Ponidzie czyli kraina leżąca w biegu rzeki Nidy ma kilka spektakularnych miejsc. I na pewno warto je odwiedzić. Ale czy warto tu gnać z drugiego krańca Polski? Ja przyjechałem zwiedzać atrakcje Ponidzia i na kolana nic mnie tu nie rzuciło. A oto dlaczego.
Czasami spotkacie się z określeniem, że Ponidzie to polska Toskania. Nie wierzcie w ani jedną samogłoskę i spółgłoskę w tym zdaniu. To już bardziej polskie Morawy. Chociaż przy okazji musze powiedzieć, że jest coś deprecjonującego, poniżającego w określeniu, że coś w Polsce jest takie, jak inne zagraniczne miejsce. Od razu narzuca, że jest gorsze, skoro musi naśladować coś, czym nie jest. A Ponidzie to po prostu Ponidzie, kraina w zlewni rzeki.
Region który bywa nudny, ale też ma jasne punkty, jak np. w historycznym i niedocenianym Szydłowie lub Wiślicy. O grodzisku Stradów teraz nie rozwodząc się szerzej. Zatem zapraszam Was do zwiedzania tej leżącej na południu Polski krainy. Na południu bo upraszczając Ponidzie leży poniżej Kielc i powyżej Krakowa. W województwie świętokrzyskim, nad rzeką, nie inaczej, Nidą.
Po pierwsze od razu zaznaczę, że po Ponidziu jeździłem samochodem, bo bez niego część miejsc jest albo niedostępna, albo dotarcie zajmie Wam tyle czasu, że na inne atrakcje lub miejsca nie zostanie wiele. A wiadomo, że czas to… czas to najcenniejsza waluta, bo bezpowrotnie upływa.
Świątki Ponidzia
Spis treści
I jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która absolutnie mnie zaskoczyła i zadziwiła, to świątki! Świątki Ponidzia, które stoją w środku pól, gdzieś przy polnych drogach i w prywatnych ogrodach. To coś niesamowitego i chyba najbardziej charakterystycznego dla tego regionu. Ale czym są świątki? To kapliczki, figurki i krzyże rozsiane po regionie i stanowiące o jego klimacie. Zapewne najwygodniej ogląda się je, jeżdżąc rowerem, bo i najprościej się zatrzymać i podziwiać. Ale jadąc samochodem też nie narzekałem, wystarczyło znaleźć gdzieś polną drogę i podejść kilkadziesiąt metrów. Ale najbardziej zjawiskowy świątek spotkałem niespodziewanie.
Oto byłem w Młodzawach Małych obok Sanktuarium Matki Bożej Młodzawskiej, bo na mapie wypatrzyłem piękny wąwóz lessowy. Postanowiłem zatem do niego dojść, a nie podjechać, bo droga do najlepszych nie należała. Dochodzę do naprawdę pięknego wąwozu, a tu na wzgórzu, pośród pół stoi świątek. Dookoła tylko skwar, kurz z lessowego pyłu, śpiewające w polach ptaki i ja. Fajna chwila! Rzecz jasna jeśli lubi się upały i przyrodę. Zresztą, zobaczcie na filmiku, jak to wyglądało i co w tamtej chwili o tym sądziłem.
Wiślica. Perła średniowiecza
Przyznaję, że Wiślica była miejscem, dla którego wybrałem Ponidzie na krótki choć bardzo intensywny urlop. Wszystko przez płytę orantów! Pewnie o niej nie słyszeliście, ale to nic dziwnego, bo po pierwsze o Wiślicy mało kto słyszał, a już o średniowiecznej płycie w szkole raczej nie opowiadają. No i kolejna rzecz, trzeba lubić średniowieczny klimat i tego typu zabytki. Ale! Po pierwsze w Wiślicy jest kościół, który ufundował sam Kazimierz Wielki, to tu wydał też statuty wiślickie i ostatnio do użytku zostało oddane wspaniałe muzeum!
Zatem niech Was nie zniechęci fakt, że kiedy wysiądziecie z samochodu na parkingu w centrum, dookoła będziecie mieli typowe małe polskie miasteczko. W momencie kiedy skierujecie kroki do górującego nad miastem kościoła, znajdziecie się w turystycznym centrum miasta. Zanim przystąpicie do zwiedzania wnętrza, od strony dużego ceglanego domu zobaczycie płaskorzeźbę, na której Kazimierz Wielki wręcza kościół samej Matce Boskiej. Tak, to ten kościół na który patrzycie. Co prawda płaskorzeźba nie pochodzi z czasów Kazimierza, bo ufundowana została przez znanego polskiego kronikarza Jana Długosza. Aha, ten wielki ceglany dom, to tak zwany Dom Długosza, bo to także on go zamówił i sfinansował. Na koniec wejdźcie do środka świątyni, bo najciekawsze są ruskie freski, które jakimś cudem przetrwały kilkaset lat.
