Jeśli ktokolwiek narzekał na stare warszawskie lotnisko Etiuda, to lotnisko w Sittwe w Birmie, z którego dalej płyniemy do Mrauk U, będzie dla niego ciekawym doświadczeniem. Ale to poświęcenie warte każdych pieniędzy, bo to tylko punkt przesiadkowy do prawdziwych azjatyckich klimatów, jakie doświadczyć można jeżdżąc rowerem lub spacerując piechotą po świątyniach Mrauk U.
Lecąc do Mrauk U
Spis treści
Niepozorny budynek podzielony na halę przylotów i odlotów. Nie ma tu żadnych maszyn do prześwietlania bagażu, a na pokład samolotu można wejść ze wszystkim, na co ma się chęć. Kontrola polega na otworzeniu plecaka i potwierdzeniu, że Star Cola to na pewno Star Cola. Ale takie atrakcje dopiero przy wylocie stąd, ja dopiero przyleciałem z Rangunu i jedyne, na co mam chęć, to jak najszybciej dostać się do Mrauk U. Siedzę wraz z dwoma poznanymi Francuzkami w gorącej poczekalni z widokiem na pas startowy i czekam na samolot, który ma przylecieć za niecałą godzinę. Mamy nadzieję, że na jego pokładzie będzie jeszcze kilku turystów, którzy będą chętni dzielić z nami koszty wynajmu łódki do Mrauk U.
Łódką z Sittwe do Mrauk U
Koszt w dwie strony 120 dolarów za całą łódkę wliczając w to 3 dni oczekiwania, kiedy będziemy zwiedzali okolicę. Jesteśmy podekscytowani, bo właściciel obiektu pływającego, który zaczepia nas na lotnisku mówi, że on może płynąć choćby dzisiaj i na miejsce przypłyniemy w nocy. Co prawda przewodnik Lonely Planet twierdzi, że nocne rejsy są przez rząd Birmy zakazane (kilka lat temu jedna łódź z turystami zatonęła w nocy podczas burzy), ale jak widać zawsze znajdą się chętni, do obejścia zakazu. Nam zależy na czasie, dlatego bardzo chcemy wypłynąć jeszcze dzisiaj i czy zatoniemy w dzień czy w nocy…, umiemy pływać i mamy nadzieję, że w razie czego jakoś dopłyniemy, do któregoś z brzegów. Zresztą, podobno do dna jest równie blisko za dnia jak i w nocy.
Niestety w samolocie, który przyleciał są same zorganizowane grupy a jeden zabłąkany turysta twierdzi, że on by nawet popłynął, ale jutro rano, bo dziś przecież zarezerwował już nocleg i on się nigdzie nie rusza. Trudno, płyniemy w trójkę. Krótka przejeżdża przez Sittwe do miejsca, gdzie cumuje nasza łódź i już po chwili płyniemy rzeką. Chociaż rzeka to mało powiedziane, nasza Wisła jest przy tym malutkim strumykiem. Trzymamy się blisko brzegu, zatem co chwilę możemy obserwować obrazki z życia zwyczajnych ludzi. Migawki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Widzimy wspólny posiłek rodziny na tarasie domu zbudowanego nad brzegiem, chłopaków naprawiających silnik swojej łodzi, kobietę pchającą przed sobą sieć, w którą ma nadzieję złapać coś na kolację, co i rusz mijają nas łódki pełne ludzi oraz towarów. One płyną w przeciwnym kierunku.
Powoli zapada zmierzch, a my wyciągnięci leniwie na pokładzie, sączymy herbatę i wsłuchujemy się w miarowy stukot silnika. Idylla… Nad nami powoli zapalają się gwiazdy, a przed nami gdzieś z boku nagle rozbłyskuje stupa. Jest jak latarnia morska, jej światło pozwala nam na orientację, jak szybko się przemieszczamy. Naszej załodze statku najwidoczniej nie jest ona potrzebna, oni znają te wody jak własną kieszeń. Zwalniają tylko obroty silnika i czasami przeczesują latarkami wodę przed dziobem łodzi. Nie chcą zerwać komuś sieci rybackich.
