Maroko. Jama el-Fna czyli główny plac Marakeszu znajdziemy na większości zdjęć, którymi biura podróży zachęcają do odwiedzenia Maroka. Mnie też zachęciły, do odwiedzenia tego kraju. Tylko, że dla mnie zarówno Marakesz jak i całe Maroko okazały się więcej niż rozczarowaniem. Ale po kolei…
Jama el-Fna. Główny plac Marakeszu
Spis treści
Marakesz to takie Maroko w pigułce. Jakiś facet „wyprowadza na spacer” na sznurku bączka, takiego małego dziecinnego. Takie bączki kojarzą mi się zawsze z wiejskimi odpustami, albo z wycieczkami szkolnymi. Kicz jaki sprawiał dziecięcą radość w dziecięcych czasach, trudno się nie uśmiechnąć do wspomnień. Brakuje tylko strzelania z kapiszonów i korkowców, by poczuć się jak gdzieś na odległej prowincji Polski. Chociaż w sumie jestem w Maroko, zatem to zdecydowanie prowincja. Szczególnie mentalna. Kończę jednak wewnętrzne przemyślenia, bo bączek wciąż się kręci. Jest jasno i żałuję, że jest jasno, bo w ciemności pewnie bączek by się świecił, byłoby jeszcze bardziej dziecinnie i swojsko.
Tuż za plecami pana z bączkiem pięciu facetów w tradycyjnych czerwonych strojach zaczyna bić w bębny i jakieś ni to marakasy, ni to coś innego. Co i rusz któryś z nich wyskakuje przed szereg i zaczyna tańczyć coś, co jako żywo przypomina tanieć świętego Wita. Nie to że widziałem kiedyś taniec świętego Wita, ale obstawiam, że wyglądałby on właśnie tak. Bez ładu i składu, jakaś pląsawica pomieszana z podskokami. Hałas rośnie, jego koledzy podkręcają tempo na instrumentach, a on jak król Julian wygina śmiało ciało w rytm muzyki. Albo pomimo rytmu.
Tak, bo co by nie mówić, w rytmie się mieści. Ale jakby tego było mało hałas jeszcze się wzmaga, okazuje się, że za plecami ubranej na czerwono grupy ustawia się kolejny „zespół” już w innych, bo pasiastych strojach, ba! tęczowych wręcz. Dla odróżnienia ten band robi dokładnie to samo, tylko w rytm swojej muzyki, dlatego kakofonia nakładających się dźwięków staje się wręcz nie do wytrzymania.
Oddalam się kilka kroków, bo plac Jama el-Fna w Marakeszu jest spory i dla wszystkich starczy tu miejsca, kiedyś mieścił się tu nawet kat, bo to był plac straceń. Teraz ma jednak ucieczki od dźwięku, bo okazuje się, że za chwilę atakuje mnie piskliwy dźwięk fujarki. To zaklinacz węży przygrywa swojej kobrze. Nie wiem, czy to z nudów, czy z przepracowania, ale wąż ma go głęboko w miejscu gdzie jego szlachetny ogon kończy swoją szlachetną nazwę.
Zwinął się w kłębek i żeby zechciało mu się wywijać głową w rytm piszczałki, pewnie ktoś na ten ogon musiałby mu nadepnąć albo zamachać myszą przed językiem. Ale i tego nie jestem pewien. Słowem pan sobie gra, a wąż się wyleguje. Wygląda zupełnie jak ja po przyjściu z pracy. Ma wywalone na cały świat i skupia się na tu i teraz i jedyne czego pragnie, to świętego spokoju. Chociaż ja po robocie słucham RMF Classic, a ta biedna kobra pewnie ogłuchła od tych przeraźliwych pisków. Może dlatego tak ma wywalone na pana fujarkarza?
Taneczne show dla turystów
Ale podszedłem jeszcze raz do panów od pląsawicy, którzy to byli już otoczeni wianuszkiem gapiów. Pomyślałem, że strzelę fotkę. Jak pomyślałem, tak zrobiłem i oto natychmiast wychynął pan z czapką w garści, który to w grupie pełnił funkcje skarbnika i odpowiedzialny był jak widać za zbiórkę datków. Dobra, dałem dwa złote (czyli 5 dirhamów), bo widzę, że z gawiedzi nikt nic dawać nie chce, a panom na pewno zaraz zachce się pić, to niech mają na sok. I tu ostrzegam: okazuje się, że zdjęcie kosztuje w ich cenniku 20 dirhamów i nie wiem, czy można się targować. A te 5 dirhamów to ja sobie mogę wsadzić… o ile rzecz jasna lubię. Nie lubię.
