Kromieryż. Czesi wybrali je najpiękniejszym miastem Czech
Kto by się spodziewał że Kromieryż, tak małe czeskie miasteczko, ma tyle do pokazania? Dwa parki a szczególnie jeden z nich oraz wspaniały zespół pałacowy – Pałac Arcybiskupi. Przedsmak mam wieczorem, kiedy przyjeżdżam tu pociągiem. Słońce właśnie przymierza się do chowania za horyzontem, a kamieniczki oświetlone są delikatnymi promieniami. Słynna złota godzina. Idealna chwila dla fotografów. Aż żałuję, że nim nie jestem.
O poranku zwiedzanie atrakcji Kromieryża zacząłem od parku pałacowego. Przyznaję, że ładny park zawsze robi na mnie wrażenie i ponieważ w chwili odwiedzin tego czeskiego miasteczka, nie tak dawno temu wróciłem z Birmy, jakoś od razu przyszedł mi do głowy park w Pyin Oo Lwin. Co prawda ten bliższy nam odpowiednik jest sporo mniejszy, ale też trzeba na niego przynajmniej 2-3 godzin by przejść wzdłuż i wszerz. Najbardziej uwielbiam parki wiosną, wtedy są najpiękniejsze.
Kojarzycie taką zieleń, która nie jest jeszcze zielona, bo jest tak młoda, że zielony jest jeszcze delikatnie żółty? (Jakkolwiek kuriozalnie to zdanie brzmi, ma kolorystyczny sens). Taki był był dominujący kolor w kromeryskim parku. Z powodu długiej, zimnej wiosny przyroda dopiero budziła się do życia, ale doświadczony ogrodnik wie, kiedy wszystko kwitnie, dlatego wchodząc do parku zastałem nie tylko gładko przystrzyżone trawniki, ale też feerię innych barw. Obok murawy, odcinając się od zielonego kobierca, widać było starannie zaplanowane kolorowe wzory ułożone z roślin.
Powiecie: „park jakich wiele”, ale przyznacie że jeśli dopowiem, że pomiędzy krzewami i drzewami uganiały się za sobą pawie, kiedy powietrze co i rusz przeszywały ich nawoływania, kiedy idąc ścieżką, trzeba było chwilę poczekać, bo właśnie kilka pawi postanowiło przejść z trawnika na trawnik, to brzmi to już bardziej interesująco? I jeśli dodam, że tuż obok tego widoku znajdują się woliery z radośnie ćwierkającymi ptakami, wtedy będziecie mieli obraz całkowitego piękna. Byłoby wręcz idealnie gdyby nie dwóch pijących piwo jegomościów, którzy wiedli jakiś zażarty spór i robili konkurencję ptakom. Łyżką dziegciu były jeszcze małpy na zbyt małym, w mojej ocenie, wybiegu.
Takim widokiem (nie o małpy mi chodzi) można się długo napawać, ale czas nagli. Poszedłem dalej w park, wypiłem kawę obok jakiegoś zabytkowego pawilonu nad sztucznym jeziorkiem i nasunęło mi się skojarzenie, że ten wąski długi zbiornik mógłby uchodzić za mały baraj (czyli sztuczny zbiornik wodny) i być ulokowanym gdzieś wśród świątyń Angkoru w Kambodży. Chyba za wiele podróżuję, skoro nasuwają mi się takie odległe o kilka tysięcy kilometrów skojarzenia w środku Europy. Ale co poradzę, że zarówno tam jak i w Kromieryżu było magicznie?
Wyobraźcie sobie 64 hektary parku, gdzie nie ma przypadkowości i mimo, że część przestrzeni wydawać się może dzika, że rządzi się swoimi prawami, to w każdym miejscu obecna jest ręka człowieka. Nawet na ogromnej przestrzeni, która uchodzić może za wielką i dziką łąkę nie ma mowy o przypadku. A jak już „dziką” łąkę wspomniałem, to pięknie wyglądają stada ptaków podrywające się do lotu spośród traw… Szedłem sobie alejkami wśród takich widoków, kilometr za kilometrem, bo chciałem zajrzeć w każdy zakątek. A co i rusz jest coś do zobaczenia, to przydrożny obelisk, to jakaś pamiątkowa tablica albo też ozdobny pawilon, idealnie wkomponowany w otoczenie.
