Angkor Wat było moim marzeniem, marzeniem które nie sądziłem, że się ziści. W czasach, kiedy internet to był album ze zdjęciami, wertowałem kolejne książki o nazwie „Cuda świata” i zatrzymywałem wzrok na pięknych zdjęciach z całego globu. Na jednej z kartek zawsze był Angkor Wat, a czasami też inne świątynie kompleksu Angkor.
Wtedy jeszcze nawet nie miałem śmiałości, by głośno marzyć, że kiedyś zobaczę to miejsce na własne oczy. Po cichu jednak miałem nadzieję, bo dzieci nie wiedzą, że coś jest nieosiągalne. Jest prawda w przysłowiu „Uważaj o czym marzysz, potrafi się spełnić.”
Angkor Wat – spełnione marzenie
Spis treści
I pewnego dnia byłem tam, byłem w Angkor Wat! Jechałem z Siem Reap tuk-tukiem w kierunku tego dawnego marzenia… w kierunku świątyni. Zbliżałem się, czułem to… czułem to piękne napięcie, które nie pozwala spokojnie usiedzieć, bo to jest ta chwila między ustami a brzegiem pucharu, między wyobrażeniem a rzeczywistością. Marzeniem i spełnieniem, chwila, po której coś na zawsze się zmienia. I oto zakręt w lewo, pokazuje się szeroka fosa a za nią mur, jedziemy kilkaset metrów wzdłuż niego, po prawo wyrastają charakterystyczne wieżyczki w tradycyjnym khmerskim stylu. Jestem na miejscu, dojechałem do Angkor Wat, moje dawne wyobrażenie właśnie materializuje się przede mną. Wysiadam z tuk-tuka i idę na most.
Tu szybkie okazanie wcześniej zakupionego biletu na trzy dni za 40 dolarów i mogę iść dalej. Idę powoli, bo to jest chwila, którą się trzeba delektować, nie przeszkadza mi nawet to, że nie jestem tu sam, że tuż koło mnie przelewa się cała ludzka rzeka podobnych mnie turystów. Podobnych bo nie takich samych, większość przyjechała tu z wycieczkami, oni muszą pędzić, ich trzyma w ryzach przewodnik i zaplanowany program. Ja mogę oddać się mojej chwili sam, mimo że w tłumie.
Idę powoli po starożytnych kamieniach w kierunku okalającego kompleks muru, za nim jest ten wyśniony i znany ze zdjęć widok. Za nim są słynne wieże Angkor Wat zwieńczone fantazyjnymi tiarami, to jeszcze kilkadziesiąt metrów i wąskie drzwi, przez które w tę i z powrotem przelewa się fala turystów a ja wraz z nią. I tak po chwili marzenie staje się rzeczywistością. Kiedyś przez te drzwi wchodziły pewnie słonie, kiedyś tymi kamiennymi drzwiami wchodziły procesje mnichów, dziś ja mam to szczęście. Przede mną spełnienie tego, o czym kiedyś nawet nie marzyłem. Bo przecież Angkor Wat na turystycznych mapach pojawił się dopiero w latach dziewięćdziesiątych… Miałem wtedy raptem naście lat, a od tego miejsca, od Angkor Wat gdzie teraz stoję, dzieliło mnie ponad 8 tysięcy kilometrów.
Wiecie, co jest w tej historii ciekawe? To co opisałem zdarzyło się 5 lat temu, a pamiętam to jak dziś, pamiętam ten zachwyt, który czułem, pamiętam dziką radość, że oto ja z jakiejś Żabianki poczta Trojanów, którą na mapie wskaże może kilka tysięcy osób w Polsce, stoję tu, na progu tego cudu świata! I dziś stoję tu po raz drugi. I czuję prawie to samo, ten sam szczeniacki zachwyt.
Angkor Wat – historia i upadek
„Angkor” to khmerski wyraz oznaczający miasto, „Wat” to świątynia. Miasto Świątynia, Miasto Świątyń… tak można na polski przetłumaczyć nazwę. I coś w tym jest, bo wtedy, kiedy kompleks przeżywał swoją świetność czyli od IX do XV wieku, było to największe miasto świata i liczyło około miliona osób. Wyobrażacie sobie ten ogrom? Dla zobrazowania powiem, że w tym samym czasie Paryż miał populację około 250 tysięcy ludzi, a nasz rodzimy Kraków to była niemalże wioska, zamieszkała przez 20 tysięcy mieszkańców. Mało porównań?
