Azja Pakistan

Trekking przez dolinę Haramosh. Czyste piękno gór w Pakistanie

Dolina Haramosh w Pakistanie nie jest najpopularniejszym trekkingiem, pewnie dlatego, że wymaga sporego wysiłku. Ale warto go wykonać, bo niewielu tu turystów i dzięki temu przyroda jest jeszcze niezadeptana. A jeśli na trekking wybierzecie się jesienią, wtedy kolory drzew wprawią Was w osłupienie. Jeśli mielibyście zobaczyć tylko jedno miejsce w Pakistanie, niech to będzie Haramosh Valley. 

Jeszcze dwa tygodnie przed wyjazdem do Pakistanu nie wiedziałem, że takie cudo natury jak Haramosh Valley czy też po polsku Dolina Haramosh w ogóle istnieje. Jeszcze w Polsce długo sprawdzałem mapy na Google i przestawiałem ludzika po różnych (nielicznych) punktach. Patrzyłem gdzie są jakie widoki i miałem rzecz jasna kilka żelaznych typów, które koniecznie chciałem obejrzeć. Wiedziałem, że na pewno muszę pojechać pod Nanga Parbat do Fairy Meadows, że Dolina Hunzy i Karimabad będą na mojej drodze. Miejsca, które w Pakistanie trzeba obejrzeć! 

Szlak trekkingowy wiedzie bardzo często drogą, którą chodzą zarówno lokalni mieszkańcy jak też ich zwierzęta. Dodatkowo ludzie doprowadzają kanałami wodę z wyższych partii gór do swoich wiosek
Szlak trekkingowy wiedzie bardzo często drogą, którą chodzą zarówno lokalni mieszkańcy jak też ich zwierzęta. Dodatkowo ludzie doprowadzają kanałami wodę z wyższych partii gór do swoich wiosek

Aż pewnego dnia na jakiejś grupie na Facebooku ktoś wrzucił zdjęcia z miejsca, o którym nie słyszałem! I to była Dolina Haramosh! Jak tam było pięknie, jak zielono, jak cudownie! W zasadzie od razu zweryfikowałem mój plan wyjazdu do Pakistanu tak, by udać się na trekking przez Haramosh Valley. Bo ta dolina jeszcze jest nieskażona większą turystyką, tu docierają co najwyżej lokalni turyści, a tych z umownego zachodu jest mniej niż 100 osób rocznie. Tego dowiedziałem się później. 

Dolina Haramosh
W tle za mną – Dolina Haramosh

Mało jest w sieci informacji o Pakistanie, mało konkretnych wskazówek, a o takich nieuczęszczanych perełkach nie ma niemal nic. Ale coś się dało znaleźć, zatem już wiedziałem, że najpierw trzeba dojechać do miejscowości Sassi. Tam skontaktowałem się z hotelem, z którego nazwy wynikało, że Dolina Haramosh nie jest im obca (a konkretnie jezioro na szczycie). Powiedzieli mi, że podstawią jeepa na początkowy odcinek, a potem mnie odbiorą. 
Dodatkowo na miejscu okazało się, że właściciel hotelu stwierdził, że będzie moim przewodnikiem. Mimo, że wcale o to nie prosiłem. 

Trekking w Haramosh Valley – magiczne kolory jesieni 

I wreszcie nadszedł poranek, kiedy po nocy spędzonej w hotelu w Sassi, wsiadłem do podstawionego jeepa i pomknąłem w góry. Dzięki godzinnej jeździe jeepem oszczędza się kilka godzin marszu, a wejście do końca Doliny Haramosh staje się możliwe w ciągu jednego dnia. Inna sprawa, że ten pierwszy odcinek, który pokonuje się jeepem, nie jest tak malowniczy, zatem śmiało można pokonać go samochodem. Oczywiście jeśli ma się stalowe nerwy, bo jak to przystało na Pakistan, górska droga jest wąska, a przepaść tuż za oknem ma 100 lub więcej metrów wysokości. Kierowca wysadza nas, czyli mojego przewodnika i mnie na końcu wsi Dasso i dalej trzeba iść o własnych siłach. Przygoda dopiero się zaczyna. 

