Champasak w Laosie jest jednym z tych miejsc, o których dowiadujecie się dopiero wtedy, kiedy zaczynacie się interesować danym krajem, bo przecież do wiedzy ogólnej nie można zaliczyć wszystkiego, całej geografii świata.
To że jedna z ciekawszych świątyń utrzymana w tym samym stylu co słynny kompleks Angkoru z Kambodży leży w Laosie, tego nie wiedziałem jeszcze do niedawna. Angkor, czy zawężając Angkor Wat, te nazwy są znane wszystkim, to w sumie jedne z turystycznych cudów świata i nie trzeba nic tłumaczyć. Ale mało kto wie, że imperium Khmerów było ogromne i sięgało też na tereny dzisiejszego Laosu
Champasak – namiastka świątyń Angkoru
Nie jestem przyzwyczajony, że mi się wozi tyłek jako turyście, nic na to nie poradzę, że lubię się zmęczyć, że codzienne wydeptywanie podczas urlopu kilkudziesięciu kilometrów, to mój chleb powszedni. A przyjeżdżając do Wat Phou obok Champasak, od razu za bramkami jesteśmy pakowani do meleksa, który od bramy wejściowej dowozi nas do alejki procesyjnej, gdzie wśród fallicznych symboli po obydwu stronach podążamy w kierunku świątyni. Bo Wat Phou znaczy tyle co Górska Świątynia. I faktycznie od samego wejścia widzimy górę i dopiero zbliżając się, dostrzegamy, że na zielonym tle wzgórza leży świątynia.
Najpierw jedziemy meleksem wzdłuż baraju (baraj to zbiornik na wodę, jaki budowali dawniej Khmerowie) by zostać wysadzonym obok wspomnianej alejki, którą dawniej szli pielgrzymi i kapłani. To co mnie bardzo ucieszyło, to fakt, że w Champasak nie ma tłumów. Tu w przeciwieństwie do Angkor Wat, nie trzeba się przepychać, uważać na atakujące zewsząd zorganizowane grupy. Tu są miejsca, w których nawet będąc na głównym szlaku i tak będziemy sami.
Wat Phou. Khmerzy tu byli
Może i nie ma tu wielu rzeczy do podziwiania, ale jeśli nie byliśmy albo nie planujemy wizyty w Angkorze, to to będzie doskonały przedsmak. Ten niewielki kompleks, który zachował się do dzisiejszych czasów powstawał pomiędzy XI a XIII wiekiem, chociaż są tu pozostałości archeologiczne, które są o kilkaset lat starsze. Całość można podzielić na trzy części. Pierwsza na poziomie nazwijmy go zero, czyli na tym samym, na którym jest sztuczne jeziorko, druga to wysokie i strome chwilami schody, a trzecia to górna świątynia.
Skupmy się jednak najpierw na tym podstawowym, czyli kiedy przejdziemy z tej wspomnianej drogi przed dwa główne budynki. Po prawej i po lewej będziemy mieli dwie potężne budowle, które kiedyś pełniły jakieś ceremonialne funkcje. Nie są one doskonale zachowane, ale widać, że rząd usiłuje coś z nimi robić i ratować je. Stąd podpory przy murach, stąd rusztowania dla konserwatorów zabytków. Nie dziwota, bo wpisane od 2001 roku na listę UNESCO Wat Phou Champasak, to jeden z głównych zabytków Laosu i miejsce, które mimo wszystko przyciąga wielu turystów.
Oczywiście dużo jak na Laos. Zatem układają oni powoli to, co czas strącił na ziemię i starają się dopasować ruiny tak, jak układa się puzzle. Rzecz jasna nie na siłę (przynajmniej taką mam nadzieję). Dlatego zobaczymy tu piękne rzeźbione gzymsy, przejdziemy się w cieniu potężnych, kamiennych murów, które po niesłonecznej stronie oferują troszkę chłodu. Pod tym względem największe wrażenie zrobił na mnie budynek po prawo, patrząc w kierunku wzgórza.
I od razu powiem, że zadzierajcie głowy, bo to ponad nimi, znajdziecie najpiękniejsze zdobienia. Przynajmniej na tym poziomie, bo wyżej… wyżej jest inaczej 🙂 Piękniej. Zaś te wspomniane przed chwilą, bardzo przypominały mi delikatne rzeźbienia ze świątyń Angkoru a konkretnie Banteay Srey czyli Świątyni Kobiet. Nic w tym jednak dziwnego, skoro twórcy pochodzili z tej samej kultury.
