Wilno zobaczyłem wczesnym porankiem, na tyle wczesnym, że powitały mnie puste ulice i klimat miasta, które dopiero za chwilę się obudzi. Ta chwila pomiędzy snem a jawą. Najpierw była magiczna Ostra Brama, jeszcze pogrążona w modlitwie, następnie puste ulice, a potem była otwarta kawiarnia i pierwsze zdziwienie i refleksja zarazem. Coś mi w zachowaniu obserwowanej w kawiarni mojej rodaczki nie pasowało.
Wilno o poranku
Spis treści
Poranek zaczynam zawsze od kawy, Wilno nie było wyjątkiem. Wchodzę do kawiarni na końcu ulicy Zamkowej, co prawda na zewnątrz stoją już stoliki, ale za zimno, by siedzieć na dworze. Siadam w środku, z bardzo miłym Litwinem za barem prowadzę sobie pogawędkę na temat, która z oferowanych przez nich kaw, najbardziej może mnie postawić na nogi. Jakoś nie dziwi, że wybór pada na podwójne espresso. Do tego biorę jeszcze croissanta i mam przed sobą zestaw w sam raz na pierwsze śniadanie i przynajmniej kwadrans, który spędzę na konsumpcji. Czas kiedy można leniwie obserwować otoczenie.
W tym momencie wchodzi pani, na oko tak około 55-60 lat. Wchodzi i zaczyna mówić po polsku. Cóż widać, że nie jest to język, który jest znany dziewczynie, która wtedy stanęła za ladą. Ale pani z uporem maniaka wyrzuca z siebie potok słów i wreszcie raczej ze słów kluczy takich jak „kawa”, dziewczyna wnioskuje, że chodzi o kawę, a na migi pani pokazała ciastko. W sumie to ostatnie było dość proste, bo język „migowy” na całym świecie jest taki sam. Wystarczy pokazać palcem. Cyrki zaczynają się później, kiedy przyszło do płacenia.
Otóż rzeczona moja rodaczka najpierw rozpłynęła się nad pięknem mowy litewskiej (de gistibus non disputandum 😉 ), ale później usłyszaną cenę ujrzała na kasie i zażądała od obsługi, by teraz obsługa powiedziała to po polsku. Cóż, polski nie jest najłatwiejszy. Cóż za ulgę widać było na twarzy całej obsługi, kiedy Polka wyszła.
Z ciekawości zapytałem po angielsku, czy dużo tu Polaków przychodzi. Okazało się, że bardzo wielu i znaczna część rodaków konsekwentnie komunikuje się przede wszystkim w języku polskim. Innego z racji wieku nie znają. Są jak Francuzi, którzy też gdziekolwiek by nie byli, mówią po francusku. Jeśli komunikacja pozostaje bez zrozumienia, mówią głośniej… A są i tacy Polacy, jak ta kobieta, którą usłyszałem, którzy odczuwają w sobie powołanie edukacyjne i uczą obsługę, jak się posługiwać polską mową. I jakoś tak mi się dziwnie zrobiło. Chociaż z drugiej strony wspomniani Francuzi używają tylko swojego języka i nikt tego nie ma im za złe. (A może jednak ma, bo np. ja mam) Mnie jednak było wstyd za moją rodaczkę.
Atrakcje Wilna. Co zobaczyć w mieście
Ale wróćmy do Wilna jako takiego. Nie oszukujmy się, nawet gdybyście chcieli to i tak zaczniecie zwiedzać miasto od Ostrej Bramy. Spytajcie jakiegokolwiek Polaka, z czym Wam się kojarzy Wilno, z jakimi atrakcjami, to pewnie 90 procent odpowie, że właśnie ze wspomnianym zabytkiem i z Panem Tadeuszem, którego wałkowali w tej czy innej szkole. W rzeczywistości Panna Święta może nie zawsze świeci w bramie, bo też na noc okna kaplicy są zamykane, jednak za dnia złocenia na pewno zwrócą naszą uwagę. Cóż, Kościół zazwyczaj nie powinien narzekać na niedomiar złota, zatem było czym pokryć zdobienia.