To wyjmijcie banknot 20-sto złotowy. Zobaczycie na nim rotundę czyli kościół św. Mikołaja w Cieszynie, jeden z najstarszych polskich zabytków. Tak, ten kościół powstał mniej więcej w tym samym czasie, w którym Khmerowie budowali Angkor Wat i resztę świątyń kompleksu. (Na pocieszenie i połechtanie dumy narodowej powiem, że bardziej imponujące opactwo Benedyktynów w Tyńcu też powstało w tym okresie.) Chociaż i tak wolałbym w Polsce mieć cuda takie jak te z okolic Angkor Watu jak np. Banteay Srei zwaną także Świątynią Kobiet 🙂
Wróćmy jednak do Kambodży i do samej nazwy. Angkor Wat to tylko jedna, najbardziej znana świątynia, a kompleks Angkor liczy kilkadziesiąt ogromnych świątyń położonych na sporym terenie. Jednak nie tylko świątyń, bo starożytni khmerscy budowniczowie myśleli o wszystkim, także o zaopatrzeniu w wodę. By zachowywać ją na ciężkie czasy pory suchej gromadzili ją w ogromnych, kilkukilometrowych basenach (barajach), które zostały wykopane w ramach budowy miasta i świątyń. Tak, te wszystkie kamienne cuda, przetrwały kilkaset lat, do naszych czasów.
Jak budowano Angkor
A zbudowanie świątyni Angkor Wat nie było proste. Wystarczy tylko spojrzeć na jej wymiary – prostokąt 1300 na 1500 metrów, cały kompleks otacza fosa szeroka na dokładnie 183 metry (w całym obwodzie dokładnie tyle, nie mniej i nie więcej). Główna świątynia ma 215 metrów szerokości i 187 długości (albo odwrotnie), a jej najwyższa wieża (symbolizująca mityczną górę Meru) ma 65 metrów. Te wymiary muszą robić wrażenie swym ogromem. Angkor Wat zbudowano za rządów Surjawarmana II, który panował w latach 1113-1150 i jak podejrzewają naukowcy, powstał on jako pośmiertna świątynia dla fundatora, który został najprawdopodobniej pochowany na jej terenie. Co ciekawe, kompleks powstawał około 30-35 lat.
Nietrudno zatem sobie wyobrazić, jak wielkie było to przedsięwzięcie, gdzie wszystkie roboty trzeba było robić ręcznie, a największą pomocą w budowie i transporcie materiałów mogły służyć słonie. Przy budowaniu Angkor Wat pracowało około 50 tysięcy robotników, a rzeźby i płaskorzeźby tworzyło kilka tysięcy artystów-rzemieślników. Takiego wyczynu mogło dokonać tylko bardzo bogate i bardzo silne państwo.
Obstawiam, że jeśli ktoś chciałby w dzisiejszych czasach zbudować taką świątynię, to sam przetarg trwałby kilka lat, nie wspominając o budowie 😉 Chociaż z drugiej strony, teraz nie ma żadnego na tyle bogatego i silnego państwa, by móc sobie pozwolić na zbudowanie tak monumentalnej budowli. Angkor Wat był pierwszy i zapoczątkował tradycję zgodnie z którą każdy z khmerskich władców miał obowiązek wznieść jedną monumentalną świątynię. Dzięki temu dziś na pewno nie będziemy narzekali na nudę, zwiedzając świątynie Angkoru.
Początek końca Angkor Wat
Tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego upadło imperium Khmerów, imperium które w kilka lat zdolne było budować świątynie tak ogromne, że nawet potężna natura nie była w stanie zniszczyć ich przez kilkaset lat. Są teorie twierdzące, że to z powodu braku wody imperium osłabło i upadło pod naporem Tajów (ówczesny Syjam), którzy w XV wieku najechali Angkor. Ale jakakolwiek by to była przyczyna, faktem jest, że w XV wieku ośrodek politycznej ciężkości przeniósł się w okolice Phnom Penh, czyli dalej od granicy z państwem Tajów, wspomniany już Syjam, którzy ówcześnie budowali swą silną władzę w Ayutthay’i blisko obecnego Bangkoku.
