Czerniowce nie rzuciły mnie na łopatki, nie stały się moim ulubionym miastem na Ukrainie, nie marzę po nocach o powrocie do miasta i zobaczeniu atrakcji Czerniowców raz jeszcze. Ale też muszę przyznać, że to piękne miejsce i warto poświęcić mu dzień, a na spokojnie nawet dwa.
Samolot powoli obniżał swój lot, lecąc nad niskimi wzgórzami, by za chwilę wylądować na lotnisku w Czerniowcach. A tutejszy port lotniczy to jedno z tych miejsc, gdzie czas się zatrzymał. Wizualnie doskonale ma się tu dawny Związek Radziecki. Taki postkomunistyczny barak, który śmiało mógłby konkurować z barakami w Azji np. z Sittwe w Birmie lub lokalnym lotniskiem w Rangunie. Szybki teleport w czasie. Na szczęście tuż za drzwiami czekała normalność czyli taksówkarze, którzy szukali pasażerów. Szybko uzgadniamy cenę 80 hrywien za kurs do centrum i po chwili mam przedsmak tego, co jutro będę zwiedzał w świetle dziennym. Jutro zwiedzam Czerniowce!
Lubię prostotę, dlatego tak bardzo spodobała mi się ta długa arteria, która przecina całe miasto jak swoisty kręgosłup. Szeroka, pokryta starym brukiem, który na równi zachwyca wyglądem i irytuje hurgotem. Im bliżej centrum, tym piękniej, coraz częstsze są ślady świetnej przeszłości. I nie mówię tu o postkomunistycznym budynku dworca autobusowego, ale dawne Austro-Węgry, których miasto było częścią, są po prostu piękne. Lubię ten klimat i taką architekturę. Nawet nocleg mam w takim budynku.
Krótka historia Czerniowców
Spis treści
Czerniowce miały szczęście w nieszczęściu. Szczęście, bo mieszanka kultur zawsze działa dla miasta ożywczo, a nieszczęście, bo to miasto na granicy. Miasto, które na przestrzeni lat często zmieniało przynależność. Najbardziej widoczne są ślady Austro-Węgier, w skład których weszły w roku 1775 i stan ten trwał aż do roku 1918. Wtedy Czerniowce znalazły się w granicach Rumunii, potem w wyniku walk II wojny światowej w 1940 znalazły się w składzie ZSRR, by rok później ponownie powrócić do Rumunii. Stan ten nie trwał długo, bo w 1944 ponownie zmieniło „właściciela” i zwierzchnictwo znajdowało się w Moskwie. Kolejne zmiany przyniósł rok 1991, kiedy Czerniowce znalazły się w granicach nowego państwa na mapie świata – Ukrainy. Jak widać, burzliwe są szczególnie najnowsze dzieje Czerniowców.
Zwiedzając atrakcje Czerniowców
To co widzimy dziś na ulicach, to przede wszystkim pozostałości po Habsburgach. Całe „stare miasto” jeśli tak można je nazwać pochodzi z tego okresu. Oczywiście z wyrwami, bo wiejące tędy wiatry historii musiały wywrzeć jakiś wpływ. A objawia się on postkomunistycznym betonem, niszczącym czasami jednolitą, historyczną tkankę miejską. No i Główna Synagoga nie jest już synagogą, tylko kinoteatrem. Ale dzięki temu przetrwała wojnę.
Deptak – serce miasta
Miałem okazję obserwować deptak czyli ulicę Olgi Kobylańskiej przez trzy wieczory w weekendy i wciąż nie umiem zrozumieć, dlaczego raz była ona pełna ludzi, a innym razem opustoszała. Nie lubię siedzieć w mieszkaniu sam, zatem zaraz po przylocie od razu popędziłem do centrum, na deptak właśnie. I tu zaskoczenie… mimo dość wczesnej godziny – była 22 – prawie nie było tu ludzi. Czasami ktoś przeszedł, ale zdecydowanie nie tętniło tu życie. Za to co innego było 24 godziny później w sobotnią noc. Deptak szczelnie wypełniały tłumy ludzi, zajęte były miejsca w restauracjach, w kawiarnianych ogródkach ludzie siedzieli przy muzyce.
