I kiedy wydawało mi się, że oto widziałem całe piękno wodospadu Kuang Si, ten udowodnił mi, że byłem w błędzie. Bo myliłby się ten, który uważa, że wodospad, to raptem kilka stopni wodnych. Tu jest ich wiele, jeden nad drugim w kilkudziesięciometrowej odległości jeden od drugiego.
Po przyjeździe do wodospadów Kuang Si zaczyna się niepozornie. Po wyjściu na parkingi z naszego tuk-tuka, skierowaliśmy się w kierunku bramy i lasu. Stąd jeszcze nie widać wodospadu i co ciekawe jeszcze przez długi czas go nie zobaczymy. Po opłaceniu biletu wstępu, który z nieznanych przyczyn jest odbierany na bramce, chcieliśmy od razu sięgnąć po to co najlepsze czyli po widok spadającej wody. Ale na tę chwilę trzeba poczekać.
Park niedźwiedzi – preludium przed wodospadem
Spis treści
Najpierw jest preludium, czyli tuż przy wejściu mamy kilka wybiegów z misiami. Czarne, piękne niedźwiedzie na widok których wszystkie dzieci piszczą, klaszczą i głośno komentują. Ale też nie dziwię się, bo wybiegi i sam pomysł podobały się także mnie. Dlaczego?
Bo te misie zostały odebrane handlarzom zwierząt w Laosie. Trzymane były czy to dla rozrywki czy dla poszczególnych narządów, z których w tzw. medycynie naturalnej produkuje się różne specyfiki. Niedźwiedzie potrafiły spędzać po kilka/naście lat w klatce metr na metr. Zatem może tu wybiegi nie są wielkie jak cały las, ale i tak na wybiegach mają zapewnione drzewa do wspinaczki, rożne hamaki, zabawki, konstrukcje do leżenia, włażenia, schodzenia i czego jeszcze misia dusza zapragnie.
I całość by oddać wygląd, jest ogrodzona siatką i drutem pod napięciem, dzięki któremu czarne niedźwiedzie nie opuszczają wybiegów. Może i zwierzęta nie są stworzone do siedzenia za kratami, ale jeśli jest to wybór pomiędzy nie uwalnianiem ich z maleńkich klatek a wsadzeniem do większych wybiegów, to ja wolę dać im więcej przestrzeni. Zresztą niedźwiedzie miały w większości na wszystko „wyłożone”, bo po prostu leżały w pozach „a pocałujcie misie w dupę” 😉
W górę, w kierunku wodospadów
I kiedy obejrzeliśmy niedźwiedzie, poszliśmy dalej przez dżunglę, bo trzeba powiedzieć, że sama droga jest przepiękna. Idzie się malowniczą ścieżką pośród wysokich drzew opiętych powojami. Po prawej i po lewej oczy radują niższe roślinki, które o dziwo nie są zadeptywane przez turystów. I w takich okolicznościach przyrody dochodzi się do wody… oto tylko zakręt w lewo i przed nami pierwszy wodospad. Dobra, może to nie wodospad, a po prostu kaskada wody. Mała i niepozorna.
Nie bądźmy jednak rozczarowani, bo to zaledwie preludium. Chociaż trudno też mówić o rozczarowaniu, kiedy przed nami znajduje się szumiąca, piękna turkusowa woda. (fakt, podobną zobaczycie w wielu miejscach w północnym Laosie, np. w okolicy Vang Vieng) Bo już tutaj widać, co nas czeka. Spływająca z góry woda jest w kilku kolorach w zależności od tego, jak i czy pada na nią słońce. Przez większość czasu woda ma kolor turkusowy, by za chwilę przybrać odcień niebieski, który wspaniale komponuje się z zielenią porastających brzegi bambusów i drzew, których nazw nie znam.
Wodospad Kuang Si
Idziemy wyżej, by zobaczyć więcej. I za chwilę widzimy to, co dostrzec chcemy. Tym razem kaskady są bardziej widoczne, teraz to nie pojedynczy próg wodny lecz nachodzące na siebie kilka stopni. Woda spływa z jednego na drugi, rozbryzguje się kipiącą bielą, odcinającą się od zieleni. Tu nie można nie zrobić zdjęcia, w takich miejscach jak to zatrzymują się grupki turystów i podziwiają ten cud natury w Laosie. Bo też wodospad Kuang Si stopniuje napięcie. Im wyżej, tym większe kaskady, im wyżej tym piękniej. By na samym końcu osiągnąć kulminację piękna.