Chociaż z drugiej strony, jak chciałem skasować zdjęcie i odebrać ową monetę, to pan trzymał ją zadziwiająco mocno 🙂 Cóż, powiedzmy sobie wprost, biały turysta w Maroku jest bankomatem do wypłacania dużych pieniędzy. I robi się to bez zbytnich skrupułów i zażenowania. Zapewne nawet za spuszczony wpierdziel pobraliby pieniądze. W końcu co usługa, to usługa i nie można się spodziewać nic za darmo.
A może kolacja na placu?
Ale oto powoli nad placem zaczyna się snuć delikatna warstewka dymu. To rozstawiają się stoiska z jedzeniem. Nasz swojski sanepid zapewne zamknąłby je w trymiga, gdyby tylko mógł mieć władzę nad tym kawałkiem świata, ale na szczęście nie ma, bo Maroko to suwerenny kraj. Zatem w garkuchniach głównego placu Marrakeszu wesoło pobrzękują naczynia, nad rożnami zaczynają piec pieczyste, ze stoisk spoglądają ugotowane i upieczone głowy baranów i kóz. A dla chętnych znajdzie się jakiś wywar ze ślimaków. Były widać diablo wolne i nie zdążyły uciec przed polującymi. Cóż, skończyły w garze.
Jest jeszcze w miarę wcześnie zatem na placu Jama el-Fna, głównym placu Marakeszu nie ma jeszcze tłumów, wieje nawet pustkami, ale to chwilowe. Wieczorem przy stolikach stoisk z rożnami i innym jedzeniem trudno będzie znaleźć wolne miejsce. Zasiądą tu tubylcy i turyści. Tych drugich nawet więcej, ale też trudno się dziwić. Naganiacze są tu nad wyraz skuteczni, znają podstawowe zwroty pewnie w kilkunastu językach, nie jest to inne niż w reszcie miast Maroka, ale tu chyba bardziej im wychodzi, zaciąganie do stołu. Może to dlatego, że jedzenie jest jakby na to nie spojrzeć na samym dole piramidy Maslowa? Ciekawe, co mówią w innych językach, bo po polsku dowiemy się np. że „dobra to jest zupa z bobra.” I doskonale wiedzą, że „dobra, dobra” to to samo co spier… tylko powiedziane troszkę ładniej 🙂
Zatem siadam i ja na jednej z ław, siadam obok Niemców, którzy chyba z nudów na emeryturze zaczynają kolonizować cały świat. Zamawiam szaszłyk, za który płacę wcale nie tak mało, ale… co tam. Jestem na słynnym Jama el-Fna, zatem tu trzeba coś zjeść, w końcu to jedna z atrakcji turystycznych Maroka. I zadziwiającym jest to co ze zdumieniem odkrywam pod chyba każdą szerokością geograficzną świata… nie wiem, jak to się dzieje, ale wszędzie zegarkami „z ręki” handlują Murzyni. Czy to Turcja, czy Polska albo też np. czeska Praga, zawsze handlem zegarkami zajmują się czarnoskórzy. Coś niesamowitego, jak zmonopolizowali ten światowy handel. Tym razem też doskakuje jeden, na szczęście do niemieckiej pary i oferuje im zegarki, a skoro nie podobają im się zegarki to oferuje im pióra, te do pisania i… Niemcy to kupują! Niesamowite.
Panorama Jama el-Fna.
A wcześniej, zanim zapadł zmrok poszedłem zerknąć na to, jak główny plac Marakeszu wygląda z wysoka. W końcu jak się ogląda te wszystkie pocztówki z Maroka, to jest to jeden z pierwszych widoków, jakie zobaczymy. Namierzam zatem balkon na którym stoją tłumnie turyści, lokalizuję schody wiodące do niego i zaczynam proces wdrapywania się. I tu ciekawostka, na balkon nie można ot tak wejść. To restauracja, ale ze specyficznym zamawianiem, bo zamówienia dokonujemy przy wejściu.
Otóż, by zostać wpuszczonym należy od razu coś kupić i może to być nawet słynna berberyjska herbata, ale zakup musi być. To zresztą najczęstszy zakup, jak widzę po stołach. Nie jest tu tanio, bo za szklaneczkę owej herbaty z miętą płacimy 20 dirhamów czyli prawie 2 euro, ale co zrobić, być w Marakeszu i placu z wysoka nie zobaczyć? To jakby być w Rzymie i pod Collosseum nie pójść. (Papieża to ja akurat spokojnie mogę sobie odpuścić).
Z tej wysokości widać najlepiej, że jeszcze jestem tu przed sezonem, że plac nie kipi jeszcze życiem tak, jak powinien. Widać mnóstwo wolnej przestrzeni. Nikt tu sobie nie wchodzi w paradę, jest nawet ogromne miejsce na ring, gdzie otoczone kręgiem gapiów dziewczyny w rękawicach bokserskich, nawalają się pięściami. Z tej perspektywy nawet pan grający na fujarce dla znudzonej kobry wygląda na filharmonika, bo nie widać, że kobra wypięła się na niego zadem. I jego smętnego grania też nie słychać – co jest akurat wielką zaletą. I tak sobie myślę, że niby popatrzeć można, ale jednak nudzi mnie to. Jakieś to sztuczne, jakieś bez życia mimo, że jest dość hałaśliwe. Taki pokaz dla turystów. By wypłacić kasę. Pora iść gdzie indziej.
