W dawnej bazie wodnosamolotów znalazłem się przez przypadek i pewnie odkryłbym ją przypadkiem, ale los chciał inaczej. Specjalnie, by ponownie zobaczyć to muzeum, poleciałem do Tallina. Kupować bilet tylko po to, by zobaczyć muzeum, to nonsens, powiecie… a ja Wam odpowiem, że to jedno z najbardziej fascynujących miejsc, w jakim byłem. Ale od początku.
Kilka lat temu moja poprzednia firma wysłała mnie do Tallina na konferencję. A z uwagi na to, że chciano nam pokazać Tallin od najlepszej strony, zafundowano nam kolację w niekonwencjonalnym miejscu. Było nim właśnie muzeum zbudowane w dawnej bazie wodnosamolotów. I przyznam szczerze, że z mojej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia, bo czy mogło być inaczej, jeśli prawie na środku wielkiej żelbetowej konstrukcji stoi wyciągnięty na brzeg okręt podwodny?!
Nie zdziwicie się chyba zatem, jeśli Wam powiem, że od razu po wyjściu z wynajmowanego w Tallinie apartamentu, poszedłem właśnie do Lennusadam Seaplane Harbour. I słowo poszedłem jest jak najbardziej na miejscu, bo Tallin jest na tyle kompaktowym i niewielkim miastem, że do większości miejsc można się dostać piechotą w ciągu 20 minut. I oto wreszcie po chyba 3 latach plan zamienił się w rzeczywistość. Wchodzę do muzeum i nawet nie podejrzewam, że aż tak mnie ono zaciekawi. Od razu zdradzę Wam, że wszystko tu jest przemyślane. Nawet wejście na galerię przyciąga uwagę, bo na schodach znajdziecie krótką historię powstania tego miejsca.
Muzeum w dawnej bazie wodnosamolotów
Ale to tylko preludium, bo nagle znajduję się na podeście, prowadzącym dookoła wielkiego żelbetowego hangaru. Przede mną ogromna przestrzeń, gdzie w delikatnym półmroku tuż poniżej mnie, „zakotwiczył” prawdziwy okręt podwodny. Nie żaden model, nie makieta tylko najprawdziwsza konstrukcja, która kiedyś pokonywała podmorskie szlaki. To naprawdę fascynujący widok, kiedy trafia się do muzeum, które nie chowa większości eksponatów za przysłowiowym szkłem, lecz stara się historię i swoje zbiory przedstawiać jak najbliżej zwiedzającego. Dać je dotknąć, obejrzeć z bliska, przedstawić sposób działania. Oczywiście jeśli tylko się da, ale o tym opowiem Wam za chwilę.
Najpierw bowiem czeka nas spacer galerią, z której najlepiej widać wszystkie eksponaty niejako „z lotu ptaka.” Z tego miejsca wspomniany okręt nie wydaje się aż tak ogromny. Dodatkowo mamy też okazję niejako przejść przez historię, bo po lewej stronie zobaczymy rekonstrukcje a także oryginalne stare, odkopane łodzie z tych okolic. Z wysokości widzimy przedsmak tego, co nas czeka na dole, ale zanim tam zejdziemy, zwiedzimy jeszcze wspomniany okręt podwodny, do którego wejście wiedzie z antresoli.
Lembit – okręt podwodny do zwiedzania
Kto by nie chciał zobaczyć, jak się żyje na okręcie podwodnym? Obstawiam, że niewiele osób mając okazję, pominęłoby możliwość wejścia na pokład i zajrzenia w każdą, nawet najmniejszą dziurę tej stalowej puszki, która potrafi zanurzyć się pod falami i w razie konieczność wypchnąć z siebie śmiercionośne torpedy. Kładka, kilka kroków po kadłubie i już znikam po stromych schodkach w środku okrętu.
