Konia z rzędem temu kto słyszał i wie, gdzie leży Cheb. Prawda, że też nie wiecie? Cóż, bardzo mało wiemy o Czechach, a to przecież tak piękny kraj, pełen wspaniałych atrakcji turystycznych. Cheb jest przykładem właśnie na to, że u naszych południowych sąsiadów skrywa się wiele wspaniałych, nieoczywistych i „nieodkrytych” przez Polaków miejsc.
W Chebie niemal każdy znajdzie coś dla siebie. Są tu atrakcje dla tych, którzy lubią przyrodę, są miejskie zaułki dla lubiących spacery po mieście i jest zamek, jeśli lubimy klasyczną i namacalną historię. Ale rzecz jasna sercem miasta i miejscem, gdzie krzyżują się drogi wszystkich jest rynek. Nietypowy, bo pochyły, a takich rynków nie znam wiele, tym bardziej je cenię za malowniczość. I tu od razu dygresja, bo przypomina mi się rynek w naszym polskim Przemyślu. I zapomniałbym, jeśli kochacie turystykę kulinarną, to w Chebie restauracji jest sporo i znajdzie się tu kuchnia dla każdego podniebienia. Chociaż ja tam zasmakowałem w ich gulaszu z knedliczkami 🙂
Wróćmy jednak do zwiedzania atrakcji Chebu, bo było to jedno z moich największych zaskoczeń podczas tego wyjazdu do Czech. Głównym celem była Czeska Szwajcaria i słynne uzdrowiska takie jak np. Mariańskie Łaźnie, ale jak się okazuje Czechy zaskakują!
Rynek – centrum miasta
Wydawałoby się, że rynek powinien być pustym placem, z przysłowiowym ratuszem na środku. Ale w Chebie jest inaczej. Otóż rynek jest prawie pusty i dawniej faktycznie pełnił funkcje handlowe, ale jest jeden wyjątek, unikalny na skalę Czech. To Špalíček – kompleks jedenastu kamienic zachowanych w tym miejscu w niezmienionej formie od XV wieku! Chociaż pierwsze kamieniczki pochodzą z wieku XIII.
Mamy zatem dwa rzędy kamieniczek, które przedzielone są ulicą Kramarską, bowiem dawniej na parterach prowadzono handel. Teraz co prawda też, ale bardziej na potrzeby turystów niż lokalnej ludności. Do roku 1809 stał jeszcze trzeci rząd kamienic po stronie zachodniej, ale został rozebrany.
Domy czy też kamienice są charakterystyczne, bo zbudowane w technologii szachulcowej, czyli przypomina to klasyczny pruski mur. Nie da się tego pomylić z niczym innym.
Zwiedzając, Waszą uwagę zwróci na pewno także fontanna z Herkulesem. Podobno pierwsza fontanna stała w tym miejscu już w 1350 roku, ale obecna rzeźba datowana jest na rok 1738. Co prawda Herkules jest średnio imponujący, bo lekko karłowaty, ale za to w jednej ręce zgodnie z tradycją dzierży maczugę, a w drugiej trzyma herb miasta Cheb.
Gwoli kronikarskiej rzetelności nadmienię jeszcze, że rynek nosi nazwę Króla Jerzego z Podiebradów. Jego długość to około 250 metrów, a szerokość w najszerszym miejscu wynosi 80 metrów. Jak więc widać, jest to kawał przestrzeni. Niestety klimat średniowiecznego miejsca jest skutecznie zabijany nowoczesnością w postaci parkingu, który zorganizowano dookoła placu. Szkoda, ale co zrobić.
Zamek w Chebie
Jeśli jest nad rzeką wzgórze, to możemy być niemal pewni, że kiedyś była na nim jakaś warownia. I nie inaczej jest w Chebie, bo wzgórze było idealne, by kontrolować przebiegające obok szlaki handlowe. Miejsce było tak dobre, że szybko zbudowano tu potężny zamek, którego pozostałości widzimy do dziś. Siłą, która nadała temu miejsce kształt i wagę, był cesarz Fryderyk Barbarossa. Władca w roku 1167 dostał Cheb w spadku i zlecił budowę zamku, mającego zastąpić wcześniejsze umocnienia.