I oto nagle dochodzę do jeziorka tuż obok zespołu pałacowego, którego budynki przeglądają się w nieruchomej tafli wody. Kicz? Może i tak, ale wygląda to pięknie. W sumie brakowało tylko łabędzi, ale pewnie i na nie da się tu trafić.
A potem poszedłem do kasy, bo przecież być w Kromieryżu i nie obejrzeć tutejszego pałacu od środka, to rzecz niedopuszczalna. Do nie tak odległego Brna jechałem dopiero wieczorem, zatem wciąż miałem sporo czasu na poznanie tego, co jest w miasteczku najpiękniejsze. I oto nagle przy kasie okazuje się, że nie da się wejść ot tak, z marszu. Wejście tylko w zorganizowanej grupie, a najbliższe wolne miejsce przypada dopiero za dwie godziny. Kupuję zatem bilet combo, który obejmuje wejście nie tylko do środka pałacu, ale także na wieżę tutejszego kościoła oraz parku kwiatów oddalonego o około półtora kilometra (W Kromieryżu są dwa duże zespoły parkowe)
Widok jaki jest, każdy widzi. Bliżej stara część miasta w oddali nowoczesność i bloki. Nie jest to może jakaś spektakularna panorama, ale obejrzeć można. O wiele ciekawiej jest pochodzić po mieście i wszystkie te piękne budowle, które widać z wysoka, zobaczyć na własne oczy z bliska.
Wierzcie mi, że wręcz trzeba pospacerować po mieście, bo architektura jest tu przepiękna. Klasyczny XIX wiek, który uwielbiam, pozbawiony nowoczesnych wstawek, a dodatkowo wszystkie budynki są świeżo odnowione lub po prostu zadbane. I widać to nie tylko na rynku, ale również w okolicznych uliczkach.
Ogród Kwiatowy w Kromieryżu
Ogród Kwiatowy to drugi z dużych parków miasta. W przeciwieństwie do Ogrodu Pałacowego, który jest urządzony w stylu angielskim, ten przedstawia styl francuski. Nie powiem, że jest brzydki, ale po pierwsze jest mniejszy, a po drugie dla mnie nie ma tego „czegoś”. Wiem, że znawcy i wyklną mnie od czci i wiary, ale co poradzę, że po obejrzeniu parku przy pałacu, ten stał się dla mnie mniejszym i bardziej chorowitym przyrodnim bratem z ósmego małżeństwa ojca, którego zazwyczaj i tak nie było w domu ;). Niby się kocha, ale jednak czasami brakuje chemii.
Mój gust, wasz może być inny, sami przekonajcie się, co wolicie. Przekraczając bramę ogrodu, po prawej i po lewej stronie mamy oranżerie z tropikalnymi roślinami. Nie są to wielkie budynki, ale można tu wejść na chwilę. Szczególnie ta po lewo od wejścia cieszy się ogromnym zainteresowaniem, bo… sprzedają tam lody. Cóż, każdemu wedle jego potrzeb, dlatego tym chętniej wybieram mniej obleganą, prawą oranżerię. Miejsce w sam raz by spędzić kilka minut i powdychać zapach kwitnących cytrusów.