Ale wrażenie robi nie tylko kaplica, a przede wszystkim okolica. Sporo się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty przed 10 a może i więcej laty. Wtedy zapamiętałem Wilno jako zaściankowe, odrapane miasto, które lata świetności ma za sobą albo też przed sobą. I chyba właśnie teraz mogłem zobaczyć tę świetność. Niewiele zostało z ponurego i domagającego się renowacji miasta. Teraz wzdłuż deptaków oczy cieszą pięknie odrestaurowane budynki, ich elewacje wręcz biją po oczach jasnością. Ładnie tu, można powiedzieć, że Europa pełną gębą. Ale co się dziwić, Wilno to stolica, największe miasto Litwy, najwidoczniej tu nie wpadli na pomysł janosikowego, które w Polsce pustoszy kasę Warszawy a i Mazowsza.
Ale Wilno to też miasto ciekawe z innego powodu. Kojarzycie „Monachomachię” Ignacego Krasickiego? Jeśli nie, tu macie jej fragment, który ciśnie się na usta, kiedy tylko spacerujemy po starej części Wilna.
W mieście, którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda,
Miasto (W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem),
Wgodnem siedlisku i chłopa, i Żyda,
W mieście (gród, ziemstwo trzymało
albowiem Stare zamczysko, pustoty ohyda)
Były trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
Wilno, stolica Litwy obfituje w kościoły i klasztory, nie da się iść, by nie zobaczyć jakiejś wieży, dzwonnicy, muru… Widać, że dawnymi czasy księżom nie powodziło się tu źle, skoro miasto było w stanie utrzymać taką mnogość świętych przybytków. I tu jednocześnie muszę przyznać, że część z tych kościołów to istne perełki sztuki architektonicznej i wykończeniowej. Ku zaskoczeniu nie mam tu na myśli katedry, bo ta wydaje mi się jedną z najmniej interesujących, mimo że jest ogromna i swoją bryłą przejęła władanie nad Placem (nomen omen) Katedralnym. Warto zatem pochodzić nie tylko po głównych ciągach komunikacyjnych, ale też zaglądać w zakamarki, bo również tam są świątynie. I za przykład niech posłuży ta, stojąca tuż obok domniemanej lub rzeczywistej celi Konrada. Tej znanej z Dziadów Mickiewicza. Zwykłe podwórko ze sporym kościołem. Takich miejsc jest więcej, ale o kościołach w Wilnie, które najbardziej wryły mi się w pamięć, przeczytacie poniżej.
Wilno jest wspaniałe na spacery, na powolne zwiedzanie, skręcanie pozornie bez celu, na wchodzenie w bramy i przesiadywanie w kawiarniach – zapewne wciąż będziecie widzieli te same szyldy sieciówek. Oczywiście większość turystów idzie po szlaku Ostra Brama – Plac Katedralny, ale nie ograniczajcie się tylko do niej. Wszak warto skręcić do Republiki Zarzecza. Warto stojąc twarzą do Ostrej Bramy w kierunku południowym, wyjść z niej i skręcić w lewo, by zobaczyć dawne obwarowania miasta. Kto wie, jeśli będziecie tu wieczorem, to może tak jak i ja zobaczycie startujące balony? A zatem zapraszam Was na spacer po Wilnie, po tych atrakcjach miasta, które najbardziej mi się podobały.
Uniwersytet Wileński. Perła architektury
Wstyd się przyznać, ale pomimo kilkukrotnej obecności w Wilnie, po raz pierwszy zaszedłem do kompleksu budynków Uniwersytetu Wileńskiego, czyli dawnego polskiego Uniwersytetu Stefana Batorego, króla któremu uczelnia zawdzięcza akt fundacyjny w 1579. W tym momencie od razu warto przejść do Dziedzińca Wielkiego, bo to nie tylko najbardziej reprezentacyjne miejsce w kampusie, ale także miejsce, gdzie niejako spotykają się wszyscy dobroczyńcy tego naukowego przybytku.
Kiedy spojrzymy ponad arkady, otaczające dziedziniec, dostrzeżemy nie tylko fundatora Uniwersytetu Wileńskiego, czyli Stefana Batorego, ale również innych dobroczyńców uczelni, dzięki którym mogła się rozwijać, przyjmować studentów i nieść przysłowiowy „oświaty kaganek” Portrety dostrzeżemy na północnej ścianie z której spogląda na nas np. hetman Jan Karol Chodkiewicz i August II Mocny. Kolory co prawda są czasami delikatnie spłowiałe, napisy zatarł czas lub inne tragiczne wydarzenia, ale wygląda to i tak nader ładnie. Galeria sławy!