Cmentarz i żydowska dzielnica w Marakeszu
Podążam zatem do kolejnej atrakcji turystycznej Marakeszu czyli do żydowskiej dzielnicy Mellah. Ponoć jest tu do zobaczenia synagoga i cmentarz żydowski. Zapuszczam się w plątaninę handlowych uliczek medyny, którą opuszczam po kilkuset metrach. Teraz tylko jakąś remontowaną ulicą, potem ulicą obok samochodów i oto dochodzę do muru. To chyba tu, pewność mam kiedy jakiś człowiek sam z siebie coś do mnie mówi i wskazuje mi zamkniętą bramę. Otwieram furtkę i wchodzę na cmentarz. Cóż… szczerze mówiąc to rozczarowany jestem. Myślałem, że zobaczę morze starych macew, a tu przede mną raczej kurhaniki przypominające nasze cmentarze niż rzędy macew.
Są tu rzecz jasna i one, ale przede wszystkim to ogromna przestrzeń na której krańcach wyrastają dobrze utrzymane, czy też może lepiej powiedzieć odnowione spore kaplice. Pewnie nazywa się to jakoś inaczej, ale mnie to przypomina kaplice, jakie znamy z polskich cmentarzy. To w nich spoczywają bardziej prominentni, najznamienitsi żydzi. To do tych grobowców urządzane są podobno pielgrzymki, tak mi mówi opiekun tego miejsca, który odbiera ode mnie co łaska na utrzymanie tego miejsca.
Wychodzę z cmentarza i tym razem nie chcę wracać po śladach, chcę przejść środkiem dawnej dzielnicy żydowskiej, która teraz zamieszkana jest przez biedotę. Dawniej Maroko zamieszkiwała całkiem spora żydowska diaspora, ale to było dawno. Chcę też zajść do synagogi, pewnie tak jak w większości synagog nie ma tu nic ciekawego (nieciekawa jest np. w Dubrowniku, ale wielka synagoga w Budapeszcie jest już bardzo piękna, gra chyba w swojej lidze). Pan pilnujący cmentarza powiedział mi, jak mam iść zatem problemu mieć nie będę. Tylko że jak tylko zacząłem iść od razu przypętali się jacyś „przewodnicy”, których nie dało się spławić. A i jakoś niezbyt komfortowo zacząłem się czuć w tych murach, coś jest w niektórych miejscach, że turysta nie czuje się w nich pewnie. Coś czasami wisi w powietrzu, coś co mówi ci: spadaj stąd! Tak dokładnie było w Mellah w Marakeszu.
Opędzając się od kolejnych oferentów, przegapiłem zejście do synagogi, a wracać i liczyć jeszcze raz już mi się odechciało, poszedłem w kierunku wyjścia. Tylko, że moją drogę zaszedł jakiś sklepikarz, który mimo kilkuminutowego spławiania zaciągnął mnie siłą do sklepu – wziął za nadgarstek i zaciągnął. Nagle „zwiedzałem” sklep zielarski. Pan coś tam gadał, coś nawijał i rzecz jasna usiłował sprzedać. A lojalnie przez kilka minut uprzedzałem, że nie jestem zainteresowany zakupami! I co?
Pan orzekł, że za prezentację, jestem mu winien kilka euro. Zdaje się, że dziesięć i do tej pory zastanawiam się, dlaczego nie doszło do rękoczynów, bo jak się jednak zorientował, że nic nie kupię, to dostał piany na pysku. A uprzedzałem, że nie kupię, bo nie odczuwam potrzeby kupowania. Nigdy nie odczuwam potrzeby kupowania w podróży. Jakiż ja byłem szczęśliwy jak się z Mellah wydostałem do „cywilizacji” czyli w mury medyny Marakeszu:) Tu też było beznadziejnie, ale przynajmniej bezpiecznie.
W plątaninie uliczek Marakeszu
Ale największe zaskoczenie spotkało mnie, kiedy zamówiłem przewodnika, by oprowadził mnie po medynie, po starej części miasta. W hotelu polecono mi przewodnika, który przyszedł, ustaliliśmy targiem cenę zdaje się 140 dirhamów za trzy godziny i wyszliśmy „na miasto.” Zaczęliśmy przechodzić wąskimi uliczkami miasta, przewodnik zaczął opowiadać może niezbyt interesująco, ale jednak o mieście, zaprowadził mnie do muzeum Dar-Si-Said. Muzeum to dom jednego potężnego wezyra, który widać, że nie szczędził na rezydencję pieniędzy. Piękne, ocienione, dyskretne dziedzińce wypełnione zapachem kwitnących drzew cytrusowych mają swój klimat. Do tego ciekawe komnaty w których znajdziemy piękne wykończenia i rzeźby w drewnie. Tak, można tu spędzić troszkę czasu.