Tylko ile można wąchać kwiaty? 🙂 Idę oglądać resztę parku. Decyduję się pójść w lewo od wejścia i obejść cały kompleks dookoła. Wszyscy, z którymi rozmawiałem zachwycali się tym parkiem, zatem napalony jak przysłowiowy szczerbaty na suchary, także i ja z wypiekami na twarzy zagłębiałem się w park. A było tak…
Najpierw trafiłem na konstrukcję, która spodobałaby się Alicji z Krainy Czarów. Oto przede mną wielki kopiec, a w nim królicze nory i króliki, które zza drucianej siatki spoglądają na świat. Ok, to by się pewnie Alicji nie spodobało. Potem zaś był pawilon na wodzie, w którym za siatką siedziało kilkadziesiąt ozdobnych kur. I kogutów. Te ostatnie piały… Wolę skowronki, zdecydowanie wolę. Jak chcę koguta jadę do swojej Żabianki poczta Trojanów. U sąsiadów piejooo kury piejoooo…
Lekko już znudzony i wcale nie tak znów zachwycony tym, co miało być piękne a jest dla mnie nudne, poszedłem dalej. Najpierw natknąłem się na elegancko przystrzyżoną alejkę z drzew zamykających się nad głową, ok to nawet ładne, kiedy idzie się szpalerem soczystej zieleni. Tym ciekawiej, że dróżka prowadzi do niskiego labiryntu zbudowanego z żywopłotu. Byłoby to fajne, ale niestety ludzie nie umieją się bawić i przez labirynt są zrobione turystyczne skróty. Tuż za tą konstrukcją znajduje się rotunda, która jest centralną częścią tego Parku Kwiatów i jeśli mamy ochotę, możemy ją zwiedzić od środka. Tu obowiązuje już osobny bilet, a mnie naglił czas.
W dalszej kolejności wyszedłem na szeroki teren, który zapełniał żywopłot, kolorowe kamyki ułożone w fantazyjne wzory i przystrzyżone krzewy. A wszystko to na tle kolumnady, mającej kilkaset metrów długości i na którą można wejść, by z wysokości podziwiać ten starannie zaprojektowany teren. Czy Wam się podoba, czy nie tak bardzo jak mnie, sami oceńcie po zdjęciach. Ja musiałem wrócić do pałacu, bo zbliżała się godzina wejścia do środka. Aha, jedna ciekawostka: droga do Ogrodu Kwiatów (czyli właśnie opisanego parku, wyznaczona jest specjalnymi płytkami w chodniku, zatem nie ma szans, byście się zgubili i nie trafili na miejsce)
Pałac Arcybiskupi w Kromieryżu
Pałac Arcybiskupi to prawdziwa perełka architektoniczna i chyba głównie z tego powodu mam taki ból zębów. Dlaczego? Bo niestety zwiedzając wnętrza nie mogłem robić zdjęć, bym mógł Wam pokazać, jaki jest w środku. Zapewne po raz kolejny padłem ofiarą turystów, którzy absolutnie nie potrafią obsługiwać aparatów fotograficznych oraz komórek i wszystkie zdjęcia robią z fleszem. Cóż, ostre światło niszczy delikatne obrazy… Pozostaje zatem niestety opowiedzieć Wam o tym, co widziałem. Zacznijmy od tego, że to co widzimy dziś, to wynik XVII wiecznej rekonstrukcji. Co prawda pierwsze zniszczenia istniejącej tu siedziby biskupów ołomunieckich powstały podczas wojen husyckich w XIV wieku, to największe straty powstały w wyniku wojny trzydziestoletniej. I to odbudowie z tych zniszczeń Pałac Arcybiskupi w Kromieryżu zawdzięcza obecny kształt. Skądinąd to ciekawe, że biskupi mogli sobie pozwolić na stworzenie kilku pełnych przepychu siedzib. Wierzcie mi, że rezydencja w Ołomuńcu także zachwyca!
Jest co oglądać, można się zatracić w salkach i salach, w gabinetach i pokojach przez które przeprowadza nas przewodnik. Niestety nie ma możliwości zostać dłużej w jakimś pomieszczeniu, trzeba podążać za grupą. A jest kilka miejsc, w których chciałoby się nacieszyć wzrok. Sala Sejmowa, gdzie podczas Wiosny Ludów przez chwilę obradował sejm, który przeniósł się z Wiednia, w którym wrzało, jest istną perełką architektury. Wysoki sufit, zdobienia, jasność i przestronność miejsca były wręcz naturalnym wyborem na obrady.