I skoro już jesteśmy na dziedzińcu, spójrzmy łaskawym okiem w stronę kościoła. Wiem, że możecie uznać, że wszystkie kościoły wyglądają w środku podobnie i pewnie troszkę racji mieć będziecie, to do tego moim zdaniem warto zajrzeć. Nie tylko ze względu na przepiękny ołtarz główny i otaczające go mniejsze ołtarze, ale także ze względu na boczne kaplice i… pomieszczenia z wystawami. Znajdziemy tam np. sale z historią uniwersytetu, z przedstawieniem największych absolwentów, ale także z… globusami!
Skądinąd to będąc tu, uświadomicie sobie, że Litwini mają jakiś ogromny kompleks i dosłownie wszystko usiłują przerabiać na modłę swojego języka. Dlatego czasami trudno nie parskać śmiechem, kiedy znane nam z książek i lekcji historii nazwiska, czytamy tu w transkrypcji litewskiej z końcówkami typu „czius”. Na szczęście starego pomnika z napisem Adam Mickiewicz nie przekuli na Mickiewicziusa 😉 Rozsądek i szacunek dla historii wzięły górę. Ufff.
Wraz z biletem wstępu na teren uniwersytetu dostałem ulotkę z krótką informacją o uczelni oraz z mapką. Zaglądam zatem na poszczególne ponumerowane dziedzińce i większość z nich nie robi żadnego wrażenia – miejsca jakich wiele. Można o nich powiedzieć, że po prostu są. Ale za to jest kilka punktów, które zasługują na szczególne potraktowanie. Pierwszym jest księgarnia Littera, gdzie rzecz jasna możecie kupić książki, ale większość turystów wpada tu, by zrobić zdjęcie, obejrzeć to, co przyciąga wszystkich. A tym czymś jest pięknie pomalowane sklepienie.
Nie nie jest to coś, co ma setki lat i trzeba traktować z nabożną czcią, nie jest, bo malowidła może i przypominają barokowe, ale powstały w 1978 roku. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że wygląda to pięknie i warto jeszcze wiedzieć, że twarze, które widzimy, to co znamienitsi wykładowcy i wychowankowie uczelni.
Drugą salą, która przyciąga turystów, to skromna salka przed Centrum Lituanistycznym. Tu nie zrobiłem „łaaał”, bo i ten rodzaj sztuki nigdy nie robił na mnie wrażenia. Malowidło na suficie i na podporach powstawało przez kilka lat, a prace zostały zakończone w 1985 roku. Warto tu jednak przyjść chociażby na chwilę, by ocenić samemu. Jest szansa na samotną kontemplację miejsca, ale trzeba się liczyć z tym, że może tu być tłumek studentów, oczekujących na załatwienie sprawy w którejś z okolicznych salek.
Sala Franciszka Smuglewicza
A na deser zostawiłem sobie to, czego w na mapce jako dostępnej atrakcji nie zaznaczono, a obejrzeć można, jeśli się poprosi. Zapraszam do biblioteki! Najpierw musiałem wejść do budynku rektoratu, skąd na parterze jest wejście do biblioteki. Tu stety czy niestety jest bramka i portiernia, ale okazuje się, że uśmiech i pytanie „czy można zobaczyć bibliotekę”, otwiera drzwi i usłyszymy, że „tak, ale tylko jedną salę”. Wierzcie mi, że zanim nacisnąłem klamkę na drzwiach, nie spodziewałem się tego, co za chwilę zobaczę. To było jak wstąpienie do innego wymiaru…
Drzwi ustępują a przede mną pogrążona w półmroku sala z dominującym w niej ogromnym stołem. Oto sala Franciszka Smuglewicza. Potężny, drewniany stół i wiszący nad nim ozdobny sufit idealnie ze sobą współgrają. Brąz drewna przechodzi płynnie w jaśniejsze sklepienie z kasetonami i obrazem. A po przeciwnej stronie stary regał i umieszczone na nim woluminy. Gdyby nie pracujący tu przy komputerze facet, byłbym sam. Ale pewnie pracuje tu, bo ktoś musi pilnować sali. A jest też czego pilnować, bo w gablotach znajdują się cenne ryciny, które rzecz jasna można a nawet trzeba podziwiać 🙂
To kolejny z tych momentów, kiedy stojąc na środku i chłonąc klimat, chciałoby się powiedzieć: chwilo trwaj! Jesteś tak piękna… Niestety po kilku minutach wchodzi jakaś wycieczka z Azjatami. Może i nie jest wielka, nie jest hałaśliwa, ale takie miejsca najlepiej smakuje się w samotności.