W górę do- Górskiej Świątyni
Dlatego, że liczyłem na to, iż będzie jeszcze ładniej, powoli poszedłem w kierunku schodów. Nie liczcie, że znajdziecie tu łatwą „schodostradę” z wygodnymi stopniami. Tu jest zdecydowanie inaczej, wysokości poszczególnych stopni są nierówne, a część stopni pozwala na postawienie na nich tylko jednej drugiej czy jednej trzeciej stopy. Dlatego turyści i miejscowi idą powoli, bywa że bokiem, Tak, miejscowi też tu są, ale oni idą w innym celu, oni idą się modlić. Dlatego też w cieniu pod drzewkami znajdziemy tu rozłożone stragany, gdzie można kupić ofiary, które możemy złożyć wyżej.
I zwróćcie jeszcze baczniejszą uwagę na to, co macie pod nogami. I nie chodzi mi o to, że będzie tam nagle jakaś przepaść czy wąż (chociaż to ostatnie pewnie jest możliwe). W części schody zrobiły z bogato zdobionych płyt. Widać, że nie pasują one do całości, ale tak było taniej, tak się dało szybciej uzupełnić ubytki i dzięki temu problem został „rozwiązany”. Po azjatycku, ale rozwiązany :/ U nas tego typu płyty stałyby w jakimś muzeum, ale tutaj jest ich tak dużo, że te które nie wiadomo, gdzie można umieścić. Można wsadzić nawet w konstrukcję schodów.
Obstawiam, że przy wspinaczce będziecie robili przerwy, zatem obejrzyjcie się wtedy do tyłu, bo Waszym oczom będzie się ukazywał widok coraz piękniejszy. Oto u stóp rozpościera się równina. Sztuczne baseny czyli baraje, aleja procesyjna i ta przestrzeń widziana na kilometry. Woda, kamień i zieleń. Jednak i tak najciekawsze czeka na górze. Oto w nagrodę, że pokonaliśmy te kilkaset stopni, przed nami zmaterializuje się główna świątynia Champasak. Pewnie porównując ją do kompleksu Angkoru nie wypadłaby imponująco, ale tu jako jedyna zwraca uwagę. Stoi dumna, poczerniała od czasu, zarośnięta zielskiem, które swoją zielenią dodaje nawet pewnego klimatu, ale wciąż pięknie zdobiona. A przede wszystkim ciągle czynna, ciągle potrzebna ludziom.
Bo turystów tu niewielu, za to Laotańczyków sporo. Oni przyszli tu modlić się i złożyć ofiarę, zapalić kadzidełko. I z tego powodu warto postać z boku wnętrza. By obserwować to wszystko, co się dzieje. Poczuć atmosferę miejsca. I poczuć kadzidełka. Będąc tu, warto usiąść gdzieś z boku i po prostu odpocząć w cieniu oraz przyjrzeć się Wat Phou. Zdobienia są charakterystyczne dla sztuki Khmerów. Ale to co mnie zachwyciło, to idealne wkomponowanie świątyni w okolicę. Miałem wrażenie, jakby była ona pokryta siatką maskującą. A wszystko przez zieleń pokrywającą kamienie oraz przez promienie słońca przedzierające się przez gęste korony drzew.
A kiedy będziemy już nasyceni klimatem albo znudzeni, bo nie każdy lubi obserwowanie modlitw i kamieni, to zawsze można pójść jeszcze wyżej. Tam według podań znajduje się odbicie stopy Buddy oraz święte źródło, którego wodę pielgrzymi biorą w butelki i wiozą do swoich miast i wiosek. Na szczęście rzecz jasna. Jakże niewiele różnią się kultury, jeśli uświadomimy sobie, że pielgrzymi w Polsce też wiozą święconą wodę np. z Częstochowy, Lichenia czy innych miejsc pielgrzymek. Jak bardzo nie różnimy się od siebie jako ludzie, niezależnie z jakiej długości i szerokości geograficznej jesteśmy…
Champasak Informacje praktyczne
Bilet do kompleksu kosztuje i kupujecie go na lewo od parkingu. Na pewno zauważycie. Wejście do kompleksu jest kilkanaście metrów dalej. Ważna kwestia: do kompleksu świątynnego jest około kilometr, zatem od wejścia do alejki procesyjnej, kursuje co kilka minut meleks. Jeśli nie stoi właśnie i nie zbiera turystów, poczekajmy chwilę, bo na pewno przyjedzie. Najwidoczniej zawiózł większą grupę turystów lub pielgrzymów.
Dojazd do Champasak: Najwygodniej będzie, jeśli w Pakxe wypożyczymy skuter, którym dojedziemy tu w mniej niż godzinę. Można też wypożyczyć rower, ale nie doradzam, bo droga to kilkadziesiąt kilometrów a upały w Laosie potrafią wyniszczyć każdego rowerzystę. Szczególnie w południe. Inną alternatywą jest wykupienie wycieczki w jednym z biur podróży w Pakse.
Jeśli interesują Cię informacje praktyczne o Laosie, zapraszam do tego artykułu.
1 Comment
Już wkrótce się tam wybieram i ciesze się, że trafiłam na Twój wpis. Miejsca są cudowne i wpisane na listę do zobaczenia. Dzięki