Ale nie był to byle jaki zamek lecz palatynat, czyli nic innego niż siedziba cesarza. Cheb miał budzić podziw i pokazywać cesarską moc!
Pożar roku 1472 strawił część zbudowanego w stylu romańskim pałacu. Przy odbudowie postanowiono dokonać zmian i dobudowano piętro, ale już w stylu szachulcowym, a parter przerobiono na stajnie. Jak widać każdy gospodarz lubi mieć swoje środki lokomocji pod ręką. Teraz garaże też są na parterze 😉 Pod koniec XV wieku zamek został też włączony w system obronny miasta.
Ważnym wydarzeniem dla Chebu jest także wojna trzydziestoletnia (1618-1648) podczas której wojska szwedzkie weszły do Czech, a oddziały Karola Gustawa Wrangla po oblężeniu zdobyły zamek. Niestety podczas oblężenia od ostrzału artyleryjskiego ucierpiało wiele budynków, w tym charakterystyczna czarna wieża. Niestety kolejne wojny i wiatry historii nie działały na korzyść zamku.
Z tego powodu do dziś pałac dawnego cesarza nie przetrwał, a oczy cieszy tylko lub aż zabytkowa czarna wieża. Oraz na szczęście także kaplica.
Kaplica zamkowa św. Erharda i Urszuli
Przyznam, że kaplica mnie zaskoczyła! Bo z zewnątrz nic nie zapowiada tego, co znajduje się w środku. Z zewnątrz dość surowy i niepozorny szary budynek kryje prawdziwe arcydzieła architektury.
O tym, że będzie zaskakująco, można się przekonać od samego wejścia do środka. Masywne, romańskie kolumny przypominają, że kaplica korzeniami sięga aż do końcówki XII wieku.
Ale jeśli lubicie piękne wnętrza, to po prostu musicie wejść na pierwsze piętro. Tu znajduje się druga kaplica, zbudowana później i w stylu gotyckim. Dawniej wejście do niej prowadziło od strony pałacu, ale ponieważ pałacu już nie ma, pozostaje przejść schodami, prowadzącymi z górnej kaplicy. I dzięki temu, mamy możliwość natychmiastowego porównanie dwóch styli w architekturze. Cięższego i przysadzistego stylu romańskiego, ze strzelistym gotykiem. W kaplicy na piętrze szczególną uwagę przykuwają kolumny. Ale nie zapomnijcie podnieść głów, bo oto nad wami prawdziwe arcydzieło czyli żebrowany i finezyjny sufit. A tuż pod nim rzeźbione kapitele marmurowych kolumn! Jeśli ktoś by twierdził, że gotyk jest prosty i pozbawiony zdobień, musi się przyjrzeć tym zdobieniom. Bo cóż to za finezja! W tym pomieszczeniu aż się chce przebywać dłużej, bo czuć tu swego rodzaju sacrum.
Legendy i ciekawostki o zamku w Chebie
A jeśli ponownie wyjdziemy na pusty dziś zamkowy dziedziniec, koniecznie zajrzyjmy do miejsca, gdzie trzymane są sokoły! Tylko proszę, nie straszmy tych pięknych ptaków, które przecież kiedyś uczestniczyły w królewskich i cesarskich polowaniach. A sokolnik cieszył się powszechnym szacunkiem.
A teraz wyobraźmy sobie, że cofamy się w czasie do początku XVII wieku, kiedy zamek pełen był zabudowań. W jednym z nich 25 lutego 1734 roku wydano ucztę, na którą zaproszono najwierniejszych przyjaciół wielkiego dowódcy Albrechta von Wallensteina. Po tym, jak ich napojono i rozleniwiono jedzeniem, do sali biesiadnej wpadli spiskowcy, którzy dokonali mordu na niczego nie spodziewających się oficerach. W tym samym czasie do komnaty, w której przebywał sam Wallenstein wpadli inni spiskowcy, a jeden z najwybitniejszych dowódców XVII wieku zginął od ciosu partyzaną.
