Trasa Transfogaraska potrafi zapierać dech. Dosłownie i w przenośni. W przenośni, bo widoki są tu zachwycające, dosłownie, bo wiatr potrafi wiać tak mocny, że słowa więzną w gardle. Co ciekawe, najpiękniej Droga Transfogaraska wygląda z wagonika kolejki linowej biegnącej nad północną częścią szlaku oraz z punktu widokowego przy schronisku. Ale o tym poniżej.
Kiedy przyjechaliśmy do Rumunii na przedłużony (do tygodnia) weekend czerwcowy, doskonale wiedzieliśmy, że Trasa Transfogaraska będzie jeszcze zamknięta. Chcieliśmy po prostu przejechać jej odcinek, by zobaczyć, jak na niej jest, jak wygląda przedsmak tego, co wyżej. Chociaż rzecz jasna widok słynnych drogowych serpentyn także chodził nam po głowie. Ponieważ jednak marzyć do dobra rzecz, to potęgę przyrody trzeba szanować i zaakceptować jej prawa. Trasa Transfogaraska jest otwierana późno i potrafi być zamykana wcześnie. Wszystko jest zależne od warunków pogodowych, jakie panują w rumuńskich Fogaraszach. A śnieg w wysokich górach jak wiemy potrafi się utrzymywać wręcz do wczesnego lata. Droga otwierana jest dopiero wtedy, kiedy stopnieją śniegi, a ciężki sprzęt usunie zaspy w górnych partiach. To nie żart, w połowie czerwca na serpentynach przy śniegu pracowały koparki.
Trasa Transfogaraska – najważniejsze informacje
- Trasa Transfogaraska jest otwierana około połowy czerwca
- Trasa zamykana jest z początkiem listopada
- Przejazd trasą przez Fogarasze jest bezpłatny
- Droga Transfogaraska liczy w sumie 150km
- Na pokonanie trasy potrzeba około 4 godzin
- Na drodze można spotkać niedźwiedzie – nie wolno ich karmić!
- Najbardziej zjawiskowa jest północna część trasy czyli ta od strony Sybinu
- Na poboczach utworzone są liczne zatoczki umożliwiające postój i zrobienie zdjęć
- Nad północną częścią Trasy Transfogaraskiej biegnie linia kolejki linowej i stąd są najładniejsze widoki
- Kurs wagonikiem w jedną stronę kosztuje 50 lei (to około 50 złotych)
- Aktualne informacje dotyczące przejezdności trasy można znaleźć na tej stronie
W kierunku Trasy Transfogaraskiej
Na początkowy odcinek Trasy Transfogaraskiej wjechaliśmy jadąc od strony Braszowa, gdzie spędziliśmy noc. I początkowo nic nie zapowiadało, że będzie tak zjawiskowo. Jechaliśmy równiną, po lewej stronie mając majestatyczne pasmo górskie, przez które wiedzie słynna widokowa trasa Rumunii. W pewnym momencie skręcamy w lewo i potem to już prosto. Prosto jak w mordę strzelił, nie licząc rzecz jasna coraz częściej pojawiających się drogowych serpentyn. W pewnym momencie wjeżdżamy w ścianę lasu i z naszych oczu nikną szczyty gór. Pojawiają się tylko sporadycznie w nielicznych przerwach między drzewami. Aż w pewnym momencie dojeżdżamy do miejsca, gdzie zaczyna się właściwa część Trasy Transfogaraskiej. Tylko ta właściwa i najbardziej widowiskowa jej część wciąż jest jeszcze zamknięta z powodu śniegu zalegającego na drodze w wyższych partiach gór. O tym mieliśmy się przekonać za chwilę.
Teraz wysiedliśmy z samochodu i postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy. Widać, że jest jeszcze przed sezonem, bo turystów tu niewielu, ale pierwsze stragany z pamiątkami i jedzeniem były już otwarte. Poszliśmy jednak w kierunku dolnej stacji kolejki linowej, bo może i droga jest zamknięta, ale kolej rządzi się swoimi prawami. Okazało się jednak, że póki co wiatr jest za silny i wagoniki nie kursują. Ale pan z obsługi powiedział, że jest szansa, że około 14staj ruszą. Trzeba czekać i mieć nadzieję.
Dlatego mając nadzieję, postanowiliśmy wykorzystać ten czas na obejrzenie pobliskiego wodospadu.