Ale mnie i tak najbardziej w pamięć zapadłą biblioteka. 33 tysiące woluminów ustawionych na drewnianych półkach, całość pogrążona w lekkim półmroku. Na środku jednej z sal stoją ogromne globusy, a księgi sięgają pod sufit. Ale co ja tam gadam księgi! jest tu też rękopis partytury spod reki samego Beethovena! Zobaczyć muzykę jednego z największych mistrzów wszech czasów, to dopiero gratka! Tu muszę wyznać, że VI symfonia Beethovena to mój ukochany utwór muzyczny, zatem sami rozumiecie, że musiałem spojrzeć na pismo swojego mistrza…
Spacer po Kromieryżu
Ale myliłby się ten lub ta, którzy twierdziliby, że ok, jest w Kromieryżu pałac, są dwa parki, jest rynek, to o co ta cała afera? Miasteczko jakich wiele…! Otóż nie! Urok Kromieryża docenili sami Czesi, którzy wybrali miasto najpiękniejszym w całych Czechach w 1997 roku. Co więcej, także UNESCO było dla miejscowości łaskawe, kiedy w 1998 roku wpisało dwa ogrody i Pałac Arcybiskupi na listę Światowego Dziedzictwa.
Ale to wciąż nie są wszystkie atrakcje, które zobaczycie w mieście. Ja najlepiej czułem się po prostu spacerując po mieście, chłonąc jego niespieszną atmosferę, ba! leniwą wręcz…
Bo jest coś magicznego w takich niewielkich miejscowościach, w których świetność dawno minęła, ale klimat i piękno wciąż przetrwały. Są tu imponujące i niedawno odnowione gmachy (np. szkoła prawna), są kościoły do których można wejść, albo tylko podziwiać mrok wewnątrz, bo drzwi zamknięto na cztery spusty (nie udało mi się wejść do kościoła św. Jana Chrzciciela). Ale przed wszystkim można zapuścić się na spacer wąskimi uliczkami (klimatyczna jest Ztracena) i wracać wciąż na rynek z kolorowymi kamieniczkami. Obejrzeć słup morowy, spojrzeć na ratusz, przejść się pod jedyną zachowaną bramą miejską, a po wszystkim usiąść w jakiejś restauracji i napić się dobrego czeskiego piwa.
A jak już jesteśmy przy nocnym życiu Kromieryża, to przyznam, że najbardziej podobało mi się w restauracji Central na rynku, która ma klimat klasycznej czeskiej hospody – wiecie… piwo, frytki i smażony ser :). Kolejną polecaną czasami restauracją w Kromieryżu jest restauracja w hotelu Orzeł na rynku i tam warzą nawet swoje piwa, ale ponieważ zajrzałem również i tam, spróbowałem piw, to orzekam, że lepiej zostać w tej wspomnianej wcześniej hospodzie, niż przychodzić tutaj. Te piwa, które ja piłem nie były warte zachodu.
Marzenia nigdy nie spełniają mi się same. To ja je spełniam!
Dlatego jeśli tylko mogę, pakuję większy lub mniejszy plecak i jadę gdzieś w świat. Samolotem, autobusem, samochodem lecz najbardziej lubię pociągiem.
Kiedyś często podróżowałem do Azji i na Bałkany. Dziś częściej spotkacie mnie w Polsce.
Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o pędzących po tęczy jednorożcach. Dlatego opisywane miejsca nie zawsze są u mnie wyłącznie piękne i kolorowe.
Dużo pracuję zawodowo, a blog to po prostu drogie hobby, które sprawia mi przyjemność.
Nigdy nie byłam w Kromieryżu, ale po zdjęciach już widać że jest tam pięknie. Spodobały mi się zwłaszcza miejskie uliczki i przypałacowy park (mam jakiś sentyment dla kiczowatych widoczków, nic na to nie poradzę!), które chętnie zobaczyłabym na żywo. Pewnie się wybiorę w wakacje, do Czech nie mam daleko, a stopy by gdzieś połaziły choćby przez weekend 🙂
Nazywanie Kromieryża małym miasteczkiem to przesada. Małe miasteczka (w okolicy) to Lipnik, Hranice na Moravie itp. To całkiem spore miasto, choć oczywiście ustępuje wielkością pobliskiemu Ołomuńcowi, nie wspominając o Brnie, Pradze czy Pardubicach. Byłem w czerwcu tego roku i nieźle się złaziłem. Na wszystko, co najciekawsze, nawet w obrębie najstarszej cześć miasta dzień to za mało. Planuję powrót za jakiś czas, bo i po okolicy ciekawych i atrakcyjnych miejsc nie brakuje. Jak zresztą w całych Czechach i na Morawach.