Tylko jednego mi brakowało – pubów w tym naszym rozumieniu tego słowa. Knajpek, gdzie przy kufelku piwa można posiedzieć, porozmawiać lub po prostu obserwować przechodzących ludzi. Dziwne, takich miejsc prawie tu nie ma – a restauracji raczej nie lubię wykorzystywać w tych celach. Pozostało zatem spacerować ulicą tak, jak robili to inni – z jednego krańca na drugi czyli siedemset metrów w jedną, siedemset w drugą… Z krótkim postojem w Pijanej Wiśni, lokalu który znam dobrze ze Lwowa.
I tu ciekawostka, bo deptak w Czerniowcach śmiało możemy potraktować za wybieg dla modelek i modeli. Chociaż zdecydowanie więcej było tych pierwszych – tu na ławkach siedziały wystrojone i wymalowane dziewczyny, tu faceci prężyli muskuły, po bramach odchodziło jakieś obściskiwanie się… ot zwyczajne nocne życie. A jeśli jeszcze dodamy do tego kilka grających kapel i muzycznych solistów, którzy rozłożyli się na Kobylańskiej, będziemy mieli dobre wyobrażenie o nocnych Czerniowcach. Chociaż z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że tłumy były również w nocnych sklepach, gdzie alkohol kosztował wielokrotnie mniej niż w knajpkach. Cóż, Ukraina nie jest bogatym krajem, zatem trudno się dziwić, że ludzie oszczędzają.
A na Kobylańską, na deptak, warto przyjść za dnia, bo w promieniach słońca tutejsze kamienice wyglądają po prostu zjawiskowo. Pal sześć jak się nazywają i kto w nich mieszkał, to nieistotne. Deptak jest po prostu piękny i warto zakupić lody w jednej z licznych cukierni i na czas jedzenia, usiąść na jednej z licznych ławeczek. Przy okazji po prostu będziemy mogli podziwiać piękne kamienice. Albo możemy zamówić kawę w jednej z kawiarni – to moja ulubiona opcja, bo kawiarni tu sporo, a ceny niskie w porównaniu do polskich.
Uniwersytet – sławny Pałac Metropolitów
Ciekawe czy słyszeliście o tym kompleksie. Pewnie nie, bo ja też zanim odwiedziłem Czerniowce, nie miałem pojęcia, że jedna z atrakcji z listy UNESCO jest w tym mieście. Tak, od 2011 roku uniwersytet znalazł się na nobilitującej liście zabytków. Nic dziwnego, bo wierzcie mi, że budynek uniwersytetu jest przepiękny. Niestety aby się do niego dostać trzeba pokonać kilka przeszkód.
Po pierwsze nie liczcie na to, że uniwersytet w Czerniowcach zwiedzicie na własną rękę. Co to to nie! I nie liczcie na to, że można tu wejść ot tak sobie…! Na teren uniwersytetu rzecz jasna wejść można bez problemów, bo 20 hrywien, których oczekuje stróż raczej nie można nazwać problemem. Ale to uprawnia nas tylko do wejścia na dziedziniec i obejrzenia kompleksu z zewnątrz, a z wnętrz zobaczymy tylko cerkiew.
Jeśli chcemy obejrzeć wnętrza, trzeba więcej samozaparcia, bo wejść można tylko z wycieczką. Co jednak jeśli nie jesteśmy z grupą? Otóż trzeba się podłączyć pod jakąś inną wycieczkę i jest to rzecz jasna proponowane nawet przez ciecia. Takie dołączenie się kosztuje 45 hrywien i z góry uprzedzam, że oprowadzanie odbywa się tylko w języku ukraińskim. I z tego powodu słuchałem przewodniczki jak przysłowiowa świnia grzmotu. Tak, nasze języki za cholerę nie są do siebie podobne.