Może najpierw kilka danych technicznych, by zdać sobie sprawę z tego, co zwiedzamy. Otóż Lembit, okręt podwodny typu Kalev, został zwodowany w 1936 roku, mierzy 59,5 metra i jest na 7,5 metra szeroki. Słowem to stalowe cygaro, na którym postawiono jeszcze uzbrojenie w postaci armaty przeciwlotniczej oraz karabinu maszynowego. W środku obsługę stanowiło 32 marynarzy. A mieli co obsługiwać, bo przecież były tu silniki wysokoprężne i elektryczne, sonar i hydrofon a przede wszystkim uzbrojenie. Były miny oraz torpedy – cztery wyrzutnie. No i była też kuchnia czyli kambuz, bo przecież jeść trzeba 🙂
Do przedziału torpedowego trafiamy na początku. Tu jest stosunkowo dużo miejsca, ale nawet ono jest maksymalnie zajęte, bo tu znajdowało się pierwsze z pomieszczeń, w którym mogli spać i odpoczywać żołnierze. I tu rzecz jasna znajdował się też skład torped i min, które okręt mógł stawiać (bo zaprojektowano go jako podwodny stawiacz min). A potem są kolejne grodzie wodoszczelne, po przekroczeniu których dostajemy się do kolejnych sekcji okrętu. Wybaczcie mi, jeśli coś pokręcę, ale nie służyłem na okrętach, nie byłem w ogóle w wojsku, zatem napiszę co widziałem, ale mam nadzieję, że specjaliści nie wezmą mnie za to na tortury ;).
Zatem w kolejnych przestrzeniach obejrzymy miejsce dowodzenia, gdzie rzecz jasna możemy chwycić za peryskop i poczuć się jak „prawdziwy” kapitan, możemy wskoczyć na odpoczynek do kajuty kapitana. Tu warto nadmienić, że to jedyna kajuta oddzielona od reszty okrętu, jedyny naprawdę prywatny pokoik. Jest też obok sala, gdzie oficerowie mogli się zebrać na naradę, jest też kuchnia!
A jak i kuchnia, to jest też toaleta, niesamowicie klaustrofobiczna ale jest i na upartego można powiedzieć, że to drugie po kajucie kapitana pomieszczenie, w którym można było zaznać odrobiny prywatności. No i jest też cały przedział maszynowy, gdzie zobaczymy silniki, napędzające jednostkę. A wszystko to oplecione plątaniną rur, różnych wskaźników i kabli. To musi być niesamowite uczucie, kiedy płynie się czymś takim pod wodą…
Atrakcje muzeum bazy wodnosamolotów
A potem zrobiłem „wynurzenie”, czyli wyszedłem z okrętu i uwagę poświęciłem innym ekspozycjom. Póki co skupiłem się na militariach. Bo czy nie jest fascynujące, że możecie się wczuć w żołnierza i chwycić w dłoń działko przeciwlotnicze i prowadzić interaktywny ostrzał w kierunku nadlatujących samolotów i helikopterów? Tak, w muzeum jest symulator działka przeciwlotniczego, na którym można spróbować swoich sił. Wierzcie mi, że ojcowie niechętnie dopuszczają tu do spustu swoje dzieci. Cóż, jak widać w każdym drzemie odrobina dziecka, zatem skoro można się pobawić… 😉
Ale to nie jest jedyna interaktywna atrakcja, bo poziom niżej czekają na nas symulatory samolotów. Ale nie takie, że siadamy przed ekranem komputera i na kilkunastu calach widzimy swoje poczynania! Tu wsiadamy do najprawdziwszej repliki samolotu nawiązującego w końcu do stacjonujących tu sto lat temu wodnosamolotów i lecimy nad historycznym Tallinem. Zadaniem jest co prawda łapanie jakiś rozsianych po niebie artefaktów, ale na pewno nie będzie to łatwe, bo symulator stara się zachowywać w miarę wiernie względem oryginałów, zatem nie liczmy, że reakcje samolotu są jak w odrzutowcu 😉
