Gjirokastra była w moich planach już dawno, ale trafiłem do niej dość przypadkowo. Albania była moim punktem początkowym, bo mój samolot przyleciał do Tirany. W planach miałem wycieczkę w góry, a przede wszystkim Theth. Pech jednak chciał, że w górach lało a nawet, mimo maja, padał śnieg, dlatego mój wybór padł na leżącą na południu Gjirokastrę. Nie żałuję!
Gjirokastra. Miłość? od pierwszego wejrzenia
Spis treści
Gjirokastra robi wrażenie od pierwszego spojrzenia, o ile rzecz jasna wysiądziemy w starej jej części, bo nowa wygląda podobnie jak reszta Albanii czyli pomieszanie z poplątaniem. Ponieważ drogi wszystkich turystów prowadzą raczej w stare części miast, także i ja podążyłem w tym kierunku. Miałem namierzony hostel, w którym postanowiłem spędzić noc, a od czasu wynalezienia komórki i usługi Google Maps, znalezienie drogi nie jest żadnym problemem. Najkrótsza droga wiodła wąską, starą uliczką.
Wierzcie mi, że nawet „zwykły” spacer jest tu malowniczy, bo inaczej być nie może. Gjirokastra w 2005 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Od razu rzucą się Wam w oczy kamienne dachy i osmańskie domy. A to czego nie widać, to np. tajny bunkier przeciwatomowy. O nim przeczytacie niżej.
Akurat zapadał zmierzch, a w tych okolicznościach miejsca zawsze wyglądają bardziej tajemniczo. Szczególnie te stare, z lekko walącymi się budynkami, przemieszanymi z tymi, które miały szczęście – zostały wyremontowane lub odnowione. I ten zapach…! Wiosna na Bałkanach to czas kwitnienia drzew cytrusowych. Co ja poradzę, że ten zapach zawsze zwala mnie z nóg, że zachowuję się wtedy tak, jak to często widać na kreskówkach? Taka smuga zapachu, za którą z wyciągniętym nosem podąża bohater… ja w pewnym momencie doszedłem do ściany i bramy. To za nią rosło drzewo, to z tego miejsca dochodził hipnotyzujący zapach.
Mój nastrój stawał się tylko lepszy, mimo że temperatura spadała, a nawet zaczynało powoli siąpić. Szedłem coraz wyżej po stromej, wybrukowanej ulicy, a mijane budynki stawały się coraz starsze. Dziwne było to, że nie mijałem prawie żadnych mieszkańców. W starych domach mieszka się dość niewygodnie, stare domy są drogie w utrzymaniu i remoncie. Taniej jest mieszkać w nowej części miasta. I wygodniej jest nie wchodzić pod górę kilka razy dziennie, dlatego ludzie przeprowadzają się niżej, do nowszych budynków.
Nocleg w ponad stuletnim domu
Wreszcie doszedłem do celu. I tu zaskoczenie, bo zza furtki ponownie doszedł mnie obezwładniający zapach, to kwitnące drzewko, na którym za kilka miesięcy zawisną owoce. Drzewko rosnące na skromnym dziedzińcu ponad stuletniego domu, który został gruntownie przebudowany i dostosowany do potrzeb hostelu. Domu, który przed zakupem prawie się walił, którego dach zapadał się do środka, legary dawno przegniły, a ściany stały, bo kamień ogólnie ma to do siebie, że trudno go zniszczyć. Nie, ten dom nie jest niczym szczególnym, jest takim, jakie budowano w Gjirokastrze od stuleci, domem dla kilkupokoleniowej, bogatej rodziny właścicieli ziemskich. Tej historii miałem się jednak dowiedzieć później, od właściciela hostelu.
Mam jakiegoś farta, by przybywać do Albanii wtedy, kiedy pada. Ostatnim razem, kilka kilka lat temu, było identycznie. Pamiętam, jak wysiadłem wtedy w Beracie i pośród walących piorunów biegłem w kierunku hostelu. Jego jasno rozświetlony szyld jawił mi się jako mityczne schronienie, gdzie przygarną „strudzonego wędrowca”. Tym razem wrażenie było podobne, bo duża sala z kominkiem to było to, czego mi było trzeba. Do ręki dostałem Korcę, czyli ichnie najlepsze piwo i zaczęliśmy dyskusję. O remoncie domu, o architekturze, o historii, o ludziach. Bo czasami tak już jest, że spotykacie kogoś i od razu wiecie, że będziecie mieli o czym gadać. Chemia, po prostu.
