Azja Iran

Czak Czak, Kharanaq i Meybod. Wycieczka dookoła Yazd

Yazd mnie nie zachwycił, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej wzajemna rezerwa pogłębiana z każdym przebytym po mieście kilometrem. Nawet nie umiem powiedzieć dlaczego. Dlatego z radością przystałem na wycieczkę do okolicznych miejscowości do Kharanaq, Czak Czak i Meybod. Byle dalej od Yazd.

Chociaż w zasadzie to ta objazdówka też nie powinna mi się podobać, bo w powietrzu unosił się pył, widoczność ograniczona do jakiś 2 kilometrów, a przecież dookoła miały być tak piękne widoki! Jak to jest, że jak chcę coś zobaczyć, to przyroda rzuca mi kłody pod nogi!? W Nepalu, kiedy przyszedłem po kilkudniowym trekkingu pod Annapurnę było identycznie. Tam była burza śnieżna, tu w powietrzu szczerzył na mnie zęby piasek.

Ale na władzę nie poradzę, jak mówi powiedzenie 😉 I tak dobrze, że miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo było z kim dzielić koszty tej wycieczki. Jak się okazuje Polaków można spotkać nawet w Iranie, a Szymon okazał się znakomitym kompanem do wyjazdu i… wypalenia fajki wodnej w towarzystwie przemiłych, podrywających nas Iranek 🙂 Niestety skośnoocy, którzy też mieli jechać na wycieczkę do Kharanaq i Czak Czak, nie pojechali i koszty trzeba było rozbijać tylko na dwie osoby.

W Kharanaq już nikt nie mieszka, ostatni mieszkańcy wyprowadzili się kilka lat temu. Teraz w Kharanaq zapadają się dachy, kruszą gliniane mury...
W Kharanaq już nikt nie mieszka, ostatni mieszkańcy wyprowadzili się kilka lat temu. Teraz w Kharanaq zapadają się dachy, kruszą gliniane mury…

Kharanaq pierwszy punkt wycieczki dookoła Yazd

Podobno w Kharanaq ludzie żyli jeszcze kilkadziesiąt lat temu, ale teraz pozostały tu tylko całkiem nieźle zachowane ruiny dawnej świetności. Po dawnej świetności został labirynt uliczek, wypukłe sklepienia dachów, ciemne czeluści domostw, słoma ziejąca z dziur w domach, hulający po uliczkach wiatr i cisza. Cisza przerywana naszymi krokami i słowami naszego przewodnika opowiadającego nam o Kharanaq.

A jest co wspominać z historii miasta, przez które kiedyś ciągnęły karawany ze Wschodu na Zachód, zatrzymywały się w caravanesrajach, ponoć to, co oglądamy ma tysiąc lat. To co się zachowało to całkiem nowoczesne, bo mające kilkadziesiąt lat łaźnie, rzecz jasna od dawna nie używane oraz minaret. Ten ostatni całkiem niedawno odnowiony, zatem przetrwa dłużej niż reszta domów. Im nie wróżę długiej przyszłości, upływ czasu i pogoda robią swoje, dachy zapadają się pod swoim ciężarem, deszcz wypłukuje glinę ze ścian, a schody stają się pochylniami.

Ale wejść można wszędzie, do każdej dziury, na każdy dach. Można, ale nie oznacza to, że się powinno. Tu wszytko grozi zwaleniem i zapewne jeszcze kilkadziesiąt lat i nie będzie można już podziwiać widoków pobliskich gór i okolicznej doliny z wysokości kilku metrów. Jeden nieostrożny krok, po uginającym się pod naszym ciężarem dachu i czeka nas lot kilku metrów w dół.

Kharanaq Iran
Kharanaq. Widok z jednego z dachów, na które można wchodzić. Pod warunkiem, że akurat nie zamierza się zawalić.

Kharanaq jest po prostu przepiękny. Ma w sobie urok dawno minionej świetności, dystyngowaną starość, która chociaż bezpowrotnie odchodzi, robi to z klasą. Bez krzykliwego zwracania na siebie uwagi, broni się własnym pięknem. Odchodzi w ciszy.