Wodospad Bâlea – jak tu pięknie
Co prawda nie mieliśmy górskich butów, a takie na pewno by się przydały, ale mimo wszystko postanowiliśmy obejrzeć ten przepiękny wodospad. Szlak w jego kierunku jest bardzo dobrze oznaczony i według znaku powinien zająć około 30 minut marszu. Przy okazji po raz pierwszy w Rumunii zobaczyłem znak, który ostrzega przed niedźwiedziami. Ponieważ jednak na tym szlaku było całkiem sporo osób, które dodatkowo potrafiły być głośne, to niedźwiedzie raczej to odstrasza.
Przyznam szczerze, że o ile dolna część szlaku jest dość łatwa i wiedzie wzdłuż szemrzącego strumienia, to górna część to już inna bajka. Tu są naprawdę wysokie kamienie, na które trzeba wejść, a część ścieżki potrafi być też zagrodzona zawalonym drzewem. Na szczęście można je obejść, ale wymaga to jakiegoś wysiłku, zatem warto to wziąć pod uwagę, kiedy będziecie udawali się na ten szlak.
Na szczęście jednak wysiłek na pewno się opłaca, bo na szczycie czeka wodospad, który zachwyca. To nie jest byle wodospadzik lecz prawdziwa kaskada wody. Zresztą spójrzcie na zdjęcia.
Przed sezonem jest tu też relatywnie niewielu turystów, bo jak patrzę na zdjęcia w sieci i na Google Maps, to w wakacje potrafi być tu tłoczno. Dziś można usiąść na kamieniu i podziwiać siłę przyrody.
Ponieważ jednak nic nie może wiecznie trwać, udajemy się w drogę powrotną, a podczas niej nad nami stało się to, co było naszym marzeniem. Kolejka nad Trasą Transfogaraską zaczęła kursować!
Kolej linowa i serpentyny Trasy Transfogaraskiej
Wreszcie wiatr przestał wiać, zatem co sił w nogach pomknęliśmy w kierunku dolnej stacji kolejki. Przed nami było kilkanaście osób, zatem trzeba się było ustawić w kolejce. Warto wspomnieć, że wagonik zabiera około 10 osób, a trasę w jedną stronę pokonuje w około kwadrans. Dlatego mimo może i niewielu turystów, na swój kurs poczekaliśmy około 45 minut.
Wreszcie wsiadamy do wagonika, drzwi zamykają się i zaczynamy powolną drogę w kierunku górnej stacji kolejki. Wagonik jedzie powoli, zatem jest czas, by kontemplować widoki. Najpierw zbliżamy się do wodospadu Bâlea , który przed chwilą widzieliśmy z dołu. Teraz mamy perspektywę na to, jak wygląda z góry. Potężne białe strugi, które równie dobrze mogłyby się wydawać pryzmą śniegu, który jeszcze się nie roztopił.
Z tej perspektywy jeszcze nie widać tego, co najważniejsze na tej trasie czyli serpentyn, bo kolejka najpierw wspina się na jedno wzgórze, by następnie delikatnie wyrównać i dopiero potem zacząć jeszcze bardziej stromą wspinaczkę. I to z drugiej części jazdy są najpiękniejsze widoki. Na wcześniejszym odcinku, trasa jest gdzieś z boku, chowa się pod betonowymi tunelami lub przytula do zboczy.
Ale kiedy mijamy słup na szczycie, zaczyna się widokowa magia. Wagonik sunie powoli w górę, a nisko pod nami przewijają się serpentyny. Pewnie latem ciągnąłby się po nich nieprzerwany strumień samochodów. Jednak dziś, na początku czerwca droga jest pusta i dopiero na jej końcowym odcinku widzimy samochody i inny sprzęt. To służby działają, by jak najszybciej odśnieżyć drogę z zasp, które zaległy tu podczas zimowych miesięcy. Ale to i tak na nic, bo odśnieżenie tego odcinka to jedno, a odśnieżenie górnej części Drogi Transfogaraskiej to drugie.
