia Tuol Sleng i Pól Śmierci, ale one pozostają w pamięci na zawsze, jak każde miejsce bestialskiego ludobójstwa przemawiają do wyobraźni.
Może to nietypowe, ale z pierwszego pobytu zapamiętałem nadrzeczną promenadę przy której stały wysokie maszty, na których powiewały flagi chyba wszystkich państw świata. Rzecz jasna musiałem odszukać ten z flagą w kolorze białym i czerwonym. Tym razem też chciałem to zobaczyć, ale ku mojemu rozczarowaniu niestety teraz na wszystkich masztach powiewa flaga Kambodży. Zatem jedna atrakcja Phnom Penh mniej.
Ale promenadą i tak warto pospacerować. Tu jak w soczewce widać problemy tego biednego jak mysz kościelna kraju i jego równie biednych obywateli. Pal sześć nienamolnych żebraków, oni są wszędzie i wiem, że nie da się wszystkim pomóc. To po prostu niemożliwe. Na mnie tak samo jak poprzednim razem wrażenie zrobiły młode dziewczyny idące za rękę lub pod ramię ze starszymi panami z Europy. Wierzcie mi, że to się od razu rzuca w oczy. I cóż, wystarczy skręcić w jakąkolwiek uliczkę odchodzącą od deptaka i biegnącą tuż obok ulicy, by trafić w labirynt uliczek, przy których kolorowymi neonami kuszą kolejne lokale.
A przed nimi lub w wejściu czekają dziewczyny, liczące na to, że i one będą mogły zarobić i trafią na swojego starszego pana, dzięki któremu zarobią. I nigdy się nie dowiemy czy zostały do tego zawodu zmuszone przez los i biedę czy padły ofiarą handlu ludźmi. Chociaż w sumie jedno od drugiego w ludzkim wymiarze różni się niewiele. W Kambodży widać to bardzo dobitnie. Jak w każdym biednym kraju świata.
To było wieczorem, bo po przyjeździe z Siem Reap czyli ze zwiedzania Angkoru i okolic mieliśmy jeszcze kilka godzin, zanim trzeba było położyć się spać. Wieczorem nie wiedzieliśmy jeszcze o tym, że rano miasto zamieni się w wojskową twierdzę. Szwendaliśmy się zatem radośnie po migających kolorowymi światłami uliczkach, zaszliśmy nawet na piwo do pubu, który serwuje craftowe trunki. Cóż, piłem tam jedno z droższych i najgorszych piw, jakie miałem okazję próbować w życiu. Nie zawsze dobrze się trafia, przynajmniej jednak próbowałem. Jak mówi powiedzenie, najbardziej żałuje się tego, czego się nie zrobiło i nie spróbowało.
Atrakcje Phnom Penh
A potem był poranek, bo od rana postanowiliśmy rzucić się w wir zwiedzania, by obskoczyć wszystko to, co Phnom Penh oferuje dla turystów. Najpierw chcieliśmy zobaczyć Pałac Królewski i Srebrną Pagodę. Niestety zderzyliśmy się ze ścianą, a raczej z zasiekami. Wojsko na wszystkich dojazdowych uliczkach ustawiło blokady i cała reprezentacyjna część miasta została odcięta. Usiłowaliśmy to jakoś okrążyć, ale mysz nie miała szans się przecisnąć. Ktoś powiedział, że po południu będzie już otwarte. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, zatem w ruch poszedł plan awaryjny.
Pola Śmierci
Na pierwszy ogień poszły Pola Śmierci, bo są najdalej, wzięliśmy pana z tuk tukiem i pojechaliśmy. Wiedziałem już, czego się spodziewać, bo historia Czerwonych Khmerów jak też i Pol Pota nie są mi obce, no i przecież raz tu już byłem. Tylko że Pola Śmierci też się zmieniły, może nie w warstwie historycznej, ale jako muzeum stały się bardziej hmmm interaktywne. Jeśli można użyć tego słowa. Kiedy byłem tu chyba sześć lat temu, stała kaplica czaszek i małe muzeum tuż obok wejścia. Te budynki stoją do dziś i robią takie samo wrażenie jak wtedy. Zmieniło się tyle, że dziś nie można tu robić zdjęć.