Oto nagle zza drzew wyłania się wysoka skała z której rozbijając się o umieszczone niżej skały, spływa kaskada wody. Tu władze Laosu czy bardziej tego parku narodowego postawiły drewniany most, z którego można robić zdjęcia oraz podziwiać huczący obok wodospad. I nie dziwota, że ludzie zatrzymują się na dłużej, opierają o barierki i w ciszy kontemplują piękno spadającej wody. Mówiąc o ciszy mam tu raczej na myśli brak wrzasków, bo to że spadająca z wysokości kilkudziesięciu metrów kaskada huczy, to fakt oczywisty. Tu mała uwaga: najwyższy stopień z którego spada woda, ma około 60 metrów wysokości, ale zanim woda do niego dotrze, spada jeszcze przez szereg mniejszych progów, które tworzą niezapomnianą scenerię.
I tu mała rada, bo nad wodospad da się wejść. Zarówno po prawej jak i po lewej stronie od spadającej kaskady znajdują się ścieżki, które zawiodą nas na sam szczyt. Niestety są one dość strome i śliskie, zatem warto wziąć lepsze buty niż te, które ja miałem, a poszedłem tam w japonkach. Usiłowałem wchodzić i pewnie na upartego spokojnie bym wszedł, ale kilkukrotnie się pośliznąłem, co wziąłem za znak, ze może jednak nie będę się pchał na siłę do góry. Para z Niemiec, którą tam poznałem była lepiej wyposażona i stwierdzili, że widok z góry jest absolutnie magiczny i wejście nad wodospad Kuang Si było warte trudów. I nie mam tu na myśli „trudu” przyjazdu z Luang Prabang, bo to żaden kłopot, mam tu na myśli wejście i zejście po stromych ścieżkach. Dlatego rada: weźcie do plecaka coś lepszego niż japonki i idźcie!
Kąpiel w wodospadzie Kuang Si
Jeśli sądzicie, że najlepsze już za Wami, to jesteście w błędzie, przed Wami najlepsze, a przynajmniej równie wspaniałe doznanie. Po spędzeniu kilkudziesięciu minut na wpatrywaniu się w spadającą wodę, na potęgę przyrody, postanowiliśmy zacząć powrót do placu, na którym czekał na nas nasz soangthew do Luang Prabang. Mieliśmy jednak ochotę na coś więcej, bo być przy wodospadzie Kuang Si i nie wykąpać się w nim, to jakby tu nie być! Jest kilka niecek, tuż poniżej kaskad, w których dozwolona jest kąpiel.
Miejsca, gdzie nie można się kąpać, są oznaczone. Te wyznaczone rozpoznacie łatwo również po tym, że tuż obok ustawione są przebieralnie. Faceci mają łatwiej, bo przyszliśmy tu już w kąpielówkach 🙂 Teraz tylko powolne zanurzenie się w wodzie, która na pierwsze wrażenie wcale nie jest zbyt ciepła, a potem była już czysta przyjemność. Nie tak znowu mała niecka była tylko do naszej dyspozycji, mogliśmy w niej pływać, mogliśmy podejść pod spływającą z wyższego progu wodę i zażyć naturalnego masażu karku… albo można było po prostu postać i pogadać w tak pięknych okolicznościach przyrody.
I tu czekało na nas kolejne zaskoczenie, bo stanie nie jest wskazane! okazuje się, że w tych nieckach żyją ryby i kiedy się nie ruszamy zaczynają one delikatnie szczypać, co przypomina peeling zwany też masażem przez ryby, który jest tak popularny np. w Siem Reap. Te podszczypywanie przez ryby nie jest rzecz jasna bolesne, ani nie wywołuje żadnych skutków ubocznych, po prostu zaskakuje, bo nigdy nie wiemy, w co właśnie „zaatakuje” nas ryba. Woda jest tu mleczna i nie widać głębiej niż na kilka centymetrów. Korzystając z okazji zszedłem też troszkę niżej, do niecki będącej poniżej tej głównej, gdzie mogłem pływać już sam… całość miałem tylko dla siebie.