Dawne centrum państwa Khmerów powoli pustoszało. Nie opustoszało całkowicie, lecz to nie była już milionowa metropolia. Nie zarosło całkowicie dżunglą tak, jak to się przyjęło mówić w Europie, ale przyroda powoli wdzierała się do kompleksu. I taki zarośnięty Angkor Wat zobaczył w XIX wieku francuski podróżnik Henri Mouhot, który przywrócił światu pamięć o wielkim kompleksie świątynnym, położonym w głębokiej dżungli egzotycznej Azji. Ta egzotyka a szczególnie pamiętniki w których ją opisał i narysował na szkicach, wywołały w Europie wielkie poruszenie, które niestety nie skończyło się dobrze dla Angkor Wat.
W Europie zaczęła się podróżnicza gorączka w wyniku której świątynie zaczęły być rabowane, bezcenne, kilkusetletnie rzeźby niszczone, odłupywane i przewożone statkami na Stary Kontynent. Nie było to w tamtych czasach czymś niecodziennym, bo europejskie państwa bezlitośnie eksploatowały swoje kolonie, wywożąc z nich co cenniejsze zabytki. Tak robili Francuzi, ale też to samo robili Anglicy, a to co widzicie teraz w British Museum, to pokłosie właśnie takich grabieży z kolonii.
To na fali tej fascynacji na dwóch Wystawach Światowych (obecne EXPO) w 1889 r. oraz po raz drugi w 1931 ogromnym nakładem środków zbudowano repliki świątyni Angkor Wat. Nie można powiedzieć, że pieniądze te poszły całkowicie na marne, bo Wystawa Kolonialna w 1931 w Paryżu cieszyła się ogromnym zainteresowaniem i w pół roku obejrzało ją 34 miliony zwiedzających. Rzecz jasna replika Angkor Wat była jedną z głównych atrakcji. A tu film, na którym widać, jak dokładna była replika i jaki majątek musiała kosztować.
Zwiedzanie Angkor Wat
Nie wiem, jak jest w porze deszczowej, ale zwiedzanie Angkor Wat w szczycie sezonu, to nie jest łatwa sprawa. Po tym, jak mija pierwszy zachwyt, zauważa się rzesze ludzi, którzy wlewają się do świątyni przez kamienny most na fosie. Nie ma się czemu dziwić, każdego roku Siem Reap odwiedza ponad milion turystów i każdy z nich chce przynajmniej przez dzień, zwiedzać kompleks Angkor, a Angkor Wat jest najbardziej znaną świątynią, symbolem nie tylko tych świątyń, ale całej Kambodży. Ta liczba zrobi jeszcze większe wrażenie, jeśli uwzględnimy to, że większość odwiedzających przyjeżdża w porze suchej. Mamy zatem gwarancję, że w najmniej sprzyjających okolicznościach będzie nam towarzyszyło kilka tysięcy innych turystów. Brzmi przerażająco? Do tego, jak ich uniknąć, jeszcze wrócę.
Póki co mam przed sobą monumentalne i charakterystyczne wieże zabytku. Nie pozostaje zrobić nic innego, jak tylko pójść w ich kierunku i zobaczyć z bliska to, czym zachwycają się wszyscy. Bo kiedy wejdziemy do środka, na pierwszy poziom, zarówno jeśli pójdziemy w prawo jak i w lewo przed nami na ścianie zobaczymy cudowne płaskorzeźby, okalające CAŁY budynek. Wyobrażacie sobie kilkaset metrów misternie wykutych w kamieniu płaskorzeźb. Stworzone są z dbałością o każdy detal, żołnierze dzierżą broń, słonie dźwigają dowódców, łuki napięte są do strzału, a królowie wiodą wojska do bitwy.
Tu również demony i bóstwa wraz z Wisznu ubijają morze mleka, aby wydobyć z niego eliksir nieśmiertelności. Ale żeby nie było tylko przyjemnie, to na jednej ze ścian przez ponad sto metrów mamy przedstawione w kamieniu niebo i piekło. Co ciekawe, to te obrazy są jeszcze bardziej detaliczne i pod koniec możemy obejrzeć sceny tortur przedstawione w nader rzeczywisty sposób. Jak widać okrucieństwo człowieka względem człowieka nic się nie zmienia i w toku ewolucji ludzkość tylko doskonaliła metody zabijania i zadawania bólu wrogom.