Mój przewodnik nie poszedł ze mną, miałem tu spędzić tyle czasu, ile miałbym ochotę. Po kilkudziesięciu minutach zwiedzania stwierdziłem, że szkoda czasu mojego przewodnika i wróciłem. Zamierzałem wrócić jutro, albo po tym, jak zakończę zwiedzanie reszty Marakeszu z przewodnikiem. Faktycznie, czekał na mnie przy wejściu i poszliśmy dalej. Znów zaczęło się opowiadanie o mieście, że tu dzielnica taka, a tu taka, że jest stare itp. W pewnym momencie mój przewodnik puścił mnie przodem w jednej z handlowych uliczek. Powiedział, że będzie trzymał się tuż za mną. Powiedział i… znikł!
Znikł jak kamfora, jak sen złoty, znikł na bryłka lodu na nieodległej aż tak bardzo Saharze! Po prostu wyparował, był przewodnik, nie ma przewodnika – jak ludzie za czasów Stalina i Berii. Coś niesamowitego… Tym bardziej niesamowitego, że jeszcze nic mu nie zapłaciłem. Tłumaczę to sobie tym, że pewnie dostał SMS, że ma do oprowadzenia większą grupę, na której więcej zarobi.
Co zwiedzić w Marakeszu
Dalej poszedłem zwiedzać sam. Poszedłem pod meczet Katubijja, bo to najwyższy budynek w mieście, jest przy okazji wspaniałym punktem orientacyjnym. Co prawda nie powala jakoś szczególnie urodą, ale pewnie rozbestwiłem się w Uzbekistanie i to stąd mało który meczet robi na mnie wrażenie. Ten jednak stał się wzorcem dla innych minaretów w całym Maroku. Kwadratowy pięć razy wyższy niż szeroki. Ponoć takie są idealne proporcje minaretu. I w sumie tylko minaret możemy podziwiać, bo dla niewiernych wejście do meczetu jest zabronione. Warto zadrzeć głowę i rzucić okiem na szczyt świątyni, bo podobno kule, które widzimy na szczycie, to przetopiona biżuteria żony jednego z kalifów, która oddała je w ramach pokuty za nieprzestrzeganie postu w czasie ramadanu. Pewnie na pocieszenie kalif kupił jej nowe kolie 😉
Medresa Ben Youssefa
Nie mitrężąc postanowiłem pójść za ciosem i obejrzeć kolejną atrakcję. Pomknąłem do medresy Ben Youssefa i usytuowanego tuż obok muzeum Marakeszu.
Podobno miał być na nie bilet combo, ale w kasie nic na ten temat nie wiedzieli lub wiedzieć nie chcieli. Najpierw zazgrzytałem zębami przy bilecie do muzeum, bo jak się okazuje kosztuje on 50 dirhamów, a to co w środku oferuje muzeum jest wysoce rozczarowujące i w sumie nie ma tam po co iść. Może i dziedziniec nie jest brzydki, ale czy warto 5 euro? Wątpię… Niepocieszony poszedłem do medresy Ben Youssefa i tu już zawodu nie było. Dostałem to, co widziałem już w innych miejscach Maroka i w innych medresach: od góry czarne rzeźbione drzewo cedrowe, niżej rzeźbiony kamień, a na dole mozaika.
Tłumy turystów w gratisie. Ale wchodząc na piętro można przez chwilę pobyć samemu, szczególnie jeśli zaszyjemy się w jednej z sal przeznaczonych kiedyś dla uczniów. Warto tu przyjść chociażby po to, by spojrzeć na dziedziniec z góry i zrobić zdjęcie. Przy okazji niejako zwróćmy uwagę na drewniane rzeźbienia daszków i podpór. Ładne, powiedzmy sobie wprost: piękne!
Spacerując po Jamaa el-Fna
A potem poszedłem na kawę, pospacerowałem alejkami medyny, zajrzałem na kawę i herbatę, wpadłem do hotelu a potem… zaczął padać deszcz i oziębiło się. I odeszła mnie ochota na cokolwiek, szczękanie zębami z zimna przyszło zaś samo. Wieczorem za to postanowiłem zrobić zdjęcie placu Jama el-Fna z góry, by zobaczyć snujący się dym z jadłodajni, zobaczyć jak to wygląda w nocnym oświetleniu. I jakież było moje zdziwienie, kiedy taras widokowy był zamknięty? Ale na szczęście tuz obok stoi hotel i on też ma taras. Może nie widać z niego aż tyle, ale widać wystarczająco dużo.