Dlaczego o tym piszę? Bo podobno czasami w ciemne, ponure noce przez zamkową bramę pędzi upiorny orszak, w którym jedzie Wallenstein i jego zamordowani przyjaciele. I biada tym, którzy staną na ich drodze!
Legenda o alchemiku z Chebu
Poza tym warto jeszcze cofnąć się do górnego piętra zamkowej kaplicy. Tam oto przez wąskie drzwiczki można wejść do pomieszczenia alchemika. W okolicach roku 1450 w Chebie swoją działalność prowadził alchemik Zikmund Wann. Jak to u alchemików bywało, zajmował się on próbami wynalezienia kamienia filozoficznego i tworzenia złota z mniej wartościowych materiałów. Z tego co wiem, nikomu ta sztuka się nigdy nie udała, ale za to Zikmund miał inny dar. Otóż posiadał szklaną kulę i potrafił pokazać w niej prawdziwe szczęście. Szczęście, które nie jest związane z dobrami doczesnymi.
Razu pewnego przybieżył do Wanna pewien bogaty mieszczanin – Michał Jura. Człowiek majętny, ale nieszczęśliwy i ubogi duchem. Chciał poznać szczęście, ale bez fałszywych uśmiechów pochlebców i klakierów. To mógł zawsze kupić za swoje złoto. On chciał szczęścia absolutnego, bezinteresownego.
Alchemik wyjął kulę i kazał w nią intensywnie patrzeć.
I ujrzał Jura to, czego pragnął. Oto w jednym z obrazów był to żebrak, któremu młoda kobieta podała kielich miodu. Szczęście zaś widać było w oczach darującej i obdarowanego. Była też matka trzymająca na rękach swoje dziecko, ukazał mu się malarz kończący swój obraz i był żniwiarz z kosą, stojący przy polu wypełnionym zbożem z pełnymi kłosami. Zrozumiał wtedy Jura, że szczęście to nie bogactwa, ale dzielenie się nim. To pewność dnia jutrzejszego, bezinteresowna miłość i pomoc potrzebującym.
Dlatego kiedy wrócił do domu, rozdał znaczną część swojego majątku potrzebującym, a sobie zachował tyle, ile wystarczało na godne i bezpieczne życie. Poczuł się szczęśliwym i osiągnął to, czego szukał.
Kościół i panorama miasta
Jak przystało na stare miasto, także i w Chebie nad miastem góruje bryła kościoła. Pierwszą konstrukcję zbudowano w stylu romańskim, a wzmianka o niej pochodzi z roku 1239. Problem w tym, że w 1270 Cheb spustoszył potężny pożar, który nie oszczędził także kościoła. Odbudowana w części świątynia, otrzymała już elementy stylu gotyckiego. Ale najpoważniejsza przebudowa to lata 1456-1470, wtedy to np. podwyższono nawy boczne kościoła. I kościół św. Mikołaja i św. Elżbiety w Chebie stał i służył lokalnym wiernym przez kolejne stulecia. W środku rzecz jasna przybywało ozdób i wyposażenia. Aż przyszedł rok 1809, w którym miał miejsce kolejny wielki pożar miasta.
Nie oszczędził także kościoła, bo spłonął ołtarz i wnętrze. Do tego spaleniu uległy także hełmy wież, cóż ich więźba dachowa wykonana była z drewna. Kilkadziesiąt lat zajęła kolejna odbudowa, a wszystko tylko po to, by 20 kwietnia 1945 roku znów konieczna była odbudowa, bo jeden z alianckich nalotów (Cheb był opanowany przez Niemców) zniszczył hełmy wież. Na kolejną odbudowę trzeba było czekać aż do roku 2008… ale kościoły są cierpliwe. Czekają przez stulecia, jak widać skutecznie.
