Wizyty w Wientian nie planowałem, bo też kilka osób przed wyjazdem do Laosu mówiło, by stolicę omijać szerokim łukiem. Mówili, że nic aż tak ciekawego tam nie ma, by poświęcać dzień czy dwa na zwiedzanie i poszukiwanie atrakcji miasta. Ducha miasta nie znalazłem, ale spotkałem się z koleżanką ze studiów.
I to właśnie to spotkanie przygnało mnie do Wientian do stolicy Laosu. Cyrklowałem tak, by przyjechać autobusem, który przyjeżdża do centrum miasta, a nie na oddalony o prawie 10 km od centrum terminal autobusowy. Zatem jak przystało na nowoczesność, zalogowałem się do Facebooka i oznajmiłem: Jestem! Dowiedziałem się, że mam się skierować do knajpki z sushi w centrum, gdzie pracująca w Laosie koleżanka właśnie wyskoczyła na lunch. Była to sytuacja dość zabawna, że dwoje Polaków spotyka się w japońskiej knajpce w Laosie. Tysiące kilometrów od Wisły… jakiż ten świat mały.
A samo Wientian? Cóż, miasto chyba najbardziej znane jest z krzyżówek, bo częste w Google są pytania typu: Jego stolicą jest Wientian. Ale nic dziwnego, Laos leży na obrzeżach turystycznych szlaków.
Łuk triumfalny w Wientian
Porozmawialiśmy dłuższą chwilę z koleżanką, rzuciłem plecak do jej samochodu i każde z nas udało się w swoją stronę. Ona do tego od czego ja uciekłem czyli do pracy. Ja zaś poszedłem zwiedzać, czyli robić to, co turyści robią lepiej lub gorzej, ale robią 🙂 Czasu do umówionego spotkania miałem relatywnie niewiele. Zatem pochodziłem po uliczkach, spojrzałem przez płot na kilka świątyń, oniemiałem przy ambasadzie Sułtanatu Brunei i pognałem w kierunku łuku triumfalnego.
Tak jak przystało na stolicę z aspiracjami, stolicę postkolonialną wyzwoloną spod dominacji francuskiej, Laotańczycy zbudowali sobie ogromny łuk triumfalny. By uczcić odzyskanie niepodległości. I tak na dobrą sprawę, to ten łuk jest chyba symbolem stolicy, mimo, że w Wientian jest również kilka starych świątyń. Niektóre nawet są całkiem ładne i klimatyczne.
Ale łuk triumfalny (Patuxai) jest wart uwagi z kilku powodów. Pierwszym jest to, że to najwyższa budowla w Wientian, a drugim jest pewien napis, który znajdziemy na jednej ze ścian. Napis ten wywołuje zawsze szeroki uśmiech na twarzach czytających turystów, znających angielski. A w tłumaczeniu wygląda to mniej więcej tak:
„Na północno-wschodnim skraju alei Lane Xang wznosi się wielki budynek przypominający Łuk Triumfalny. To Patuxai lub Brama Zwycięstwa Wientian, zbudowana w 1962 roku, lecz nigdy nie ukończona z powodu burzliwej historii Laosu. Z bliska sprawia jeszcze gorsze wrażenie niż z oddali, jest jak potwór z betonu. Obecnie jest to miejsce gdzie miejscowa ludność spędza wolny czas, a siódme piętro na szczycie budynku zapewnia wspaniały punkt widokowy na całe miasto”
Powiedzcie, jak można nie parsknąć śmiechem na takie coś? Zastanawiałem się chwilę, jakim cudem ten napis został tam umieszczony, ale jedyne co pozwala to uzasadnić to fakt, że to prawdopodobnie opis Patuxai, który jest żywcem wyjęty z jakiegoś anglojęzycznego przewodnika. Otwartym pozostaje pytanie, kto miał takie poczucie humoru, że właśnie ten a nie inny fragment został wyciągnięty na tablicę. Ale ponieważ tablica wisi już dłuuugo, zatem braku dystansu do siebie nie można Laotańczykom odmówić 🙂 Albo to po prostu lenistwo :p
Jakkolwiek by jednak nie było, z łuku triumfalnego faktycznie roztacza się widok na całe Wientian. Problem tylko, że nie jest to widok ładny, będąc pozytywnie nastawionym do miasta, powiedziałbym, że jest on mocno średni. Bo jak inaczej nazwać widok na kilkupasmową trasę, zastawioną samochodowym korkiem? I choćbyście oczy wypatrywali, to widoku wielkich i wspaniałych zabytków, stąd też nie uświadczycie. To raczej takie miasto z azjatyckim chaosem.