Zwiedzanie atrakcji Gjirokastry
A rano wyszedłem „na miasto”, bo przecież miasto to nie historia jednego domu, a zwiedzanie Gjirokastry nie jest pięć minut, w końcu to jedno z najbardziej znanych albańskich miast. Poszedłem zobaczyć twierdzę, która góruje nad miastem. Kiedyś zamki były przecież centrum zarządzania okolicą, zatem skąd będzie widać więcej? Gdzie będzie ciekawiej miłośnikowi starych kamieni? I jeśli mam być szczery, to zamek i owszem jest potężny, robi wrażenie, tego mu odmówić nie można.
Tylko że jakoś widok z niego, a konkretnie to, co zobaczyłem u jego stóp, nie zrobiło na mnie tak kolosalnego wrażenia jak we wspomnianym Beracie, tylko monumentalnością konstrukcji przypominało bardziej Kamieniec Podolski. W Gjirokastrze nie ma czegoś takiego, jak jednorodne stare miasto, z zabudową w tym samym stylu sprzed kilkuset lat. Tu jedna część jest nowa, a druga nosi w sobie ślady betonowej rzeczywistości, w tym tej najgorszej, bo postsocjalistycznej. Co ja poradzę, że lubię jednorodność, a betonowe kloce najchętniej bym burzył?
Zamek w Gjirokastrze
Ale zamek na poły zachowany, na poły zrujnowany, jak to w starych zamkach bywa. A ten swoje lata ma, bo warownia obronna powstała na górze jeszcze w XII wieku, by następnie w XV zostać rozbudowaną. Ale świetność twierdzy przyszła w XIX wieku, kiedy do władzy doszedł Ali Pasza, który podupadający zamek odbudował i rozbudował do rozmiarów, które oglądamy obecnie. A wierzcie mi, że jest co oglądać, bo warownia zajmuje rozległy teren.
Całe wzgórze, z którego łatwo było kontrolować wiodące przez dolinę szlaki handlowe oraz ściągać daniny od właścicieli ziemskich, mających w posiadaniu żyzne pola położone wzdłuż rzeki i ograniczone górami. Teren idealny do obrony. To wszystko widać z zamku jak na dłoni. Co istotne, to warownia ma klimat i jeśli tylko nie pada, to warto się po niej poprzechadzać dłuższą chwilę.
Muzeum broni na zamku
Wrażenie robi już pierwsza sala za wejściem. Oto w wysokim i długim korytarzu dawnego zamczyska stoją w rzędzie armaty, które wystawiają do góry swoje lufy, tworząc groźny szpaler, prawie jak szable wyciągane nad młodymi na weselach. A jeśli mamy taką fantazję, możemy do czegokolwiek podejść, dotknąć, sprawdzić. Wszystko tu jest dla nas. Jeśli jednak nie mamy chęci na wystawę militariów, to wystarczy przy wejściu skręcić w prawo i oto przed nami wysokie, kamienne sklepienia, schodki i zieleń małego dziedzińca z małym domkiem. Ale też nie ma sensu zapuszczać się za daleko, bo niestety w pustych przestrzeniach ludzie jak psy, lubią znaczyć teren moczem. Albo i nie tylko sikając…
Dlatego dość szybko uciekłem dalej, w kierunku otwartej przestrzeni za wystawą ciężkiej broni. A tam czeka na nas zielona trawa, drzewa i widok na całą dolinę. Oraz w gratisie wieża zegarowa. Jest tu także samotny samolot Lockheed T-33A, który w r0ku 1957 naruszył przestrzeń powietrzną Albanii i został przez siły powietrzne tego kraju zmuszony do lądowania. Niezbyt ciekawa to pamiątka, ale w sumie niewiele krajów może się pochwalić, że w czasie zimnej wojny zmusiło amerykański samolot do lądowania! Rozumiem zatem, że ten eksponat pozytywnie działa na samopoczucie Albańczyków 🙂
Idąc dalej natkniemy się na wielką scenę, ustawioną tuż przed wspomnianą wieżą zegarową. Scena to dowód na to, że twierdza to nie tylko ruiny, ale też tło do różnych wydarzeń kulturalnych w Gjirokastrze. A jeśli nie mamy dość oglądania kamieni, to wracając w kierunku wejścia i trzymając się lewej strony strony, zapuśćmy się na górną kondygnację zamku. W tę część zamku niewiele osób się zapuszcza, zatem będziemy je mieli zapewne tylko dla siebie. Ot fajne miejsce do kontemplacji i chwili spokoju. Nie to, żeby w ogóle na zamku były tłumy. One są tylko wtedy, kiedy szturmem bierze go jakaś wycieczka skośnookich lub emerytów 🙂 Atakują w małych grupkach po 40 osób 😉
Zamek największe wrażenie robi jednak od zewnątrz, dlatego tym bardziej trzeba pochodzić po mieście i obejrzeć je ze wszystkich możliwych perspektyw. Jedną z nich jest skorzystanie z tunelu wydrążonego pod zamkiem i będącego skrótem łączącym dwie części miasta. Pozwala on zaoszczędzić szmat drogi okolicznym mieszkańcom. Idąc tunelem, wyjdziemy na drogę, prowadzącą na leżące po drugiej stronie wzgórza. Stąd jest szczególnie piękny widok na twierdzę.
