Zamek Viscri jest piękny, chociaż to w sumie to kościół warowny, a nie zamek! I nie wiem, czy można o zamkach mówić, że są piękne, bo przecież mają przede wszystkim funkcje obronne. Ale ten w Viscri wydaje mi się piękny. Może dlatego, że obecnie pełen jest drewnianych elementów, czerwonej dachówki, kwiatów i zieleni?
Siedmiogród pełen jest kościołów warownych, które czasami spełniają wszelkie znamiona, by nazywać je zamkami. Bo czym jest zamek? Wysokie mury, wieże, brama wjazdowa i podczas wojny czy zagrożenia, chowali się w nim okoliczni mieszkańcy. Zamki były jednak siedzibami jakichś książąt czy innych możnowładców. Warowne kościoły na terenie obecnej Rumunii powstawały z inicjatywy lokalnych społeczności i przez nie były wznoszone i utrzymywane. Najpierw powstawała świątynia o grubych murach, a następnie dookoła niej kolejne fortyfikacje. Trwało to rzecz jasna zazwyczaj kilkaset lat, proces był ewolucją. Tak też było w Viscri.
Historia kościoła warownego w Viscri
Kościół, czy też bardziej kaplica istniała tu już na początku XII wieku. Zbudowana została zapewne przez społeczność Szeklerów, na długo przed osadnictwem saksońskim w Rumunii.
Ta pierwsza świątynia została przebudowana i włączona do nowego, większego kościoła. Budowla była jednonawowa/stodołowa z półkolistą apsydą. W XIII wieku przystąpiono do kolejnej rozbudowy i dobudowano między innymi donżon. Wkrótce dobudowano także wieżę.
Budynek kościoła zyskał ostateczny kształt warowni pod koniec XV wieku. Wtedy dobudowano blanki oraz zachodnią wieżę. Istniejący do dziś podwójny mur otaczający kościół powstał dopiero w XVI i XVII wieku, zatem to dość świeża sprawa. Został on zbudowany w innym miejscu niż istniejący wcześniej mur kurtynowy o eliptycznym kształcie. Wiemy to z wykopalisk, które ujawniły wiele tajemnic kościoła w Viscri, a które przeprowadzono w latach 70tych XX wieku.
To co warto zaznaczyć, to fakt, że zbudowany w Viscri kościół warowny nie wyróżnia się szczególnie wielkością. Ba! Jest on po prostu mały! Ale doskonale zaspokajał potrzeby lokalnej społeczności, która żyjąc w oddaleniu od głównych centrów gospodarczych, musiała radzić sobie z zagrożeniami i wyzwaniami. Zbudowali warownię szytą na miarę, idealnie pod swoje potrzeby.
Zwiedzając kościół warowny w Viscri
Kiedy z zakupionym biletem przekraczam wreszcie mury fortyfikacji, odczuwam pewien dysonans! Bo przecież to, czego bym się spodziewał to surowość. Wszystko co wewnątrz umocnień, powinno służyć obronności, powinno być surowo i zimno. A oto okazuje się, że zaraz po przekroczeniu furty, widzę rabatki z kwiatów. Jakby jakaś babcia miała tu swój dom i dbała o ogródek. Przyznaję, że to zaskakujące i po prostu piękne! A przecież nigdy nie ma drugiej szansy, by zrobić pierwsze wrażenie.
Zatem kolejne kroki kieruję do drzwi kościoła, bo to przecież serce tej warowni i mury obronne powstały także po to, by go chronić. Wnętrze jak wnętrze, nie zachwyca. Nie ma tu bogatych zdobień, nie zachowało się spektakularne wyposażenie. Bo pewnie takich tu nie było. Za to z kościoła można się dostać na wyższe partie umocnień, a konkretnie na wieżę. Z góry zawsze wszystko lepiej widać i to najlepsza możliwa perspektywa.
I oto okazuje się, że aby dostać się na górę, trzeba pokonać strome i wąskie schodki, poprowadzone w niszy muru. A potem czeka jeszcze wspinaczka po drewnianych konstrukcjach i wreszcie upragniony szczyt wieży. Idąc, warto zwrócić uwagę na ściany, bo widać, jak mozolna była praca dawnych murarzy. Budulec to kamienne łupki, które po prostu nakładali na siebie warstwa po warstwie. Zaglądajcie też w przysłowiowe mysie dziury, bo to dawne pomieszczenia, gdzie składowano niezbędne towary.
Przyznaję, że sam marsz po tych chybotliwych, drewnianych konstrukcjach był atrakcją samą w sobie.
A kiedy przez drewniany otwór w podłodze wreszcie wychodzimy na szczyt, aby wyjść na galerię, najpierw musimy się nisko skłonić, bo sufity tu bardzo niskie. Dzięki temu widać też, jak łączono ze sobą poszczególne bale i deski. Bardzo często bez użycia gwoździ, a tylko za pomocą drewnianych klinów. Za to właśnie lubię takie miejsca, za takie małe smaczki zwiększające dla mnie atrakcyjność zabytku.
Coś co jest absolutnie rewelacyjne, to widok z tej platformy. Bo z jednej strony jest to stara wioska, ale z drugiej przepiękne wzgórza. Przyznam, że mając taki widok, to chętnie byłbym wartownikiem 😉
Z tej wysokości najlepiej widać piękno rumuńskiej wsi. Tu na horyzoncie nie ma szpecących kominów, nie ma nowoczesnych budynków, jest tylko spójna architektura i tradycja. I chyba dlatego Rumunia staje się coraz popularniejsza, jako kraj mający mnóstwo niezniszczonych nowoczesnością atrakcji turystycznych.
