Zamek w Łańcucie na pewno nie jest dziś zamkiem, to po prostu wspaniały pałac. Miejsce pełne przepychu i ozdób, które robią wrażenie nawet na tych, którzy nie są historykami sztuki. A do tego możemy tu zwiedzać powozownię i spacerować po pięknym parku. Zapraszam do zwiedzenia zamku w Łańcucie.
To ciekawe, dlaczego używamy formuły zamek w Łańcucie dla tej jednej z najpiękniejszych rezydencji magnackich dawnej Polski. Cóż, prawdopodobnie to po prostu przyzwyczajenie. Tradycja która trwa już kilkaset lat. Bo po ludzku mówiąc, jest to po prostu pałac. Jeden z najlepiej zachowanych w Polsce.
Zamek w Łańcucie. Historia
Podobno lokacja Łańcuta w roku 1349 związana jest z jednym z najbardziej znanych polskich królów, czyli z Kazimierzem Wielkim. Ale tak naprawdę historia zaczęła materializować się do formy, która przybrała dzisiejsze kształty około XVI wieku. Związana jest z rodem Pileckich, którzy zbudowali tu pierwsze umocnienia. Kolejni właściciele czyli Stadniccy nadali mu charakterystyczny kształt podkowy. Ale to co zadecydowało o przyszłości zamku w Łańcucie, zbudował wojewoda Stanisław Lubomirski. W latach 1629-1641 powstało coś, co określa się jako palazzo in fortezza. Czyli pałac w fortecy. Centralnie położony i ufortyfikowany pałac (zamek) został otoczony obronnymi bastionami.
I właśnie te umocnienia zadecydowały o tym, że pałac pozostał niezdobyty przez Szwedów podczas tak zwanego potopu szwedzkiego. Wojska szwedzkie zdobyły prawie wszystkie polskie miasta i fortece. Nie zdołali wejść tylko do kilku. O obronie Częstochowy słyszał każdy, ale najeźdźcy odbili się też od umocnień Zamościa oraz właśnie Łańcuta. Warto było inwestować w architekturę obronną. Dzięki temu wnętrza nie zostały ogołocone i wywiezione do Szwecji.
Dzisiejszy kształt dawnego zamku zawdzięczamy Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej. Nie była chyba wielką fanką militariów, bo to na jej polecenie na miejscu fortyfikacji zbudowano park, a zamek przybrał kształt pałacu. Tak narodził się zamek w Łańcucie. Oczywiście proces kształtowania przestrzeni trwał wiele, wiele lat. Jednak finalny efekt był taki, że pod koniec XVIII wieku Łańcut był jedną z najpiękniejszych rezydencji tej części Europy. Aby podkreślić ważność miejsca, właścicielka zapraszała znamienitych gości, dzięki którym kwitło tu życie muzyczne, teatralne oraz powiększała się galeria obrazów. Kiedy w roku 1816 księżna Lubomirska zmarła, pałac przeszedł we władanie jej wnuka, Alfreda I Potockiego. I to Potoccy władali powstałą tu ordynacją.
Zamek podczas wojny i po wojnie
Nie byli gnębieni przez zaborców, zatem zamek w Łańcucie nie ucierpiał z powodu prześladowań, jakie często stosowali okupanci. W Polsce, która odzyskała niepodległość pałac dalej trwał, jak wcześniej. I nawet druga wojna światowa niewiele tu zmieniła. Potoccy w jakimś stopniu dogadali się z Niemcami, do tego stopnia, że w zamku mieścił się sztab Wehrmachtu. Z uwagi na fakt, że właściciele nie byli w ciemię bici, wiedzieli, że z dziczą ciągnącą ze wschodu czyli radzieckim wojskiem, nie ma żartów. Dlatego przed przybyciem czerwonoarmistów 31 lipca, Alfred Potocki ładuje na wozy to, co może i ucieka. Osiada w Szwajcarii.