A kiedy obejrzymy pierwszy poziom z trzystopniowej piramidy, czas iść na wyższe piętra. I tu również warto przechadzać się po wszystkich zakamarkach, bo kolejne rzeźby i płaskorzeźby znów zwracają uwagę, podobnie jak bardzo charakterystyczne dla stylu khmerskiego okna z rzeźbionymi walcami, zabezpieczającymi przed niechcianymi gośćmi z zewnątrz. Dawni Khmerzy myśleli o wszystkim, bo dzięki takiemu rozwiązaniu zapewniali sobie przewiew wewnątrz budynku. A każdy powiew wiatru w tak wilgotnym klimacie jest na wagę złota. I wreszcie jest ostatnie piętro, to z którego widać całą okolicę, zarówno cały kompleks Angkor Wat, jak też i morze zieleni dookoła.
Jest takie miejsce na oddalonej zaledwie o około kilometr górze, z którego widać wyłaniający się z dżungli Angkor Wat, stąd widać w drugą stronę. Z tej wysokości nawet wlewająca się do środka masa turystów nie wygląda tak potężnie. Inna sprawa, że jeśli nie mamy szczęścia, to aby wejść na ostatni, trzeci poziom możemy być zmuszeni odczekać nawet kilkadziesiąt minut. Ryzyko tego jest tym większe, im bardziej w godzinach szczytu zwiedzamy. Niestety grupy turystów z Chin atakują małymi grupkami po kilkadziesiąt osób każda, a takich grup na raz potrafi być wieeele. Niestety. Wtedy najlepiej odejść i wrócić za pół godziny lub godzinę. Wierzcie, zazwyczaj to działa.
W takich momentach lubię odejść od głównego szlaku i zaszyć się gdzieś na uboczu, przejść podcieniami i wyjść przez któreś „okno” na taras biegnący pod nim. Wtedy opieram się o ścianę i podziwiam to, co jest nade mną, koło mnie i to o czym czytam w przewodniku. Albo nic nie robię tylko myślę sobie: cholera jasna, znów ci się udało! Tysiące osób w kraju chciałoby być na twoim miejscu, widzieć to, co ty teraz widzisz, a jednak to ja tutaj siedzę i czuję się szczęśliwy. Zresztą to uczucie to temat na inny wpis, który kiedyś na pewno powstanie.
Angkor Wat bez tłumów turystów
Jednak ja Angkor Wat zwiedzałem po swojemu i szczerze polecam ten sposób każdemu, bo dzięki niemu w dużej mierze udaje się uniknąć tłumów i kolejek. Jak to zrobić? Angkor Wat ma swoje dwie główne pory, kiedy jest odwiedzany przez rzesze ludzi. Pierwszą jest wschód, drugą zachód słońca. Nie byłem tu o świcie, bo powiedzmy sobie wprost: lubię się wyspać, ale byłem o zachodzie, zatem wiem, co to znaczy dziki tłum. Wiedzcie zatem, że większość turystów, która przyjechała tu na wschód słońca jest tu na chwilę, oni wpadli tu tylko po to, by zobaczyć, jak słonce wyłania się zza horyzontu na tle świątyni. Potem wrócą do Siem Reap, by odespać poranne wstawanie i zjeść śniadanie.
Świątynia będzie w tym czasie prawie pusta, a Wy spokojnie możecie kontemplować jej piękno. Potem będzie już tylko gorzej. Kiedy całe towarzystwo wstanie i zaspokoi głód, ponownie wsiada w tuk-tuki, na rowery i motorki, by kontynuować zwiedzanie, zatem około godziny 10 wlewa się tu kolejna fala. Na szczęście zwiedzanie dla większości jest na tyle męczące, że około godziny 13, kiedy na dworze robi się nieznośnie gorąco, a w brzuchach zaczyna burczeć, turyści ponownie uciekają do Siem Reap, by zabić głód. To ponownie wspaniały czas, czy mieć Angkor Wat prawie dla siebie.
Największa świątynia świata zajmuje tak ogromny teren (20 hektarów i to powierzchnia pięciokrotnie większa niż Watykanu), że nawet jeśli przebywa tu kilkuset turystów, to rozkładają się oni po całym terenie tak, że rzadko będziecie na siebie wpadać. Niestety potem nadchodzi pora popołudniowa, kiedy upał już tak nie doskwiera i te kilka tysięcy zwiedzających ponownie szturmuje wejście, by zostać tu aż do zachodu słońca.
