Bhaktapur okazał się za delikatny, zbyt piękny, by przetrwać bez szwanku kataklizm. Trwające przez dziesięć minut trzęsienie ziemi w Nepalu dotknęło przeważnie starszą zabudowę, która w roku 2015 waliła się jak przysłowiowe domki z kart.
Bhaktapur lata świetności ma dawno za sobą, ale pamiątki po złotej erze w rozwoju miasta wciąż są widoczne obok placu królewskiego i innych okolicznych placach. Piękna starej newarskiej architektury nie zatarło nawet niedawne trzęsienie ziemi – zresztą drugie potężne w ostatnich stu latach.
Kiedy dziesięć lat temu byłem w Nepalu po raz pierwszy, to właśnie Bhaktapur wydał mi się najpiękniejszym miastem z największymi atrakcjami. Miejscem najbardziej klimatycznym, gdzie najmilej spędziłem czas. I tak samo jak wtedy, tak i dzisiaj bilet wstępu do Bhaktapuru kosztował krocie – na szczęście zarówno przy poprzedniej wizycie, jak i ostatniej zupełnie mi to nie przeszkadzało. Zawsze wychodzę z założenia, że za przyjemności trzeba płacić – nawet jeśli tą przyjemnością jest po prostu możliwość wejścia do miasta. A dysonansu nie mam tym bardziej, jeśli widzę, że zyski z wejściówki idą na zachowanie zabytków.
To co już od pierwszej chwili różni Bhaktapur sprzed dziesięciu lat od tego dzisiejszego, to puste place, cegły i ruiny. Jeśli jakoś miałbym określić to miejsce, odróżnić od innych miast w Nepalu, o nazwałbym Bhaktapur „Ceglanym miastem”. I to właśnie cegła jest jego największym atutem i przekleństwem zarazem. Niestety cegła i sposób w jaki stare budynki przez stulecia były budowane, spowodowały, że przez dziesięć minut wstrząsów, mnóstwo domów pozawalało się, nie dając ich mieszkańcom czasu na ucieczkę. Mury padały na ziemię, na cegły, którymi wyłożone są ulice miasta.
Do dziś kiedy spaceruje się po mieście, napotykamy na ułożone równo sterty czerwonej cegły przygotowanej do budowy. I do dziś niestety wciąż dostrzec można także ruiny lub wyrwy, świadczące o tym, że tu kiedyś stał budynek. Niestety z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że miejsce stało się grobem dla jakiegoś człowieka.
Ale Bhaktapur całkiem szybko dźwiga się ze zniszczeń. Są miejsca, gdzie trzeba się dobrze przypatrzeć, by zobaczyć ślady kataklizmu. Ot, ściany są popękane, podparte kołkami, związane metalowymi obejmami lub po prostu nie trzymają pionu. Spacerując w gęstwinie wąskich ulic zobaczymy także i nowości: domy jak spod igły. Wręcz pachnące nowością i, co zaskakuje, na szczęście nawiązujące do tradycji czyli do architektury newarskiej. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że lokalna ludność nawiązuje do tradycji w tym, co odbudowuje, że to wszystko stara się być jednorodne, a nie dąży w kierunku betonowych konstrukcji opartych na palach nośnych.
Atrakcje Bhaktapuru
Spis treści
„Jeśli nie byłoby nic innego jak tylko Durbar Square w Bhaktapurze, to wciąż warto by było przejechać połowę świata, by tylko go zobaczyć”
– powiedział w 1929 roku niejaki E.A. Powell z Londynu. Tymi słowami zaczyna się folder, jaki dostaniemy wraz z zakupionym biletem wstępu do miasta. I przyznam Wam, że nie mam bladego pojęcia, kim był pan Powell, ale wiem, ze miał rację. Wiem, bo sam jestem przykładem na prawdziwość jego tezy. To że Himalaje przyciągają, to jedno, ale ja przez 10 lat od ostatniej wizyty w Nepalu pierwsze skojarzenie związane z państwem miałem nie z górami lecz właśnie z „Ceglanym miastem”.
I wciąż chodziło mi po głowie, by tu wrócić. By jeszcze raz wejść do jakiejś knajpki na dachu i pijąc banana lassi, spoglądać na place, dachy i newarską architekturę, do której mam taką słabość. I chociaż nie przypuszczałem, że wizyta nastąpi kilka lat po trzęsieniu ziemi, które zmieniło Bhaktapur, bo nie wszystko zdołano odrestaurować lub odbudować… to wciąż było magicznie. Inaczej niż za pierwszym razem, ale przecież nie da rady dwa razy wejść do tej samej rzeki. Czas płynie nieubłaganie.