Trasy wiodące nad jezioro, do doliny Haramosh są dwie, każda z nich inna. Jeśli za wioską Dasso skręcicie w prawo na coś co ledwo majaczy i wydaje się początkiem szlaku, pójdziecie trasą wiodącą wzdłuż brzegu doliny, na niemal sam koniec będziecie musieli przejść przez lodowiec. Ale w momencie, w którym pójdziecie główną drogą w lewo, wspinać się będziecie po piargach. 
Pójście w prawo wydaje się też lepsze pod względem widokowym. Dróżka wiedzie przez wioski i miejsca, gdzie liście jesienią zmieniają swój kolor. Jesień w Haramosh Valley wygląda zjawiskowo. Chociaż to i tak mało powiedziane. Sami zresztą widzicie zdjęcia. Ocena czy jest bajkowo, cudownie, czy tylko pięknie, należy do was. 

Dolina Haramosh w Pakistanie
Dolina Haramosh w Pakistanie

Nie wiem, jak opisać szlak przez Haramosh Valley, bo bez wątpienia był to najładniejszy trekking w moim życiu. Byłem już w Nepalu i szedłem dookoła Annapurny, byłem przy pierwszej bazie Annapurny, przeszedłem niemal całe polskie i słowackie tatry, byłem w Górach przeklętych w Albanii, podziwiałem Kaukaz… ale czegoś takiego jak ten trekking nie doświadczyłem nigdy w życiu. I nie wiem, jak to opisać. Bo jak opisać czyste piękno?

W górę przez Dolinę Haramosh 

Poszliśmy drogą na prawo, zatem finalnie będzie koniecznie przejście przez lodowiec, ale to za kilka godzin. Teraz szlak powoli zaczyna się piąć w górę, ale nie jest to wymagające podejście. Ścieżka jest pięknie przygotowana, bo też wiedzie wzdłuż kanału, którym płynie woda do położonych w dole wiosek. W tle majaczą ośnieżone góry, w których pobliże idę. Trasa lekka łatwa i przyjemna, zatem nic dziwnego, że idzie się szybko. Zresztą, nie jest jeszcze tak wysoko, by organizm to odczuwał. Dassu jest położona na 2400 metrów, punkt kulminacyjny jest wyżej, bo na 3300 i powyżej 3 tysięcy idzie się już wolniej.

Dolina Haramosh jesienią. O tej porze roku góry w Pakistanie zachwycają
Dolina Haramosh jesienią. O tej porze roku góry w Pakistanie zachwycają

Teraz po prostu cieszę oczy widokami, ale też uważam na szlak, bo w niektórych miejscach prowadzi krawędzią przepaści. Chwila nieuwagi to pewna śmierć, urwisko ma nawet kilkaset metrów wysokości. 
To na co trzeba też uważać, to stada kóz, które pasterze przepędzają z jednego miejsca w drugie w celu wypasu. Stada są spore i idą ławą przez całą ścieżkę. Ale na szczęście wystarczy pewnie iść przed siebie, by kozy się rozstępowały, a z pasterzami zawsze warto się przywitać tradycyjnym Salam Alejkum. 
Szlak po tej stronie doliny nie wiedzie bezpośrednio przez wioski, ale delikatnie ponad nimi, chociaż i tu obok szlaku znajdują się kamienne domki i konstrukcje pasterzy, które wciąż są używane. Dokładnie tak, jak to miało miejsce kilkaset lat temu.

Szlak w Dolinie Haramosh
Szlak w Dolinie Haramosh
Domy pasterzy w górach Pakistanu
Domy pasterzy w górach Pakistanu

Ale też trzeba powiedzieć, że na wysokości wiosek jest najpiękniej. Wszystko przez to, że przydomowe drzewa jesienią zaczynają barwny spektakl. I kiedy jestem tu na początku listopada, liście są już w kolorze żółtym i czerwonym, co na tle białych czap gór, wygląda zjawiskowo. 
Do tego miejsca szlak był dosyć łatwy. Trudniejszy odcinek zaczyna się dalej, za wioską Iskere. Tam zaczyna się właściwa Dolina Haramosh, a stromy szlak wiedzie szczytem urwiska. Z tego miejsca idealnie widać lodowiec schodzący z góry po przeciwnej stronie doliny. Tu też zaczyna się, a raczej kończy jęzor lodowca. Kilkaset metrów dalej, trzeba przez niego przejść.