Pozostawiony na włościach zarządca Juliusz Wierciński decyduje się na ciekawy manewr. W obliczu zbliżających się wojsk radzieckich, na bramie pałacu wiesza napisany cyrylicą napis: Muzeum Narodu Polskiego. O dziwo Rosjanie nie grabią pałacu i nie podziela on losu dziesiątek pałaców na Warmii i Mazurach. Nie płonie, nie jest ogołocony. Jedynym śladem po czerwonoarmistach są ponoć ślady po beczkach z piwem, które pozostały na parkiecie zamku.
A potem na mocy reformy rolnej pałac przejmuje państwo polskie. Powstaje muzeum na zamku w Łańcucie, które zwiedzać możemy do dziś.
Zwiedzanie zamku w Łańcucie
To, co mi się podoba, to fakt, że muzeum można zwiedzać samemu i można to robić z audioprzewodnkiem. Nie trzeba czekać na zebranie się grupy i podążać za przewodnikiem. Ok, posiadanie przewodnika rzecz jasna jest plusem i można się dowiedzieć wielu rzeczy o historii oraz ciekawostek, ale przewodnik idzie dalej, musi się zmieścić w czasie. A ja lubię się zatrzymać przy czymś, co mnie zainteresuje i poświęcić temu tyle czasu, ile mam ochotę. A w komnatach jest co oglądać!
Na początek ciekawostka, bo zwiedzanie pałacowych wnętrz odbywa się tak samo, jak odbywało się przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Tak jak zwiedzało się na szkolnych wycieczkach! Oto dostajemy słynne muzealne kapcie, wkładamy je na nasze buty i oto szorując nimi po podłodze, możemy iść (szorować) na pokoje. A wierzcie mi, że te kapcie mają sens, bo podłogi w tym pełnym przepychu wnętrzu są bogato intarsjowane i szkoda by było je niszczyć.
Szczęśliwie pałac przetrwał wojny i możemy tu obejrzeć pomieszczenia pochodzące jeszcze z XVII wieku. Są to: Wielka Sień, Sala pod Zodiakiem oraz Sala pod Stropem. Niestety nie są tu miejsca niezmienione od swego powstania, ale wciąż robią wrażenie, że przetrwały. Sporo jest także pomieszczeń z XVIII wieku dla przykładu są to: Apartament Turecki, Sala Kolumnowa, Pokój Pompejański, Sypialnia księżnej Marszałkowej.
A jeśli przy tej ostatniej jesteśmy, to do dziś przetrwała część oryginalnego wyposażenia, które zakupiła ta najbardziej znana żeńska właścicielka Łańcuta. Ale tu muszę przekazać małe „ale”. Otóż część najcenniejszego oryginalnego wyposażenia znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
Może jeszcze warto wspomnieć, że większość wystroju wnętrz pochodzi z ostatniego wielkiego remontu pałacu, który miał miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Ale Potoccy nie sięgnęli po modną wtedy secesję, ale byli bardziej zachowawczy w guście. Zostali przy neobaroku, zatem jest troszkę hmmm słodkopierdząco. Ale ja akurat lubię ten pełen przepychu, kiczowaty deczko styl.
Dziś chodząc po komnatach pałacowych oglądamy w części rekonstrukcję wnętrz, w części to, co było kiedyś. Ale na pewno zgromadzone tu zbiory, pozwalają wyobrazić sobie przepych, w jakim żyła dawna arystokracja. Na ścianach wiszą bogate draperie oraz obrazy. Na zabytkowych meblach cieszą oko rzeźby i bibeloty. Do tego z tablic informacyjnych można się dowiedzieć więcej o wnętrzach. I ta misternie zdobiona porcelana! Aż chciałoby się podejść bliżej i podziwiać szczegóły wzorów, ale… zwiedzających odgradzają od nich grube sznury. I rzecz jasna zwiedzanie odbywa się pod baczną opieką pań pilnujących wnętrz. Jak na porządne muzeum przystało!
