Azja Iran

Zurkhaneh. Oglądając pokaz tradycyjnych ćwiczeń w Iranie

„Zurkhaneh – oto tradycyjny irański sport”, tak mi przedstawiono całe widowisko w którym 9 mężczyzn robiło przeróżne akrobacje w środku wkopanego w ziemię ośmiokąta.

Czekając na pokaz zurkhaneh

Przyszliśmy za wcześnie, w sali był tylko mężczyzna, który nas tu zaprosił. Po chwili przyszedł jeszcze młody chłopak, przebrał się w tradycyjne spodenki imitujące chyba skórę jakiegoś zwierzęcia (może nawet lamparta) i zaczął prywatną rozgrzewkę. Korzystając z okazji, oglądam salę ćwiczeń. Ściany zapełniają wiszące wszędzie zdjęcia w większości czarno-białe. Na nich prężą mięśnie mistrzowie, uprawiający zurkhaneh przed laty. Wysoko na ścianie, powieszone na hakach, rzędem wiszą cętkowane spodenki. Pamiątki po dawnych czasach i innych uczestnikach ćwiczeń, bo to w Iranie tradycja.

Zaczęli się schodzić inni uczestnicy zurkhaneh, którzy znikali za kotarą, by za moment pojawić się w tradycyjnych spodenkach i dowolnych t-shirtach. Przyszedłem tu z przeświadczeniem, że ćwiczyć będą mężczyźni w sile wieku, faceci w wieku 30-40 lat. Okazało się, że tacy i owszem byli, ale prym wiedli starsi. Faceci ze sporymi brzuszkami, dla których niektóre wykonywane akrobacje, najwyraźniej stanowiły karkołomne wyzwanie.

Zurkhaneh - prowadzący ćwiczenia siedząc na podwyższeniu bije w bęben, dzwony i śpiewa wyznaczając rytm ćwiczącym
Zurkhaneh – prowadzący ćwiczenia siedząc na podwyższeniu bije w bęben, dzwony i śpiewa wyznaczając rytm ćwiczącym

Zurkhaneh – tradycyjny irański sport

Zaczęło się. Dziewięciu facetów stanęło w kręgu i zaczęło rozgrzewkę. Powoli, jak na znanej mi polskiej siłowni lub jak na lekcji w-f w szkole. Najpierw spokojny trucht dookoła około metrowego wgłębienia w podłodze, który stanowił arenę zmagań. Wymachy rąk w przód, w tył, w górę, w dół, podskoki, trzeba rozgrzać wszystkie partie ciała. Komendy wydaje osobnik w środku. Lider ćwiczących. W tle wciąż słyszę spokojne, miarowe bicie bębna, to prowadzący, który wszedł na podwyższenie, nadaje rytm ćwiczeniom. On tu przewodzi, decyduje, zmienia rytm a także śpiewa. Ale już koniec rozgrzewki, pora na część właściwą.

Mężczyźni biorą do rąk małe drewienka, coś jak małe kozły. Jeden wychodzi na środek, mówi coś do prowadzącego, następnie podchodzi do każdego z partnerów w kole. Pyta się, czy mają coś przeciwko temu, że poprowadzi tę część ćwiczeń. Nikt nie ma nic przeciw i chwilową ciszę łamie śpiew, do którego w ciągu chwili dołącza bęben. Teraz rytm nie jest już taki spokojny, teraz zmienia się, moduluje. To uspokaja, to zmusza do większego wysiłku. Faceci w skłonie, opierają ręce na drewienkach i robią ni to pompki, ni to skłony. Wygląda jakby bili pokłony. Faktycznie, jeden wydaje się, że wręcz całuje w skłonach ziemię. Prowadzący ćwiczenia mężczyzna wciąż śpiewa, jak się dowiaduje, śpiewa o uczciwości, szlachetności, sprawiedliwości. O tym, kim trzeba być w życiu. Nie rozumiem tego, ale tłumaczy mi to mój przewodnik, muszę mu wierzyć.

Zurxane - żonglerka
Zurkhaneh – żonglerka przed ćwiczeniami jest jednym z popisowych numerów

Mój wzrok na chwilę ucieka na bok i widzę, że za odsłoniętą już kotarą ćwiczą jeszcze dwie najmłodsze osoby. Widać, że one dopiero się uczą, że jeszcze nie są przyzwyczajone do wysiłku, ich skłony początkowo pewne i głębokie, z czasem stają się płytsze. Ale męczą się coraz bardziej, najpierw robią co drugą pompkę, potem ze skłonu przechodzą do przyklęku, tak widać jest łatwiej, jednak mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Widzę, jak drżą, jak nieliczne pompki ledwo doprowadzane są do wyprostu łokci. Na szczęście już koniec tej części ćwiczeń. Mogą odpocząć, ale nie tylko oni. Widać, że nawet zaprawieni w ćwiczeniach mężczyźni są zmęczeni, z ulgą przyjmują pozycję stojącą i odrzucają drewienka. Pora na kolejną część.