A poza tym, jest tu jeszcze okazja popływania symulatorem motorówki oraz sprawdzenia się w obsłudze zdalnie sterowanych modeli statków. Także i one reagują z pewnym opóźnieniem i o kraksę w basenie jest łatwo. To jest zresztą główne zajęcie bawiących się tu dzieci – doprowadzić do jak największej liczby zderzeń 😀
Jeśli już jesteśmy przy wodzie i w wodzie, to np. na jednej ze ścian wisi przekrojony model okrętu podwodnego, do którego przyczepione są wężyki. Dzięki przyciskom możemy napełniać grodzie wodą, doprowadzając do zanurzenia lub też wypompować wodę ze zbiorników balastowych i wynurzyć okręt. Fajna zabawa, polecam! 😉
I jeśli jeszcze Wam się nie znudziło (a zaręczam, że nie), to tuż obok stoi żółta łódź podwodna. To w zasadzie atrakcja dla dzieci, ale kto dorosłemu zabroni wejść i zobaczyć, co widać w pełnym zanurzeniu? A rejs zaczynamy z tallińskiego portu, by poprzez cieśniny wydostać się na głębokie wody. Zobaczymy zatem, co kryje się w czeluściach najgłębszych oceanów, będziemy uciekali przed piratami i dowiemy się czegoś o ekosystemach. Uczyć, bawiąc to chyba główne motto żółtej łodzi podwodnej.
Ale oprócz interaktywnych atrakcji muzeum Lennusadam jest jeszcze sporo takich bardziej tradycyjnych. I nie mam tu na myśli tego, że można obejrzeć z zewnątrz wspomniany i opisany wyżej okręt podwodny, który po prostu stoi… ale dookoła niego dotkniemy i obejrzymy stare torpedy, przyjrzymy się minom, które służyły niszczeniu zarówno krętów podwodnych, jak też tych, które pływały na wodzie. Można je dotknąć a obok poczytać o ich działaniu i budowie. Tuż obok zaś stoją wielkie boje nawigacyjne, które ułatwiają żeglowanie – jak zawsze zaskakuje fakt, że to co widać na górze, to raptem mała cząstka tego, co pod wodą.
Zaś dla miłośników modeli będzie tu nie lada gratka, bo w gablotach stoją dziesiątki większych i mniejszych makiet – od statków rybackich, przez promy aż po dużą makietę największego okrętu podwodnego świata czyli zatopionego Kurska.
Ale to nie wszystkie atrakcje Lennusadam Seaplane Harbour, bo to co wewnątrz żelbetowego hangaru to jedno, ale są też obiekty do obejrzenia dookoła niego. Tu stoją mniejsze i wieksze jednostki pływające, które można w większości obejrzeć tylko z zewnątrz, ale np. na ponad stuletni lodołamacz „Suur Tõll”
I powiem Wam jeszcze, że spędziłem w muzeum ponad trzy godziny. Kompletnie też nie wiem, kiedy one minęły i przyznam jeszcze, że mam wciąż niedosyt, zatem to chyba znak, że za kilka lat znów zawitam do tego magicznego muzeum, które uznaję za jedno z najciekawszych na świecie 🙂 Chociaż przyznam też, że nie jestem już małym chłopcem i nie chcę po tej wizycie zostać marynarzem. Ale obawiam się, że jak przyjdziecie z własnymi dziećmi, to po wyjściu mogą mieć takie ciągoty 🙂
6 komentarzy
To miejsce wygląda genialnie! Trudno się nie dziwić, że od razu się zakochałeś w tym miejscu.
Muzeum robi niesamowite wrażenie. Miejsce obowiązkowe dla osób lubiących tematykę wojenną.
Świetne zdjęcia wnętrza okrętu.
Dzięki Darek!
Miło słyszeć, a raczej czytać, że te zdjęcia się komuś podobają i warto było pójść do tego morskiego muzeum w Tallinie.
Bo co by nie mówić mało jest okrętów podwodnych, które można sobie ot tak zwiedzić pod dachem 🙂
Fascynujące miejsce. I ciekawy artykuł:)
Dzięki za relację!