Czak Czak święte miejsce Zoroastrian

Po Kharanaq przychodzi kolej na dalszą część objazdu, teraz zmierzamy do Czak Czak. Najpierw trochę legendy. Podczas inwazji Arabów w 637 roku, Sassańska księżniczka wraz ze swoim dworem uciekała przed pościgiem wrażych wojsk, ucieczka szła jej całkiem nieźle, do czasu, kiedy dotarła w okolice Czak Czak, tu na drodze stanęła góra. Księżniczka wspinała się przed ścigającymi ją, ale nie mogła znaleźć przejścia na drugą stronę. Nie chcąc wpaść w ręce wrogów… znikła. Nikt nigdy nie znalazł jej ciała, a prześladowcy natknęli się tylko na źródełko. Czak Czak znaczy dokładnie tyle co „Kap, Kap”

Wejście do świątyni w Czak Czak
Wejście do świątyni w Czak Czak

Kiedy przyjeżdżamy na miejsce, stoi tu już kilka samochodów, bo większość turystów odwiedzających Yazd, przybywa w to miejsce, które jest jedną z głównych atrakcji tej okolicy. Przewodnik tłumaczy nam, że w całym kompleksie budynków mieszka tylko jeden człowiek, który odpowiedzialny jest za utrzymanie go w dobrym stanie na doroczne święto podczas którego przyjeżdża tu nawet kilka tysięcy czcicieli ognia. Poza tym krótkim czasem, jedynym urozmaiceniem są turyści. A i to nie wszyscy, bo by wejść na górę trzeba mieć całkiem niezłą kondycję i pokonać kilkaset metrów, po kilkuset schodach.

Punktem docelowym dla wszystkich przybyłych jest świątynia ze źródełkiem, które wypływa wprost ze skały i poi rośliny, które w tym jednym miejscu wyrastają niejako wprost ze skały. Co więcej, woda ta jest święta! i jako taka zbierana jest w duże miski a następnie (podobno) sprzedawana wyznawcom zoroastrianizmu. Co ciekawe, do świątyni nie wolno wejść we własnych butach – przed wejściem są do wzięcia kapcie – oraz na cenzurowanym są też kobiety… Masz okres? Nie możesz wejść!  Po wyjściu jeszcze tylko fotka okolicy, która i tak skryta jest za unoszącym się w powietrzu piaskiem i można jechać dalej.

Widok z Czak Czak
Iran. Widok ze świątyni Czak Czak

Meybod – forteca, muzeum dywanów i wielka lodówka

Kolejny punkt wycieczki to Meybod. Najbardziej fascynującą budowlą w mieście jest wielki gliniany kopiec, który jak się okazuje służył za ogromną zamrażarkę. Tu zimą gromadzono lód, który następnie sprzedawany był okolicznym mieszkańcom w sezonie letnim. Także tu, korzystając z przyjaznych warunków „klimatycznych”, trzymano łatwo psujące się rzeczy takie jak mięso. Ta ogromna starożytna lodówka składa się z ogromnej dziury w ziemi, na której dno prowadzą schodki i wysokiej glinianej kopuły. Tu dopiero skojarzyłem, że podobny, ale mniejszy budynek widziałem już spacerując po Kashan.

Tam zachodziłem w głowę, co to może być, teraz wyjaśnił mi to przewodnik. W Meybod jest też do zobaczenia ogromna forteca, ale jak to powiedział nasz przewodnik: w środku nie różni się to niczym od od innych fortec, które już na pewno widzieliście, zatem nie ma sensu płacić tych 150 tysięcy riali za bilet wstępu. Fakt, miał rację, chociaż z zewnątrz forteca wygląda całkiem imponująco. Jeśli ktoś ma ochotę, może w Meybod wstapić do muzeum poczty. Da się nawet targować o cenę biletu, chociaż nam się plastikowych koni i poczmistrzów nie chciało oglądać, zatem nawet niższa cena nie zachęciła nas do wejścia.

