Malowana Wieś czyli jak czasami nazywane jest Zalipie, nie byłoby atrakcją turystyczną gdyby nie pasja i talent jednej osoby. Dobrym duchem wioski była Felicja Curyłowa, dzięki której lokalny zwyczaj malowania chat, poznała cała Polska. Zapraszam do zwiedzania i oglądania chat z Zalipia.
Jeśli wydaje się Wam, że całe Zalipie usiane jest chatami pokrytymi zdobieniami, to jesteście w błędzie. Na terenie całej bardzo rozległej wioski takich chat jest tylko lub aż kilkadziesiąt. I trzeba mieć albo rower, albo samochód, by je zobaczyć. Chociaż rzecz jasna jest też miejsce, które jest sercem tego niecodziennego skansenu. Jest to rzecz jasna chata Felicji Curyłowej oraz dwa domy, które przeniesiono obok, by pokazać, jak kiedyś żyło się na tych terenach. I rzecz jasna, jak zdobiło się domy. Dlatego jeśli w wyszukiwarkę wpiszecie frazę „chata z Zalipia”, to zapewne pokaże Wam się właśnie ten dom.
Kiedy w sobotni poranek o godzinie 10 zajeżdżam na parking obok tutejszego muzeum, nie ma jeszcze tłumów. Turyści z Krakowa, Tarnowa i okolic dopiero zaczną się zjeżdżać. To idealny czas, bo wnętrza można będzie podziwiać bez tłumów i bez problemu da się też zrobić zdjęcie. Nie tracąc czasu, od razu udaję się do kasy i kupuję bilet na określoną godzinę. Nasza grupa liczy trzy osoby, zatem jak widzicie komfort zwiedzania zdecydowanie jest zapewniony.
Skąd zwyczaj malowania chat w Zalipiu
Spis treści
Chaty zdobiono podobno już w XIX wieku, a całkiem prawdopodobne, że i wcześniej, ale robiono to wewnątrz domów. I początkowo nie były to tak piękne i kolorowe motywy, jakie widzimy dziś. Pierwsze zdobienia były bowiem.. białe! Wszystko dlatego, że jak łatwo się domyślić, skoro wewnątrz domów stały piece, które rzecz jasna opalane były drewnem, to nie były one do końca szczelne. Czasami buchnął dym, czasami wydostała się sadza. Ba! Część chat miała nawet otwarte paleniska! To powodowało, że pomieszczenia były deczko okopcone. Dlatego na takim tle białe ozdoby wyglądały szczególnie dobrze i po prostu rozjaśniały wnętrze.
Początkowo były to bardziej takie packi, potem ewoluowało to do form bardziej skomplikowanych jak np. motywy roślinne. Aż przyszła era Felicji Curyłowej, która jak przystało na prawdziwą i pewną siebie artystkę, ze zdobieniami wyszła śmiało na zewnątrz domu. Jej śladem, lokalnej działaczki i społeczniczki o wielkim autorytecie, poszły inne gospodynie i tym sposobem narodziła się (jak kto woli przetrwała) tradycja. Tradycja tym silniejsza, że powstał też konkurs na malowanie chat. Pierwszy konkurs Malowana Chata, zorganizowany został w 1948 roku. I trzeba tu powiedzieć, że w konkursie biorą udział nie tylko chaty z Zalipia, ale także całej okolicy czyli Powiśla Dąbrowskiego.
Wracając jednak do historii: jeśli do powojennych przemian społecznych dodamy elektryfikację i fakt, że chałup nie trzeba było już oświetlać kopcącymi lampami, a otwarte paleniska zastąpiły piece chlebowe, malunki artystek stały się trwalsze. Tym bardziej, że taki piec był bardzo wdzięcznym obiektem do ozdobienia.
Warto było inwestować w kolorowe farby. Zresztą, barwniki też stawały się coraz tańsze. I tak dzięki tradycji przekazywanej przez pokolenia, malowanie chat przetrwało do dziś. A wszystko dzięki zapałowi i talentowi lokalnej artystki i aktywistki: Felicji Curyłowej. Piękna historia prawda?
Malowana Wieś Zalipie – czy warto
Jeśli zastanawiacie się, czy warto zobaczyć coś, co jest piękne, to to jest pytanie retoryczne. Ale fakt, że odwiedzając Zalipie, trzeba lubić sztukę ludową. Bo też należy powiedzieć wprost, że Zalipie to nie jest skansen, jak moglibyście je sobie wyobrażać. To nie są gęsto postawione obok siebie i pomalowane zagrody z XIX wieku, jakie znacie np. ze nieodległego skansenu w Tokarni. Takie chaty są raptem trzy i można powiedzieć, że to miniskansen. Ale Malowana Wieś, to przede wszystkim zwyczajna miejscowość, w której po prostu żyją ludzie. Gdzie większość domów jest do bólu normalna, czyli nie mają nawet grama zdobień. Dodatkowo zwiedzając, trzeba się najeździć, ale przyznaję że nie żałuję ani minuty spędzonej tutaj. I nawet na jotę nie czuję się rozczarowany przyjazdem. Miejsce jest oryginalne i po prostu piękne!
