Od dawna zastanawia mnie, jak to jest, że tak ludzi interesują podziemne fortyfikacje i podziemna zabudowa. Kolejny powód do zdziwień miałem w warownym kompleksie i zarazem klasztorze w Wardzi.
Trafiłem tam zresztą dość przypadkowo. Kiedy przyjechałem do Gruzji, nie miałem rozeznania, co konkretnie poza Kazbegi i Cminda Sameba chcę zobaczyć, kiedy w hostelu zadałem pytanie dokąd jechać, usłyszałem, że na pewno do Wardzi. Oczywistym było pytanie, co tam jest tak interesującego, że na pewno muszę pojechać i zobaczyć. W odpowiedzi uzyskałem mały wykład, że to dawny wspaniały kompleks, gdzie pod ziemią zbudowane zostało całe ogromne miasto i teraz można oglądać jego pozostałości. Skoro to takie wspaniałe, to pojechałem!
Jadąc do Wardzi najpierw odwiedziłem twierdzę w Chertwisi, a potem, kiedy chwyciłem stopa dalej, wysiadłem przy znaku, który kierował do Vaniskvabebi innej atrakcji turystycznej, podobnej trochę do miejsca, do którego zmierzałem. Wąska dróżka prowadziła do góry, potem tylko sforsowanie bramy, której nikt nie pilnował i przede mną otworzył się widok na kompleks jakiegoś starego monastyru połączony z częścią mieszkalną wykutą w skale. Całość była o tyle interesująca, że gdzieś hen wysoko nade mną w wykuszu skalnym zbudowano małą świątynię. Po krótkiej analizie zbocza zlokalizowałem ścieżkę wiodąca na szczyt. Patrząc po wysokości trawy i dziewiczości schodków, miejsce to ogląda niewiele osób. Niestety każdy kij ma dwa końce i okazało się, że fakt iż nie ma tu wielu turystów potrafi działać także przeciw mnie. Okazało się, że droga na sam szczyt jest zamknięta i to co mi pozostawało to pocałować klamkę w drzwiach, na których wisiała potężna kłódka zagradzająca dalszą drogę.
Jedyne co mogłem, to z wysokości kilkunastu metrów pooglądać krajobraz i pozostałości starych pieczar, dostępu do części z nich broniły drzwi, a w skalnych otworach okiennych były szyby! Najwidoczniej ktoś tu mieszka. Mieszkańców Vaniskvabebi zobaczyłem dopiero, kiedy opuszczałem to miejsce. Wyszli z pomieszczeń, w momencie gdy ja już byłem blisko bramy, na rozmowę było już za późno. Nie pozostało nic innego jak tylko pójść do celu mojej wycieczki, do Wardzi. To raptem jakieś 2 kilometry pięknej drogi wiodącej brzegiem rzeki Kury.
Przejście ostatniego odcinka na piechotę miało taką zaletę, że mogłem obserwować zbliżający się kompleks Wardzia, który z drugiego brzegu rzeki wygląda jak przekrojone na pół mrowisko, które ujawnia wszystkie swoje sekrety. I coś w tym porównaniu jest, bo w XII wieku, w czasach świetności twierdzy Wardzia był to potężny, wykuty w miękkiej skale kompleks warowny.
Epoka świetności skończyła się wraz z trzęsieniem ziemi w 1283 roku, kiedy około dwie trzecie twierdzy osunęło się do rzeki, odsłaniając wewnętrzne struktury. Z kilku tysięcy pomieszczeń kataklizm przetrwało raptem kilkaset, z kilometrów tuneli zachowały się ledwie skromne odcinki i z dawnej świetności pozostało niewiele. To co pozostało, zostało zniszczone przez najazd tureckiego sułtana jakieś dwieście lat później.
Dziś wchodząc do Wardzi możemy podziwiać dawne pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze, ale także dobrze zachowany kościół z freskami oraz chyba główną atrakcję tuż obok kościoła, czyli około stupięćdziesięciometrowy tunel, dający wyobrażenie jak dawniej mieszkańcy poruszali się po podziemnym kilkunastopiętrowym mieście. Mieście, które swobodnie mogło pomieścić 20 tysięcy mieszkańców, a w razie niebezpieczeństwa nawet około pięćdziesięciu. Trudno dziś wyobrazić sobie dawną potęgę tego miejsca, ale niegdyś był to jeden z głównych ośrodków kulturalnych Gruzji. To tu naczynia liturgiczne wykonane były z drogocennych kruszców i inkrustowano je szlachetnymi kamieniami, tu biblioteki zawierały cenne księgi i stąd sprawowano rządy nad okolicznymi terytoriami.
Teoretycznie zwiedzanie Wardzi powinniśmy zacząć od góry twierdzy i na pewno jest to najwygodniejszy sposób eksplorowania ruin Wardzi. By wybrać tę trasę trzeba iść drogą asfaltową, która następnie odbija w lewo, doprowadzając nas do wejścia. Ale w mojej ocenie lepszy efekt osiągniemy, idąc w przeciwnym kierunku, wspinając się po wewnętrznych schodach warowni na kolejne piętra kompleksu. By wybrać taką trasę od kas trzeba iść cały czas prosto, ścieżką prowadzącą pod masywem skalnym, na jej końcu znajdziemy strome schody, którymi wejdziemy na wyższe piętra fortecy Wardzia.
Po drodze będziemy mijali wykute w skale pomieszczenia mieszkalne a także gospodarcze, a mniej więcej tuż za połową trasy czeka nas główna atrakcja, czyli wspomniany tunel oraz kościół. Zaraz obok niego znajduje się mała część, do której turyści nie mają wstępu i gdzie obecnie swoje cele ma kilku mnichów, którzy tu postanowili odnaleźć ciszę i spokój. Oni także pilnują, by turyści odpowiednio zachowywali się w kościele. Kiedy Wardzia odkryje przez nami wszystkie swoje sekrety i zobaczymy już główne atrakcje, stańmy a jednym z tarasów i po prostu obejrzyjmy panoramę, jaka roztacza się z tego miejsca. Pod nami swoje wody toczy rzeka Kura, za nią zaś drugi kraniec malowniczego wąwozu i jego dwa wyloty po prawo i lewo.
A potem jedyne co pozostaje to zejście w kierunku kas i oczekiwanie na odjazd któregoś z czekających tu marszrutek. Z Wardzi do Achalcyche odjeżdżają one co kilka godzin i warto usiąść przy prawym oknie. Jeśli dobrze się przypatrzymy, albo zapytamy kierowcę, pokaże nam w których miejscach znajdują się ruiny dawnych twierdz. Po części z nich zostało zaledwie kilka cegieł.
Jak dostać się do Wardzi
Dojazd nie jest skomplikowany i każdego dnia z Achalcyche (z dworca autobusowego) odjeżdżają marszrutki do Wardzi. Nie powinno być też kłopotu z powrotem. Przewodniki piszą, że jest tylko jedna marsztutka, która jedzie do Wardzi i po półtorej godziny wraca, ale z doświadczenia wiem, że kiedy przyjechałem około 11:30 właśnie jedna marszrutka odjeżdżała. Kolejna powrotna miała wyjeżdżać z Wardzi o godzinie 13, a ja wróciłem tą o godzinie 15.
Jeśli mamy chęć, to tuż obok Wardzi, za mostem jest hotel.
1 Comment
a komary tam były?