Faktycznie zachód słońca nad Angkor Wat wygląda bardzo malowniczo, kiedy w ulubionej przez fotografów złotej godzinie, zimne do tej pory kamienie nagle odżyły ciepłymi barwami chowającego się słońca. To wtedy właśnie są największe tłumy nad sadzawką w której lustrze wody odbijają się wieże Angkor Wat. To wtedy widzimy nie pięć wież, lecz dziesięć i z takiej perspektywy ich dachy w kształcie tiary wyglądają szczególnie zjawiskowo.
Odejdź kilka metrów od głównego szlaku
Ale jest też inny sposób na uniknięcie tłumów. To po prostu zejście z głównego szlaku. Z nieznanych mi przyczyn wycieczki z przewodnikami poruszają się po określonej marszrucie i nie odbijają z niej nawet na krok, dlatego jedna wycieczka goni drugą, przeciskają się obok siebie, nachodzą jedna na drugą. Wszyscy wchodzą sobie w kadr, bo też i wszyscy mają wielkie aparaty fotograficzne. Co ciekawe te wycieczki w 95% procentach to Azjaci, a w szczególności Chińczycy. A im bardziej wrzaskliwa i mająca w poważaniu innych, tym większe prawdopodobieństwo, że jest ona z Chin. A Chińczycy swoim zwyczajem zwiedzają małymi grupkami. Po nawet 50 osób każda 😉 I takich grupek wlewa się kilkanaście, potrafiąc na dobre kilka minut zakorkować główne wejście lub co bardziej newralgiczne przejścia.
Pamiętam, że zarówno pięć lat temu jak i teraz, zszedłem z podcieni pierwszego poziomu i wyszedłem ze świątyni idealnie po przeciwnej stronie niż główne wejście. Wiecie jak tam było? Pusto! Zero turystów, tylko ja i panie sprzedające chłodne napoje. Mogłem wybierać czy chcę takie czy inne ujęcie, nikt nie wchodził przed obiektyw a nieliczni turyści, pojawiali się gdzieś w oddali, by za chwilę zniknąć. Zjawiają się i tu większe grupy, ale to raczej sporadyczne przypadki, zatem po chwili znów będziecie mieli cały widok tylko dla siebie 🙂
A wieczorem uwielbiam iść do kąta. Wychodzę z głównej świątyni i idę w prawo lub lewo, siadam gdzieś w kącie, opierając się o starożytny murek i obserwować powoli zachodzące słońce na murach Angkor Wat. Być na wyciągnięcie ręki od wszystkiego i wszystkich, ale mieć święty spokój. Widzieć tłumy wlewające się rzeką do środka i taki sam strumień wylewający się na zewnątrz. Tłum, z którego tylko nieliczne strumyczki płyną gdzieś swoją trasą, chcą wyjść poza główny nurt, zobaczyć inną perspektywę, zrobić coś po swojemu. Przede mną palma i oświetlone delikatnym światłem zachodzącego słońca mury Angkor Wat. Największego i najpiękniejszego zabytku Kambodży. Wiem, że zaraz będę stąd wychodził i znów w drzwiach obejrzę się za siebie, by uchwycić jeszcze raz ten cudowny widok. I znów pomyślę to, co pięć lat temu: ja tu jeszcze wrócę! Bo są miejsca, do których się wraca. Przyciągają jak magnes!
Angkor Wat – informacje praktyczne
Oto co powinieneś wiedzieć przed przyjazdem do świątyń Angkoru. Czyli nie tylko Angkor Watu, ale także innych świątyń tego kompleksu, bo zwiedza się je na tym samym bilecie.
Angkor Wat ceny biletów:
- Jednodniowy – 37 dolarów
- Trzydniowy – 62 dolary
- Siedmiodniowy – 72 dolary (Tak, po kilku latach bilety podrożały)
Podpowiedź: od 16:30 nikt tu już nie sprawdza biletów, zatem możecie przyjechać na zachód słońca zupełnie za darmo dzień wcześniej. Taki przedsmak tego, co czeka Was kolejnego dnia.