Przeszedłem obok recepcji, wdrapałem na górę i wzorem poprzedniego tarasu widokowego chciałem zamówić coś do picia. Tylko że… nie było tu kogo. Nawet baru nie widziałem. Za to pełno tu było młodzieży, która przy jakiś szklaneczkach z wodą czy może czymś innym przezroczystym siedziała w towarzystwie koedukacyjnym i całkiem nieźle się bawiła. Przyznaję, że czerwony wystrój i takież światła przywiodły mi na myśl, że być może nie trafiłem do hotelu. Albo też, że jest to nie tylko hotel. Cóż, kilka fotek za które nikt ode mnie nie chciał pieniędzy mile mnie zaskoczyło i pomknąłem znów na plac. Ale znów też zaczęło padać, temperatura wynosiła coś koło 5 stopni. Miałem dość. Odpuściłem sobie dalsze zwiedzanie Marakeszu.
Rankiem następnego dnia pojechałem do Warzazat, a dalej do Merzougi i na pustynię, by przejechać się na wielbłądach.
A co jeszcze można zwiedzić i zobaczyć w Marakeszu:
- Pałac królewski – pałac jak to pałac, jest dla króla a nie dla gawiedzi i poddanych jego królewskiej mości, zatem nie można go zwiedzać a dla turystów udostępnione są tylko trzy dziedzińce.
- Pała El-Badi – podobno kiedyś jeden z najpiękniejszych pałaców świata. Podobno, bo też obecnie zostało tu niewiele z dawnej świetności. Na zbudowanie rezydencji poszło mnóstwo złota, które sułtan zyskał po tym, jak podbił Sudan oraz okup jaki zapłacili Portugalczycy za jeńców wziętych do niewoli w bitwie. Ale około sto lat później kolejny sułtan kazał zburzyć pałac, a wspaniałości w nim ukryte kazał przewieźć do swojej stolicy czyli do Meknes.
- Groby Saadytów – to kolejna atrakcja w której zobaczymy pięknie rzeźbione grobowce, bogate dekoracje ścian i ogólny pośmiertny przepych. Można rzec, że to egzemplifikacja powiedzenia: nie wszystek umrę. Faktycznie po niektórych pozostają przepiękne grobowce.
Czytaj więcej o Maroku: Ciekawe miejsca, atrakcje turystyczne, opisy miast. Maroko informacje praktyczne
Nocleg w Marrakeszu
Czy się chce, czy nie, gdzieś mieszkać trzeba. Dlatego w mojej ocenie najlepiej mieć zarezerwowany nocleg już wcześniej. Sam szukając noclegu miałem sporo kłopotów, a z jakością też nie zawsze było wszystko w porządku. Dlatego jeśli chcecie coś w dobrej cenie i dobrej jakości, polecam Riad Hôtel Essaouira bardzo blisko placu Jama el-Fna. Gorąco polecam też zapoznanie się z innymi riadami, bo śpiąc w nich poczujecie prawdziwy klimat i architekturę Maroka. Rezerwujcie riady lub hotele przez tą wyszukiwarkę.
30 komentarzy
Przeczytałam z zaciekawieniem relację z Marrakeszu. Także i ja mam podobne odczucie co do słynnego placu. Za wszystko trzeba było płacić , za stanie, oglądanie, za zrobienie zdjęć. Rozumiem jeszcze opłatę za zrobienie foto konkretnej osobie, ale gdy pstrykałam „panorame” placu, to ubiegających się o zapłatę było wielu. A to nosiciele wody , a to chłopak sprzedający chusteczki do nosa, a to pani z dzieckiem, a to grupa grajków. Już taniej wychodzi kupić album ze zdjęciami z Marrakeszu. A poza tym ta wielka polowo-placowa kuchnia generuje tyle dymu i zapachów niezbyt przyjemnych, ze odpuściłam sobie konsumpcję czegokolwiek. Przerażał mnie widok wielkiego ptak drapieżnika, którego Marokańczyk ciągle szturchał , aby ptaszysko machało skrzydłami, małpki na łańcuchach lub upchnięte w klatki – przeraźliwie smutny widok. Ale poza tym Maroko ma swój urok… tylko tam gdzie nie ma hord turystów.
cennik za fotki? Z tym się jeszcze nie spotkałam. Przedsiębiorczy są! 🙂
Wiesz jak jest. Jak człowiek nie zobaczy to nie uwierzy. Wiadomo, że to są subiektywne odczucia, ale co zrobić jeśli okazuje się,że takich jak Ty czy ja jest więcej? 🙂
Cennik za fotki? Tak to już standard. Przypomniało mi się jak kupiłem coś do zjedzenia i chciałem jeszcze przed konsumpcją zrobić zdjęcie do projektu. Podchodzi synek i mówi, że za zdjęcie tego też muszę zapłacić. Dobre 🙂
Cóż, mówiąc szczerze to tych złych subiektywizmow o Maroku pojawia się tyle, że jako prawdę obiektywną trzeba uznać, że jest to kraj który trzeba omijać szerokim łukiem, jeśli chcemy mieć aktywne wakacje, ale nie być narażonym na traktowanie nas jak bankomaty a nie jak ludzi ciekawych kultury i ludzi w obcym kraju.