Droga przez lodowiec 

I kiedy mapa maps.me wskazywała, że do końca trekkingu jest już bliżej niż dalej, że wystarczy tylko przejść przez jęzor lodowca…  No właśnie! Teraz stromym zejściem po osypującym się żwirku i piasku, musiałem zejść na dno doliny, której środkiem majestatycznie pełznie jęzor lodowca. 
Dopóki nie przyjechałem do Pakistanu, nigdy w życiu na własne oczy nie widziałem lodowca, a co dopiero miałbym przez niego iść. Ale jak trzeba to trzeba. Mój „przewodnik” pokicał sobie szybko jak górska kozica i znikł. Zostałem sam, a pod moimi stopami lodowiec. 

I teraz tak: jeśli uważacie, że lodowiec to po prostu lód, to jesteście w błędzie. Otóż lodowiec to taka masa wszystkiego. rzecz jasna lód gra tu główną rolę, ale jęzor lodowca po prostu niesie i pcha przed sobą wszystko, co spotka na swojej drodze. Wszystko oznacza naprawdę wszystko! Mogą to być drzewa, może to być lód, ale przede wszystkim są to kamienie. Duże, małe i te ogromne… I te setki tysięcy ton pełzną powoli doliną, pchane przez napierające z góry masy kolejnych kamieni i lodu. 

Lód pchany przez lodowiec. Jęzor lodowca trzeba przeciąć, idąc do Doliny Haramosh
Lód pchany przez lodowiec. Jęzor lodowca trzeba przeciąć, idąc do Doliny Haramosh

Te masy również żyją swoim życiem, bo kiedy lód się stopi, w jęzorze lodowca powstaje małe oczko wodne. To oczko wodne, może być też gdzieś pod kamieniami, po których trzeba przejść. Kamienie są luźne, niemal każdy z nich się rusza. Tu naprawdę nie ma miejsca na błąd, bo po pierwsze można wpaść w jakąś rozpadlinę z wodą, której początkowo nie widać, ale noga może też zwyczajnie wpaść w dziurę i jeśli jej nie złamiemy siłą upadku, to skręcimy. A tu o pomoc naprawdę bardzo, bardzo trudno. Dlatego idąc przez lodowiec w zasadzie wykorzystywałem wszystkie mięśnie. Rąk do trzymania równowagi i podpierania się, a nóg do skakania po kolejnych kamieniach.

Nie wiem, ile miałem do przejścia, chyba około 400 metrów. Ale była to jedna z najbardziej wyczerpujących tras w moim życiu. Po pierwsze dlatego, że nie wiedziałem, gdzie idę. Nie wiedziałem, gdzie po drugiej stronie jest wejście na zbocze, by dalej podążyć szlakiem. Zatem błądziłem pomiędzy polodowcowymi wzgórzami kamieni. I przyznam, że w pewnym momencie, po prostu siadłem na dupie i ze zmęczenia wydałem z siebie klasyczny okrzyk wściekłego i bezradnego Polaka: Kurwaaaaaaa. 
To zaklęcie magiczne i pomogło, bo jakieś 20 minut później udało mi się wydostać z tego lodowcowego labiryntu. Jak tylko wdrapałem się na skarpę po drugiej stronie lodowca, padłem na kamień i orzekłem, że przez 5 minut nie wstaję. Wierzcie mi, przejścia przez lodowiec nie życzę nawet wrogowi.

Rajską doliną w kierunku Kutwal Lake 

Jest jesień, zatem zieleń traw ustąpiła kolorowi brunatnemu. Ale wiosną i latem musi być to bajkowo, kiedy trawa jest soczyście zielona. Fakt ten wykorzystują hodowcy kóz i owiec. Mnóstwo tu drewnianych zagród dla zwierząt. I sporo pasterzy. Nawet teraz kiedy około godziny 16 szliśmy w górę, spotkaliśmy kilku z nich. Akurat leżeli na trawce i liczyli chmury. Ciekawe było to spotkanie, bo jak często spotykacie ludzi z bronią w górach? Ano tak, w celu ochrony stad, część pasterzy nosi broń. Są to jakieś stare spluwy, żadne „kałachy”, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że kiedy widzisz idącego w twoim kierunku człowieka z przewieszoną bronią, nabierasz do niego respektu. 
Chociaż zupełnie niepotrzebnie, bo naprawdę są oni mega przyjacielscy i ciekawi tego, co turystę zagnało w pobliże ich rodzinnego szałasu. 