Ale za to niezależnie od języka, można oglądać wnętrza pałacu. Chociaż najpierw jest przepiękna klatka schodowa – preludium przed większymi salami. I są też korytarze, równie bogato zdobione jak schody i sale, tylko niestety nie ma czasu, by je zobaczyć, bo przewodniczka gna dalej, a 30 osobowa grupa też nie ułatwia kontemplacji oraz uchwycenia ładnego kadru. Ech, z jakim rozrzewnieniem wspominałem odwiedzony kilkanaście lat temu Krym, kiedy jeszcze należał do Ukrainy i panią w pałacu w Liwadii, która słysząc, że jesteśmy z Polski powiedziała, że to bez sensu, byśmy zwiedzali z grupą, bo i tak nic nie zrozumiemy, zatem możemy pochodzić sobie sami 🙂 W Czerniowcach tak się niestety nie udało. Ale wnętrza i tak były przepiękne.
Sobór Zstąpienia Ducha Świętego
Świątynia jak świątynia możecie powiedzieć i pewnie będziecie mieli rację. Też reaguję alergicznie na kościoły, bo prawie wszystkie są do siebie podobne, bo w środku jest mniej więcej to samo, bo widziałem ich już setki jeśli nie tysiące. Wiecie, opatrzyły mi się. Ale Sobór Zstąpienia Ducha Świętego jest inny. To jedno z tych miejsc, po wejściu do których otwiera mi się szczęka a na usta wychodzą słowa, którymi Polacy wyrażają zachwyt. Przyjmijmy, że są to słowa „jak tu jest bardzo pięknie” 😉
Ale co poradzić, że ta świątynia ma w sobie coś magicznego, coś na pograniczu sacrum i profanum, co jest jednocześnie na wyciągnięcie ręki? Ten delikatny półmrok i snopy światłą wdzierające się przez okna zawieszonej hen wysoko nad ziemią kopuły. Snopy światła, które śmiało mogłyby znaleźć się na obrazach o zesłaniu Ducha Świętego. Zresztą, te świetliki specjalnie zostały tak zaprojektowane. I jeszcze wyposażenie wnętrza: złote ikony, drewniane ławy, święte obrazy całowane z nabożną czcią i świece zapalane przez wiernych…
Czerniowiecki Teatr Muzyczno-Dramatyczny
To chyba ostatni z punktów, które koniecznie trzeba odwiedzić podczas wizyty w Czerniowcach. I nie chodzi mi tu tylko o sam budynek, ale o cały plac przy którym teatr został zbudowany. Całość jest po prostu bajecznie piękna i warto przejść na przeciwległy kraniec do budynku teatru. Stąd najlepiej będzie widać całość. Z jednej strony u stóp będziemy mieli piękne rabaty kwitnących róż, na przeciwko teatr a po bokach kolejne piękne budynki jak np. Żydowski Dom Narodowy, Rumuński Dom Narodowy, a także Miejski Pałac Kultury. Co ciekawe, budynek teatru zbudowany został na wzór tego, który znajduje się w niemieckim mieście Fürth. Warto sprawdzić w Google, faktycznie są jak dwie krople wody.
A jeśli już przy instytucjach kultury w Czerniowcach jesteśmy, to warto spojrzeć na dawny kościół ormiański. Dawny, bo dziś jest to sala służąca do koncertów, nie to że filharmonia, ale raz na jakiś czas można tu posłuchać muzyki – np. chóralnej. Niestety ja spóźniłem się jeden dzień, koncert był w piątek o 18 a ja przyleciałem kilka godzin później.
Warto też przejść się na Plac Centralny – obiecuję Wam, że będziecie tu niejednokrotnie. Jest to samo centrum Czerniowców i tu najbardziej charakterystycznym budynkiem jest ratusz. Bardzo ładny, nie powiem i tu jest wejście na deptak – jeszcze ładniejszy, co opisywałem już powyżej. Aha będąc na placu i stojąc twarzą do ratusza, podnieście głowę i spójrzcie na prawo, wysoki budynek Regionalnego Muzeum Sztuki ma pod gzymsem bardzo ładną mozaikę.