Najpierw przyznam się do czegoś: mogłem do miasta wejść bez biletu i początkowo tak zrobiłem. Po prostu wszedłem od tyłu, bo tak wysiadłem z autobusu, kiedy przyjechałem z Kathmandu. Ale szybko odnalazłem jedyną kasę, jaka jest przy głównej bramie i dokonałem opłaty. Być może część pieniędzy z biletów przepada w procesie korupcji, ale część na pewno idzie na ratowanie i utrzymanie tych cudownych budynków, zatem kompletnie mi nie szkoda prawie 50 zł w przeliczeniu na nasze pieniądze. A powiedzmy sobie wprost: jak na Nepal to kwota za bilet jest astronomiczna!
Durbar Square w Bhaktapurze – architektoniczna perełka
Durbar Square – centralny plac Bhaktapuru robi wrażenie takie, jak zawsze, takie jakie powinien robić królewski plac. Bez rusztowań na środku robiłby jeszcze większe, ale przecież rusztowania wiążą się z odbudową zniszczonej świątyni, zatem za rok czy dwa, miejsce odzyska dawny blask. A wierzcie mi, że jest tu co oglądać.
Po pierwsze Pałac Pięćdziesięciu Pięciu Okien – zwróci Waszą uwagę od razu – właśnie oknami oraz drewnianymi wykończeniami więźby dachowej. Niestety do środka nie można wejść, a podobno warto. Cóż niestety budynek nie jest w dobrej kondycji, sporo wnętrz jest zawalonych lub osłabionych, dlatego turyści nie są wpuszczani. Ale nie smućmy się, bo w tej samej pierzei natkniemy się na istną perełkę. Obiekt, który może uchodzić za jeden z najpiękniejszych w Nepalu. Przed Wami Złota Brama. Tu warto zatrzymać się na dłużej i podejść, by podziwiać kunszt dawnych rzemieślników. Misterne zdobienia, rzeźbienia i złoto… nie mogą pozostawić obojętnym. I nie obawiajmy się, że prawie zawsze stoi tu dwóch żołnierzy. Można zarówno robić zdjęcia, jak też swobodnie oglądać.
Przejście przez Złotą Bramę doprowadzi nas do małego dziedzińca, gdzie niestety dowiadujemy się, że od tego miejsca nie można robić zdjęć. Na szczęście tu nie jest bardzo interesująco, dopiero przejście dalej, spowoduje u Was pewien zawód. W tym miejscu znajdują się dwa wejścia. Pierwsze prowadzi do świątyni i tu niestety wejść mogą tylko wyznawcy hinduizmu – rzecz jasna na boso i po zostawieniu wszystkich skórzanych rzeczy. Drugie przejście prowadzi do Sundari Chowk czyli miejsca, gdzie na tyłach pałacu królewskiego kąpieli zażywał sam król! Faktycznie miejsce robi wrażenie i jeśli zamknie się oczy można sobie wyobrazić, jak to kiedyś wyglądało. Tu na szczęście można już robić zdjęcia. A jak widać mojej wizycie towarzyszyła wizyta przedszkolaków 🙂
Kiedy wyjdziecie przez drzwi na plac, polecam rozejrzeć się. Pal sześć toczącą się odbudowę – to akurat cieszy. Ale jeśli się rozejrzymy, wydaje się, że w tym miejscu powinno być o wiele więcej zabudowań, szczególnie jeśli zestawimy je z nieodległymi placami królewskimi w Patanie oraz Kathmandu. To pozostałości po jeszcze jednym trzęsieniu ziemi tym razem z 1934 roku, kiedy też wiele budynków w mieście zostało zniszczonych, ale nie zostały odbudowane. Jak widać położenie kraju na płytach tektonicznych powoduje ogromne ryzyko zniszczeń.
Erotyka na belkach świątyni
To co ja polecam, to udać się do świątyni na lewo, kiedy będziecie wychodzili przez złote wrota. Podejdźcie do świątyni i podnieście głowę, kierując wzrok na drewniane belki, podtrzymujące dach. Jak doskonale widzicie, to wręcz Kamasutra! Sex w wielu pozycjach, ze wszelkimi szczegółami. Nic co ludzkie nie było obce dawnym Nepalczykom, którzy budowali świątynię.
Teraz proponuję przejść z Durbar Square na inny plac – Taumadhi Square. Także i tu niestety widać niszczycielskie żniwo, jakie zebrało ostatnie trzęsienie ziemi. Na szczęście kończy się już odbudowa jednej ze świątyń (Bhairabnath), a o zniszczeniach i konieczności reperacji świadczy wciąż bambusowe rusztowanie, którym jest dokładnie opatulona. Tu warto posiedzieć dłużej i polecam udać się albo do tego niższego, zabytkowego budynku w rogu placu gdzie znajduje się restauracja z pięknym widokiem.