Na deser zostawiam płytę orantów, znajdującą się w Muzeum Archeologicznym w Wiślicy. Muzeum pachnie póki co nowością, jest fajnie multimedialne i nie jest (jeszcze) oblegane przez turystów. Ja miałem je tylko dla siebie, co potęgowało klimat zanurzania się w minione stulecia. Najpierw w formie multimedialnej zapoznacie się z historią miasta i grodu, bo przecież tu mieścił się gród potężnego plemienia Wiślan. Do płyty przejdziecie później, bo najpierw obejrzycie skarby! Tak, na przykład znalezione podczas wykopalisk złote zausznice w kształcie malin. Musza być warte fortunę!
A potem jest creme de la creme czyli płyta orantów. Ot można powiedzieć, że to zwykła płyta nagrobna! A na cmentarzu każdy z nas bywa przynajmniej raz w roku. Ale co powiecie, jeśli wspomnę, że ta konkretna płyta pochodzi z lat 1175-1177? Jak łatwo policzyć, ma ponad 800 lat i wciąż wygląda doskonale. A wyryto na niej kilka postaci z których najważniejsza to najprawdopodobniej Kazimierz Sprawiedliwy.
Szydłów. Zamek królewski i magiczne freski
Ja wiem albo się domyślam, że dla większości ludzi Szydłów będzie się kojarzył przede wszystkim ze świętem śliwki. Bo podobno te z okolic Szydłowa są najlepsze. Ale ponieważ na jedzeniu się nie znam, a śliwek nie jem, skupię się na zabytkach. Bo tych w Szydłowie jest kilka, a jeden nawet taki, który powoduje, że szczęka opada.
Zatem zacznę od podsumowania. W Szydłowie są dość dobrze zachowane średniowieczne mury obronne. Ale na pewno nie są one zachowane w całości, zatem nie liczcie na to, jeśli ktoś Wam wmówił, że to główna atrakcja Szydłowa.
Główne atrakcje miasta to: Brama Krakowska, ruiny zamku królewskiego, mury obronne, synagoga i przede wszystkim Kościół Wszystkich Świętych.
Wierzcie mi, że ten ostatni to zabytek klasy zerowej. Nie tyle przez swoją zewnętrzną bryłę, bo z zewnątrz to niepozorna świątynka z przełomu XIV i XV wieku. Ale środek to inny świat, bajka wręcz! W środku czekają na nas XIV wieczne polichromie! Malowidła z około 1375 roku to jest dopiero gratka. Pewnie, że są podniszczone zębem czasu, ale wciąż cieszą oko i doskonale widać sceny z Nowego Testamentu.
I jeśli już jesteście przy kościele, to rzut beretem będziecie mieli do Bramy Krakowskiej, najbardziej charakterystycznego budynku w Szydłowie. Niegdyś miasto miało trzy bramy, ale bramy: Wodna i Opatowska zostały niestety rozebrane około XIX wieku.
Tuż obok Bramy Krakowskiej znajduje się najlepiej zachowany odcinek murów. Jeśli podejdziecie kawałek drogą w kierunku zachodnim, to będziecie mieli piękną panoramę miasta.
A poza tym mamy w Szydłowie także przyzwoicie zachowany zamek królewski. Warto tu zatem powiedzieć, że król Władysław Jagiełło był w mieście aż 17 razy! Cóż, zamek jakiś wielce spektakularny nie jest i to co się zachowało to wysokie mury, bo zdobienia niestety przepadły. Ale i tak wchodząc do środka, jeśli mamy duże ego, można się poczuć jak król! Tylko herold nie ogłasza naszego wejścia i nikt nie wstaje, kiedy przekraczamy drzwi 😉
Na koniec zaś koniecznie musicie zajść na rynek i do mieszczącego się tam sklepu sprzedającego wszystko co tylko da się zrobić ze śliwki. Od cukierków, przez piwo aż po śliwowicę.
Busko Zdrój. Jaki tu spokój
Busko Zdrój jest nudne! Ale w sumie dokładnie takie ma być! Bo czego innego spodziewać się po uzdrowisku z sanatoriami? Tu ma być ładnie, spokojnie i tu odpoczynek ma zapewniać powrót do zdrowia i lepszej kondycji. Także psychicznej. Dlatego też jest tu piękna i potężna tężnia, gdzie można wdychać zdrowie powietrze przesiąknięte wilgocią spływającą kroplami po tarninie.