Kiedy o 23 przybijamy do zniszczonego przez ludzi i czas molo, jest już ciemna noc, drogę rozświetlają nam tylko latarki czołówki. Późną porę naszego przybycia usiłują wykorzystać w jednym z hotelików i za noc oczekują 30 dolarów od osoby. Na szczęście w kolejnym cena nie jest już kosmiczna – 9 dolarów za nocleg ze śniadaniem, wydaje się rozsądnym wyborem. Teraz tylko mała panika i wypędzanie wielkiego acz niegroźnego pająka z pokoju i można iść spać.
Pierwsza noc w Mrauk U, gdzie świątynie podobno są na wyciągnięcie ręki. Mrauk U jest drugim co do wielkości miejscem w Birmie, gdzie możemy podziwiać setki świątyń. Nie zobaczymy ich tu co prawda tyle, ile w Bagan, ale też nie bez podstaw niektórzy nazywają to miejsce „Małym Baganem”. W rzeczywistości jednak te miejsca bardzo trudno porównać. Stupy Mrauk U są jednak zdecydowanie bardziej kameralne i zajmują kilkukrotnie mniejszy teren. Chociaż jeśli chcemy zobaczyć większość z nich, powinniśmy spędzić tu przynajmniej kilka dni i wypożyczyć rower, ponieważ odległości pomiędzy poszczególnymi miejscowościami są duże.
Stupy i atrakcje Mrauk U
Jeśli pedałowanie rowerem po okolicy Mrauk U nie jest Waszą pasją, można tu wynająć dwukołową bryczkę, która obwiezie po atrakcjach, a woźnica opowie kilka historii o zabytkach. To oczywiście pod warunkiem, że będziemy mieli szczęście, bo znajomość angielskiego nie jest powszechna. Postój bryczek jest w okolicach ruin twierdzy w środku miasteczka.
Jeżdżąc pomiędzy świątyniami, warto czasami zsiąść z roweru czy bryczki i wejść do nich. Co prawda czasami przed wejściem powita nas zamknięta krata, ale nie zrażajmy się. Większość i tak jest otwarta dla ciekawskich oraz dla… wiernych! Miejmy na uwadze, że większość to wciąż czynne świątynie i miejscowa ludność przynosi tu kwiaty, dary i pali kadzidełka przed posągami Buddy. Dlatego nie zapomnijmy przed wejściem zdjąć butów. Można je spokojnie zostawić przed wejściem, po powrocie na pewno będą na nas czekać. Nikt ich nie ukradnie.
Świątynie w Mrauk U są inne niż w Bagan, często mniej finezyjne, bardziej przysadziste, masywniejsze i grubsze. Cześć z nich z powodu koloru i konstrukcji przypomina wręcz bunkry. Dlatego też początkowo były przez badaczy traktowane jako budowle obronne. Czasami jednak ta konstrukcja ma zalety. Grube mury zapewniają tak pożądany chłód i ucieczkę przed palącym słońcem.
Jeżdżąc rowerem czy przemierzając okolicę na piechotę, nie warto ograniczać się tylko do największych świątyń. Czasami trzeba zostawić rower gdzieś pod drzewem, czy drewnianym płotem a samemu wspiąć się na wzniesienie, z którego wysokości spogląda na nas stupa. Z tej perspektywy okolica wydaje się o wiele ciekawsza. Z jednej strony dostrzeżemy równiny i pola ryżowe po horyzont, z drugiej zaś porośnięte lasem wzniesienia. Na taką wspinaczkę warto zabrać coś do picia, bo niejednokrotnie świątynie i całe wzgórze będziemy mieli tylko dla siebie. Warto usiąść i przez godzinę czy dwie poobserwować okolicę. Spojrzeć na chłopów suszących ryż na poboczach dróg i ścieżek, dzieci bawiące się beztrosko na placach między domami. I kozy dostojnie przechadzające się w tle całego tego krajobrazu, bo w Mrauk U kozy są wszędzie.