Cmentarz na Rossie – tu spoczywa polskie Wilno
Cmentarz na Rossie w Wilnie. Dziwne to miejsce, będące też jedną z najbardziej znanych polskich nekropolii obok np. Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie. I chyba to główne porównanie, jakie wciąż miałem chodząc po tym cmentarzu. Cmentarz na Rossie sprawia wrażenie takiego, który nadszarpnięty zębem czasu czeka, aż przemijanie zrobi swoje. Położone na wzgórzach liczne nagrobki, to w większości już tylko kamienie, z ledwo czytelnymi napisami. To metalowe krzyże, do których jeśli przyłożylibyśmy ucho, usłyszelibyśmy rdzę jedzącą je w najlepsze. Ten cmentarz na większości swojej powierzchni dawno już przeminął.
Na szczęście jest też cząstka, która dzięki ofiarności lokalnej społeczności oraz donatorów z Polski, dostała drugą szansę. Coraz więcej nagrobków, które przeszły pieczołowitą renowację, coraz więcej rzeźb, odzyskujących świetność i napisów, które można rozczytać na pierwszy rzut oka, bez konieczności zrywania mchu czy innych porostów. I nawet symbol Rossy – Czarny Anioł stojący od 1901 roku na nagrobku Izy Salmonowiczówny rozwija dumnie skrzydła, mając nadzieję na lepsze jutro. Także i on dostał drugą szansę od konserwatorów zabytków i polskiego ministerstwa, które sfinansowało prace.
Cmentarz Bernardyński w Wilnie. Kolejna polska nekropolia
Kiedy na Facebooku przed wyjazdem do Wilna zapytałem, dokąd pójść w Wilnie, żeby zobaczyć coś poza utartym szlakiem, jedną z rad było odwiedzenie cmentarza Bernardyńskiego. (Dzięki Kamila! – Jak macie chęć, to zapraszam do wpisów Kamili) Postanowiłem jednak dostać się do nekropolii nie od strony Zarzecza, lecz od drugiej, by przejść przez mostek nad rzeką i tędy dostać się na teren cmentarza – lubię chodzić innymi niż utarte ścieżki.
Niestety okazało się, że z racji budowania apartamentów przy miejscu wiecznego spoczynku, mostek jest odgrodzony zasiekami i zamknięty. Musiałem zatem nadłożyć troszkę ponad kilometr, by skorzystać z innego mostu. Dzięki temu jednak kiedy wszedłem boczną furtką na teren Cmentarza Bernardyńskiego, oczom ukazał mi się widok, jaki niewielu turystów ogląda.
Oto stałem u podnóża góry, na której zboczu umieszczono groby. To jednak dumnie powiedziane, bo w większości, były to ledwo widoczne zarysy dawnych kwater, obalone przez czas lub ludzi krzyże i kamienie nagrobne. Obraz przemijającego czasu, na tle świeżo przystrzyżonej trawy, widomego znaku, że o Cmentarz Bernardyński w Wilnie ktoś dba.
Wspiąłem się ostrożnie po niewielkim zboczu, uważając, by przypadkiem nie deptać po grobach i wydostałem się na główną alejkę. Szkoda, że był już zmierzch, szkoda, że właśnie zaczął padać deszcz. Ulewa wieczorem na cmentarzu tworzy niesamowity klimat, jednak niestety utrudnia oglądanie… Cóż, trzeba było przeczekać pod jakimś rozłożystym drzewem. A jest tu co oglądać, bo to drugi po Cmentarzu na Rossie cmentarz, który jest de facto galerią sztuki. Może nie taką, jak na przykład Cmentarz Łyczakowski we Lwowie, ale niektóre nagrobki są po prostu piękne. Twarze wykute w kamieniu ponad sto lat temu wciąż wyrażają emocje: ból, zaskoczenie czy tęsknotę za tymi, którzy odeszli. Do tego napisy na nagrobkach. Napisy w większości w języku polskim, takim XIX wiecznym polskim. Sami zresztą zobaczcie…
Republika Zarzecza – alternatywa i mainstream
Zarzecze leży tuż obok Cmentarza Bernardyńskiego i to chyba jedyny „kraj”, który mimo jawnie ogłoszonego separatyzmu i proklamowania niepodległości, nie spędza snu z powiek rządzącym, którzy „utracili” terytorium. Republika Zarzecza niepodległość proklamowała 1 kwietnia 1997 (w Prima Aprilis, ale fakt pozostaje faktem) i od tego czasu ma nie tylko swój rząd i konstytucję (o której za chwilę), ale nawet biskupa. Wiadomo, że państwowości być nie może bez duchownych 😉 i jak pokazuje przykład Zarzecza, nawet kontrkultura dobija się o uznanie duchowieństwa 😀
Ale wracam na Zarzecze, by po raz wtóry zobaczyć, jak zmieniła się ta część Wilna. I powiem wam, że co prawda usiłuje ono pozycjonować się na coś alternatywnego, ale to po prostu rejon, który padł ofiarą własnej popularności. O ile jeszcze kilka lat temu sporo tu było ruder, sporo pustostanów i nieużytków, o tyle dziś, centrum Zarzecza tętni knajpianym życiem. Ściągają tu tysiące turystów, przychodzą mieszkańcy Wilna i cały ten miks kręci się po okolicy, a przede wszystkim przesiaduje w licznych restauracjach i knajpkach. Jest to rejon na tyle popularny, że z miejscem w pubie lub restauracji może być spory problem i niech ten fakt, powie sam za siebie.