Bilet wstępu do zamku kosztuje 300 leków. Oczywiście za bilet normalny.
Szlak do starego akweduktu
A jeśli już dotarliśmy w to miejsce, to poszukajmy znaków z namalowanym akweduktem lub po prostu takim napisem. To szlak wiodący do starych akweduktów, dzięki którym do zamku w Gjirokastrze dostarczana była z odległości kilkunastu kilometrów woda. Tak daleko nie dotarłem, ale dotarłem do mniejszej konstrukcji. Nie wiem, czy to akwedukt czy stary most położony między wzgórzami, ale na pustkowiu, rozpostarty nad żlebem, robi duże wrażenie. I nie oszukujmy się, malowniczości też mu nie można odmówić.
I wszystko byłoby niemalże jak w bajce, gdyby nie leżące tuż na granicy miasteczka i drogi do wspomnianej atrakcji… wielkiego wysypiska śmieci. Bo za miastem zaczyna się ziemia niczyja? Bo czego oczy w mieście nie widzą, tego nie jest nam żal? Nie, my w Polsce też nie jesteśmy wiele lepsi, bo niejednokrotnie widywałem wyrzucone w lesie sterty śmieci. Ale to w lesie, z dala od zabudowań, a nie rzut beretem od nich.
Schron przeciwatomowy – niecodzienna atrakcja Gjirokastry
Jest też w Gjirokastrze atrakcja niecodzienna, bo czy zwiedzaliście wiele wydrążonych w skale schronów przeciwatomowych przeznaczonych dla lokalnych prominentów? Ja oprócz tego mieszczącego się pod moją warszawską, muranowską kamienicą nie znam wielu. Dlatego tym chętniej poszedłem na zwiedzanie. Klucze i przewodnik znajdują się w informacji turystycznej Gjirokastry. Za 200 leki możemy zagłębić się w czeluściach oddanego do użytku w 1985 roku schronu.
Co ciekawe, to jak mówiła przewodniczka został on zaprojektowany przez jakiegoś chińskiego inżyniera, którego po zakończeniu budowy albańska władza zgładziła. Podchodzę do tego sceptycznie, bo w głowie mi się nie mieści, że mała Albania mogła chcieć zadrzeć z jednak potężnymi Chinami. Ale Enver Hodża czyli ówczesny długoletni przywódca Albanii, pochodzący właśnie z Gjirokastry, nie był zbyt rozsądny. W sumie to był niezłym świrem, bo te tysiące bunkrów rozsianych po Albanii zawdzięczamy właśnie jemu.
Schron jak to schron kupa betonu i metalu, podzielona na małe klitki, które umożliwiały zachowanie jako takiej intymności w tej zamkniętej przestrzeni. Do tego sale szkolne, sale operacyjne i sale polityczne. Miejsce na agregat prądotwórczy, który nawet przetrwał oraz łazienki i wszystko to, co do przeżycia przez rok było potrzebne. Chociaż ja za bardzo nie wyobrażam sobie życia jak kret przez taki okres, chociaż z drugiej strony czytaliście metro 2033? To to by była taka mikroskala 😉 Podobno wszystko przy zwiedzaniu zależy od przewodnika.
My czyli ja i trójka ludzi poznanych w hostelu trafiliśmy najgorzej jak się dało. Nasza przewodniczka do powiedzenia miała tylko tyle, że w tym pomieszczeniu było to i to, a tu było to… i całość „zwiedzania” zakończyliśmy po kwadransie, podczas gdy dzień wcześniej jeden chłopak miał prywatne zwiedzanie przez 50 minut. I w tym czasie usłyszał wiele niesamowitych opowieści związanych ze schronem ale i z miastem. A po zakończonej wizytacji w schronie pani „wywaliła” nas na deszcz. Bo czy mówiłem, że trafiam w Albanii na deszcz? 😀
Dom Skenduli – skansen architektury
Poczłapałem zatem do hostelu przeczekać ulewę, która na szczęście ustała i dane mi było skierować swe kroki do kolejnej wartej uwagi atrakcji Gjirokastry czyli tradycyjnych domów. Chociaż tradycyjnych jest tu sformułowaniem na wyrost, bo one tylko zbudowane były w tradycyjnym stylu, gdyż wewnątrz zdecydowanie nie są tradycyjne. Były to mieszkania baaardzo bogatych mieszczan. Mój wybór trafił na dom Skenduli, czyli jeden z dwóch tego typu, starych i dobrze zachowanych budynków w mieście.