Cześć Piotr!
Przyznaję, że patrzę na wielkości z warszawskiej perspektywy. Wiem, to jest deczko wypaczona optyka, ale tak już mam 🙂
Chociaż absolutnie przyznaję Ci rację, że chodząc po Kromieryżu można się nachodzić, bo i sam zrobiłem wieeele kilometrów zwiedzając.
Hahaha w pierwszej chwili przeczytałem Krokomierz 😀 W Kromieryżu nie byliśmy, ale naszym prywatnym faworytem jest Ołomuniec. Cudowne, urokliwe miasteczko, strasznie senne, barokowe, z pięknym centrum i rynkiem. Nie wiem, jak do tego się ma Kromieryż, ale chętnie na wiosnę zrobimy porównanie, bo patrząc po twoich zdjęciach wygląda dość podobnie. Piszesz cały czas w pierwszej osobie, podróżujesz sam?
A i owszem w 90% podróżuję sam, stąd liczba pojedyncza jest jak najbardziej prawidłowa 🙂
Co do Ołomuńca… muszę tam jeszcze raz wrócić, bo za pierwszym razem nie było chemii między nami 😉
8 komentarzy
Park i ogród wyglądają wspaniale! Już wpisałam to miejsce na listę do zobaczenia przy następnej wizycie u naszych południowych sąsiadów 🙂
Nigdy nie byłam w Kromieryżu, ale po zdjęciach już widać że jest tam pięknie. Spodobały mi się zwłaszcza miejskie uliczki i przypałacowy park (mam jakiś sentyment dla kiczowatych widoczków, nic na to nie poradzę!), które chętnie zobaczyłabym na żywo. Pewnie się wybiorę w wakacje, do Czech nie mam daleko, a stopy by gdzieś połaziły choćby przez weekend 🙂
Nazywanie Kromieryża małym miasteczkiem to przesada. Małe miasteczka (w okolicy) to Lipnik, Hranice na Moravie itp. To całkiem spore miasto, choć oczywiście ustępuje wielkością pobliskiemu Ołomuńcowi, nie wspominając o Brnie, Pradze czy Pardubicach. Byłem w czerwcu tego roku i nieźle się złaziłem. Na wszystko, co najciekawsze, nawet w obrębie najstarszej cześć miasta dzień to za mało. Planuję powrót za jakiś czas, bo i po okolicy ciekawych i atrakcyjnych miejsc nie brakuje. Jak zresztą w całych Czechach i na Morawach.
Cześć Piotr!
Przyznaję, że patrzę na wielkości z warszawskiej perspektywy. Wiem, to jest deczko wypaczona optyka, ale tak już mam 🙂
Chociaż absolutnie przyznaję Ci rację, że chodząc po Kromieryżu można się nachodzić, bo i sam zrobiłem wieeele kilometrów zwiedzając.
Miasteczko na zdjęciach prezentuje się przeuroczo. Coś czuję, że to może być mój nowy cel na kilkudniowy czeski wypad – dzięki za fajną inspirację 🙂
Hahaha w pierwszej chwili przeczytałem Krokomierz 😀 W Kromieryżu nie byliśmy, ale naszym prywatnym faworytem jest Ołomuniec. Cudowne, urokliwe miasteczko, strasznie senne, barokowe, z pięknym centrum i rynkiem. Nie wiem, jak do tego się ma Kromieryż, ale chętnie na wiosnę zrobimy porównanie, bo patrząc po twoich zdjęciach wygląda dość podobnie. Piszesz cały czas w pierwszej osobie, podróżujesz sam?
A i owszem w 90% podróżuję sam, stąd liczba pojedyncza jest jak najbardziej prawidłowa 🙂
Co do Ołomuńca… muszę tam jeszcze raz wrócić, bo za pierwszym razem nie było chemii między nami 😉
Ogród kwiatowy trzeba odwiedzić dopiero pod koniec lata, kiedy kwitnie broderia.