Ale wspomniałem o konstytucji Zarzecza i niech was nie zmyli poważna nazwa, bo jak na miejsce, gdzie (przynajmniej w teorii) spotka się bohema artystyczna, musi mieć prawa dostosowane do potrzeb. Zatem na wypolerowanych, metalowych tablicach przytwierdzonych do muru wisi tekst konstytucji Zarzecza w kilkunastu językach. Rzecz jasna jest też tekst polski. Nie sposób się nie uśmiechnąć czytając te prawa. Pewnie świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy trzymali się tych praw, ale co robić… żadne prawa które odwołują się do kotów, np. przeze mnie respektowane nie będą. Co innego, gdyby odwoływały się do psów. Wtedy będę ich bronił do upadłego!
A jakie prawa wpisano do konstytucji Zarzecza? Np. takie:
Człowiek ma prawo mieszkać nad Wilenką, a Wilenka przepływać obok człowieka.
Człowiek ma prawo do ciepłej wody, ogrzewania w zimie i do dachu z dachówek.
Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
Człowiek ma prawo do błędów.
Człowiek ma prawo do szczęścia.
Człowiek ma prawo do nieszczęścia.
Człowiek nie ma prawa zrzucać winy na innych
I wiele wiele innych praw też ma człowiek na Zarzeczu. W sumie mądre i ludzkie to prawa!
Ulica Zamkowa – główna turystyczna ulica Wilna
Najpiękniejszą ulicą i jednocześnie najbardziej zatłoczoną w Wilnie jest ulica Zamkowa (Pilies). Jak się łatwo domyślić prowadzi ona do zamku 🙂 Jest to też część głównej arterii turystycznej Wilna, która łączy większość ciekawych miejsc w mieście i tak na przykład idąc w kierunku południowym, dotrzemy do Ostrej Bramy, gdzie Matka Boska „w Ostrej świeci Bramie.” To na tej ulicy mieszczą się dziesiątki jak nie setki restauracji, pubów i kawiarni w Wilnie i jak łatwo się domyślić ceny w nich są delikatnie wyższe niż te w bardziej oddalonych punktach miasta.
Kiedy będziecie spacerowali, na pewno rzucą wam się w oczy budynki pod numerami 8 i 10, to odpowiednio dawna księgarnia Zawadzkiego zaś konstrukcja pod numerem 10 pochodzi z początku XVI wieku i jest zbudowana w stylu gotyckim – fantastycznie, że budynek przetrwał wszystkie zawieruchy i dotrwał do naszych czasów. Poza w/w nie zapomnijcie wchodzić we wszelkie zaułki odchodzące od głównej arterii, bo liczne podwórka i zaułki są bardzo urokliwe i po prostu warto spędzić w nich kilka minut.
Kościół świętych Piotra i Pawła na Antokolu
Kościół św. Piotra i Pawła na Antokolu ma dwie twarze. Jedną jest zewnętrzna bryła, na którą pewnie można by było wzruszyć ramionami i powiedzieć: kościół jakich wiele. Faktycznie, nie ma to czegoś, co zwracałoby szczególną uwagę. Ale kompletnie inne uczucia będą nami targać, jak tylko przekroczymy progi świątyni. To co ukaże się naszym oczom, musi wprawić w zachwyt. Bogate zdobienia powodują, że nie wiadomo, gdzie podziać wzrok, na którym elemencie się skupić. Jeśli dodacie jeszcze do tego jeszcze wszechobecną biel (ok, ewentualnie jasny kremowy), będziecie mieli pełen obraz tego, co Was czeka. Przyznaję, że to jedna z najpiękniejszych świątyń, w jakich byłem.