Smutne to… 🙁
Nie mogę się jakoś wybrać do tego Maroka. Ale w końcu mi się uda. A jak już to zrobię na pewno przeczytam jeszcze raz Twoje wszystkie marokańskie spacery 🙂
A czytaj, czytaj 🙂
Cała przyjemność po naszej stronie, ale uważam, że jeśli się wahasz, to nie jedź do Maroka tylko poświęć ten czas na jakieś inne państwa. Serio, po co się wkurzać w takim Marakeszu, skoro można się zachwycać w takiej np. Bucharze czy Samarkandzie? 🙂
Ale z drugiej strony, jest też kilka ciekawych miejsc także w Maroku i zazwyczaj są to miejsca, gdzie jest się sam na sam z zabytkiem czy inną atrakcją i nie ma się kontaktu z Marokańczykami.
Planuję powłóczyć się trochę po Algierii, zatem pomyślałem sobie, że po drodze będzie 😉
Dlatego nie lubię turystycznych miejsc, wyciągania kasy itp. Maroko niby mnie ciągnie ale i odpycha tak bardzo że póki co się nie wybieram….
Oj, chyba ten kraj bardzo Ci podpadł. Faktycznie, wygląda na to, że traktują turystów jak chodzący portfel (chyba nawet bardziej i częściej niż w Azji płd-wsch). Ale sama w Maroko nie byłam, także może kiedyś osobiście się o tym przekonam. Aczkolwiek na razie się tam nie wybieram.
Podpadł to mało powiedziane, Maroko skreśliło się tak grubą kreską, przy ktorej całkowite zaćmienie słońca jest jaśniejącą bielą.
Ciężko niestety o to walczyli.
Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Kto jest nieprzyjazny, wręcz wrogi dla turystów, ten niech się nie spodziewa tłumów przybywających szerokimi falami.
Ale przynajmniej zdjęcia rewelacyjne! 🙂
Dzięki! Przynajmniej to mi wyszło, by mimo wszystko pokazać Maroko w troszkę lepszym świetle, niż jest w rzeczywistości 😀
Zdjęcia super, oddają opisany klimat 🙂
Marakesz jest przepiękny, moja koleżanka była tam i zachwala bardzo to miejsce, pamiętam, że mówiła też o wielu naciągaczach, którzy stoją w każdym kącie ulicy, próbując wcisnąc Ci ręce różne rzeczy, a potem krzyczą, że ich okradasz.
Wniosek z tego taki, jedź najprzód do Hurgady albo Nairobii / kolejnośc dowolna/ a potem cała Afryka wyda Ci się normalna i taka sama – do zaakceptowania 🙂 W Afryce Południowej jest już zupełnie inaczej nie znaczy sympatyczniej .
A Maroko samo w sobie przepiękne , można wracać ciągle, szczególnie w góry i na pustynię.
O ile południe i wschód Maroka zrobiły na nas ogromne wrażenie, o tyle Jama el-Fna wydaje się nam mocno przereklamowana.
Byłem raz w Marakeszu, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jeden minus że tak jak napisałeś człowiek biały to dla nich maszynka pieniędzy z której trzeba wyciągnąć ile się da. Dlatego trzeba uważać.
Marakesz jest przepiękny tylko czasami ludzie psują jego klimat…
Wkurza mnie to gadanie- tam gdzie nie ma turystów
A ktoś kto jedzi sam to co nieeidoczny jest a może lepszy. Ludzie opamiętajcie się. Kazdy ma prawo podrozować jak chce
trzeba kupić herbatę w knajpie na tarasie i można do woli oglądać plac z góry, dużo lepszy widok i nikt nie naciąga, zdjęcia lepsze. a dla tych co cenią spokój marakesz zaprasza do parku majorelle- piękna kolekcja kaktusów, sukulentów bambusów i innych pięknych roślin- zielono i kobaltowo no i zdecydowanie ciszej
W pełni sie z Tobą zgadzam, bo na tym tarasie też byem i piłem herbatę oglądając główny plac Marrakeszu 🙂
Faktycznie o wiele spokojniej i nikt nie naciąga, nie nagabuje i nie twierdzi, że właśnie wisisz mu kilka/dziesiąt euro za to, że znalazł się w twoim kadrze 🙂
Chociaż czasami na tarasie są tak wielkie kolejki i ścisk, by przepchnąć się do barierki i zrobić zdjęcie.