Starożytna forteca w Meybod. Iran
Starożytna forteca w Meybod. Iran

To co jednak na pewno w mieście trzeba zobaczyć to wieżę gołębi. Okazuje się, że w czasach kiedy jeszcze nie było nawozów sztucznych, do użyźniania gleby używano naturalnych składników, którym były w tym przypadku ptasie odchody. Z wieży zaprojektowanej dla około 4 tysięcy ptaków, raz na jakiś czas wybierano „urobek” i następnie wywożono go na pola. Na jednej z półek udało nam się nawet zauważyć małą kukiełkę gołębia. Sądząc po tym, jak on wyglądał, mógł pamiętać lata świetności wieży 😉

Iran. Wnętrze wieży gołębi. W takich wieżach trzymano kilka tysięcy ptaków, których odchody zbierano i nawożono nimi okoliczne pola
Iran. Wnętrze wieży gołębi. W takich wieżach trzymano kilka tysięcy ptaków, których odchody zbierano i nawożono nimi okoliczne pola

A na koniec, jako zwieńczenie dnia pojechaliśmy do Wież Milczenia, gdzie zoroastrianie składali swoich zmarłych. Ten wątek opisałem jednak w innym miejscu. O tym, jak Szach Persji dużą populację sępów zgładził. I była jeszcze wizyta w świątyni ognia, ale to już na osobną historię 🙂

Oceń artykuł, jeśli Ci się podobał
[Ocen: 0 Średnia: 0]

Marzenia nigdy nie spełniają mi się same. To ja je spełniam! Dlatego jeśli tylko mogę, pakuję większy lub mniejszy plecak i jadę gdzieś w świat. Samolotem, autobusem, samochodem lecz najbardziej lubię pociągiem. Kiedyś często podróżowałem do Azji i na Bałkany. Dziś częściej spotkacie mnie w Polsce. Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o pędzących po tęczy jednorożcach. Dlatego opisywane miejsca nie zawsze są u mnie wyłącznie piękne i kolorowe. Dużo pracuję zawodowo, a blog to po prostu drogie hobby, które sprawia mi przyjemność.

5 komentarzy

  1. nie chcę się czepiać (wiem, za późno 😉 ), ale księżniczka mogła być co najwyżej sasanidzka, nie sassańska 🙂
    a poza tym gratuluję i zazdroszczę (chociaż za 3 miesiące tez tam będę :-)))

  2. Bardzo fajne opisy i zdjęcia. Wybieram się do Iranu na przełomie września i października. Będziemy kręcić się po tym pięknym kraju się na własną rękę. Mam prośbę, czy masz może dokładne adresy lub współrzędne gps miejsc które opisujesz? Np. wierzy gołębi, wierz milczenia, „lodówek” itd. Mam tylko dwa tygodnie i bardzo by mi to pomogło i skróciło czas poszukiwań najciekawszych miejsc.

    • Cześć,

      Niestety muszę Cię zmartwić, bo współrzędnych nie mam. Miałęm sporo więcej czasu (bo miesiąc) i po prostu włóczyłem się często po miastach. Dawałem się „porwać” tubylcom, którzy pokazywali mi miejsca lub oprowadzali po mieście, wsadzali w swój samochód, a bywało, jak w Yazd że brałem na spółkę z innym Polakiem jednego przewodnika, któy nas obwiózł po okolicy. Ale wieże milczenia, czy też starożytne lodówki są dość znane w miastach i każdy CI wskaże drogę lub po prostu znajdziesz opis w przewodniku 🙂
      Serio, nie będzie kłopotem odszukać je, zatem nie zmarnujesz dużo czasu. Zaręczam 🙂
      Wspaniałego wyjazdu! 🙂

  3. Tak,polecam tą wycieczkę, byłam tam w 2013 r.Trzeba dodać, że można ją wykupić u przewodników w okolicy świątyni zoroastrianskiej. Ja weszłam do środka bez problemu, jest tam ogień palący się od 1500 lat.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.