Czy jeździć po Angkor
Najwygodniejszy dojazd do Angkor Wat, to wzięcie w Siem Reap tuk-tuka (mieści trzy do czterech osób) koszt to około 5 dolarów za kurs w jedną stronę. Cały kompleks całkiem wygodnie zwiedza się na rowerze, którego wynajem na cały dzień to koszt od 4 do 8 dolarów. Część guesthouseów i hoteli dla gości ma rowery za darmo. Oczywiście najwygodniejszym sposobem na zwiedzanie Angkor Wat i całego kompleksu świątynnego, to wynajęcie na cały dzień pana z tuk-tukiem. Ustalmy z nim trasę, czy chodzi nam o „duże koło”, czy o „małe koło” (big circle i small circle). Podczas każdej z tras zwiedza się Angkor Wat, ale inne świątynie są już różne. Zatem zwiedzenie obydwu zajmie Wam dwa dni (przynajmniej). Dodatkowo płatne będzie podjechanie do oddalonej, ale pięknej świątyni Banteay Srei.
Gdzie w Siem Reap napić się kraftowego piwa
Powiedzmy sobie szczerze, że w Kambodży najpopularniejsze piwa są właściwie niepijalne, jeśli tylko chociaż troszkę znacie się i przywiązujecie uwagę do piwa, dlatego najpopularniejsze Angkor, Cambodia oraz Klang powinniście omijać szerokim łukiem. Co prawda na Pub Street w Siem Reap za 0,4 angkora zapłacicie pół dolara, to przyznaję, że ja ledwo dawałem radę to wypić – trzeba być niesamowicie spragnionym, by podołać tej obrzydliwości. Ale jest w Siem Reap miejsce, gdzie warzą swoje piwo i szczerze polecam Wam odwiedziny w Siem Reap Brew Pub.
Pub mieści się na uboczu, około 800 metrów od Pub Street, ma piękny ogród, małą fontannę, często jest tu muzyka na żywo, a obsługa staje wręcz na rzęsach, byście dobrze się czuli. No i mają kilka rodzajów bardzo dobrego kraftowego piwa. Spróbujecie tu zarówno pszenicznego, golden ale, blond ale, dobrej IPA(y), saison, Od 18 do 21 jest happy hour, podczas którego biorąc trzy piwa, płaci się za dwa. Lokal czynny jest do 23. 0,4; kosztuje 3$ – trzy dolary, zatem to taka polska-warszawska cena.
Nocleg w Siem Reap
Z noclegiem w Siem Reap nie będziemy mieli żadnego problemu i wybierać możemy pomiędzy tanimi guestgouse’ami a hotelami w rozsądnych cenach i bardzo dobrym standardzie. Ceny to od około 8 do kilkudziesięciu dolarów za prywatny pokój z łazienką. Pokoje z klimatyzacją, są o kilka dolarów droższe.
Jeśli chcecie dobry nocleg z basenem w dobrej cenie polecam nocleg w >>Velkommen Boutique Villa<< lub w położonym 200 metrów od nocnego marketu hotelu >>Kim Xiang Boutique<<
Okolice Siem Reap czyli co zobaczyć obok Angkoru
Ponieważ w pewnym momencie możecie mieć trochę dość kolejnych świątyń, warto dla oddechu od tego miejsca, zdecydować się na jakąś wycieczkę w okolicę. Jedną z alternatyw jest wyjazd do Kampong Phluk, czyli pływającej wioski lub będąc precyzyjnym wioski na palach. Zapewne wykupicie wycieczkę, zatem będzie w niej rejs łódką pomiędzy domami stojącymi na bardzo wysokich palach, a potem spacer po suchej części wioski (w porze suchej). Potem w zależności od tego, co kupiliście będzie możliwość rejsu po lesie namorzynowym a na koniec dnia wypłyniecie na jezioro Tonle Sap, by obserwować przepiękny zachód słońca.
17 komentarzy
Mój zachwyt Angkor Wat był również ogromny, gdy miałam szansę gubić się na ogromnym terenie w dużej liczbie większych i mniejszych świątyń. Popularne (pocztówkowe) są faktycznie oblegane, ale te już mniej znane, można niejednokrotnie zwiedzić samotnie lub z paroma dodatkowymi osobami u boku. Nam udało się wydać na cały dzień kierowcy Tuk-Tuka 40 zł (czyli z i do Siem Reap oraz parę godzin – w zależności od naszych sił – na miejscu). Przy okazji młody, b. sympatyczny chłopak dostarczał dodatkowej wiedzy o świątyniach.