Warto odwiedzić właśnie ten, bo jest on w posiadaniu spadkobierców dawnych budowniczych domu, która to rodzina osobiście oprowadza po budynku. W przeciwieństwie do tej drugiej, która tylko pobiera opłatę za wejście. Tym zatem sposobem mogłem poznać troszkę historii domu oraz to, co do czego służyło. A jest co oglądać, bo dom jest kilkupoziomowy.
Z założenia obronny i na parterze można było trzymać co najwyżej bydło. Część mieszkalna znajdowała się na wyższych kondygnacjach, a cały dom podporządkowany był tradycji i zwyczajom. Bo też mężczyźni nie mogli się spotykać z niezamężnymi kobietami, zaś goście domu tym bardziej nie mogli mieć kontaktu z płcią żeńską. I ciekawostka, że dla nowożeńców wydzielano specjalne pomieszczenia. Co ciekawe: inne latem niż zimą.
Co jednak muszę skonstatować, to zimy im nie zazdroszczę, bo nawet okna nie mieli, za to latem niczego sobie… widok na całe miasto. Jak można zatem domniemywać, zimą mieli się skupiać na czym innym :p Po oprowadzeniu warto pochodzić po domu na własną rękę, bo niektórym zdobieniom warto przyjrzeć się dłużej, do części trzeba się dopchać i poczekać aż będziemy sami. Niestety miałem nieszczęście trafić na wycieczkę i zanim się przetoczyła, zajęło to kilkanaście minut.
I koniecznie trzeba po prostu zagubić się w uliczkach starej części Gjirokastry. Warto wypatrywać tradycyjnie krytych kamiennymi płytami domów i spojrzeć na charakterystyczne dachy i kominy. Warto poczuć atmosferę: patrzeć na kontrast zieleni liści winogron ze starymi domami, wąchać zapachy kwitnących drzew i krzewów. Wszystko to w cieniu widocznego prawie z każdego miejsca w mieście zamku.
A dla kontrastu można jeszcze pójść do nowej części, tego pomieszania z poplątaniem, gdzie nie ma dworca autobusowego a o to, skąd np. odjeżdża bus do Tirany lub Libohovej, trzeba pytać ludzi. Chętnie pomogą i nie oczekują za to pieniędzy jak w Maroku. Piękna jest ta Albania, taka jeszcze nie zepsuta masową turystyką. Jeszcze… Chociaż podobno latem przeżywa zalew turystów, tylko że ten tłum jest jeszcze nie tak gęsty, jak ten zwiedzający np. popularne miasta w Chorwacji.
Nocleg w Gjirokastrze
Gjirokastra tak jak i wszystkie inne, stare miasta w świecie ma część historyczną i nową. Rzecz jasna o wiele lepiej nocować w tej starej części, w której znajdują się zabytki, atrakcje, restauracje. I rzecz jasna także hostele i hotele. Miałem wielką przyjemność spać w hostelu Stone City. Czysty, nowy hostel urządzony w starym, tradycyjnym i gruntownie wyremontowanym domu. W środku kominek, ciepło urządzony pokój wspólny, czyste łazienki z gorącą wodą. Hostel zarezerwujecie tu. Warto. Aha, hostel jest 200 metrów od centrum starej części Gjirokastry.
Jeśli oczekujecie nie tyle wyższego standardu, bo w/w hostel jest jakościowo wspaniały i kojarzy mi się bardziej z marokańskim riadem, ale jeśli chcecie własny pokój i prywatnej łazienki, to na przeciwko hostelu znajduje się hotel Kalemi 2. On również utrzymany jest w tradycyjnym albańskim stylu. Mam tu na myśli wystrój, bo jakościowo zalicza się zdecydowanie do pierwszej ligi. Warto zarezerwować, bo nocleg dla dwóch osób wyjdzie w rozsądnej cenie.
4 komentarze
podoba mi się! miałam w Albanii do wyboru Berat albo Gijrokastę, pojechałam do tego pierwszego i widzę, że trzeba wrócić szybko, bo klimat jest!
Wlasnie dzisiaj bylem w Gjirocastra. Robi wrazenie ?
Ten artykul jest fajnym uzupelnieniem.
Dziękuję pięknie Andrzej!
Dobre słowo zawsze powoduje, że bardziej chce mi się pisać o tym, co widziałem.
Kto wie, może nawet czasami uda mi się zachęcić kogoś do odwiedzin miejsca, które i na mnie zbiło wrażenie 🙂
Udanego pobytu w cudownie pięknej Albanii.
Albania dopiero czeka na odkrycie, ale dzięki Twoim opisom jest mi coraz bliższa. Twierdza robi niesamowite wrażenie,
dosłownie „rządzi” miastem.