Ja sam, dookoła cudownie zielona przyroda, bambusy, drzewa pochylające się nad wodą oraz delikatnie muskająca i masująca woda… RAJ! Raj który zdecydowałem się opuścić dopiero po półgodzinie, bo po tym, jak my pojawiliśmy się w wodzie, został rozwiązany dylemat brakującego bohatera i wapienne niecki wypełniły się nie tylko wodą, ale i ludźmi. Ubraliśmy się i zeszliśmy niżej, gdzie kąpało się już jeszcze więcej osób, w wodzie było wręcz chwilami tłoczno, a z prowizorycznych „trampolin” skakali do wody ludzie… Zaczęło się robić bardzo turystycznie, dlatego tym bardziej ucieszyliśmy się, że przyjechaliśmy do Kuang Si wcześnie rano, kiedy nie było jeszcze tak wielkich tłumów.
Na koniec pozostało już tylko iść na parking i udać się do którejś z okalających go knajpek, gdzie grzechem jest nie zamówić grillowanej na rożnie ryby, którą popija się chłodnym piwem Beerlao! Bo jak Laos, to nie może się obyć bez Beerlao 🙂
Piwo może paskudne, ale za to zimne!
9 komentarzy
Raduje się serce moje, gdy mogę przeczytać o miejscach dla zwierząt typu rescue i cieszę się, że jest ich coraz więcej. A sam wodospad cudo!
Pewnie wyjdzie na to, że się czepiam bo wodospad faktycznie piękny jest i jak przyjdzie kolej na moją wizytę w Laosie to za pewne pojawię się, aby sprawdzić czy nie nakłamałeś za dużo 🙂 Jednak początek o miejscu dla odzyskanych miśków wg mnie wymaga osobnego wpisu. To ważne sprawy, które nie są zbyt powszechnie znane (nie słyszałem o tym wcześniej), więc warto trochę może nagłośnić ten proceder co dokładnie dzieje się w Laosie z miśkami? Brzmi to bardzo źle
Bear bile farms. Np. tu można poczytać https://www.theguardian.com/environment/radical-conservation/2015/apr/09/bear-bile-china-synthetic-alternative
faktycznie to nie tylko temat na osobny wpis, ale coś więcej.
a wodospady jak wodospady. natura jest piękna, ale nie tylko ta egzotyczna, wystarczy spojrzeć na nasze łąki i zobaczyć cały wszechświat.
te powoje z tej ścieżki. no właśnie. w pl też mamy kilka gatunków 🙂
Wodospady w Laosie to chyba coś co najbardziej nam się podobało. Niesamowita sprawa! Ten był jednym z najpiękniejszych! I te niedźwiadki. I drzewo, z którego można było skakać. I Beer Lao! Wróciłabym tam, oj tak… 🙂
Byłam w Laosie, ale do tego miejsca nie dotarłam z powodu choroby. I jak widać wiele mnie ominęło 🙁
w co zaatakowała Cię ryba 😀 ? czy może nie chcę wiedzieć, bo tak dobrze sie jeszcze nie znamy 😉
i nie dziwie sie zupelnie ludziom, że na tym mostku stoją i kontemplują widok, bo już na Twoim zdjęciu jest niesamowity, więc co to musi być na żywo!!! Mistrzostwo! Przyznaje z bólem serca, że o Laosie nie wiem nic, o tych wodospadach się właśnie dowiedziałam i dopiero od Ciebie sie uczę co i jak i w ogóle z tym krajem! A poza tym bardzo lubię Twój styl pisania 🙂
Nogi! W nogi mnie zaatakowała!
Za jakieś dwa tygodniem sprawdzę naocznie 😉 Kiedyś gdzieś zobaczyłam zdjęcie tego wodospadu i odwiedzenie go było jednym z moich marzeń. 🙂 A byleś może nad Tad Sae Waterfall?
Nad Tad Sae niestety nie dotarłem, ale wszystko przede mną. Na pewno nie w tym roku, ale do Laosu zamierzam wrócić, bo sporo jeszcze do zobaczenia przede mną. Muszę zjeździć północ, bo prawie w ogóle jej nie zobaczyłem i pobyczyć się troszkę na czterech tysiącach wysp 🙂
Udanego wyjazdu, bo widzę, że nie tylko mnie do tego kraju ciągnie 🙂