A co do parku: może kiedyś sprawdzę, dzięki za wskazówkę, mam nadzieję, że się przyda 🙂
Byłem w Maroku 2x i moje wrażenia są całkowicie odmienne. To piekny, różnorodny kraj. Ludzie bardzo uczynni i czyści. Plac w marakeszu jest … kontrowersyjny – to dobre określenie. Pamiętaj, że przyjeżdżają tam ludzie prości: artyści i widzowie. Natomiast suk jest wspaniały. Szkoda, że ominąłeś ogrody saint laurenta. Co do traktowania turystów jako bankomaty – proponuje wizytę na krupówkach lub np. ustroniu morskim. Za kawę , ciastko i lody; w maroku przeżyjesz cały dzień syty i napojony :-))
Zgadzam się w pełni z tym komentarzem
Jest wyważony.
Fajne zdjęcia. Mam chęć odwiedzania tego kraju w przyszłości.
Nie wiem o czym ty piszesz. Byłam w Maroku dwa razy i wybieram się trzeci. Jestem zachwycona tym krajem, jedzeniem, ludźmi. Jeżdżę tam z rodziną, wynajmujemy mieszkanie, a nie mieszkamy w hotelu. Zarówno ja jak i mąż stwierdziliśmy, że w żadnym kraju nie mieliśmy tak udanych wakacji. Ostatnim razem mieszkaliśmy w Marakeszu, następnym razem będą to okolice Rabatu.
Piszę dokładnie o tym, o czym przeczytałaś.
Ponieważ nic nie ma dla mnie większej wago niż wiarygodność, wszystkie przedstawione fakty miały miejsce. I opisuję tylko to, co sam przeżyłem i czego jestem pewien.
A która część tego artykułu twierdzisz, że jest niezgodna z prawdą?
Wierzę, że wszystkie Twoje przeżycia są prawdziwe. Ale widocznie takie sytuacje przyciągasz, jakie opisałeś. Jak czytałem Twoją relację, to – nie znając Ciebie – wydałeś mi się bardzo smutnym i zamkniętym człowiekiem. Próbującym przy okazji być dowcipnym. To chyba jednak nie działa. Bez urazy, po prostu takie wrażenie robisz, relacjonując rzeczywistość. I jeszcze jedno – robienie zdjęć ludziom to naruszanie ich wizerunku. Za to chcą pieniądze. Różnica kultur. Zrozum to, to może inaczej spojrzysz na Maroko. Nic dziwnego, że widząc wycelowany w siebie obiektyw, reagują niechęcią. A jeśli chcesz być turystą, to oglądaj, kontempluj i zapamiętuj rzeczywistość, a nie rejestruj jej kompulsywnie jak bezrefleksyjny Japończyk.
Bardzo mnie zaciekawiłeś Marcinie swoim wpisem. Dlatego chciałbym Ci zadać pytanie:
– powiedz mi, jak można przyciągać sytuacje? Bo to bardzo interesująca teoria, chciałbym zapytać, jak się to robi, to może czegoś się nauczę – np. tego jak ich nie przyciągać.
No i nie obraź się, ale czytając to, co napisałeś, wydałeś mi się zadufanym w sobie, wiedzącym lepiej niż inni człowiekiem. Takim co to wie i powie innym może nie jak mają żyć, ale na pewno wiedzą lepiej. No i też mam wrażenie, że jesteś smutny. Zatem możemy sobie przybić piątala, bo co dwóch smutnych ludzi to nie jeden!
Robienie zdjęć ludziom to wkroczenie w ich strefę i ja to doskonale rozumiem. Pod warunkiem, że robisz zdjęcie konkretnej osoby, w momencie kiedy robisz panoramę, plac, zdjęcie budynku na tle którego znajdują się ludzie (a znajdują się zawsze), to już nie jest pogwałcenie czyjejś przestrzeni. To po prostu zdjęcie z ludźmi w tle.
Ponieważ sam nie lubię, jak się mnie robi zdjęcia, tak samo ja nie robię innym. Ale co poradzić, że panoramy i zdjęcia ogólne lubię i robię. A że zawsze ktoś się na nich znajduje, bo taka już natura placów i miejsc publicznych, to nie zamierzam płacić wszystkim, którzy mieli się okazję znaleźć w tym czasie, w tym miejscu. Zresztą to zgodne z prawem nawet (jeśli chcielibyśmy do tego podejść w taki sposób) Aha jak przejrzysz bloga, to spostrzeżesz, że nie ma na nim wielu fotografii ludzi, a portretów prawie w ogóle. Chyba, że ktoś wyraził na to zgodę (tak, pytam o zgodę na zdjęcie!)