Zmienił się jednak także diametralnie sposób zwiedzania, o ile można użyć tego sformułowania. Na bramce dostajemy pudełko z elektronicznym przewodnikiem, który w języku angielskim (polskiej wersji nie ma) opowiada historię ludobójstwa popełnianego w miejscu, w którym się znajdujemy. Idziemy śladem tych, którzy przybywali tu na swoją ostatnią drogę. Tu był ich koniec. A wiedzcie, że Kambodża za Pol Pota była jeszcze, duuuużo biedniejsza niż obecnie. Dużo, duuużo biedniejsza, zatem to co tu wyrabiano, przechodzi wszelkie cywilizowane wyobrażenie. Dlaczego? Bo uśmiercanie miało być tanie. Tanie państwo w swojej najbardziej taniej i wynaturzonej formie.
Tak, miało być tanio. Tu nikogo nie było stać na kule i nazwijmy to jakkolwiek humanitarne rozstrzelanie. Nie, tu się mordowało wszystkim, czym popadło czyli maczeta, młotek, długi pręt metalowy, kij, czy nawet ostre liście którymi podrzynano gardła, by ofiara się wykrwawiła albo przynajmniej nie krzyczała, jak ją będą dobijali. Ale są też i miejsca jeszcze bardziej makabryczne, w których małym dzieciom po prostu roztrzaskiwali głowę o drzewo. Prawdziwymi szczęściarzami mogli się nazywać ci, których zwyczajnie wieszano. A wszystko to przy akompaniamencie patriotycznych pieśni i warkotu generatora, który dostarczał mocy do oświetlania egzekucji i nagłośnienia – w tle leciały patriotyczne pieśni.
I wszystkie te opowieści sączą się wam do ucha, kiedy idziecie po ponumerowanych miejscach. Dziś są tu po prostu doły, gdzie zakopywane były ciała, setki… tysiące. Nad cała okolicą króluje kaplica czaszek. W niej przechowywane są ekshumowane ze zbiorowych mogił kości – czaszki, piszczele… cała anatomia. Na czaszkach są kolory wskazujące na płeć ofiary i rodzaj narzędzia, którym została zabita. Mała dziurka to jakiś metalowy pręt, wielka wyrwa w czaszce, pewnie młotek czy inne tępe narzędzie, zgruchotana czaszka, zapewne jest efektem działania jakiegoś metalowego drąga. Sami sobie powiedzcie, czy robi to na was wrażenie.
Więzienie Tuol Sleng
Właściwie powinniśmy zwiedzać w odwrotnej kolejności, ale w sumie co za różnica. Dlaczego w odwrotnej? Bo z Tuol Sleng więźniowie byli przewożeni na egzekucję. Akurat w tym miejscu niewiele się zmieniło, no może na gorsze. Jedno piętro jednego z dwóch budynków było zamknięte z powodu jakichś prac. Niestety, było to piętro, w którym znajdowały się dawne cele więźniów. Zmieniło się również to, że w dawnych salach lekcyjnych (bo kompleks kiedyś był szkołą) a następnie izbach przesłuchań czy też po prostu tortur wiszą kartki z zakazem fotografowania we wnętrzach.
Zniknęły też zewnętrzne siatki zabezpieczające korytarze. Zabezpieczające więźniów przed możliwością wyskoczenia i popełnienia samobójstwa. No i zwiedzających jest więcej. Cóż, w zasadzie nie wiem, co więcej napisać o tym miejscu, bo co można napisać o katowni, służącej do wyciągnięcia zeznań? A dla świętego spokoju i tak więźniowie się przyznawali. Co można napisać o takim miejscu? Opisać zdjęcia przedstawiające zmasakrowane po przesłuchaniu zwłoki? Zresztą, kilka lat temu opisałem już swoją wizytę w tej katowni.
Wyszliśmy z muzeum i poprosiliśmy naszego pana z tuk tukiem, by zawiózł nas do Srebrnej Pagody.