Jednak by nie zapuścić korzeni na łuku, Marysia odebrała mnie stamtąd i pojechaliśmy do jej domu, odebrać dziecko i pojechać na promenadę coś zjeść. I szczerze Wam polecam nocną wizytę na promenadzie, gdzie tuż nad Mekongiem, z widokiem na tajską stronę, można pogadać przy czymś do picia i znakomitej grillowanej rybce. Podoba mi się ten klimat, który tam panuje, troszkę przypominał mi czasy barów nad Wisłą w Warszawie, kiedy jeszcze istniały… Taki radosny chaos! 🙂
Następnie wróciliśmy do domu i… powiem Wam, że wspaniale jest porozmawiać z zimnym Beerlao w ręku do późnych godzin nocnych. Dookoła ciemno i cicho, nad nami wiatrak miele ciepłe, nocne powietrze, świece usiłują odganiać komary, a tuż za balkonem, na którym leniwie wspominamy dawne czasu i omawiamy teraźniejszość… tuż obok Mekong leniwie toczy swoje wody. Ten sam Mekong, po którym jeszcze kilka dni temu spływałem przez dwa dni do Luang Prabang. Są w życiu takie momenty, kiedy człowiek czuje się szczęśliwy. Jest tu i teraz, nie ma żadnych zmartwień i trosk, nie ma jutra o które trzeba się niepokoić. Jest bezpieczne dziś. Rozmowa, chłodne piwo i rozlany szeroooko Mekong, za którym jest już Tajlandia. Chwilo trwaj, jesteś tak piękna!
Zwiedzając świątynie Wientian
Potem zaś nastał następny dzień i Elena musiała iść do przedszkola, Marysia do pracy, a ja zwiedzać. Każdy miał swoje obowiązki 😉 Na pierwszy ogień poszło muzeum UXO czyli muzeum o niewybuchach i wojnie w Wietnamie podczas której Laos ucierpiał niejako rykoszetem. Tędy szły szlaki przerzutowe pomiędzy północnym a południowym Wietnamem, a USA zalało cały kraj ołowiem i stalą. O tym jednak poczytacie w tym artykule. Bo to osobna niesamowicie smutna i interesująca zarazem historia.
Ale ponieważ nie można tak długo siedzieć nad historią, nawet najbardziej tragiczną i trzeba iść do przodu, bo życie jak mawiają filozofowie ciągle płynie :D, tedy i ja poszedłem dalej. Przemieściłem się w kierunku świątyni Wat Si Muang. I powiem Wam, że przyszedłem, posiedziałem i wyszedłem. Nie to żeby od razu, ale jakoś nie podpadło mi to miejsce do gustu. Bo po terenie świątyni co i rusz przejeżdżał jakiś samochód, a jacyś robotnicy coś naprawiali. Odgłos wiertarki czy innego młota pneumatycznego brzmi zdecydowanie słabiej niż delikatne mantry.
Zatem pokręciłem się chwilę i oddaliłem w kierunku jakiegoś miejsca z klimatyzacją. Co prawda lubię ciepło, ale doceniam je tym bardziej, im bardziej mogę się czasami od niego oderwać i schłodzić w klimatyzowanym pomieszczeniu. Padło na kawiarnię, bo przecież Laos to jeden z większych producentów kawy w świecie, zatem spróbowanie było niejako obowiązkiem. Zanim tam jednak doszedłem stwierdziłem, że wszystkie religie na świecie mają ze sobą coś wspólnego. Oto tuż przy wejściu natknąłem się na to, co jest ponadgraniczne i ponadkulturowe. Na biznes. Tak samo jak u nas są sklepy z dewocjonaliami, tak i w Laosie spokojnie kupicie dary do świątyni, czy też przydomową kapliczkę. Jest świątynia, jest biznes!
Następnie we wzmagającym się upale poczłapałem powoli w kierunku podobno najbardziej klimatycznej świątyni w Wientian czyli Wat Si Saket. Faktycznie jest to ciekawe miejsce poprzez wszechobecnego Buddę, są tu dosłownie tysiące jego posążków. A na środku tego główna i bardzo ładna świątynia. Żałuję, że w środku nie można było robić zdjęć, bo część malowideł na ścianach zwracało uwagę i było baaardzo plastyczne. A jeszcze piękniejsze były inne zdobienia rzeźbione w jakiś dewocjonaliach na cześć Buddy. Jedyne co mi się nie podobało to turystyczne grupy, które głośno okupowały Wat Si Saket. Ale co poradzić, tylko w jaskini Złotych Kwiatów miałem całe miejsce tylko dla siebie.
I następnie była ostatnia noc w Wientian, były ostatnie rozmowy i w perspektywie poranny wyjazd i koniec rozmów i wspominek, jak to naście lat temu na studiach było… Trzeba było wstać na zamówioną taksówkę, bo przecież Laos wciąż czeka na odkrycie przeze mnie 😉 Następnego dnia jechałem do jaskini Kong Lor, by przepłynąć łódką po podziemnej rzece.
Jest w Wientian jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia, np. promenada za dnia, jest park Buddy 24 km od stolicy i są też mniejsze świątynie… Ale ja nie dla nich przyjechałem do stolicy. Spotkania ze znajomymi mają dla mnie większą wartość.
4 komentarze
Wientian może nie porywa, ale czas w Laosie płynie wolniej niż w okolicznych krajach i choćby dlatego warto tam przyjechać 🙂
Do Wientian? Ja Cię proszę… jest tyle fascynujących miejsc w Laosie, że nie ma co spędzać w Wientian więcej czasu niż to konieczne. Ja spędziłem więcej, bo mieszka tam koleżanka ze studiów 🙂
Tak, świat jest teraz bardzo mały!
Na bloga trafiłam przypadkowo, poszerzył
wiedzę, już nie pojadę, nie ten pesel…..
Hej, ale co ma tu pesel do rzeczy? 🙂 Zwiedzać można w każdym wieku, chociaż akurat Wientian nie jest miejscem, które na pewno trzeba zobaczyć w Laosie, jest wiele piękniejszych 🙂