Polski akcent znalazłem na samym końcu skansenu na górce za toi-toi’ami (lub jeśli ktoś woli, to na początku) Najpierw była piękna, ogromna cerkiew ale cerkwi w ciągu ostatnich dwóch godzin widziałem już w skansenie wiele, teraz miałem zobaczyć kościół katolicki.
I faktycznie stał piękny, drewniany pachnący świeżym drzewem i jednocześnie starością. 1937 to data powstania kościoła, który dziś dzięki staraniom polskiego ministerstwa i strony ukraińskiej oraz ludzi dobrej woli stoi w Gaju Szewczenki – skansenie, który codziennie przyciąga turystów, a w weekendy jest też miejscem spotkań i spacerów mieszkańców Lwowa, którzy przychodzą tu całymi rodzinami.
Zaskoczenia w Gaju Szewczenki
W drewnianym, pachnącym żywicą i renowacją kościółku powitała mnie cisza, przerywana tylko skrzypieniem podłogi pod butami. Ten dźwięk spowodował, że z głębi kościoła dobiegł chrobot i z jakiegoś zakamarka, wyszła starsza pani. Coś do mnie mówiła po ukraińsku. I kiedy odpowiedziałem po polsku, że nie rozumiem, przeszła na płynny polski, bo jak sama za chwilę powiedziała jest pół Polką pół Ukrainką. Pogawędziliśmy chwilę, ponarzekaliśmy na płace, na świat, uśmiechnęliśmy się do siebie i każde z nas poszło w swoją stronę. Ja wróciłem do Lwowa, a pani przeszła na sobie tylko znane pozycje. Chociaż przyznaję, że akurat ten kościółek jest jednym z tych zabytków Gaju Szewczenki, które robią najmniejsze wrażenie na zwiedzającym. Jest tu kilka innych świątyń, które swoim ogromem i finezją, zachwycają o wiele bardziej.
Największe wrażenie robi cepelia i zarazem też realizm, jaki możemy zobaczyć w skansenie. Zapuściłem się w jakiś mniej odwiedzany przez turystów zakamarek Gaju Szewczenki, można śmiało powiedzieć, że poszedłem do chaty pod lasem, do miejsca gdzie w rzeczywistości wrony powinny zawracać, a wilki podchodzić pod okna. Taka mała, drewniana chałupa, która niczym szczególnym nie wyróżniała się spośród tych, które widziałem kilkaset metrów wcześniej. Coś mnie tam jednak zaprowadziło, może to wrodzona ciekawość, może jakiś szósty zmysł…? Dość powiedzieć, że z chaty dobiegały rozmowy, po ukraińsku co prawda, ale jednak. Wszedłem do sieni i oto przez niskie drzwiczki ujrzałem widok niecodzienny.
W niewielkiej, niskiej kuchni starsza pani lepiła pierogi. Miałem wrażenie, że właśnie cofnąłem się w czasie, że przekraczając próg drewnianej chatki, przeniosłem się o sto lub dwieście lat. Że oto idą jakieś święta i gospodyni przygotowuje świąteczną potrawę. Bo przecież na co dzień jadało się nie tak wystawnie. Gospodyni wałkowała ciasto, a obok leżały już przygotowane pierogi. Jej rozmówca ukryty był gdzieś w głębi chaty, kto wie, może i na zapiecku? Ciekawa chwila: Zapach impregnowanego, starego drewna, widok odtworzonego kawałka historii… postałem w tym wehikule czasu pięć minut. Takie chwile zdarzają się w życiu rzadko. Czas na refleksję nad upływającym czasem…
Skansen tradycji i kultury Zachodniej Ukrainy
A potem poszedłem do kolejnych chałup, bo w skansenie jest co zwiedzać. Obszar około 50 hektarów jest podzielony na sektory, w których prezentowane są poszczególne regiony Zachodniej Ukrainy. Każdy z nich jest swego rodzaju spójną całością, wioską z chatami chłopów, szkołami, kuźniami, ulami i rzecz jasna cerkwiami, jako najważniejszymi miejscami we wsi.
Znajdziemy tu regiony takie jak: Zakarpacie, Łemkowszczyzna, Wołyń, Podole, Huculszczyzna, Polesie, Bukowina, Pokucie, Bojkowszczyzna. I żeby się w tym wszystkim nie pogubić przy wejście dostaniemy małą mapkę, która pozwoli na rozpoznanie, gdzie jesteśmy. A jeśli mamy wątpliwości, zawsze można zapytać osób pilnujących poszczególnych domów. Wierzcie mi, że jeśli nawet na pierwszy rzut oka wydaje się, że dane miejsce nie ma opiekuna to on, a najczęściej ona, gdzieś się kręci. Po ludowych strojach łatwo poznacie, kto jest kto 🙂
Ważna kwestia: zapuszczajcie się, gdzie tylko możecie, wchodźcie we wszelkie boczne ścieżki, bo okaże się, że tam czeka na Was kolejna ekspozycja, kolejne atrakcje. Czy to leśna osada smolarzy, czy też np. pasieka. Może nie będą to tak widowiskowe zabytki jak np. cerkiew bojkowska z 1763 roku lub łemkowska z 1831, ale na pewno warto jest je zobaczyć.