Jeśli zrozumiesz to, co napisałem powyżej, może zrozumiesz że świat nie jest pełen pędzących po tęczy jednorożców. Że ludzie powinni sobie pomagać, a nie być względem siebie agresywni, że bycie biednym czy biedniejszym nie powoduje, że możesz chcieć kogoś pobić lub go oszukiwać. Że np. sprzedaż nie polega na wciąganiu na siłę do sklepu i nawrzeszczenie za to, że wciągnięty siłą człowiek nie chce jednak czegoś kupić.
Nie wiem, gdzie Marcinie poza Marokiem byłeś, ale serdecznie polecam wyjazd do Iranu i sprawdzenie, czym może być życzliwość ludzi. Spróbuj odwiedzić Uzbekistan i pogadaj z handlarzami na straganach, odwiedź Birmę i uśmiechnij się do pani w sklepie od której kupujesz wodę lub ciastka. Zajrzyj do sklepu w Nepalu i sprawdź, jak można się targować w kulturalny sposób tak, że każda ze stron wychodzi z transakcji z uśmiechem i życzy sobie miłego dnia, a następnie robi pamiątkowe selfie.
I wróć do mnie, kiedy będziesz miał takie porównania. A następnie powiedz: W Maroku jest zupełnie tak samo życzliwie i miło, jak w innych częściach świata. (ciekawe, czy wtedy to wypowiesz, bardzo mnie to ciekawi)
Wtedy pogadamy.
Nie bądź jak bezrefleksyjny turysta, który mało świata widział, ale na siłę chce znaleźć coś dobrego w sytuacjach, które dobre nie są.
Nie zrozum mnie źle, nie pouczam Cię, ja Ci tylko pokazuję, jaki jest normalny, życzliwi względem siebie i uśmiechnięty świat. Świat ludzi otwartych na siebie i takich, którzy nie chcą się nawzajem wykorzystać, chcą siebie poznać, uczyć się i dowiedzieć czegoś o sobie.
Takich ludzi spotykam w całym świecie poza Marokiem i takich ludzi życzę Ci na Twojej podróżniczej drodze.
Powodzenia!
Byłem tam i potwierdzam wszystkie negatywy ale…trzeba nauczyć się radzić sobie z tym. Pierwsze 2dni w Maroku (Fez) to myślałem, że ,,obiorą nas(żone i mnie) w mig do kości” z kasy contra ostatnie 2 (znowu Fez) – nawet się nie zbilżali a zdjęcia robiłem jak chciałem
Hej,
byłem w lipcu 2,5 tygodnia w maroko, 2 tys km samochodem przejechane, także z południa na północny wschód i ze wschodu na zachód,a potem z powrotem na południe także troche tego widziałem.
Na pewno trzeba byc przygotowanym w Maroko na naciągaczy, dają ceny 100% wyższe niż marokańczyk, za wszystko chcą kasę. Jest na to metoda, cały czas mówić la (nie), no (ang) lub kiwać głową. Prosta sprawa. Trzeba się na to nastawić i koniec. Tak samo na to, ze w tamtejsze hotele mocno odbiegają od europejskich standardów. Jeśli chodzi o jedzenie trzeba mieć na uwadze że oni tam wszystko piją i jedzą na słodko.
Kraj jest przepiękny, no ale to najlepiej jechać samemu i zrobić objazdówkę. Z cała pewnością pojadę tam ze znajomymi drugi raz. Bajeczne widoki na trasie z Agadiru do Warzazatu. Warzazat zaghora, mahamid (pustynia Erg chigaga) – Koniecznie trzeba odwiedzić. W marakeszu plac w lecie tętni życiem, można tanio i dobrze zjeść, oprócz tego polecam przyprawy tego hmm nie pamiętam jak się ten główny bazar nazywa. Trasa warzazat – marakesz. Samochodem, nie ma szans żeby ja szybko pokonać (co chwila są przepiekne widoki i nie sposób sie nie zatrzymać).
Jedyne miasta, które mi się nie podobały w Maroko (południowa część kraju) to Agadir (turystyczny, nie ma nic z Maroko) oraz essauira, w której można było zjeśc bardzo tanio dużą rybę z dodatkami, prosto z oceanu. Właściwie będąc w Esauirze grzechem jest nie zjeść atlantyckiej ryby 🙂
Jeśli ktoś przyjechał do marakeszu na tydzien to faktycznie się wynudzi. W sumie jak w każdym tam mieście. Daltego polecam objazdówkę. Wypożyczyć samochód (diesel) i zaplanować sobie trasę, zobaczycie miejsca które nie są turystyczne, które warto zobaczyć.
Zdecydowanie polecam Maroko.
Aha, byłbym zapomniał – w ogóle nie sugerujcie się gwiazdkami hoteli… Nocowaliśmy w 4 gwiazdkowych co zasługiwały na 2 gwiazdki i nocowaliśmy w 3 gwiazdkowych co spełniały prawdziwe europejskie standardy. Zdarzyły się też noclegi, po których łapaliśmy się za głowę – głównie z powodu śniadań :P.