To czego żałuję, to fakt, że kościół na Antokolu poszedłem oglądać w sobotę. Co w tym złego zapytacie? Ano to, że sobota to tradycyjny dzień ślubów, a zawarcie związku małżeńskiego w takim miejscu cieszy się niesamowitą popularnością. Co każde pół godziny wchodziła kolejna para. Ruch był taki, że na obejrzenie kościoła w taki sposób, by nie przeszkadzać w ceremonii, pozostawało raptem kilka minut. By lepiej zapoznać się z miejscem, „uczestniczyłem” chyba w trzech ślubach 😀
A jest tu co oglądać, bo o wnętrzu stanowią wszechobecne sztukaterie. Wyobraźcie sobie ponad dwa tysiące takich detali, a będziecie mieli obraz tego, co trzeba obejrzeć, co przyciąga wzrok. A powiedzieć trzeba jeszcze, że oglądając rzeźby i zdobienia ma się wrażenie, że twarze żyją, że dzierżone w ręku przedmioty mogą być upuszczone. I są wreszcie dwa przedmioty, na które w szczególności trzeba spojrzeć. Pierwszym jest wiszący na środku świątyni kryształowy żyrandol w kształcie statku. Drugim, dostępnym na wyciągnięcie ręki jest bęben, który przez fundatora świątyni Michała Kazimierza Paca, został przywieziony spod Chocimia, gdzie w słynnej bitwie 1673 roku zapewne zagrzewał do walki. Historia na wyciągnięcie ręki. Dosłownie!
Ostra Brama – symbol Wilna
„Panno święta co jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie…” któż by nie znał tego fragmentu. Chcąc czy nie, obił się on o uszy na lekcjach w szkole nawet największym głąbom. Wielokrotnie stałem tuż pod otwartym oknem kaplicy w Ostrej Bramie, przez który widać wnętrze kaplicy z obrazem. Najbardziej lubię przychodzić tu wcześnie rano. Wtedy nie ma jeszcze dzikich hord turystów, którzy przejmują całą szerokość trasy. Nie ma rozgardiaszu, komercji. Jest tylko cisza lub dochodzący z wnętrza cichy zaśpiew modlitwy.
Rano ma nawet sens wejście do wnętrza kaplicy. Wtedy jest naturalna, jest tym, do czego została zaprojektowana. Jest sferą sacrum, bo profanum wnoszą ze sobą masy turystów robiących selfie, zdjęcia mamie, tacie, babci, wujkowi itp. Rano kaplica należy do wiernych i jeśli nie zaliczamy się do nich a mamy jakąkolwiek wrażliwość, dziwnie będziemy się czuli bez modlitwy na ustach. Ale później, kiedy dotrą tu turystyczne pielgrzymki, wtedy modlitwa wygląda tu jakoś dziwnie inaczej. Wieczorem okno jest zamknięte… o tym, że tu jest jedno z najświętszych miejsc Wilna, możemy się nawet nie dowiedzieć.
O Ostrej Bramie o poranku przeczytasz pod tym linkiem
Plac Katedralny. Serce Wilna
Każde lub prawie każde miasto ma jakieś główne miejsce. W Wilnie jest to Plac Katedralny, którego nazwa jak się łatwo domyślić pochodzi od usytuowanej tu katedry. Ogromnego budynku zbudowanego w stylu klasycystycznym. Co prawda bryła świątyni zmieniała się na przestrzeni wieków, obecny wygląd zawdzięczamy przebudowie z początku XIX wieku. Wnętrze świątyni było świadkiem wielu wydarzeń historycznych, bo dość powiedzieć, że koronowano tu Wielkich Książąt Litewskich. Tu odbywały się śluby najważniejszych postaci państwa, wreszcie też tutaj miejsce wiecznego spoczynku znaleźli najważniejsi jak np. Wielki Książę Witold.