Można także i ja tak zrobiłem, wejść na taras restauracji tuż obok wysokiej świątyni Nyatapola. Tu będziemy mieli na wyciągnięcie ręki zarówno wspomnianą świątynię, jak tez widok na Bhaktapur – wszystkie okoliczne dachy i cały plac. Jedyne nad czym ubolewam, to że nie mieli tu prawdziwej kawy. Za to śniadanie z takim widokiem pamięta się do końca życia. Zresztą spójrzcie sami.
Ale wystarczy odejść kilkadziesiąt chyba około dwieście metrów, by móc zobaczyć inną atrakcję, którą jest plac garncarzy. Bo miasto nie od dziś słynie z ceramiki glinianej. Z dziada pradziada przekazywane są tajniki wypalania i formowania glinianych naczyń. A na placu zobaczymy te, które właśnie się suszą. Co ciekawe, między kolejnymi szeregami naczyń… suszy się ryż! Ziarno, które przesypywane jest łopatą przez jakąś kobietę. Środek miasta, tuż obok turystów toczy się normalne życie. Bo to nie jest na pokaz, to zapasy z ostatnich żniw.
To co jeszcze Wam gorąco polecam, to zagubienie się. W Bhaktapurze wciąż nie jest tak gwarno, jak w pobliskim Kathmandu. Tu czas płynie wolniej, tu nie ma wciskających się wszędzie samochodów, tu nawet skutery i motory nie są tak nachalne i inwazyjne, nie starają się spychać wszystkich z chodników i ulic pod ściany. Co ciekawe, na główny plac miasta w ogóle nie mogą wjeżdżać pojazdy mechaniczne i jest to przestrzegane! Azja bez skuterów i samochodów, gdyby nie trzaskające migawki turystów, można by było wręcz poczuć się przeniesionym w czasie.
Tu można iść środkiem ulicy i cieszyć się piękną architekturą i misternie rzeźbionymi detalami na mijanych świątyniach oraz zwykłych domach. Rzecz jasna, jak w każdym mieście, które co roku przyjmuje tłumy turystów, także i tu jest możliwość zajrzenia do sklepu i zaopatrzenia się w pamiątki – czy to młynki modlitewne, czy to śpiewające misy albo też misternie rzeźbione noże Ghurków.
Przyznaję się do tego, że przez jakiś czas po prostu chodziłem po Bhaktapurze bez konkretnego celu. Zatrzymywałem się na rogach, podziwiałem architekturę albo po prostu odpoczywałem w cieniu, uśmiechając się głupawo z poczucia szczęścia. Zatopić się w labiryncie uliczek, wejść w jakiś zakamarek, zgubić się, odnaleźć, zwiedzać. I zwyczajnie uśmiechać się do ludzi. Tak samo jak oni uśmiechali się do mnie. Tak zwyczajnie i po ludzku być turystą 🙂
Jak dojechać do Bhaktapuru z Kathmandu.
Rzecz jasna możecie wziąć taksówkę i to najwygodniejszy sposób, ale też rzecz jasna najdroższy, bo zapewne cena wyjściowa będzie oscylowała w granicach tysiąca RS, by zejść do około 800. Na kilka osób to jeszcze nie jest majątek, ale dla jednej osoby to spory wydatek. Dlatego ja w takich wypadkach poruszałem się na ile mogłem lokalną komunikacją. Autobusy do Bhaktapuru jeżdżą bardzo często czyli jak tylko się zapełnią. Rano trwa to kilkanaście do kilkudziesięciu minut. Koszt przejazdu to 25 RS, a czas przejazdu to około godziny. Warto poprosić chłopaka, który sprzedaje bilety, by powiedział, gdzie mamy wysiąść, to nam powie (proponuję , by wysadził Was w okolicy Durbar Square). Ewentualnie jeśli kupicie lokalną kartę SIM, wtedy na Google Maps sami zobaczycie, gdzie Wam najlepiej opuścić autobus.
Nocleg w Bhaktapurze
Co prawda większość turystów do Bhaktapuru przyjeżdża na kilka godzin z Kathmandu, ale jeśli mamy chęć, to możemy w Bhaktapurze zostać na noc. Przyznaję, że chodzi mi to po głowie i pewnie przy następnej wizycie w Nepalu, jedną noc spędzę w Bhaktapurze, by zobaczyć, jak to magiczne dla mnie miasto wygląda nocą. A jeśli Wy macie chęć zostać tu na noc i obejrzeć atrakcje miasta i okolicy, zapraszam do tej wyszukiwarki noclegów.