Widok na górę Haramosh i lodowiec spływający Doliną Haramosh
Widok na górę Haramosh i lodowiec spływający Doliną Haramosh

Chętnie wróciłbym tu latem, kiedy trawa jest soczyście zielona i to tu jest „bajkowa łączka”, a nie pod Nanga Parbat. Kto wie, może kiedyś? Bo przecież nigdy nie mów nigdy. 
A jest tu szczególnie zjawiskowo, bo to już teren powyżej 3000 metrów nad poziomem morza. Drzewa nie są już tak okazałe lecz bardziej karłowate, dostosowane do wysokogórskich, trudnych warunków. Idąc przez szerokie łąki, co i rusz trzeba kluczyć, bo kolejne zagrody dla zwierząt, skutecznie utrudniają marsz. Niestety, w listopadzie nie ma tu już kóz i owiec. Nastał czas końca wypasu i zostały one przepędzone w niższe partie gór, tam gdzie śnieg nie będzie tak dotkliwy i gdzie łatwiej dostarczyć paszę. I faktycznie, idąc przez niższe partie szlaku minąłem stado owiec, a kozy były na porządku dziennym. 

I wreszcie dochodzę do hoteliku, gdzie mam spędzić noc. Przyznaję, że jestem padnięty jak koń po westernie. Wczoraj zszedłem ponad 20 kilometrów z Fairy Meadows, jedyne o czym marzę, to zaszyć się gdzieś w jakimś pokoiku z kozą. Nadmieniam, że „koza” to rodzaj piecyka, do którego wrzuca się drewno i ma się ciepło w pokoju. 
Niestety okazuje się, że mój „pokój” nie ma żadnego ogrzewania. Ale najlepsze przede mną, okazuje się, że mój pokój nie ma nawet szyb w oknach. Ma tylko jakąś siateczkę. Zatem: temperatura wewnątrz jest taka sama jak na zewnątrz. Na szczęście miałem swój śpiwór na który zarzuciłem zastaną kołdrę i koc. Dzięki temu noc była całkiem przyjemna. Aha, jakby ktoś się pytał, to się nie myłem :p Nie postradałem zmysłów, by myć się zimną wodą w pokoju o temperaturze 0 stopni.

Pokój w schronisku w Dolinie Haramosh - wszystko byłoby ok, gdyby jeszcze miał szyby w oknach
Pokój w schronisku w Dolinie Haramosh – wszystko byłoby ok, gdyby jeszcze miał szyby w oknach.

A rano? Rano trzeba się było szybko ubrać i wyruszyć w drogę powrotną. Najpierw była jednak herbata – tu trzeba było długo przekonywać gospodarzy hotelu, że poproszę herbatę BEZ mleka i bez cukru. Niestety w Pakistanie herbata z mlekiem i cukrem jest opcją domyślną. Obrzydliwe to, ale co kto lubi. 
Do tego były jeszcze placki smażone na głębokim tłuszczu i aż nim ociekające. Syte to i energetyczne, w sam raz na góry. Przymusu jedzenia jednak nie ma 😉 

Aha, jeśli pytacie o jezioro, to finalnie do niego nie doszedłem. Pewnie i żałuję, ale byłem tak zmęczony, że jak pomyślałem, że mam się dalej i wyżej wspinać, to odchodziły mnie wszelkie siły. Bywa i tak, zmęczenie materiału wzięło górę.

Powrót spod góry Haramosh 

A ranek był przepiękny. Co prawda podobno o 5 rano zeszła z góry potężna i głośna lawina, ale ja to po prostu przespałem. Zatem jedyne co pozostawało, to zejść do punktu wyjścia. Tym razem głośno zaprotestowałem przeciwko przejściu przez lodowiec. Nie chciałem jeszcze raz przeżywać tej mordęgi. Dlatego wybrałem trasę po drugiej stronie doliny. Sęk w tym, że może nie prowadziła ona przez lodowiec, ale zamiast tego trzeba było schodzić po dość stromych ścieżkach, które były jednym wielkim piargiem. Po takich ścieżkach chodzi się tragicznie i dawałem radę tylko dzięki kijkom, które zapewniały stabilność. Za to mój przewodnik mknął kilkaset metrów przede mną jak kozica górska.