I zapewne odkładając kapcie do kufra najdzie Was taka sama smutna refleksja, jak mnie naszła. Ten pałac kosztował fortunę! Kosztował tak ogromne pieniądze, że nie mieści się to nam w głowie i nie umiemy liczyć do tylu zer! A jednocześnie chłopi, którzy pracowali na polach klepali taką biedę i mieszkali w tak skandalicznych warunkach. Że też nie umiemy sobie tego wyobrazić. Skrajne bogactwo jaśnie magnatów i skrajna bieda chamów, jak to się kiedyś nazywało chłopstwo.
Park pałacowy
Park śmiało może uchodzić za klejnot w koronie magnackiej posiadłości. Bo o ile wnętrza są pięknie zdobione i wyposażone to jednak martwe… Na zewnątrz zaś, zielony jak zawsze koi oczy, zaś czerwień róż przyprawia o szybsze bicie serca. W zależności gdzie pójdziecie, taki efekt możecie uzyskać. Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie.
Tak jak napisałem wyżej, park utrzymany w stylu angielskim powstał na życzenie księżnej Lubomirskiej i zajął teren dawnych umocnień wojskowych. Na terenie aż 36 hektarów mamy park zewnętrzny i park wewnętrzny. A w ich ramach ogród różany, ogród włoski oraz bylinowy.
To co polecam, to po prostu spacer i zatrzymywanie się tam, gdzie macie ochotę. Powąchanie kwiatów, podziwianie założeń ogrodniczych i rzecz jasna zaglądanie w miejsca, które są warte uwagi. A za takie miejsce na pewno uchodzi powozownia. I rzecz jasna oranżeria, gdzie w cieple rosną egzotyczne rośliny. Mało kto mógł sobie dawniej pozwolić na oranżerie. Wszak zimy bywały srogie, a nie to co dziś!
Powozownia w Łańcucie
Wozownia oraz stajnie na zamku idealnie oddają to, jak kiedyś żyli magnaci. A ich gusty i zakupy nie były jakieś bardzo inne od dzisiejszych. Nie mogli inwestować w samochody, ale inwestowali w inne pojazdy służące do przemieszczania się i rekreacji.
Dlatego w pałacowej wozowni obejrzymy największą w Polsce kolekcję powozów. Najbardziej reprezentacyjna stoi na środku Hali Zaprzęgowej, w miejscu gdzie dawniej zaprzęgano konie. Tym dość nietypowym pojazdem jest bogato zdobiony karawan. Pojazd ostatniej podróży… W tym miejscu warto też podnieść wzrok i spojrzeć na ściany. Na nich dla ozdoby powieszono skóry oraz głowy zwierząt, które zabito podczas wypraw na egzotyczne polowania. Myśliwi jak widać zawsze mieli się dobrze. Chociaż wtedy jednak w lasach biegało o wiele więcej dzikiej zwierzyny niż dziś. Bo i lasów było więcej.
Ale warto wejść do pomieszczeń obok, są to Czarna i Żółta Wozownia. To w nich zaparkowano karety, bryczki, breki i jakie jeszcze nazwy nosiły niegdysiejsze pojazdy, do których zaprzęgano konie. Czego tu nie ma! Są pojazdy do długich podróży, są takie na krótkie wycieczki. Są reprezentacyjne i są kameralne. Ale też są takie, za którymi stoi jakaś historia. Dla przykładu możemy tu zobaczyć karetę, którą jechał sam Fryderyk Chopin, by dać koncert w jednym z dworków szlacheckich. Widzicie ją na zdjęciu poniżej.
Aha, przy powozach znajdują się multimedialne tablice, na których wyświetlono więcej informacji o konkretnych modelach powozów.
Zobaczymy tu też pojazdy, które dawniej przeznaczone były dla dzieci! Przykładem jest ziegewagen. Miniatura powozu dla dorosłych zaprzęgana była do… kozy!
Warto tu jeszcze dodać, że w pałacowym muzeum powozów nie stoją tylko pojazdy używane przez magnatów zamieszkujących Łańcut, ale kolekcja wciąż jest powiększana o powozy z innych miejsc. Obecnie zbiór podzielony jest na dwie części. Pierwsza to 55 pojazdów związanych z rodziną właścicieli pałacu – Potockich. Druga liczy 80 jednostek i zaczęto ją gromadzić po wojnie, kiedy powstało tu muzeum.