To co na zawsze zostaje w pamięci, to widok zieleni. Roślinom nie brakuje tu wody, zatem rosną bujnie, gwałtownie, zachłannie. Są obok świątyń, wrastają w stupy, powoli je degradując, wdzierając się w przerwę między zaprawą a cegłami. Dziesiątki, setki lat robi swoje i część ze stup, prawie już nie istnieje. Ale na szczęście zdecydowana większość trwa, bo przecież ludzie wciąż wierzą, wciąż się modlą, wciąż mają nadzieję na coś. Na przykład na lepsze jutro. Albo przynajmniej na takie samo, a nie gorsze niż wczoraj… dlatego wciąż gdzieś muszą składać ofiary. Kolejne pokolenia dbają o miejsca kultu, mimo że ich twórcy, wielcy fundatorzy od dawna już nie żyją.
Miałem jednak opowiadać o zieleni… Weźcie rower między nogi i pokręćcie się po okolicy. Po drogach wśród stawów, przecinających ryżowe pola na których trwają żniwa. Albo po prostu obok zarośniętych sadzawek, a których unosi się kobierzec kwiatów… Magia!
Mrauk U. Tu zatrzymał się czas
W Mrauk U czas się zatrzymał dawno temu. Chociaż gliniane naczynia zostały wyparte przez plastik, to kobiety wciąż tak jak kiedyś chodzą po wodę do studni. Chodzą do tej samej studni do której przed wiekami chodzili ich przodkowie. Przy tej samej studni robią też pranie. Czas zatrzymał się także dla mężczyzn, bo oni z kolei tak jak ich dziadowie i pradziadowie chodzą za wołem, wciskając w ziemię radło. Jedynym symbolem nowoczesności jest w tym przypadku jego metalowe okucie.
W Mrauk U czas się zatrzymał się w miejscu. Chociaż może należy spojrzeć na to inaczej. Może po prostu nie doszedł tam nasz, zachodni czas. Otwartym jednak pozostaje pytanie czy to dobrze dla nas, czy dla nich?
I po trzech dniach w Mrauk U, nastał czas odpływu. Dziś można do miasteczka dostać się autobusem z Mandalay lub Rangunu, ja nie miałem takiej możliwości, dlatego przed brzaskiem wsiadłem z Francuzkami na pokład łódki, by wśród oparów świtu, z prądem rzeki popłynąć w kierunku Sittwe. Tam jeszcze tylko wsiąść w samolot i za chwilę był już a Rangun. A z dawnej stolicy Birmy przecież już blisko do świętego miejsca ze Złotą Skałą lub można wsiąść w autobus i pojechać do Bagan, albo spróbować jazdy koleją, która jest atrakcją samą w sobie, bo pamięta chyba jeszcze czasy Brytyjczyków. A może lepiej wybrać magiczne ogrody w Pyin Oo Lwin? Opcji jest wiele, bo Birma to piękny kraj!
3 komentarze
„Chociaż rzeka to mało powiedziane, nasza Wisła jest przy tym malutkim strumykiem” – nie możesz porównywać rzeki w jej ujściu do Wisły, bo ujście zawsze będzie większe, jaka by nie była to rzeka. poza tym ta rzeka Kaladan aż takiego gigantycznego przepływu nie ma.
Hej, świetnie czyta się twój blog. Piszesz pięknie, barwnie i ciekawie. Właśnie planuję podróż do Birmy i sporo informacji mogę u ciebie znaleźć 🙂
Cześć,
Dzięki! 🙂 Miło wiedzieć, że to co piszę komuś się podoba i przydaje. Ale… uśmiejesz się, ale ja też planuję podróż do Birmy 🙂 Lecę tam już 30 października.
Zatem pewnie koło grudnia zaczną się pojawiać nowe teksty o tym kraju. A także troszkę o Malezji i zapewne zahaczę też o Bangkok na kilka dni.