Persepolis było wspaniałe, Persepolis było potężne, ale jaka to musiała być imponująca katastrofa. Wszędzie dym, ogień, krzyk… Takie były moje przemyślenia, kiedy podjechałem pod wejście do Persepolis. Widząc wciąż imponujące ruiny, zastanawiałem się, jak to wszystko musiało „pięknie” płonąć, by być tak zrównane z ziemią, by zostało tylko to, co teraz widzę. By został tylko i dosłownie kamień na kamieniu.
Chociaż ponoć to tylko legenda, że Aleksander Wielki puścił z dymem całe Persepolis. W rzeczywistości spalił dwa pałace. Reszta padła ofiarą czasu, a nie krwiożerczych zapędów Aleksandra, który ze swoimi wojskami nadszedł tu aż z Grecji. Jednak powiedzmy sobie szczerze, to co pozostało, mimo że to tylko ruiny, wciąż jest imponujące, a przy odrobinie wyobraźni potrafi zrobić jeszcze duże wrażenie.
Wspaniałe ruiny
Na pierwszy rzut oka od wejścia widzimy schody, wielkie, monumentalne. Schody, które już na samym początku miały onieśmielić gości, pokazać że ten, który je zbudował, że ten który włada miastem, nie ma sobie równych. I wtedy faktycznie przez długi czas nie miał. Aż nadszedł Aleksander Wielki ze swoją armią. Rozgromił armię perską i tryumfalnie wkroczył do Persepolis, gdzie spędził kilka lat, zanim ruszył dalej na podbój świata.
Jego tryumfalny pochód na wschód zatrzymały dopiero góry Hindukuszu – żadna armia zachodniego świata, nie mogła się z nim równać.
Wróćmy jednak do Persepolis i pozostałej do dziś świetności. Schody wiodące do miasta są dwupiętrowe, w połowie załamują się i zawracają w kierunku góry, by skończyć się przy ciągle wspaniałej Bramie Narodów. Wejście do miasta nawet dziś robi wrażenie, potężne i wysokie rzeźby witają i zarazem onieśmielają. Niestety jesteśmy tu około 11 rano i nie rzucają już wiele cienia, słońce pali i spowalnia ruchy. Może to i lepiej, dzięki temu mam więcej czasu na oglądanie ruin Persepolis.
Zwiedzając Persepolis
Naszemu przewodnikowi też się nie spieszy, ale on jest do tej temperatury przyzwyczajony. Powoli opowiada o latach chwały miasta, informuje, że Persepolis było tylko jedną z trzech stolic starożytnych Persów, że miasto było zamieszkane tylko dwa razy do roku: na wiosnę i jesień. Dowiadujemy się, że szczególne uroczystości odbywały się tu w święto Noruz, czyli w czas równonocy wiosennej. Wtedy tętniło tu życie, przybywał władca wraz z całym dworem i wraz z dostojnikami państwowymi świętował.
Przewodnik wskazuje kolejne ruiny i opisuje, jak wyglądały i przez kogo zostały zbudowane kolejne pałace, po których do dziś zostały zaledwie kikuty kolumn. Wycieczka karnie podąża za naszym oprowadzaczem. I jest nawet zabawnie, bo grupa składa się z osób rożnej narodowości. Wraz ze mną jest tu kilku turystów z zagranicy, ale trzon stanowią Irańczycy, zatem przewodnik opowiada raz po angielsku, raz w farsi.
Niestety do najciekawszych ruin nie można podejść, są odgrodzone od zwiedzających metalowymi barierkami albo specjalnymi szybami. Prawdopodobnie dlatego, żeby niczego nie dotykać, by płaskorzeźby, które przetrwały tysiące lat ukryte pod warstwami piasku, nie padły teraz ofiarą setek tysięcy turystów, którzy dotykiem najpierw wyszlifują, a potem zetrą kamień płaskorzeźb. A jest co oglądać.
Płaskorzeźby Persepolis. Pozostałości dawnej chwały
Na kamiennych murach pałaców zostały namalowane sceny chwały i wielkości rządzących Persepolis. Widzimy tu przedstawicieli władców z całego ówczesnego świata, którzy zmierzają tu z darami dla kolejnych przedstawicieli dynastii Achemenidów władających miastem. Idą rzędami, niosąc owoce, prowadząc wielbłądy, ciągnąć owce, wszystko, by zaskarbić sobie przychylność władcy. A władca jest potężny także na skalnych płaskorzeźbach. Zawsze zajmuje najwyższe miejsce, zawsze władczo spogląda na poddanych.
A tuż obok na kolejnym murze jest jego ochrona, to Nieśmiertelni, jego straż, identyczni w wyglądzie, tak samo umundurowani, identycznie uzbrojeni. Zawsze w ilości tysiąca, kiedy jeden ginął natychmiast zastępowany był kolejnym, by znów był ich równy tysiąc. Nie mniej, nie więcej, bo Nieśmiertelnych zawsze był tysiąc. Jako formacja nie umierali, zawsze w sile tysiąca gotowych oddać życie za władcę. Elita elit, najlepsi z najlepszych.
Idziemy dalej pomiędzy kolejnymi płaskorzeźbami, które oparły się czasowi, trwając mimo wszystko na ścianach dawnych pałaców. O tym, że tu były świadczą głównie kolumny, które wystają z pylistego podłoża. I jak zwykle wszystkie one są odgrodzone od zwiedzających grubymi, stalowymi rurami. Widać jednak, że czasami chodzą pomiędzy nimi ludzie, o czym świadczą ustawione na pierwszym planie krzesła. To strażnicy w poszukiwaniu cienia, ustawili tu swoje siedziska. Ustawili i zapomnieli sprzątnąć, zresztą po co mieliby to robić, skoro następnego dnia też będą chcieli tu usiąść. A że turystom nie pasują one do kadru? To już problem turystów 🙂
I wreszcie czas wolny. Przewodnik opowiedział już o wszystkim, odpowiedział też na pytania i pokazał, że jeśli mamy ochotę to możemy wspiąć się i dojść do górującego nad starożytnymi ruinami grobowca. Z tego miejsca będziemy mieli możliwość zrobić zdjęcie, na którym widać całą panoramę Persepolis. Zdjęcie obrazującą dawną świetność, a zarazem upadek. Ale nie wszyscy decydują się na ten wysiłek, dla części z grupy jest stanowczo za gorąco nawet na krótką wspinaczkę. Ja jednak idę, bo wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze będę miał okazję wrócić w to miejsce? W końcu Iran wciąż jest jednak zamkniętym krajem. Na pewno nie tak otwartym, jak reszta świata.