Co więcej: wszystkie chaty, które mijacie są otwarte dla zwiedzających. Może mogłyby być otwarte bardziej, czyli by można było dotknąć niektórych przedmiotów życia codziennego, zrobić jakieś własnoręcznie itp. By było to bardziej interaktywne muzeum, ale i tak nie jest źle. Bo sam fakt możliwości obserwowania „w akcji” niektórych opiekunów domów, też jest frajdą. Kiedy np. wyplatają coś, rzeźbią lub jak już napisałem na początku, podczas robienia pierogów.
Dlaczego warto zaglądać do chałup? Bo zobaczymy tu wiernie wyposażone stare pomieszczenia, z oryginalną chłopską zastawą stołową, z zapieckiem, pękami ziół wiszącymi na ścianach kuchni, ze sprzętami gospodarskimi w komórkach. A w momencie, kiedy będziemy się zbliżali do wejścia, zobaczymy też np. młockarnię. I w tamtej chwili miałem prywatne skojarzenie, bo podobną młockarnią młóciliśmy zboże jeszcze 20-25 lat temu u mojego dziadka. Kiedy nie było jeszcze tak rozpowszechnionych kombajnów. Jak widać na wsi czas potrafi się zatrzymać na kilkadziesiąt lat, bo ta maszyna była z początku 20 wieku.
Nietypowe atrakcje w skansenie
A jeśli kolejne chaty wydadzą nam się nudne, zawsze możemy zakupić udział w czymś bardziej spektakularnym. Oto kozacy w strojach „z epoki” nauczą nas jak strzelać z łuku, a jeśli taka broń nie jest bliska naszemu sercu, to w innym miejscu, pośrodku lasu, tuż obok ścieżki pnącej się w cieniu drzew jest urządzony obóz. Ni to partyzantów, ni to smolarzy. Dość powiedzieć, że można tu sobie postrzelać z ASG czy wiatrówki.
I może jeszcze ważna rzecz, bo skansen jest rozległy, ścieżki długie i nie wszystkie równe jak stół, potrafią wspinać się na wzgórza, potrafią być mostki. W takich okolicznościach człowiek podobno potrafi zgłodnieć. Zatem przemieszczając się od atrakcji do atrakcji napotkacie czasami bary stylizowane na stare ni to karczmy, ni zwyczajne bary. Dość powiedzieć, że możecie w nich zjeść tradycyjne ukraińskie dania. Na pewno warto spróbować, bo ceny do wygórowanych nie należą. I jeśli tylko miałbym się czegoś w parku przyczepić, to że mało tu ławeczek na których można by było przysiąść i odpocząć. Oraz łazienek, by jak człowieka przyprze potrzeba, było blisko. Ale to chyba jedyne niedogodności Gaju Szewczenki – Skansenu Architektury i Tradycji we Lwowie.
Informacje praktyczne o Gaju Szewczenki:
Bilet do skansenu kosztuje 20 hrywien normalny i 10 hrywien ulgowy. Zwiedzanie zajmie nam przynajmniej dwie godziny, a całkiem prawdopodobne, że więcej.
Aby się tu dostać należy wysiąść na tym samym przystanku, na którym wysiadamy jadąc do Cmentarza Łyczakowskiego. Tylko o ile cmentarz jest na dole i skręcamy w prawo, to skansen jest na górze i trzeba pójść w lewo uliczką do góry – to około półtora kilometra marszu.
Strona muzeum: https://pl.lvivskansen.org/
Jedziesz do Lwowa? Przeczytaj informacje praktyczne.
Poznaj najciekawsze restauracje we Lwowie
5 komentarzy
Gaj Szewczenki to cudowne miejsce! Co prawda we Lwowie byłam już cztery razy, to niestety w Gaju Szewczenki tylko raz, ale mam zamiar to nadrobić następnym razem. Piękny skansen, pomysł z kobietami w ludowych strojach, które opowiadają o historii – fantastyczny! Może tylko zaplecze sanitarne i baza gastronomiczna wymagają zmian, ale miejsce to po prostu trzeba odwiedzić.
Cieszę się, że nie tylko mnie podoba się ten skansen. I przyznam szczerze, że do Gaju Szewczenki chętnie wrócę i to niejednokrotnie 🙂
Niesamowite miejsce… Musze wpisać do celów moich podróży.
Pingback: Majówka we Lwowie
Pingback: Lwów co zwiedzić | Przyjazne Życie