Plaża w Chaung Tha. Na wschodzie niebo było granatowe, na tle ciężkich chmur widać było rozbłyski wyładowań między chmurami. Czasami dochodził z tej strony jakiś cichy pomruk burzy. Ale tylko czasami. Bliżej mnie, nad palmami rozciągał się nieśmiały łuk tęczy. Ja zaś siedziałem w wodzie, co i rusz nurkując pod falami. Sam na kilkusetmetrowej plaży. Ciesząc się rajem na plaży Chaung Tha w Birmie.
Jadąc do Chaung Tha. Długa droga na plażę
Spis treści
Początkowo nie miałem w planie wyjazdu na którąś z plaż, ale podróżowanie ma to do siebie, że jeśli jest zbyt intensywne, jeśli co i rusz zmienia się miejsce zwiedzania, po prostu męczy. Bo na tym wyjeździe był za mną zatłoczony Rangun, były cudowne pagody Baganu, pięknie malowane i rzeźbione groty skalne blisko Monywy, jechałem też pociągiem i karetopodobnym powozem w Pyin Oo Lwin. I było mnóstwo kilometrów, wrażeń, spotkań, doznań. Miałem dość, chciałem odpocząć jak w piosence: Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwko w cieniu pić!
Wszedłem na wyszukiwarkę noclegów i sprawdziłem, w której miejscowości na długim wybrzeżu Birmy są wolne miejsca. Chciałem własnego bungalowa, gdzieś na uboczu, z ciszą i spokojem. I chłodnym piwem Myanmar. Wyboru wielkiego nie ma, bo o dziwo w Birmie jest tylko kilka plaż, które są eksploatowane komercyjnie i dodatkowo musiało to być relatywnie blisko Rangunu, bo to był już koniec mojego wyjazdu i musiałem zdążyć na samolot do Bangkoku, gdzie chciałem spędzić kolejne trzy dni. Plaża Chaung Tha wydała mi się idealna, bo czy nie jest idealnym prywatny domek blisko morza w rozsądnej cenie? Dla mnie było to spełnienie oczekiwań.
Tylko, że podróżowanie po Birmie wcale nie jest takie proste. Chociaż może proste i jest, ale jest bardzo czasochłonne. Decyzję podjąłem rankiem siedząc w obskurnym, ale tanim hoteliku w Pyin Oo Lwin. Na plaże było kilkaset kilometrów i kilka przesiadek. Najpierw dzieloną taksówką do Mandalay, potem nocny autobus do Rangunu, potem taksówka z dworca na dworzec, potem jeden autobus i następnie taksówka na dworzec i wreszcie właściwy autobus. Czas przejazdu? Jakieś 30 godzin.
Zatem nie dziwcie się, że w momencie, kiedy wysiadłem wreszcie z autobusu gdzieś w nieznanej mi miejscowości Chaung Tha, mój humor a także miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, były w nie najlepszym stanie. Miałem dość! A tu niespodzianka, bo od razu po wyjściu z autobusu podchodzi do mnie jakiś chłopak i pyta się czy ja to ja i jadę do tego a tego hotelu. – Taaaaaak – mówię przeciągle, dość mocno zaskoczony. Okazuje się, że z racji tego, że hotel jest jakieś półtora kilometra od centrum, właściciele przysłali po mnie motocykl, żebym nie musiał sam iść. Szalenie miły gest!
Chaung Tha – odpoczywając na plaży
A potem dostałem własnego bungalowa. Wiecie, taki domek kryty liśćmi zanurzony wśród zieleni bajecznego ogrodu. Na werandzie były dwa fotele i stolik. Miejsce w sam raz na wypicie zimnego piwa i poczytanie książki. „Wiedźmina”, którego wożę ze sobą na każdy dłuższy wyjazd. To zaplanowałem jednak na później. Teraz po prostu zrzuciłem plecak, wziąłem w dłoń ręcznik, włożyłem kąpielówki i poszedłem na plaże. Cała droga motorkiem była wzdłuż wybrzeża, dopiero na końcu kierowca skręcił w kierunku resortu. Wystarczyło zatem przejść trzysta metrów po śladach, by dostać się na plażę.