A jak się już nawdychamy tego zdrowego powietrza, to w domu zdrojowym tuż obok tężni można „skosztować” wody i zanurzyć się w wodolecznictwo. Cóż, od razu Wam powiem, że zdrowie nigdy chyba nie jest smaczne i te siarczany zwyczajnie gębę wykręcają. Ale: to ma działać a nie smakować! 😉
No i poza tym opisując Busko Zdrój nie można pominąć najważniejszego: w środku miasta znajduje się mały las, dla niepoznaki zwany parkiem. Tu na około 24 hektarach posadzono tysiące drzew, które ocieniają pięknie poprowdzone alejki. Tu można usiąść przy fontannie albo posłuchać koncertu, jeśli jakiś właśnie będzie się odbywał w muszli koncertowej. Przyznam Wam, że to jeden z piękniejszych parków, jakie w życiu w Polsce oglądałem. Bo co prawda ten w Pyin-oo-Lwin w Birmie był piękniejszy, ale jednak daleko do niego z Polski 😉
No i tu nad głowami pięknie śpiewają nasze polskie ptaki. I także tu można usiąść w którejś restauracji czy knajpce, coś zjeść, coś wypić. A wieczorem pójść na dancing, bo co to by było za uzdrowisko, gdyby nie wieczorne zabawy?
Ogród na Rozstajach
Ogród na Rozstajach to jedno z najbardziej zaskakujących miejsc, na jakie natknąłem się w Polsce. Bo jak inaczej opisać miejsce na Ponidziu, gdzie pasjonaci na przestrzeni jednego hektara założyli prywatny ogród botaniczny? W sumie to także ornitologiczny, bo stoi tu kilka wolier z ptakami – ja rozpoznałem papugi, ale jest tu więcej gatunków.
Jakie to jest niesamowite miejsce! Powiem, że dla mnie jedna z największych atrakcji Ponidzia. Wchodzimy za bramę, a tu czeka inny świat. Są idealnie przystrzyżone trawniki, aż kłujące w oczy soczystą zielenią. Zobaczymy tu też morze różnokolorowych kwiatów i obstawiam, że jest to tak przemyślane, że zawsze któraś roślina kwitnie.
Ale to jednak nie wszystko, bo Ogród na Rozstajach ma trzy poziomy, a nawet małą jaskinię, gdzie można poszukać chłodu. Każdy poziom różni się od innych i np. na drugim mamy małe jeziorko, gdzie na wodzie unoszą się piękne grzybienie.
Na koniec zaś można usiąść na leżaku i zjeść smaczne ciastko kupione w małej kawiarence. Niestety ekspresu do kawy nie wypatrzyłem, zatem kawy nie polecę.
Europejskie Centrum Bajki imienia Koziołka Matołka
Europejskie Centrum Bajki to miejsce, które jest w zasadzie tylko dla dzieci. Jeśli pójdziecie tam jako dorośli, to w zasadzie nie macie czego szukać. Wynudzicie się jak przysłowiowe mopsy, bo oprowadzenie jest tak poprowadzone, by to dzieci dobrze się bawiły. Cóż, dorośli są tu zazwyczaj po prostu rodzicami. Takie osobniki jak ja, które są dorosłe i przyjechały odwiedzić centrum bajki, to rzadkość nad rzadkościami. My dorośli możemy tylko oglądać, jak bajkowe postaci, które prowadzają kolejne grupy zwiedzających zabawiają najmłodszych.
Ale nie żałuję, że byłem. Bo na szczęście jest kilka jasnych punktów, które docenią tylko dorośli. Jest stare wydanie gazety Świerszczyk, jest Tytus, Romek i Atomek. No i można obejrzeć jedną całą bajkę na małym kinowym ekranie. Jakimś cudem moja grupa zagłosowała na oglądanie przygód Koziołka Matołka 🙂
Fotogeniczne grodzisko Stradów
Grodzisko Stradów to przede wszystkim miejsce, na robienie fotografii. Jestem przekonany, że przynajmniej raz w życiu na fejsie czy instagramie mignęła Wam fotka z tego miejsca. Zapewne zrobiona o zachodzie słońca, kiedy jego tarcza chowa się za malowniczymi wzgórzami.