Ale kiedy będziemy stali na ogromnym placu rzuci nam się w oczy nie tylko dzwonnica, bo jak jest świątynia, to dzwonnica też musi być, ale stoi tu też jeden z najdziwniejszych pomników jakie widziałem. Na ogromnym cokole stoi tu postać prowadząca konia, postać z dziwnie wyciągniętymi ramionami. To pomnik księcia Giedymina, założyciela Wilna. A dlaczego uważam go za dziwny? Dla mnie poza, w której przedstawił go artysta, uczyniła z niego ogromny pomnik zombie z wyciągniętymi rękoma. Sami zresztą, oceńcie, czy nie macie takich skojarzeń 😉
A stojąc tuż przy pomniku, spójrzcie w kierunku przylegającego do katedry budynku. To pałac Wielkich Książąt, gdzie obecnie znajduje się bardzo ciekawe muzeum. Polecam zatem zwiedzanie nie tylko „z zewnątrz”, ale również obejrzenie ciekawych ekspozycji wewnątrz.
Wzgórze Zamkowe z basztą Giedymina
Idąc ulicą Zamkową w kierunku katedry, na pewno rzuci się Wam w oczy górujące nad miastem wzgórze a na nim samotna baszta. Jak widzicie niewiele zostało z dawnego zamku, który w latach świetności miał trzy baszty. Dziś w wieży mieści się małe muzeum, gdzie obejrzymy makiety miasta i pamiątki z przeszłości. Z górnego tarasu rozpościera się zaś widok na całe Wilno. Jednak jeśli nie chcecie płacić biletu wstępu, to równie dobry widok macie na wyciągnięcie ręki. Z całego Wzgórza Zamkowego roztacza się piękny widok na miasto z jego licznymi kościołami, klasztorami i starą zabudową. Jeśli się rozejrzycie, to dojrzycie jeszcze jeden punkt, do obserwacji miasta: Górę Trzech Krzyży. Ale do Was należy decyzja, czy macie ochotę na nią maszerować.
Kościół świętej Anny – perła płomienistego gotyku
Ten kościół to żywy dowód na to, że niektóre atrakcje turystyczne lepiej wyglądają z zewnątrz niż od środka. Bryła została zbudowana w stylu płomienistego gotyku – tak nazywają ten styl specjaliści – a ja powiem, że jest po prostu piękna!
Czerwień cegieł, wysokie iglice i bogate zdobienia fasady powodują, że wielu turystów zatrzymuje się tu na dłużej niż chwilę, by po prostu popatrzeć. Idealnie widać to na trawniku naprzeciwko kościoła, bo jest tam całkiem ładnie wydeptany placyk. Stąd robi się najlepsze zdjęcia obejmujące całą świątynię. Rzecz jasna można wejść do środka, ale mnie ono nie powaliło na łopatki. Z budynkiem wiąże się też opowieść, że świątynia tak się spodobała Napoleonowi, że chciał ją zabrać do Paryża, ale prawda jest bardziej brutalna. Kościół tak się spodobał wodzowi Francuzów, że… powstały tu koszary dla jego kawalerii. Jak widać legenda rzadko idzie w parze z brutalną rzeczywistością.
Spacer uliczkami Wilna
Takie zwykłe spacery są tym, co najbardziej lubię podczas wyjazdów. Bez szczególnego celu, bez spinania się, że coś trzeba. Jeśli mam ochotę skręcić w prawo lub lewo, robię to, mogę się cofnąć, siąść na kawę, zjeść ciastko lub obiad – chociaż ja akurat na wyjazdach rzadko jem 🙂 Takie leniwe poznawanie zaułków miasta. Chyba w ten sposób najlepiej się zwiedza i Wilno nie jest tu wyjątkiem. Np. kompletnie zatraciłem się w uliczce odchodzącej od placu z Ratuszem czyli Stiklių.
Jest wąska, z ciekawym klimatem i jeszcze fajniejszymi knajpkami. Wielokrotnie podczas kilkudniowego pobytu w Wilnie zbaczałem, by tylko się nią przespacerować, a okazji było co niemiara, bo wszędzie chodziłem pieszo 🙂 Pospacerujcie też np. jedną z głównych arterii czyli Prospektem Giedymina i skręcajcie w boczne uliczki, to tam będzie tętniło prawdziwe knajpiane życie Wilna – spróbujcie np. dotrzeć na ulicę Vilniaus czyli Wileńską, bo knajp tu co niemiara i jeśli lubicie imprezować, na pewno znajdziecie coś dla siebie.