Phnom Penh – miasto wojskiem podzielone
I tu spotkało nas zaskoczenie, bo okazuje się, że Phnom Penh wciąż pozostawało zamknięte mimo wcześniejszych informacji, że po południu zabytki zostaną otwarte. Wysiedliśmy z tuk tuka i postanowiliśmy, że przejdziemy brzegiem rzeki do Muzeum Narodowego. I co? znów doszliśmy do muru z funkcjonariuszy i ustawionych barierek. Żeby tędy przejść, musielibyśmy posiąść umiejętność chodzenia po wodzie.
Niestety żaden z nas nie czuł się na siłach, zatem poobserwowaliśmy potężną rzekę, którą płyną tu całe kępy różnych wodorostów i wzięliśmy tuk tuka. Kazaliśmy się wieźć do muzeum. Wiedzieliśmy, że ono na pewno jest otwarte. I że jest warte odwiedzenia, w końcu sporo rzeźb z Angkoru i innych kompleksów świątynnych z całej Kambodży zostało przywiezionych właśnie tam.
Muzeum Narodowe w Phnom Penh
Bilet do muzeum nie jest najtańszy, ale skoro przeleciało się tyle tysięcy kilometrów, to przecież grzechem by było odpuścić sobie takie nagromadzenie dawnej sztuki. I to co zaskakuje, to to, że niektóre z rzeźb skojarzyły mi się bardziej z monumentalnymi kamiennymi postaciami ze starożytnego Egiptu. Wiem, że dla znawców zabrzmi to obrazoburczo, ale jestem laikiem, zatem piszę, co mi się skojarzyło. Zresztą rzućcie okiem na zdjęcie.
W muzeum obowiązuje zakaz fotografowania, ale powiedzmy sobie uczciwie, że nikt go nie przestrzega. Obsługa pewnie zareagowałaby dopiero wtedy, kiedy ktoś zdjęcia robiłby z fleszem. Chociaż i w to powątpiewam. Ale naprawdę warto się po muzeum pokręcić, bo nagromadzenie starych arcydzieł jest ogromne. Zobaczymy tu biżuterię, będą małe posążki, ale w sali obok będą stały potężne posągi.
W jeszcze innej możemy podziwiać misterne rzeźbienia, np. takie jakie są w Banteay Srei, czyli Świątyni Kobiet, którą można obejrzeć w czasie objazdu po dużym kółku w Angkorze (rzecz jasna jeśli wykupimy dodatkową opcję). Naprawdę dla miłośników sztuki muzeum w Phnom Penh będzie nie lada gratką. A smaczkiem dodającym klimatu, niech będzie jeszcze wewnętrzny dziedziniec. Tu można usiąść na ławeczce i podziwiać zieleń oraz czerwień murów i dachu. Fajnie tu i aż się nie chce wychodzić. Szczególnie wieczorem.
Potem poszliśmy jeszcze do Wat Phnom, czyli świątyni, położonej na wzgórzu. Cóż, ponieważ zapadła już noc, świątynia nie wywarła na nas wielkiego wrażenia. Podsumowałbym ją, że ok, ale po co? Ciekawsze było już dojście do niej, bo jak to w Azji, trzeba umieć przejść przez jezdnię i pozostać przy życiu. Wiecie, to jest w sumie jak w tych starych grach, które można było kupić na targach od Rosjan w latach 90’tych. Taka gra, kiedy ludzika trzeba było przeprowadzić przez ulicę i nie wpaść pod samochód. Słowem przeżyć 😉
Na koniec zaś trzeba było tylko wrócić do hotelu, odebrać pozostawiony tam bagaż, wypić obrzydliwe pożegnalne piwo marki Angkor i pojechać tuk tukiem na lotnisko, bo czekał nas wieczorny lot do Bankgoku i dalsze zwiedzanie tamtejszych atrakcji. 8 dolarów za kurs, to nie jest wiele, a ja tuk tukami lubię jeździć, to taka kwintesencja Azji.
W międzyczasie minęło nas kilkadziesiąt ciężarówek pełnych wojska. Właśnie wracały do koszar, wypełnione tysiącami żołnierzy. Wrócą tu juro, by chronić interesy rządzących, tłamsić opozycję i wywoływać frustrację turystów. Chociaż to ostatnie jest tu najmniej ważne.