Muzeum w fortecy
Ale wieża i kościół to nie wszystko. Bo kiedy zejdziemy na ziemię, można oddać się zaglądaniu w kolejne mysie dziury i pomieszczenia. Dzięki temu „odkryjemy”, że w pomieszczeniach dawnych murów obwodowych przygotowano muzeum. Prezentowane są w nim zarówno stare sprzęty, jakich używano w Rumunii przez stulecia, ale ci, którzy przygotowali wystawy, starają się też przybliżyć kulturę miejsca. Dlatego w gablotkach wiszą opisy różnych obrzędów.
Widać, że włożono tu wiele energii, by wnętrza nie były nudne i zatrzymywały zwiedzających. Dlatego są tu zarówno przedmioty codziennego użytku, jak też dobra bardziej luksusowe jak zegarki, a także dawne pieniądze. Bo nie od dziś wiadomo, że pieniądze zawsze wywołują emocje 😉
Co ciekawe, zagospodarowano tu nawet poddasze, gdzie urządzono wystawę uli i sprzętu do hodowli pszczół. Chociaż przyznać też muszę, że niektórym sprzętom przydałby się remont i odrobina uwagi, bo np. wóz wydaje się, że w tym stanie już nigdzie nie pojedzie…
A potem pozostało już wyjść z gościnnych wnętrz i po raz ostatni obejść dookoła budynek kościoła, podziwiać kunszt dawnych majstrów. Potem już skierowałem się do samochodu, ale przed odejściem nie sposób było nie usiąść na chwilę już za murami, by podziwiać widok. Rzucić okiem na białe mury obronne zwieńczone ciemnym drewnem i czerwoną dachówką. Szczerze? Coś mi mówi, że ja tu jeszcze wrócę!
Viscri – piękna wioska siedmiogrodzkich Sasów
Ale Viscri to nie tylko ufortyfikowany kościół, wioska to także, a może nawet przede wszystkim charakterystyczna zabudowa, pośród której dawniej tętniło życie ludzi, którzy fortyfikowali swój kościół. Dziś Viscri jest cieniem dawnej świetności. Wszystko przez migrację: dawni sascy mieszkańcy wyjechali do Niemiec, a domy w znacznej ilości stoją opuszczone. I chociaż lokalna fundacja usiłuje tchnąć nowe życie w ich stare mury, to jednak tego co minęło, nie da się wskrzesić. Dlatego wioska usiłuje wykorzystywać to, co jej pozostało: turystykę. I trzeba powiedzieć, że robi to całkiem udanie. Ma też potężnego sojusznika, samego Króla Karola (tak, tego z Anglii), który w Viscri ma swoją rezydencję. A może lepiej powiedzieć, że dawniej jeszcze jako książę Karol zakupił jedną z saskich chat. Dziś można tu nawet wykupić nocleg i… poczuć się jak król 😉
Dawniej życie wioski toczyło się wzdłuż kilku ulic. Idąc głównym traktem, od którego w końcowej części odchodzi droga do kościoła, zobaczymy zabudowę, której nie da się pomylić z niczym innych. Budynki Sasów Siedmiogrodzkich są bardzo charakterystyczne. Domy budowano na planie prostokąta, którego bok z oknami wychodzi na ulicę. Tuż obok znajduje się duża brama i to za nią skrywa się codzienne życie gospodarzy. Tam znajdowały się stodoły, obory, przechowywano też sprzęt gospodarczy. Wierzcie mi, że jeżdżąc po Rumunii i zwiedzając Siedmiogród z jego kościołami i zamkami, wszystkie stare wioski wyglądały podobnie. Najlepiej założenie architektoniczne widać z góry, dlatego niemal zawsze wchodziliśmy na wieże kościołów, jeśli tylko były dostępne do zwiedzania.
W Viscri jest jednak jedno gospodarstwo bardzo, ale to bardzo specyficzne. Ówczesny książę Karol zakupił je w roku 2006, a to dlatego, że zaangażował się w podtrzymywanie kultury i architektury dawnej Rumuniii. Podobno będąc księciem co roku na kilka dni przylatywał do Rumunii i spędzał czas w swojej rezydencji. Nie wiem, czy teraz, kiedy został królem Anglii, wciąż przylatuje w odwiedziny, ale byłaby to nie lada sensacja. Bo co król, to przecież nie książę!
Za to dziś jego gospodarstwo po pierwsze można zwiedzać (za opłatą rzecz jasna) oraz jeśli akurat króla nie ma „na gospodarstwie”, można wykupić tu nocleg. Nie wiem, czy można się wtedy poczuć jak król, ale… może?
1 Comment
Dziękuję za ten artykuł i wspaniałe zdjęcia.. Przyjeżdżając do tej wioski ma się wrażenie podróży w czasie i przejścia do zupełnie innej epoki. I chyba na tym głownie zależy Księciu (Królowi) Karolowi, którego fundacja wspiera Viscri, aby zachowało się w niezmienionej, historycznej formie formie. Po odwiedzeni zamku można, na terenie wioski można odpocząć w lokalnej karczmie i w bardzo sielskim otoczeniu zjeść typowy rumuński obiad na świeżym powietrzu. Dla osób, które lubią takie klimaty jest to niezapomniane przeżycie.