Ale mimo wszystko nie obawiajcie się, że każdego dnia ściągają tu setki ludzi z aparatami fotograficznymi i czekają na zachód słońca. Kiedy ja odwiedziłem grodzisko, poza mną były jeszcze dwie kobiety. Fakt, że ze statywami, ale zupełnie sobie nie przeszkadzaliśmy.
Jednak fotogeniczność miejsca to jedno, drugie to jego historia. Wspomniałem już wcześniej o plemieniu Wiślan, które było na tyle potężne, że najeżdżało nawet pobliskich Czechów. Stradów był jednym z głównych grodów. To tu w wypadku zagrożenia uciekała okoliczna ludność, by szukać schronienia za potężnymi wałami ziemnymi i drewnianymi umocnieniami. Tak, tu nie było zamku, który miałby szansę przetrwać do naszych czasów. Dlatego gród powoli przez stulecia niszczał, bo… w jego pobliżu i w jego wnętrzu istniały pola. A pola były orane, siane, orane.. a tym samym niszczono bezcenne warstwy historyczne. Dziś potęgę tego miejsca widać tylko z drona. Cóż, ja drona nie posiadam, zatem nie pokażę Wam własnych zdjęć z góry.
Pińczów
Pińczów zawsze kojarzył mi się z Rzeczpospolitą Szlachecką i obowiązującą wtedy wolnością wyznania. Dziś, kiedy odwiedziłem Pińczów, po prostu się w nim wynudziłem. No co poradzić? Nie przypadł mi do gustu. Może za mało poświęciłem mu czasu, może z innych przyczyn, ale po prostu bez żalu z Pińczowa wyjechałem.
Chociaż kilka ciekawych miejsc udało mi się zobaczyć.
Za przykład niech posłuży stara synagoga. Bo a jakże, w Pińczowie także mieszkało wielu Żydów. Mieszkało dopóki nie przyszedł Hitler i nie wprowadził na chwilę swojego porządku świata. Ale ta „chwila” jak wiemy wpłynęła bardzo znacznie na bieg historii. Dla wielu, a szczególnie narodu żydowskiego, była ostatecznym końcem. Dlatego też z takim zainteresowaniem gdziekolwiek jestem, zwiedzam synagogi. W tej w Pińczowie zachowało się sporo oryginalnych naściennych zdobień. Ale najsmutniejsze jest otoczenie, a konkretnie mur otaczający synagogę. Mur z macew, które przywieziono tu z cmentarza. Cmentarze, czyjekolwiek by były powinno się zostawiać w spokoju.
Poza tym wspomniałem o polskiej tolerancji religijnej. Pińczów był centrum, w którym swoją naukę głosili arianie, czyli bracia polscy. Nasz polski wkład w reformację, która przed wiekami rozpalała głowy ówczesnych ludzi.
To po arianach został piękny, bo niedawno odnowiony budynek dawnej drukarni. Dziś mieści się tam jedna z siedzib muzeum regionalnego.
No i wzmianka o Pińczowie nie byłaby kompletna, jeśli zapomniałbym, że najlepszy widok na miasto roztacza się z Góry św. Anny. Stoi tu także kaplica i to ona jest najciekawsza, bo na ładne widoki tu nie liczcie. Może wiosną, kiedy drzewa nie mają liści, bo latem z jednej strony są drzewa, a z drugiej brzydkie bloki. Nic specjalnego jak widzicie.
Ponidzie – inne ciekawe atrakcje
Ale jak się łatwo domyślić, atrakcje turystyczne rozsiane są nie tylko w miastach, ale kryją się, rozsiane po całym terenie Ponidzia.
Dlatego nie zapomnijcie, by będąc w Busku Zdroju, zajechać i obejrzeć słynną sosnę na szczudłach. Roślina jest do obejrzenia kilka kilometrów od uzdrowiska, w miejscowości Wełecz. Tam oto rośnie sobie pokaźnych rozmiarów sosna, która wygląda, jakby zamiast korzeni miała szczudła i na nich stała. A skąd się to dziwo wzięło? Oto podobno ludzie wybierali piasek spod sosny i tym sposobem odsłonili system korzeniowy. A ten zaczął potem żyć własnym życiem i mamy takie dziwo w przyrodzie. Bo jak inaczej nazwać trzymetrowe korzenie, na których stoi sosna?
A jeśli Ponidzie, czyli kraina leżąca nad rzeką Nidą, to skupmy się przez chwilę na rzece, od której wzięła się nazwa tego regionu. Z perspektywy człowieka tego nie widać, ale jeśli spojrzycie na zdjęcia z drona lub rzucimy okiem na Google Maps, idealnie widać, jak rzeka meandruje. Jak wiele ma starorzeczy, jak zmieniała koryto i jak płynie sobie spokojnie, aż do ujścia w Wiśle.