Przekonujemy się o tym, kiedy dojeżdżamy do dolnej stacji kolejki. Tu w najlepsze panuje zima, a śnieg nie zamierza się za szybko topić. A jeśli do ogólnego wrażenia dodamy przeraźliwie porywisty wiatr, to mamy kombinację idealną. Na dole lato, na górze zima. Na zdjęciach z lata, tuż obok schroniska widać jezioro. Dziś jest ono ukryte pod głęboką warstwą śniegu, tak samo jak droga dojazdowa do tunelu. Nawet chodząc po okolicy stacji kolejki trzeba uważać, gdzie się stąpa, bo pod śniegiem kryją się miejsca, gdzie jest breja i jeden nieostrożny krok i cały but jest mokry. Tu przydałoby się obuwie górskie. Zresztą, byli tu też tacy, którzy wjechali tu dobrze przygotowani, bo na ścianę daleko przed nami, wspinała się jakaś grupa.
Na pewno jednak warto wejść na punkt widokowy, który znajduje się blisko stacji kolejki. Co prawda wejście do samej wiaty chroniącej przed wiatrem jest płatne, ale tuż obok widoki są równie malownicze i można zrobić wspaniałe zdjęcia. Jedyny minus to taki, że wiatr dosłownie urywa tu głowę i bez kaptura trudno tu wytrzymać. Pewnie latem jest łatwiej, ale w czasie, kiedy ja tu byłem, było naprawdę zimno. Co nie zmienia faktu, że było pięknie! Wyobraźcie sobie wąską dolinę po której wiją się serpentyny, a w tle zielona dolina Rumunii. Tą przestrzeń naprawdę trzeba zobaczyć.
Jak powstała Trasa Transfogaraska
Czasami piękne rzeczy biorą się ze strachu. Takie są na przykład niektóre zamki, ale Teasa Transfogaraska też jest takim przykładem, powstała ze strachu przed wrogiem z zewnątrz. Wszystko przez Praską Wiosnę 1968 roku i inwazję wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Usiłujący prowadzić swoją własną politykę zagraniczną Nicolae Ceaușescu bał się, że także w Rumunii może zostać przeprowadzona „bratnia interwencja”. W takim wypadku na gwałt potrzebował kilku dróg, którymi w razie czego mógłby uciekać sam, a także przemieszczać oddziały swojego wojska. Kiedy jednak spojrzycie na mapę Rumunii, to zobaczycie, że to bardzo górzysty kraj, podzielony przez środek potężnym pasmem górskim Karpat. Fogarasze zaś są częścią tego pasma.
Nicolae Ceaușescu zażyczył sobie, by to właśnie przez Fogarasze przebiegała jedna z tras łączących południe i północ Rumunii. Tylko Fogarasze to najwyższe pasmo górskie w Rumunii, zatem przed inżynierami postawiono nie lada wyzwanie. Ale jeśli ma się w miarę nieograniczony budżet, dostęp do surowców i praktycznie darmową lub półdarmową siłę roboczą, można porywać się na rzeczy wielkie. Może to porównanie troszkę od czapy, ale faraonowie też nie liczyli się z podwładnymi budując świątynie i piramidy. Jak się ma dostatecznie wybujałe ego, to nie liczy się z niczym i nikim.
Dlatego też dyktator Rumunii uruchomił zasoby państwa, a do pracy zapędził wojsko. Prace zaczęły się w roku 1970, a zakończyły w 1974. Jak na tak potężną inwestycję, to naprawdę ekspresowe tempo. Tym bardziej, jeśli uwzględnić, że budowano w terenie wysokogórskim. W trakcie prac użyto podobno około 6 tysięcy ton dynamitu do kruszenia skał, zbudowano 830 mostów i mostków, a także 27 wiaduktów, w skale wydrążono też kilka tuneli. W tym jeden do dziś najdłuższy w Rumunii. Znajduje się on w górnej części Drogi Transfogaraskiej i liczy 884 metry długości. Wjazd do niego jest przy jeziorze Bâlea. Zresztą, tu też znajduje się niezła infrastruktura turystyczna, a także parkingi. I tu bywa w sezonie najtłoczniej.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że wszystkie wielkie budowle mają swój koszt. Ile konkretnie kosztowała Trasa Transfogaraska, tego pewnie nikt nie wie, tak samo jak nikt nie wie, ile pochłonęła ofiar. Oficjalnie mówi się, że przy jej budowie zginęło 40 osób, ale nieoficjalne mogło ich być podobno nawet kilkaset. Jaka jest prawda, pewnie nigdy się nie dowiemy, bo w czasach komunizmu życiem ludzkim w Rumunii szafowało się raczej lekką ręką.