Na środek wychodzi młody chłopak, który zaczyna żonglerkę czymś przypominającym nasze kręgle, tylko dużo większym. Żongluje trzema, jednak w końcówce upuszcza jeden. To nic i tak dostaje brawa od kolegów. Po chwili następuje chyba najbardziej spektakularna część ćwiczeń. Każdy z ćwiczących bierze owo „coś”, co przypomina skrzyżowanie boi okrętowej i wielkiego kija bejsbolowego z wałkiem do ciasta.

Znów ustawiają się w kręgu, zmów jeden z nich rytualnie pyta, czy może prowadzić. Pojawia się muzyka, śpiew i bęben, głośno i zaczepnie już nie delikatnie, teraz to prawdziwa pieśń wojenna, marsz prowadzący do boju. Niemalże przymus walki. W powietrzu wirują trzymane przedmioty. Widać, że mężczyźni mają wprawę, doskonale wiedzą, jak ćwiczyć na tak małej przestrzeni i jednocześnie nie zrobić krzywdy koledze, stojącemu tuż obok. Na koniec znów żonglerka. Tym samym, czym przed chwilą wymachiwali. Żongluje jeden z nich i tradycyjnie dostaje brawa.

I nagle na środek wychodzi chyba najmłodszy z uczestników. Staje na jednej nodze, rozkłada ręce i zaczyna rytmicznie podskakiwać, by za chwilę przejść do obrotów. Skacząc na jednej, podpierając się drugą, ręce rozpostarte, wiruje po kręgu w szybkich i furkoczących piruetach. Jest w tym mistrzowski, robi o wiele większe wrażenie, niż widziani w Turcji Derwisze. Ale oni tańcem wyrażają modlitwę, ten Irańczyk walczy. Kiedy kończy, przychodzi pora na kolejnych. Oni nie są w stanie wirować, po dwóch, czy trzech obrotach odchodzą na swoje miejsce, dyskretnie asekurowani przez kolegów, by nie upadli. Jeszcze tylko krótki pokaz z łańcuchami i koniec ćwiczeń.

A potem mistrz ceremonii, który wcześniej przewodził wszystkim, który wybijał rytm na bębnie, zmieniał tempo uderzając w dzwon, teraz przywołał chłopaka, który przyprowadził mnie w to miejsce. Chwilę porozmawiali, mężczyzna podniósł wzrok, pogardliwym spojrzeniem popatrzył na mnie przez chwilę tak, jak pewnie kiedyś handlarze spoglądali na niewolników. Właśnie zostałem wyceniony, dowiem się, ile zapłacę za uczestnictwo w „show”. Okazało się, że to spora kwota, bardzo wysoka, jak zawsze kilkukrotnie wyższa niż płacą Irańczycy. Ale jakoś nie napawa mnie to dumą.

Zurxane - po ćwiczeniu z łańcuchami pora na pamiątkową fotografię dla turysty
Zurkhaneh – po ćwiczeniu z łańcuchami pora na pamiątkową fotografię dla turysty

Na osłodę innego dnia przez przypadek, w Yazd trafiłem na pokaz zurkhaneh, który był dla turystów i nie żałowałem już, że zapłaciłem bardzo dużo. To było coś autentycznego, co robili dla siebie, a ja byłem tylko dodatkiem. To dla turystów było jakąś śmieszną namiastką ćwiczeń. Coś jak Indianie w rezerwacie, niby imitują to samo co kiedyś ich przodkowie, ale to wciąż tylko podła imitacja.

Oceń artykuł, jeśli Ci się podobał
[Ocen: 0 Średnia: 0]

Marzenia nigdy nie spełniają mi się same. To ja je spełniam! Dlatego jeśli tylko mogę, pakuję większy lub mniejszy plecak i jadę gdzieś w świat. Samolotem, autobusem, samochodem lecz najbardziej lubię pociągiem. Kiedyś często podróżowałem do Azji i na Bałkany. Dziś częściej spotkacie mnie w Polsce. Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o pędzących po tęczy jednorożcach. Dlatego opisywane miejsca nie zawsze są u mnie wyłącznie piękne i kolorowe. Dużo pracuję zawodowo, a blog to po prostu drogie hobby, które sprawia mi przyjemność.

2 komentarze

  1. Cześć,

    Wybieram się do Iranu, gdzie mogę obejrzeć „Zurxane – tradycyjny irański sport” w wersji „nie Turystycznej” ?

    Pozdrawiam,

    Janusz

    • Cześć,

      Ja obejrzałem go w Esfachanie, ale sam nie trafisz. Popytaj ludzi, których spotkasz na ulicach, oni mogą wiedzieć, gdzie iść.
      Ja tak trafiłem.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.