Rzecz jasna możecie kupić spływ kajakowy po Nidzie. Ja z tej atrakcji nie skorzystałem, ale kilkukrotnie zatrzymałem się nad rzeką, by spojrzeć na jej leniwy nurt. Przyznam, że jako jestem ze wsi, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Cóż, łąki, krowy, śpiewające w górze ptaki, to wszystko jest piękne, ale.. ale czegoś mi brakowało. Nie umiem powiedzieć czego. A może po prostu zbyt wymagający jestem? Może z perspektywy kajaka inaczej oceniałbym region?
Jeżdżąc po okolicy na pewno w pewnym momencie dotrzecie też do Nowego Korczyna. Nie ma tu spektakularnych zabytków, ale na przekór wszystkim wiatrom historii stoją mury zrujnowanej synagogi. Niegdyś dużej i pięknie zdobionej. Dziś z zapadniętym dachem to tylko cień dawnej świetności. Ale nawet te nieliczne zdobienia, które się zachowały, pozwalają mieć wyobrażenie, jaka była za czasów, kiedy modliła się tu społeczność żydowska.
Patrząc na mapę, zwróćcie też uwagę na miejscowość Chotel Czerwony. Sama wioska jest niepozorna, ale stoi tu kameralny i piękny kościół ufundowany przez wspominanego w tym artykule Jana Długosza. Budowla jest stara, bo zbudowana w latach 1440-1450 na miejscu stojącego tu wcześniej drewnianego kościółka. Niestety nie dane mi było wejść do środka, bo załapałem się właśnie na mszę.
Za to nawet z zewnątrz są tu smaczki, bo na starym, kamiennym portalu wyryte są odciski… butów. Co by nie mówić, to dość oryginalne jak na świątynię. Z zewnątrz na pewno rzuci się Wam jeszcze w oczy zegar słoneczny. A jeśli chodzi o wnętrze, bez problemu obejrzycie je, wchodząc na Google Maps.
Tuż obok Chotla Czerwonego znajduje się punkt, z którego można podziwiać panoramę okolicy. To rezerwat przyrody Przęślin. Samochód można zaparkować gdzieś przy drodze, a te kilkaset metrów do wzgórza bez problemu da się przejść na własnych nogach. Jak okolica wygląda z góry, widzicie na zdjęciu. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na skały wzgórka, na który wchodzimy. Wprawne oko dostrzeże kryształy gipsu.
Za atrakcję Ponidzia uchodzi też zespół pałacowo-parkowy w Chrobrzu. Chociaż szczerze mówiąc nie za bardzo wiem dlaczego. Pałac jest zamknięty, z zewnątrz też nie wydaje się być szczególnie interesujący. Zatem z tego miejsca najbardziej zauroczył mnie przecudnej urody, rozłożysty platan, na którym jakiś młodzian właśnie czytał książkę. Tak, czytał książkę leżąc na gałęzi, bo drzewo jest naprawdę potężne.
Ponidzie. Czy warto?
Czy drugi raz przyjechałbym na Ponidzie, bo mam niedosyt? Na pewno nie. Czy żałuję, że tu przyjechałem? Na pewno także nie, bo kilka miejsc było wspaniałych i po prostu od dawna były na mojej liście marzeń, liście miejsc do odwiedzenia. A komu spodoba się Ponidzie? Hmmm… trudne to pytanie. Zapewne trzeba lubić historię i mniej spektakularną naturę, wtedy z Ponidzia wyjedziemy zadowoleni. Ja wyjechałem spełniony. Tym bardziej, że zobaczyłem więcej, niż chciałem.
Oto wystarczył rzut oka na mapę, że tuż obok jest Zalipie, czyli słynna malowana wieś. Serdecznie polecam wyjazd do tej wioski.
A jeśli zastanawiacie się, gdzie spać zwiedzając Ponidzie, to polecam Busko Zdrój. Jest w centrum i wszędzie jest stąd blisko. Rzecz jasna, jeśli mamy samochód.
2 komentarze
Piękna ta nasza Polska, niestety jeszcze nie byłem w tamtych regionach ale wybieram się tej jesieni.
Bardzo dziękuję za wiarygodny opis. Masz szczerość w opisie, lekkie pióro i coś nieuchwytnego…(Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o jednorożcach, a opisywane miejsca nie zawsze piękne)-to chyba To.
Realizacji marzeń, a raczej osiągania zamierzonych celów!
Fantastycznie. Sukcesów życzę.