Na zwiedzanie Zalipia zaplanujcie około dwie godziny.
Najpiękniejsze chaty w Zalipiu
Najpiękniejsze domy w Zalipiu, których zdobienia i malunki możemy oglądać z zewnątrz, ale także od środka, to: dom Felicji Curyłowej, stojący obok dom Stefanii Łączyńskiej oraz tak zwana chata biedniacka. O ile dwa pierwsze są przepięknie zdobione także od wewnątrz, o tyle ostatni dom, to przykład bardziej skansenowy. Stoi on tu po to, żeby zwiedzający mogli na własne oczy przekonać się, jak biednie mieszkali najubożsi mieszkańcy wsi takich jak Zalipie. Bieda dosłownie piszczy z każdego kąta.
Dom Felicji Curyłowej
Chata przez długie lata była po prostu domem, w którym w latach 1903 – 1974 Felicja Curyłowa żyła i pracowała wraz z rodziną. To zwyczajna drewniana chata mieszkalna, jakich niegdyś tu i na pobliskim Ponidziu było mnóstwo.
Wnętrze zachowano takim, jakie było dawniej, czyli dzieli się ono na dwa pomieszczenia: izbę czarną oraz izbę białą. W sumie nie umiem się zdecydować, która z nich jest ładniejsza. Wydaje mi się, że ta czarna, a to dlatego, że ma więcej zdobień. Ot, ma większą powierzchnię.
Izba czarna to po prostu kuchnia i przestrzeń, w którym toczyło się codzienne życie rodziny. Tu się gotowało, tu piekło chleb i przędło lub robiło inne sezonowe prace, jeśli trzeba je było wykonywać pod dachem. To pomieszczenie było sercem domu, zarówno jadalnią jak też sypialnią. Tak, tu stał piec i dzięki niemu było ciepło, a zimy kiedyś potrafiły być naprawdę mroźne!
I jak się łatwo domyślić, niemal każde wyposażenie izby, jest pokryte charakterystycznymi malowidłami. Od pieca poprzez kufer, ściany, sufit aż po… wiadro i talerze. Intensywne kolory aż biją po oczach, ale robią to w taki piękny, wysmakowany sposób. Felicja Curyłowa była prawdziwą artystką! Miała doskonały gust!
Widać to też w sąsiedniej białej izbie, która sprawowała funkcję reprezentacyjną. Tu przyjmowało się ważnych gości, tu działy się uroczystości rodzinne, tu przyjmowano księdza po kolędzie.
Warto zwrócić uwagę na stojącego tu manekina, a na nim oryginalny strój, który gospodyni domu rzecz jasna sama przyozdobiła haftami. Poza tym także tu sufit i ściany są pięknie pomalowane. W oczy rzucą się Wam także wiszące na ścianach święte obrazy. Idealnie widać, jak ważna była religia w życiu wsi.
Dom Stefanii Łączyńskiej i chata biedniacka
Ta chata, wybudowana w roku 1886, to kolejne miejsce, które upamiętnia artystkę zaangażowaną w rozwój malowania chat. Pani Stefania żyła w latach 1914-2005 i w tym czasie wielokrotnie brała udział w konkursie Malowana Chata.
Wnętrze jak też obejście są pięknie ozdobione. Właścicielka starała się przyozdabiać wszystkie zabudowania i konstrukcje gospodarskie jak np. studnia, a nawet pnie drzew! Zatem wierzcie mi, że jest tu na co patrzeć.
Inny cel ma stojąca obok chata biedniacka. Budynek rzecz jasna został tu przeniesiony i stoi w celu pokazania zwiedzającym, jak biednie żyła najuboższa część wsi. Jednokomorowa izba łączyła wiele funkcji. Po pierwsze była miejscem, gdzie żyli ludzie, ale z drugiej strony była też oborą, gdzie trzymano zwierzęta jak np. kozy. Dom kryty jest strzechą, a podłoga to nie deski lecz zwyczajne klepisko. Ale i ta chata jest z zewnątrz przyozdobiona. Jak zatem widzicie filia Muzeum Okręgowego w Tarnowie (bo tak brzmi oficjalna nazwa) dba, by pokazywać szerszy kontekst miejsca. I za to należy się szacunek.
Inne atrakcje Zalipia
Jak już napisałem, Zalipie jest bardzo rozległe i obstawiam, że liczy dobrze ponad sto domów. Nie wszystkie domy pokryte są zdobieniami, a powiedziałbym, że nawet zdecydowana ich większość jest po prostu zwyczajna. Za to obejścia, które w części lub całości są pokryte zdobieniami, bardzo często możemy obejrzeć. Gospodarze zapraszają do środka, opowiadają kto je maluje i od jak dawna. Takie wejście jest bezpłatne, a w zamian za możliwość podziwiania i posłuchania możecie kupić np. magnes na lodówkę. Ale nikt tu niczego nie wciska na siłę.