Odkąd zobaczyłem zdjęcia Angkor Wat o wschodzie słońca to chciałem tam pojechać. Jak to z marzeniami bywa ziściło się i to. Mogę narzekać, że warunki meteo tamtego dnia nie były powalające, ale najważniejsze, że mogłem zobaczyć to wyśnione miejsce na własne oczy.
Prawdą jest to co piszesz, że po magicznym wschodzie słońca większość wraca do hoteli lub do knajpek na śniadanie, a wtedy główną świątynie Angkor Wat oraz okoliczne jak Bayon, czy Ta Phrom mamy praktycznie na wyłączność. Warto poświęcić ten czas, bo zwiedzanie bez tłumów ma olbrzymie plusy.
Angkor to dla mnie jedno z tych miejsc, do których chciałabym wrócić 🙂 Byliśmy tam trzy lata temu i ogrom tego miejsca zrobił na mnie niesamowite wrażenie! Pierwszego dnia zobaczyliśmy sporo świątyń, a drugiego byliśmy turystami z grupy „na wschód słońca” – ale zostaliśmy zaraz po wschodzie żeby eksplorować dalej teren i było tak jak piszesz – zupełne pustki, cisza przerywana zamiataniem liści przez lokalesów i ćwierkaniem ptaków – magiczny klimat 🙂 Niestety później lunęło i nie chciało przestać padać, ja akurat byłam na początku choroby i wróciliśmy do hostelu. Dlatego muszę tam wrócić, żeby zobaczyć resztę!
A byliście w porze deszczowej, czy suchej? Bo ja też załapałem się na jedną ulewę, ale po półgodzinnej ulewie znów było pięknie i można było spokojnie zwiedzać, tylko to był listopad, zatem deszcze nie są wtedy bardzo częste.
No i zdecydowanie Angkor Wat i ogólnie cały Angkor to jest jedno z tych miejsc na świecie, do których się wraca i których się nie zapomina.
Mimo tłumu turystów. Swoją drogą zastanawiam się, jak wyglądał cały kompleks we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy przemysł turystyczny jeszcze nie był rozwinięty.
Marzenie, kiedyś się wybiorę. Tylko te tumy ludzi są przerażające, wszyscy o tym wspominają, że trzeba zboczyć z utartych szlaków aby mieć chwilę spokoju, podobno nawet o wschodzie słońca na punkcie widokowym jest już sporo ludzi, potwierdzasz? Rower to fajny pomysł tylko z większym aparatem jest dosyć niewygodnie.
Tak jak napisałem w tekście 🙂 Poranek to jedna z najbardziej obleganych godzin w Angkor Wat. Później turyści jadą na śniadanie i świątynia pustoszeje. By zapełnić się ponownie za kilka godzin.
Dobrą porą w Angkor Wat jest też paradoksalnie zachód słońca. Wtedy też bywa późno, wszyscy przenoszą się na punkty widokowe na wzgórzach. Nas zaczepił strażnik i za niewielką „opłatą” wpuścił na samą górę świątyni, zachód słońca oglądaliśmy w Angkor Wat we dwójkę 🙂
Widać strażnicy są tacy sami w całym świecie 😉 Bo też mam jedno wspomnienie z Samarkandy, gdzie na jeden z minaretów udało mi się wejść dzięki małemu datkowi dla strażnika.
Inna sprawa, że tam to jest normalny biznes i wszyscy o tym wiedzą, a strażnicy tak jak i w Twoim przypadku sami zaczepiają z propozycją 🙂 Tylko rosyjski trzeba znać 😀
To prawda Angkor Wat robi niesamowite wrażenie 🙂 Choć od turystów aż się roi warto wybrać się tam na wschód Słońca. Zachód też całkiem fajny. Jak ja byłam było akurat jakies buddyjskie święto i część świątyni była niedostępna dla zwiedzających. Dla mnie jednak perełka całego kompleksu Angkoru pozostanie Banteay Srei.
Wspaniałe zdjęcia!
Zatem miejsce musi być rownie wspaniałe.