Plaża w Chaung Tha, obok której był mój hotelik nie jest może taką, jaką sobie wyobrazicie, kiedy zamykacie oczy i myślicie o rajskiej plaży. Tu nie ma kilometrowej przestrzeni, której biały piasek niknie gdzieś na horyzoncie. Ale tu też jest przepięknie. Po lewo mam wrzynające się w Zatokę Bengalską niskie skały, po prawo właściwa plaża. W oddali jakieś niskie zabudowania i szopa, na wzniesieniu, które nie jest zalewane przez fale oraz przypływy i odpływy rosną palmy i krzaki. Tuż poniżej, na granicy do której sięga woda, widać to, co przyniosła. Jakieś patyki, kokosy, butwiejące wodorosty i pozostałości po bytności ludzi, czyli śmieci. Na szczęście dość nieliczne. Byłoby ich więcej, ale obstawiam, że każdy sztorm litościwie sprząta plażę, zabierając puszki i butelki, niosąc je wraz z prądami oceanicznymi do Wielkiej Oceanicznej Plamy Śmieci. Tak, takie przerażające miejsce niestety istnieje w świecie.
Plaża tylko dla mnie!
Teraz jestem tu sam. Gdzieś w oddali pomrukuje burza, przede mną przewalają się mniejsze i większe fale. Plaża Chaung Tha jest tylko dla mnie! Ściągam spodenki, koszulkę i wchodzę do wody. Jest przyjemnie chłodna. W sam raz, by schłodzić się po ciepłym i ciężkim dniu. Fale uderzają w ciało przyjemnie je masując, co i rusz jak jakiś głupi otwieram usta i wypluwam z nich słoną wodę. Słowem… zachowuję się jak dziecko, które wpuszczono do kałuży i pozwolono mu się w niej wykąpać. Szczęście? Na pewno tak! Szczególnie, że w tle, po przeciwległej stronie zachodzącego zaraz słońca widzę tęczę. Rajski widok. Rajskie miejsce. Liczy się tylko tu i teraz. Przyszła jeszcze jakaś para, zachowywali się zupełnie tak jak ja. Bo w takiej sytuacji nie można się było zachowywać inaczej 🙂 Posiedziałem tu do zmierzchu.
A potem wróciłem do bungalowa. Akurat włączyli już prąd, który pojawia się tu dopiero od 18stej. Kompletnie mi to nie przeszkadza. W małej hotelowej restauracyjce, pod zadaszoną, ale otwartą wiatą zamówiłem grillowaną rybę i piwo. Tak, to jest znakomite zwieńczenie ciężkiego dnia, który rozpocząłem w Rangunie, a kończę na werandzie mojej chatki. Z zimnym myanmarem na stole i książką w ręce. Szczęście.
I zupełnie nie przeszkadzało mi to, że jak się obudziłem to prąd był już dawno wyłączonym wspomnieniem. Było za to podane śniadanie i w perspektywie był fantastyczny dzień. Mogłem czytać, mogłem pisać, mogłem „robić nic”. jedyne co zaplanowałem, to spacer brzegiem morza i przejście do głównej plaży Chaung Tha oraz centrum miasteczka.
Plaże Birmy, czyli nic nie robić, nie mieć zmartwień
Wyszedłem zatem w ten może i dwukilometrowy, leniwy spacer. Zaczął się na tej samej plaży, która dostarczyła mi tylu wrażeń wieczorem. Ale tym razem zamiast wejść do wody, poszedłem w kierunku skał. W zebranej w zagłębieniach skał wodzie, pływały sobie jakieś stworzenia, które na sam mój widok uciekały w sobie tylko znane zagłębienia. Gdzieś tam pokazał się jakiś bezdomny pies, na skraju skał, wychodzących w zatokę, ktoś łowił ryby.