I jeśli jesteście koło ratusza, to możecie przejść jeszcze trzysta metrów dalej, by obejrzeć ładny budynek podobno przypominający statek (budynek-statek tak go zwą). Mnie co prawda nijak nie przypomina on jednostki pływającej, ale może mam płytką wyobraźnię. Z tego miejsca jest blisko do Placu Tureckiego, który czasami uchodzi za atrakcję. Cóż, przeszedłem się tam, ale nie uważam, by było tam cokolwiek ciekawego. Ot, stoi rzeźba, którą można nazwać „Wielki rower”, obok studnia w kształcie ciut przypominające Sebilj w Sarajewie, tylko że jest biała i murowana. Aha i są tu jeszcze jakieś remonty. Moim zdaniem strata czasu.
Budynkiem z ciekawą historią jest synagoga Tempel z 1877 roku, której budową kierował Polak (to z polskich akcentów miasta). Niestety w 1941 roku po wkroczeniu tu wojsk rumuńsko-niemieckich synagoga została podpalona i częściowo zniszczona. Na szczęście tylko częściowo. Mury okazały się na tyle mocne, że zrezygnowano nawet z wyburzenia budynku po wojnie, a zdecydowano się na jego rekonstrukcję, ale zamiast synagogi, umieszczono w nim… kino. Kino zresztą istnieje tu do dziś, zatem jest to podobno miks zwany „kinogogą” 😉
Czerniowce. Wspaniałe ulice!
Ale i tak prawdziwa wartość miasta to te stare domy, tkanka miejska, która powstawała przez stulecia i której udało się przetrwać zawieruchy wojenne. Dlatego tak bardzo rekomenduję Wam spacer po mieście, wchodzenie w boczne uliczki, zaglądanie w bramy. Przemieszczanie się pomiędzy atrakcjami Czerniowców na piechotę. Tylko tak da się poczuć to miasto i tylko w ten sposób przez przypadek spotyka się prawdziwe architektoniczne perełki. Czasami rzecz jasna serce się kraje, widząc architektoniczne cuda w opłakanej kondycji, ale też bywa zupełnie odwrotnie, kiedy niedawny remont cieszy oczy.
Gdzie wyjść wieczorem na imprezę
Jak już napisałem, nie ma w Czerniowcach stolików pubowych tuż przy ulicy, by napić się piwa. Ale zawsze możemy wpaść do Pijanej Wiśni i tam napić się wiśniówki. Można oczywiście też wejść do jednej z licznych restauracji. Warto jednak najpierw sprawdzić ceny, bo w niektórych są one wyższe nawet od warszawskich. Na szczęście tylko w niektórych. To co jednak gorąco rekomenduję, to zejście do podziemi i odwiedzenie pubu VYO – jedyny lokal gdzie na kranach mają dobre craftowe piwo w Czerniowcach. Wieczorem gra tu muzyka na żywo. To miejsce po prostu ŻYJE i jest bardzo, bardzo pozytywne!
Gdzie jeść w mieście
Przyznam się Wam, że moje ulubione miejsce odkryłem przez przypadek. Szukałem zupełnie innego lokalu, który okazał się niestety zamknięty. Ale tuż obok zobaczyłem ludzi, postanowiłem wejść i… W Allure Inn na małym dziedzińcu za hotelem zbudowano piętrową altanę, na której poustawiano stoliki. Z głośników toczyła się jakaś piękna muzyka, jazz, który lubię, ale potem zmienił się na coś równie dobrego.
Menu okazało się bogate, ale mnie interesowały tylko dania z grilla. Wybrałem szaszłyk i to co Wam mogę powiedzieć, to to że kucharz w restauracji jest po prostu mięsnym geniuszem! To restauracja hotelowa, ale wejście jest z tyłu hotelu i każdy może tam wejść i zjeść. Aha obsługa także jest na najwyższym poziomie. A ceny bardzo, ale to bardzo rozsądne.