Zazdroszczę! Mam nadzieję, ze i ja się tam w końcu pojawię 😉
Czytam i czytam i az wyc mi się chce! Byliśmy tam dwa lata temu… przywołales piękne wspomnienia! Mimo że urlopu mamy dość to niestety wyjazd do Azji nie wchodzil w tym roku w rachubę… mamy 10 miesięczna córeczkę 🙂 powiedzieliśmy sobie jeszcze rok… aż będzie miała 2 lata. Co prawda zaliczyła już Sycylie a teraz siedzimy w zapyzialym Pirovaciu k. Vodic ale Azja to już inna flora bakteryjna itd. Zaliczylismy zapalenie ucha w Tajlandii naszej 6 łatki. znalezienie dobrego lekarza żeby nie czychal na Twoje ubezpieczenie europejskie…bezcenne. zatem uzbrajam się w cierpliwość! Gratuluję fajnego bloga (i tego że Ci się chce! Pisać, fotografować, wspominać! ) a co do samego A.W. zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zwiedziliśmy 2 dni wynajętym tuk-tukiem. A najwięcej energii w bieganiu po kamieniach miała właśnie strasza córka. Prawda jest, że im dalsze świątynie w kompleksie, tym mniej ludzi. Czasem byliśmy w zasadzie sami..
Ukradłeś mi historię. A tak na poważnie, to nasze historie są po prostu prawie takie same. Oczywiście w kontekście Angkoru. Przeżyłem to samo co Ty i nigdy, przenigdy nie zapomnę tego zachwytu gdy sen stawał się jawą a młodzieńcze marzenie się spełniło. Po kilku latach zrobiłem to drugi raz, siedziałem w Siem Reap tydzień ale czasem znów mnie nachodzi, może by tak jeszcze raz?
Do zobaczenia, kiedyś, gdzieś.
Cześć,
Co poradzić, że Angkor Wat był i jest nie tylko moim marzeniem, a świat stał się o wiele mniejszy niż był jeszcze kilkadziesiąt lat temu… 🙂
Cieszę się, że mamy podobne emocje dotyczące tego magicznego miejsca w Kambodży.
Ja raczej nie marzyłem o Angkor Wat, postawiłem to sobie za cel. Udało się doprowadzić do ….. zakupu biletu lotniczego (myślę, że cel osiagniety w 33%) Do Siem Reap wybieram się 12 lutego. Mam w planach 5 dniowy pobyt z czego 3 dni przeznaczyć na Angkor Wat. Mam nadzieję, że uda mi sie zaliczyć chociaż raz wschód i zachód słońca.
P.S bardzo dobry artykuł.
Witam serdecznie,
planuję wyjazd do Wietnamu/ Kambodży w lipcu/ sierpniu tego roku. Zastanawiam się czy ktoś był w porze deszczowej (ja doświadczyłam 1 w Iguazu i nie było tak źle :).
Jednak jestem ciekawa jak to wygląda w tych krajach ? Z góry dziękuję za wiadomość.
Pozdrawiam serdecznie
Ten wstęp to jak bym o sobie czytała. Angkor Wat to było moje największe podróżnicze marzenie, które spełniłam w kwietniu. Podczas gdy koleżanki marzyły o nowej lalce Barbie ja przynosiłam z biblioteki albumy podróżnicze i potrafiłam je przeglądać godzinami. Zawsze jednak zaczynałam i kończyłam na Angkor Wat. W czasach kiedy każde wakacje spędzałam na koloniach na południu Polski ( bo jestem znad morza ), nie było tanich linii lotniczych ani otwartych granic, zawsze zadzierałam głowę kiedy widziałam samolot i wiedziałam, że kiedyś też zamienię PKS na boeinga. W latach pomiędzy marzeniem a jego realizacją zwiedzałam tak często jak się dało. Codzienność była różna i skłamała bym pisząc, że nie było momentów kiedy w to moje Angkor Wat wątpiłam – bo pieniądze, bo urlop itp. Wszystko jednak okazało się łatwiejsze niż myślałam a spełnienie marzenia o Kambodży utwierdziło w przekonaniu, że siła marzeń jest nieobliczalna. Teraz wiem, że mogę wszystko.
Trzy dni w Angkor Wat to czas wyjątkowy, pisałam o tym u siebie. I jeszcze dużo do opisania przede mną. Ale podobnie jak Ty zwróciłam uwagę, że wszyscy szli utartym szlakiem a wystarczyło odłączyć się od tłumu żeby było cicho, spokojnie i pusto. Szłam swoimi własnymi ścieżkami i byłam najszczęśliwsza na świecie.