Gdzie spać w Wilnie czyli hotele i hostele
Jeśli miałbym doradzać, to zatrzymałbym się gdzieś w centrum. Zawsze miło jest mieć przysłowiowe dwa kroki na stare miasto i nie mieć potrzeby dojeżdżać komunikacją miejską lub używać taksówek (ewentualnie ubera, który jest w Wilnie obecny). Ceny w Wilnie są na mniej więcej polskim poziomie, zatem nie spodziewajcie się zaskoczeń. Stolica to stolica. Polecam rezerwację hotelu z wyprzedzeniem, bo kiedy zwlekałem do ostatniej chwili, na koniec nie zostało już nic ciekawego w logicznej cenie.
Dojazd na i z lotniska w Wilnie
Chyba najwygodniejszym sposobem dojazdu do miasta z lotniska jest kursujący co kilkadziesiąt minut mikrobus. Jego trasa jest prosta i łączy dworzec autobusowy z lotniskiem. Mikrobus parkuje po prawej, jak wyjdziecie z budynku lotniska. Po prostu idźcie w prawo, a na pewno znajdziecie stojącego busa lub przystanek, na który zaraz przyjedzie. Cena przejazdu to 1 euro a jedzie się około 10 minut.
Innym sposobem dojazdu do miasta jest skorzystanie z autobusu miejskiego. numer 3G dowiezie Was w pobliże prospektu Giedymina. Bilet kupujecie u kierowcy, kosztuje 1 euro. Czas przejazdu to jeśli dobrze pamiętam około 20 minut. To autobus, linii pośpiesznej, zatem jedzie szybciej niż zwyczajne.
Zwiedzanie okolicy Wina
Jeśli jesteście w Wilnie kilka dni, na pewno warto wyrwać się ze stolicy Litwy i wyruszyć zobaczyć to, co ma do zaoferowania okolica. Jedną z możliwości jest jednodniowy wypad do Kowna. I szczerze powiem, że spodobało mi się to miasto, kto wie, może kiedyś wrócę, bo muzeum diabłów mnie ciągnie 🙂
Drugą opcją, którą szczerze polecam, to wycieczka nad jezioro Galve czyli do Trok. Potężny zamek, piękne jezioro, tatarskie zabudowania, czego chcieć więcej?
7 komentarzy
W bardzo przystępnej formie opisałeś to co zwiedzałam w Wilnie sierpniu, a teraz czytając powtórnie tam się przeniosłam. Dobrze że oprócz chęci zwiedzania, masz też cudowny dar przekazywania innym ciekawskim takich nowinek i fotek. Życzę dalszych wspaniałych wojaży, a co za tym idzie……. możliwość poznania nieznanych zakątków kraju i świata 🙂
Cieszę się, że mój opis Wilna i jego atrakcji się spodobał. Jeśli czegoś, jakiegoś ciekawego miejsca brakuje, to daj znać, może następnym razem dam radę odwiedzić. Wszak do Wilna zawsze warto wrócić, bo to raptem godzina lotu od Polski.
nie ma za co, polecam się 🙂
Witaj, nie wiem czemu było Ci wstyd za rodaczkę… Przypuszczam, iż ta Pani, tak jak ja kiedyś jeździła do Wilna z epoki Układu Warszawskiego, w sklepach, knajpkach kawiarniach Panie mówiły po polsku. Pierwszą swoją trwałą zrobiłam właśnie w Wilnie… Mogłam wtedy mieszkać w hotelu Litva, a jedna doba kosztowała mnie tyle co ciastko w cukierni w Polsce. Ja musiałam się nauczyć angielskiego, rosyjskiego nigdy nie zapomniałam, ale nie wszyscy mają talent do języków… Zauważyłam natomiast w innych krajach w których jest dużo polaków że potrafią się dostosować do klienta w podstawowym zasobie słów… 😉
Już odpowiadam dlaczego: Dlatego, że nie zmusza się obsługi do mówienia w nieswoim języku. Pewnie, że mogli odmówić, ale do końca starali się być grzeczni i nie wypaść z roli, a pani kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że popełnia niestosowność. Delikatnie mówiąc. Tylko dlatego.
Nie mam kłopotu z tym, że używała polskiego. Francuzi też używają swój język z uporem maniaka,pomimo tego, że nikt ich nie rozumiem i to widać.
Pingback: Wilno - miasto tysiąca drobiazgów - Poszli-Pojechali
Miałem okazję zwiedzić Wilno i bardzo mi się spododało. Do powyższych atrakcji dołożyłbym m.in. Vilnil czyli Wileńskie Muzeum iluzji oraz Muzeum Pieniądza 🙂