Top Gear czyli nietypowa reklama trasy
Warto jeszcze przedstawić jedną ciekawostkę o Drodze Transfogaraskiej. Otóż o ile w naszej części Europy i w Rumunii sporo osób wie, czym jest ta droga i gdzie leży, ale już Europa Zachodnia to inny krąg kulturowy. Co o Rumunii i Fogaraszch może wiedzieć ktoś z Wielkiej Brytanii? Pewnie nic, dlatego też doskonałą reklamą tego cudu natury i inżynierii był i wciąż jest program Top Gear, w którym to Jeremy Clarkson i jego ekipa pojechali do Rumunii. I chyba nie spodziewali się, co zastaną na miejscu, bo odcinek, który można obejrzeć na YouTube nosi tytuł „The GREATEST Driving Road in the WORLD” czyli w wolnym tłumaczeniu „Najwspanialsza droga do jazdy na świecie” Prawda, że to ambitne słowa? Ale mają absolutnie uzasadnienie, bo w filmie widać nie tylko szybkie auta, ale także przepiękną scenerię uwiecznioną z pokładu helikoptera. Zresztą, zobaczcie ten krótki odcinek sami.
Trasa Transfogaraska – czy warto i co zobaczyć
Na koniec zaznaczę, że co prawda nie przejechałem całej Drogi Transfogaraskiej, bo niestety była zamknięta, to mam nadzieję, że to co widziałem i tak zachęci Was do odwiedzenia tej jednej z największych atrakcji Rumunii. Wierzcie mi, że w sezonie na tej trasie robią się korki i to nie tylko dlatego, że prędkość jest tu słusznie ograniczona do 40km/h. Przede wszystkim robią się one, ponieważ aut jest tak wiele, że wystarczy, że jedno zatrzyma się w nieodpowiednim miejscu albo źle zaparkuje, że inne już nie mają jej jak wygodnie wyminąć. Dodatkowo parking na górze przed wjazdem do tunelu jest niemal ciągle pełny.
Zresztą, zajrzyjcie na Google Maps, gdzie możecie się „na sucho” przejechać Trasą Transfogaraską. Zobaczycie na własne oczy wszystkie tunele i te widoki, po które tu się przyjeżdża. Ale filmiki i zdjęcia to jedno, bo przecież nic nie zastąpi poczucia przestrzeni.
Atrakcje na trasie
Aha, jeśli zastanawiacie się nad noclegiem przy trasie, to są tu pensjonaty na dole drogi, a na górze schronisko. Jednak w Rumunii można się rozbić z namiotem „na dziko” zatem możecie to zrobić także przy trasie. Ale weźcie pod uwagę fakt, że niezależnie od pory roku mocno tu wieje, a temperatura spada do niskich wartości, zatem ciepły śpiwór to podstawa.
Warto też wspomnieć, że o ile północna część trasy i jej serpentyny są najbardziej malownicze, to po południowej stronie jest kilka malowniczych atrakcji turystycznych. Jednym z nich jest zamek Poenari należący niegdyś do Vlada Palownika, czyli pierwowzoru hrabiego Draculi. Po tej stronie jest też potężna zapora wodna Vidradu na rzece Ardżesz. Ma ona 166 metrów wysokości, a sztuczne jezioro, które powstało przy spiętrzeniu wody ma głębokość 155 metrów.
Zatem jeśli na koniec miałbym powiedzieć, czy w mojej ocenie warto wybrać się, by przejechać malowniczą drogą przez serce Fogaraszy, to odpowiem słowami pewnego śmieszka: Jak najbardziej, jeszcze jak! To miejsce jest tak wspaniałe, że obroni się samo, nie trzeba go reklamować. To co trzeba, to wyjechać wcześnie rano na trasę, by w miarę możliwości uniknąć największego natężenia turystów. No i unikać jej w weekendy! To chyba najważniejsze.
2 komentarze
Interesujący post! Miło było mi go przeczytać, bo sama byłam w Rumunii w zeszłym roku! 😀 Zachwyciła mnie tamtejsza oferta różnorodnych masaży – redukujących ból, relaksujących. Coś pięknego. A wcale się nie spodziewałam, że mogę znaleźć tam takie usługi. To raczej Azja słynie z relaksu 😀
Ciekawe kiedy do nas zawita moda na Rumunię, przecież to niedaleko