I oto nagle po mojej lewej ręce widzę chatkę. Nic specjalnego, nic ładnego, umieszczona w jakiś slumsach pewnie uchodziłaby za jedno z ładniejszych miejsc. Ale to po prostu bieda chata, miejsce zamieszkania biednych ludzi. Taki bungalow tylko na stałe. I nie z wyboru a z konieczności. Miejsce do życia z cudownym widokiem na morze z jednej strony i raczej bez perspektyw wyrwania się do świata z drugiej strony.
Tylko kiedy jest się samemu, ma się dużo czasu na rozmyślania. Tak sobie myślę, że mnóstwo z nas, przyjeżdżających tu z umownego Zachodu, dałoby wiele, żeby tu zamieszkać, by mieć ten widok, by móc słuchać szumu lub huku fal. By wyrwać się ze zgiełku goniącego za kolejnymi dobrami świata. I jestem pewien, że mieszkańcy tej chatki zrobiliby wiele, by wyrwać się, zamienić ten swój cudowny widok, na nasz świat. Na zgiełk, korporacje i pogoń za kolejnym materialnym dobrem. Ale może się mylę?
I wśród tych filozoficznych rozmyślań dochodzę do miejsca, gdzie jakaś mała rzeczka wpada do Zatoki Bengalskiej czyli tego umownego morza, nad które tak lubią przyjeżdżać turyści. Teraz tylko trzeba zdjąć klapki i przejść przez wodę. Czysta przyjemność. A przede mną kilka kilometrów otwartej plaży z drobnym piaskiem, pod którego powierzchnią toczy się bujne życie. To coś jakby małe kraby przecinają małymi odnóżami całą przestrzeń piasku. Fale zalewają ich wywiercone schronienia, wtedy one z uporem wyrzucają cały naniesiony piasek za pomocą wytwarzanego strumienia wody. Fajnie jest mieć dużo czasu, bo można obserwować także takie małe cuda natury.
Nie wiem, jak Wy wyobrażacie sobie plaże, dawno też nie byłem nad polskim Bałtykiem, ale w mediach głośno jest co sezon o najnowszej rozrywce Polaków, czyli o grodzeniu plaży. Wiecie: wszystkie te parawany, zajmowanie ręcznikami miejsca, jakieś zagrody, wydzielona przestrzeń itp. Ta plaża jest tak wielka i tak bardzo pojemna, że nikomu nie przychodzi do głowy, by coś grodzić czy wydzielać. Dla wszystkich starcza miejsca.
Co kilkaset metrów znajduje się jakiś bar z którego leci ten sam hit. Nie wiem, co to jest, ale przez cały wyjazd do Birmy słyszałem to z każdego możliwego głośnika. Od autobusów, przez uliczne jadłodajnie, po tą plażę. Ale plaża jest pusta! Zbliża się południe, a o tej porze wszyscy szukają cienia a nie słońca, które pali niemiłosiernie. Rzecz jasna tylko dzieci mają to w poważaniu, bo to one okupują brzeg wody, która delikatnie zwiększa głębokość. Rodzice doskonale to wiedzą i nawet nie nadzorują swoich podopiecznych. Na chętnych czekają tu dmuchane dętki, na których można wypłynąć dalej w morze, rowery wodne.
Ale wszyscy i tak najchętniej siedzą w cieniu nielicznych palm, które znajdują się na skraju plaży. Tam można usiąść i wypić zakupionego na licznych stoiskach kokosa. O ile się lubi rzecz jasna. Ja nie lubię 😀 A dla głodnych są ruchome stoiska czyli panie z koszami na głowach. W nich trzymają grillowane o poranku lub wieczorem ryby i inne owoce morza.