Zwiedzając muzeum powozów, nie zapomnijcie zajść do pomieszczenia, w którym znajduje się wyposażenie potrzebne by, zaprząc konia do karety czy powozu, a także by powozić i udać się w podróż. Tuż obok są czynne stajnie, zatem przy odrobinie szczęścia zobaczymy konie zaprzęgnięte do któregoś z powozów. Jakby jeszcze pojawił się stangret i stroje z epoki, można by było sądzić, że przenieśliśmy się w czasie.
Informacje praktyczne
Godziny otwarcia i zwiedzania zamku w Łańcucie
- Poniedziałek 12.00 – 16.00 (ostatnie wejście o 15.00)W poniedziałki wstęp jest bezpłatny jednak zwiedzanie odbywa się bez przewodników i audioprzewodników.
- Wtorek, Środa, Czwartek, Piątek 9.00 – 16.00 (ostatnie wejście o 15.00)
- Sobota 10.00 – 18.00 ( ostatnie wejście o 17.00)
- Niedziela 10.00 – 18.00 (ostatnie wejście o 17.00)
Zamek w Łańcucie – cennik
Kasy zamkowe znajdują się w maneżu przy ulicy 3 maja 10. Parking jest wzdłuż ulicy przy chodniku oraz w zasadzie przy większości przylegających ulic. Dlatego czasami trudno znaleźć miejsce do zaparkowania.
- Bilet normalny – 29 zł
- Bilet ulgowy – 23 zł
Cena obejmuje zwiedzanie zamku, wozowni i stajni
Wejście do parku zamkowego
- Bilet normalny – 2zł
- Bilet ulgowy – 1 zł
Okolice Łańcuta. Co zwiedzić
Na zwiedzanie zamku w Łańcucie udałem się podczas mojego zwiedzania Podkarpacia. Bazą wypadową był wtedy wspaniały, chociaż nie tak powszechnie znany i lubiany Jarosław. Przy okazji zwiedziłem też Przemyśl, bo to wspaniałe miasto, gdzie unosi się duch Habsburgów. Tuż obok jest też zamek w Krasiczynie. A jeśli macie czas, to rzut beretem od Łańcuta jest przecież Rzeszów!
3 komentarze
Opis bardzo ładny i trafny ale proszę darować sobie powielanie komunistycznej propagandy o jaśnie Panach. To właśnie dzięki arystokratom mamy takie unikalne zabytki a co zostawili nam kmioci ? Chyba tylko cebulacka mentalnośc ! Dlatego marzę że nasza klasa posiadająca będzie rosła w siłe i budowała coraz nowe pałace i rezydencje ! A reszta – do roboty !
Może chłopstwo i inni kmioci nie zostawili nic z kultury namacalnej dlatego, że zobowiązani byli do pracy na polu u pana, a sami nie mieli żadnego majątku? No i pracowali od rana do nocy na majątek pana w ramach pańszczyzny?
Bo, że ciężko pracowali to wiemy z lekcji historii. Tego im odmówić nie można. Oni do roboty się brali od rana i wykonywali ją do nocy. I to dzięki ich pracy do dziś podziwiamy pałace i kościoły.
Reasumując: to nie bezpośrednio dzięki arystokracji mamy przepiękne pałace do zwiedzania, tylko dzięki tym, którzy na te pałace pracowali. Zresztą z kościołami jest tak samo.
Nie oceniam, stwierdzam fakty, a przekaz z lat komunizmu nie ma tu nic do rzeczy.
Rezydencja oczywiście przepiękna, ale warto widzieć temat szerzej. Posiadłości na przykład na południu USA za czasów niewolnictwa też były olbrzymie i mogły budzić podziw, jednak każdy się orientuje, że bogactwo powstało dzięki ciężkiej darmowej pracy więzionych i wykorzystywanych ludzi.
Myślę, że uwagi autora są jak najbardziej na miejscu.