O Tabas w zasadzie nie ma czego napisać. Powiedzmy sobie wprost: Tabas w Iranie to dość nudne miasto na na pustyni. Odjeżdża stąd tylko kilka pociągów i kilka autobusów dziennie. Senna mieścina, która jest wrotami do oazy Ezmeyghan. A jednak to z tego miasta mam jedno z najciekawszych wspomnień z Iranu.
Autobus z Bandar Abbas do Mashadu, do którego wsiadłem w Bam, zostawił mnie na rozstaju dróg o godzinie 1:30 w nocy i po chwili pomknął dalej. Po chwili, bo Irańczycy o turystów troszczą się jak nikt inny i pan kierowca mojego autobusu najpierw chciał złapać mi autobus do Tabas. Dopiero moje żywe przekonywanie i wielokrotnie powtarzane „na, na, na” po polsku zwane „nie, nie, nie” powstrzymało go od dalszego wymachiwania rękoma da drodze.
Postanowiłem, że na tym rozstaju dróg spędzę noc w namiocie, który specjalnie na takie okazje zabrałem ze sobą z Polski. W momencie kiedy, zacząłem go rozbijać chyba połowa autobusu zgromadziła się dookoła mnie i kiwając głowami stwierdzili, że chyba jest ok i dam sobie radę. Zresztą nie byłem tu sam, Irańczycy bardzo często noce spędzają na takich rozstajach dróg, na których rozbijają się z namiotami, w zasięgu mojego wzroku, w świetle lamp stało ich kilkadziesiąt.
Teraz tylko marsz do łazienki, bo czy to w parkach, czy na parkingach w Iranie zawsze są bardzo dobre publiczne łazienki. Kiedy wstałem około 8:30 z namiotowego miasteczka prawie nic nie pozostało. Wszyscy ruszyli w dalszą drogę wcześnie rano. Cóż, trzeba było wstać raniej, to załapałbym się na herbatę 🙂 Teraz tylko złożenie namiotu i już można ustawić się na wylotówce w kierunku Tabas. Niestety mało co w tym kierunku jeździ, ale za chwilę nie stoję tu sam, lecz dołącza do mnie jeszcze dwóch chłopaków, jeden nawet mówi troszkę po angielsku, zatem gawędzimy sobie machając na nieliczne samochody. Dowiaduję się np. że najbardziej znanym Polakiem w Iranie jest Robert Lewandowski, który niedawno w meczu przeciwko Realowi Madryt strzelił cztery bramki.
Po jakiś 20 minutach zatrzymuje się samochód i pędzimy do Tabas. Kierowca ma ciężką nogę, nie żałuje samochodu i na pustej drodze wskazówka prędkościomierza nie schodzi poniżej 120 km/h, dlatego do celu przyjeżdżamy bardzo szybko. Trochę szkoda, bo widoki za oknem ciekawe. Jak zawsze góry ale też migające raz na jakiś czas stare wioski. Na miejscu szybko znajduję taksówkę, która wiezie mnie do oazy Ezmeyghan, która jest moim celem. Ale jest to zupełnie inna opowieść, którą opisałem tu: Ezmeyghan, oaza jak z bajki Tysiąca i jednej nocy.
Ciekawie zaczęło się po powrocie i wcześniejszym zakupieniu biletu powrotnego na pociąg do Mashadu. Po kilku dniach diety, postanowiłem coś zjeść. Odnalazłem miłą restauracyjkę, gdzie wywołałem niemałe poruszenie swoim pojawieniem się i w celu dokonania zamówienia zjawił się nawet sam kucharz. Po posiłku, kiedy postanowiłem wyjść, właściciel knajpy na migi pokazał mi, że mój plecak mogę zostawić u niego. Ponieważ na dworze było jakieś +40 stopni, noszenie 18 kilogramowego plecaka nie należy do przyjemności, ochoczo przystałem na propozycję i pomknąłem „zwiedzać” okolicę. Zwiedzanie jest określeniem deczko na wyrost, bo okolice wielkiego kompleksu z meczetem nie są bardzo ciekawe i dookoła całości rozpościera się ogromne kilkupasmowe rondo.
W zasadzie to wszystko, za tym czymś jest już pustynia i rozsiane na niej co jakiś czas kopalnie kruszyw. Po kilkukrotnym obejściu ronda, zobaczeniu kompleksu świątynnego postanowiłem wraz z książką zająć strategiczne miejsce w cieniu jakiejś palmy i poczytać. Czytało się tak dobrze i sielsko, że… zasnąłem. Kiedy się obudziłem od wyjścia z knajpki minęły jakieś cztery godziny. Postanowiłem wrócić po moje rzeczy. I tu przyszło zaskoczenie i konsternacja. Knajpa była zamknięta! Ja mam przy sobie tylko bagaż w podręczny i bilet na nocny pociąg do Mashadu, a w środku są wszystkie moje rzeczy.
Na szczęście nie wiem po co, ale wcześniej wziąłem wizytówkę knajpy, wybrałem zatem numer telefonu pana właściciela, wydukałem tradycyjne „salam” i dalej zacząłem mówić po angielsku, licząc na to, że się domyśli. W końcu dziś i pewnie od kilku dni byłem tu jedynym turystą z Zachodu. Pan coś powiedział i rozłączył się. Czekałem zatem pod jego knajpką kolejne dwie godziny. Znów zadzwoniłem i znów pan się przywitał, powiedział coś i rozłączył się. Wreszcie przyjechał. Po 3,5h od mojego pierwszego telefonu. Z rozbrajającym uśmiechem wskazał na zegarek, rzekł że przecież mój pociąg jest o 22, zatem co si stresuję! Fakt, powiedziałem mu przy obiedzie swoim kulawym farsi zaczerpniętym prosto z Lonely Planet, że czekam na pociąg do Mashadu, a on doskonale wiedział, o której on jest.
W Tabas dużą atrakcją jest podobno miejsce, gdzie w 1980 roku miała miejsce katastrofa amerykańskiego śmigłowca, który leciał na pomoc oblężonej ambasadzie USA w Teheranie. Podobno lokalni mieszkańcy lubią pokazywać to miejsce turystom, ale ja takiej oferty nie miałem. W sumie może to i dobrze, bo co ciekawego w miejscu po katastrofie? „Tu się rozbił”.
Tabas jest dość nowoczesnym miastem, co wynika z faktu, że zostało całkiem niedawno odbudowane po trzęsieniu ziemi, które w 1978 roku nawiedziło miasto. Miało ono siłę około 7,9 w skali Richtera i całkowicie zniszczyło miasto w którym pod gruzami śmierć poniosło 22 tysiące ludzi.