Najwygodniej rzecz jasna zwiedza się Zalipie jeżdżąc samochodem, ale jeśli macie taką możliwość, to polecam zwiedzanie na rowerze. Po prostu nie będziecie mieli problemu z parkowaniem, a rower oprzecie o drzewo, położycie w rowie i już można robić zdjęcia i podziwiać. Żeby się nie zgubić i wiedzieć, gdzie są pomalowane domy, warto zatrzymać się przy którejś z mapek, które ustawiono w celu polepszenia orientacji w terenie.
Zwiedzając Zalipie zapewne traficie do Domu Malarek, czyi lokalnego centrum kultury. Cóż, uczciwie przyznam, że akurat na mnie to miejsce zrobiło najmniejsze wrażenie. Chociaż nie umniejszam niczego izbie pamięci, gdzie z wielkich zdjęć spoglądają na nas zmarłe i żyjące osoby, które przyczyniły się do rozwoju sztuki malowania chat w Zalipiu. Galeria lokalnych sław, o których nie należy zapominać.
Chociaż na oglądających i tak zapewne największe wrażenie zrobi okolica Domu Malarek, gdzie można sobie zrobić zdjęcie przy zdobionej studni z żurawiem.
Poza tym we wsi jest rzecz jasna kościół. I także jego wnętrze jest w części pokryte charakterystycznymi ornamentami. Chociaż uczciwie przyznam, że jeśli nie zajechałbym tutaj, nie miałbym poczucia straty. Zatem do Waszej decyzji zostawiam, czy tu zajeżdżać czy nie. Zaletą jest to, że jak to bywa z kościołami, nie ma problemu z zaparkowaniem na parkingu 🙂 Tuż obok stoi też mapka Zalipia z oznaczonymi domami, które są ozdobione.
Dojazd do Zalipia
Wąskie lokalne dróżki może nie są najbardziej komfortowe do jazdy, ale też z dojazdem na pewno nie będziecie mieli problemu. Jeśli chodzi o dojazd z Krakowa, czyli największego okolicznego miasta, to zajmie on Wam około 1 godzinę i 20 minut. Z pięknego uzdrowiska czyli Buska Zdroju trasa zajmuje raptem pół godziny, bo to tylko 30 km. A jadąc tu lub wracając można wstąpić np. do ciekawej i leżącej blisko Wiślicy. Jeśli zaś będziecie mieli czas, to do Koziołka Matołka i Europejskiego Centrum Bajki jest stąd także tylko 30km.
Jeśli chodzi i parkingi, to jest spory przy kościele, ale on jest daleko od zagrody Felicji Curyłowej. Za to tuż obok niej jest średniej wielkości parking na łące. Jeśli przyjedziecie rano, nie będzie żadnego problemu z zaparkowaniem. A potem pewnie ludzie stają wzdłuż drogi.
A jeśli chcecie w Zalipiu spędzić noc, to rzecz jasna część chałup oferuje usługi agroturystyczne. Ze znalezieniem ich nie będziecie mieli żadnego problemu.
3 komentarze
Witaj Pawle,
Kolejny raz zwracam się o poradę. Obecnie przebywam na planowanym od dłuższego czasu i wreszcie realizowanym długim wyjeździe do Azji. Jestem w Indiach i mając czas do początku kwietnia, a powrót z Delhi, planuję odwiedzić w lutym Tajlandię i Kambodżę.
Moje pytanie dotyczy tego, że na początku marca chciałem polecieć do Nepalu, jednak z braku miejsca w bagażu oraz innych planów podróżniczych, nie brałem pod uwagę trekkingu, a tylko ok. tygodnia (licząc z przylotem i wylotem) w niektórych miejscach z Twojego bloga.
Teraz mam wątpliwości, czy warto w tej sytuacji odwiedzać Nepal. Może kiedyś zdecyduję się na trekking i wtedy zwiedziłbym inne atrakcje, i czy w zamian nie lepiej wygospodarować kilka dni więcej i będąc w Indochinach wybrać Wietnam lub Malezję (półwysep malajski + może Singapur)?
Byłbym wdzięczny, gdybyś napisał, co o tym myślisz.
Pozdrawiam.
Cześć Grzegorzu,
Cóż, moja opinia jest taka, że ja bym się na drobne nie rozmieniał i jeśli Nepal, to koniecznie trzeba pójśc w góry i zobaczę widoki, poczuć tą przestrzeń… Bo co prawda architektura newarska jest super, można się też wybrać na rafting, ale Nepal to przede wszystkim Himalaje.
I dla nich przede wszystkim się przylatuje do tego kraju.
Dlatego ja poczekałbym na możliwość spędzenia w Nepalu przynajmniej dwóch tygodni i wtedy leciał. Tydzień na trekking (lub np. 10 w zależności gdzie będziesz chciał pójść na szlak), a drugi na zwiedzanie doliny Katmandu.
Dziękuję za odpowiedź.
W międzyczasie doszedłem do podobnego wniosku, ale dobrze przeczytać dodatkowe potwierdzenie swoich przemyśleń.