Na śniadanie zaś polecam lokal „Ace” czyli miejscówka koło klubu tenisowego – wchodzi się przez bramę od strony deptaku. Miły taras z widokiem na trawę w sam raz na poranną pobudkę przy kawie i śniadaniu.
Czerniowce – hotele i noclegi
Czerniowce to duże miasto z dobrą bazą noclegową. Nocleg znajdziecie tu zarówno w hotelach, jak też kwaterach prywatnych udostępnianych przez platformy pośredniczące i wyszukiwarki. Podczas mojego pobytu spałem zarówno w wygodnym apartamencie z prywatną łazienką, jak też w ogromnym, ale też wygodnym hotelu Bukowina. Położony jest bliżej dworca autobusowego niż centrum, ale w kilkanaście minut spacerem byłem w centrum – na deptaku. Aha, pokój z klimatyzacją, zatem na letnie upały, serdecznie polecam.
Nie było też problemu z zamówieniem taksówki niemal o świcie, która zawiozła mnie na lotnisko. Doskonała obsługa.
Okolice Czerniowców – co warto zobaczyć
Ponieważ Czerniowce to doskonała baza wypadowa w okolicę, oto kilka miejsc, które warto rozważyć, jeśli będziecie w tym mieście. Po pierwsze całkiem blisko stąd do Kamieńca Podolskiego i słynnego zamku. Odległość to około 100 kilometrów, ale weźmy poprawkę na dziurawe ukraińskie drogi. Nie będzie to bardzo szybka jazda, ale w ciągu jednego dnia powinno nam się udać pojechać i wrócić. Drugim zamkiem w okolicy jest nie mniej znany zamek w Chocimiu, malowniczo położony nad Dniestrem i będący świadkiem kilku słynnych bitew i chwały polskiego oręża.
Z Czerniowców do Suczawy w Rumunii
Dodatkowo jeśli macie chęć i czas, możecie uwzględnić wyjazd do Suczawy w Rumunii. Tak, to miejsce gdzie są słynne malowane monastery! Ten wyjazd będzie wymagał oczywiście przekroczenia granicy i nigdy nie wiadomo, ile na niej utkniecie. Miasta nie są daleko od siebie i przejazd zajmuje relatywnie niewiele czasu. W jedną stronę skorzystałem z usług bla bla car. Przejazd zajął nam około dwie godziny z przekroczeniem granicy włącznie. Tu jednak gwarancji nikt Wam nie da, że u Was będzie tak samo.
W drugą stronę czyli trasę Czerniowce – Suczawa starałem się pokonać komunikacją publiczną i połączyłem marszrutkę z pociągiem, ale zajęło mi to ponad pół dnia. Nie warto, chyba, że dla przygody. Jeśli interesuje Was ten środek lokomocji, to najpierw musicie dostać się do stacji Vadul Siret po ukraińskiej stronie. Możecie wziąć taksówkę, ale odjeżdżają tam też marszrutki z dworca autobusowego. Jedzie się około 45 minut. Kupujecie bilet do wioski Czerepkiwcy i będziecie musieli podejść kilkaset metrów. Uwaga, na dworcu kolejowym nic nie ma oprócz kasy kolejowej. Odprawa celna i graniczna odbywa się w hali dworca. Przyjdzie pogranicznik i zabierze Wam paszport, który potem odda.
2 komentarze
Dziękuję za arcyciekawą relację. Czerniowce kuszą mnie od dawna. Może w przyszłym roku?
Serdecznie polecam 🙂
Ale przy okazji także doradzę rozważenie przejazdu do Suczawy w Rumunii a z niej wypad do malowanych monasterów w Bukowinie.
To jest dopiero magia! <3
Polecam i biorę pełną odpowiedzialność za słowa 🙂