Na całej długości plaży ciągną się mniej bądź bardziej luksusowe resorty i hotele, w których mieszkają przyjeżdżający na plażę Birmańczycy. Standard jest różny, ale większość z nich jest na dość wysokim poziomie i o dziwo wszystkie są zajęte. O tej porze wynajmujący je, siedzą na werandach lub w środku, ciesząc się klimatyzacją.
Gdzieś w oddali na końcu plaży jest samotna skała, na szczycie której zbudowano pozłacaną stupę. To jedyne urozmaicenie monotonii plaży. To mój cel powolnej wędrówki, w której towarzyszy mi wzrok setek miejscowych turystów, śledzących mnie ze swoich kwater. Oni wyjdą plażować dopiero wieczorem, kiedy słońce nie będzie już tak paliło. Ale plaża nie jest aż tak pusta, czasami jest np. boiskiem do gry w piłkę, w którą grają nastolatki. Każdy zabija tu czas na swój sposób. W powietrzu wisi jakaś taka upalna, wakacyjna niemożność.
Wychodzę z plaży. Trafiam na mniej wyszukane domki, widać, że to jest bardziej turystyczny standard. Że pokój wielkości 15 metrów kwadratowych okupuje cała wielopokoleniowa rodzina. Chcę znaleźć pocztę i od razu zaskoczenie, bo okazuje się, że wychodzę dokładnie na nią. Tak zwykły budynek, o którego funkcji informuje tylko wystawiona skrzynka na listy. Dziwnie się czuję w takich miejscach, bo obsługują mnie tu jakbym nie wiem, kim był. A ja chciałem tylko kupić kilka pocztówek i znaczki. Trafiłem na taką zwykłą, uśmiechniętą, niezmanierowaną Birmę.
Wracam do mojego bungalowa. Ponownie tylko ja, książka i piękny ogród. Idąc, zachodzę do takiego malutkiego bieda-sklepu. Prowadzi go starsza para. Kupuję jakieś herbatniki, małe chipsy i jakiś napój. Nie wiem, ile kosztują, bo cen nie ma napisanych, ja nie znam birmańskiego, a oni angielskiego. Wyciągam zwitek banknotów, starając się domyślić, ile powinienem zapłacić. W stronę kobiety wyciągam najpierw nominał tysiąca kyatów (jakieś trzy złote z hakiem), szukam kolejnego banknotu, by zapłacić… tylko pani śmieje się i krzyczy coś do mnie. Ona mi jeszcze wydaje resztę! Prawie połowę tego, co jej dałem. Mam dziwne poczucie, że nie zapłaciłem tyle, ile trzeba. Chociaż zapłaciłem po prostu normalną cenę. W Birmie rzadko komu przychodzi do głowy, by oszukać turystę.
A wieczorem znów wychodzę się wykąpać. Nie ma tęczy, ale na horyzoncie nad morzem przetacza się burza. Magia kolorów, wielkie fale i usta pełne słonej wody. Raj! Relaks…
A jutro pojadę do Złotej Skały, to będzie niemalże wyprawa, mimo, że to raptem kilkaset kilometrów. Póki co chwilo trwaj! Jesteś tak piękna!
Gdzie spać w Chaung Tha
Chaung Tha jest jedną z głównych miejscowości, do których Birmańczycy przyjeżdżają, by odpocząć na plaży. W miejscowości znajduje się wiele hoteli i na pewno da się tu coś ciekawego i taniego znaleźć chodząc od hotelu do hotelu. Bardzo wiele hoteli jest oddalonych od plaży, ale nad samym brzegiem znajduje się szczelny szpaler kameralnych domków, które jednak wydały mi się w pełni obłożone. Dlatego polecam rezerwację przed przyjazdem. Ja tak zrobiłem i absolutnie nie żałuję.
Jeśli chcecie znaleźć dobry nocleg w odpowiadającej Wam cenie i mieć pewność, że będzie dokładnie tym, co Wam odpowiada, >>skorzystajcie z tej wyszukiwarki<<
Ja polecam Hill Garden Hotel.