Zatem co dziś jest w środku kościoła? Cóż, niewiele, bo większość spłonęła, a to co zostało to nieliczne freski, które można zobaczyć na filarach. Za to na pewno warto wejść na kościelną wieżę, by zobaczyć panoramę Chebu. Nie jest ona może zjawiskowa, ale zobaczyć na pewno warto. Tu wskazówka: wejście znajduje się na zewnątrz świątyni. Aby wejść trzeba opłacić bilet w automacie i przejść przez kołowrotek. Nie ma tu nikogo kto by pilnował biletów. Ale na szczęście wszyscy, których widziałem, karnie płacili.
Wspinaczka nie jest trudna, a na półpiętrach ustawiono krzesełka, by można było na nich odpocząć. Aby dotrzeć do dzwonnicy mamy do pokonania 133 stopnie, a potem jeszcze kolejne 37 by dotrzeć na platformę widokową.
Retromuzeum czasu słusznie minionego
Ostatnio bardzo modne stają się muzea, pokazujące historię nie tak odległą. Historię, którą wiele osób pamięta albo też ma kogo o nią zapytać. Chodzi bowiem o historię sprzed roku 1989 czyli sprzed upadku systemu socjalistycznego. Muzea prezentują czasy rzecz jasna słusznie minione, ale też pełne sprzeczności. Czasy młodości niektórych, dzieciństwa innych i walki o dobra materialne przez wszystkich. Czas gospodarki niedoborów, ale też ciekawego designu, bo kiedy czegoś brakowało, trzeba było sobie i tak poradzić.
W Retromuzeum zobaczymy świat Czechosłowacji. Są tu wystawy pokazujące tradycyjne kuchnie ze standardowym wyposażeniem. Można wejść do dużego pokoju i obejrzeć lecący na starym telewizorze stary film. Są tu też ówczesne przejawy nowoczesności czyli automatyczne pralki, zobaczymy odkurzacze, ale też radia i magnetofony szpulowe. Wisienką na przysłowiowym torcie są stare samochody jak np. skoda 100 MB. Jeśli z jakiś przyczyn darzycie socjalizm sentymentem, zaręczam, że będzie to dla was ciekawe miejsce.
Co jeszcze zobaczyć i restauracje w Chebie
A co jeszcze robić w Chebie? Jeśli lubicie ogrody, to w są np. przy kościele franciszkanów, chociaż odwłoka to one nie urywają. Ot, mały ogródek z trawnikiem 😉
Za to nad rzeką po przeciwnej stronie zamku jest skatepark, ale także ładna zieleń z widokiem na zamek.
Poza tym Cheb w starych granicach jest niesamowicie klimatyczny. Po wąskich uliczkach miasta spaceruje się z najwyższą przyjemnością. Tu czuć tego ducha historii i to, że miastu i jego materialnej tkance udało się przetrwać zawieruchy historii.
Jeśli zastanawiacie się, gdzie zatrzymać się na obiad czy tez inny posiłek w Chebie, to polecam Restaurace U Krále Jiřího czyli restaurację u króla Jerzego. Za rekomendację niech posłuży fakt, że pomimo tego, że to blisko rynku, to najwięcej było mieszkańców Chebu, a nie turystów. Ceny przystępne, jakość doskonała. I tylko żałuję, że nie mogłem spróbować piwa. Cóż, wycieczkę po atrakcjach Czech robiłem samochodem. Wszystko ma swoje wady i zalety 🙂
Za to kawy mogłem pić tyle, ile chciałem i tu przyznam, że poszedłem na łatwiznę i usiadłem na rynku, w jednej z kawiarni mieszczących się w Špalíčku. Miałem ochotę podziwiać przy okazji piękne otaczające mnie kamienice. Poczuć średniowiecze z kawą w ręku 🙂