Dolina Haramosh w Pakistanie
Dolina Haramosh w Pakistanie.
Dolina Haramosh na początku listopada, kiedy spadły już pierwsze śniegi
Dolina Haramosh na początku listopada, kiedy spadły już pierwsze śniegi

To co najbardziej zapamiętam z tej drogi, to oprócz jesiennych widoków gór, będzie to przejście przez wioskę Iskere. Wczoraj widziałem jej część z drugiej strony i z daleka wygląda malowniczo. Jednak chyba to dlatego, że bieda potrafi być malownicza, jakkolwiek brutalnie to brzmi. Jednak to co zobaczyłem z bliska, to było cofnięcie się w czasie o 200 lat. Domy były zbudowane z kamienia, tak jak budowało się tu od stuleci. Kamień jest dostępny, a do tego opiera się warunkom atmosferycznym. Jednocześnie pomieszczenia gospodarskie zbudowano tuż obok mieszkalnych. W obejściach biegają kury i kozy, nie ma tu anten telewizyjnych i nowoczesności. Czas stanął w miejscu dawno, dawno temu.

Kamienne domy zabudowania wciąż królują w Dolinie Haramosh
Kamienne domy zabudowania wciąż królują w Dolinie Haramosh.
Wioska na szlaku w Dolinie Haramosh
Wioska na szlaku w Dolinie Haramosh

A potem tylko starym mostem przez rwącą rzekę, kilka kilometrów wzdłuż urwiska i już byłem we wczorajszym punkcie wyjścia. Musieliśmy tylko poczekać na jeepa, którym tą samą górską drogą nad przepaścią wróciliśmy do Sassi. 
Przede mną było wyzwanie, by złapać jakiś pojazd do Gilgit. Udało się dorwać ciężarówkę z paliwem, ale tylko na połowę trasy. Potem znów łapałem stopa, a jeśli czegoś naprawdę nie lubię, to łapania samochodów na stopa. Nie lubię być w jakikolwiek sposób zależny i nie mieć wpływu. Ale… czasami nie ma wyjścia.

Haramosh Valley – informacje praktyczne 

  • Trekking do Haramosh Valley można zorganizować samemu
  • Trekking trwa jeden dzień w jedną stronę
  • Nie potrzebujecie przewodnika, chociaż w kilku miejscach się przyda. Jednak zamiast przewodnika, można zapytać lokalsów o drogę. Zawsze pomogą! 
  • Na górze, czyli przy końcówce szlaku znajduje się schronisko/hotel z kilkoma pokojami. Co więcej, jest on rozbudowywany o kolejne pomieszczenia i w roku 2025 będzie to większy obiekt.
  • Wynajęcie jeepa w jedną stronę kosztowało mnie 7000 rupii czyi circa 100zł. Wziąłem jeepa w dwie strony zatem było to 14000. 
  • Nocleg na górze i na dole po 3000 rupii, zatem w sumie 6000 
  • Cały trekking (2 dni) kosztował mnie 20000 rupii czyli około 300zł
  • Do tego należy doliczyć dojazd taksówką z Gilgit do Sassi (5500 rupii – 80zł). Droga powrotna: ciężarówka za darmo. Złapany samochód do Gilgit na pozostałą część drogi – 7 zł (500rupii). 
    W Pakistanie za podwózkę zazwyczaj się płaci, ale nie są to duże kwoty jak widzicie.

 

Oceń artykuł, jeśli Ci się podobał
[Ocen: 5 Średnia: 5]

Marzenia nigdy nie spełniają mi się same. To ja je spełniam! Dlatego jeśli tylko mogę, pakuję większy lub mniejszy plecak i jadę gdzieś w świat. Samolotem, autobusem, samochodem lecz najbardziej lubię pociągiem. Kiedyś często podróżowałem do Azji i na Bałkany. Dziś częściej spotkacie mnie w Polsce. Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o pędzących po tęczy jednorożcach. Dlatego opisywane miejsca nie zawsze są u mnie wyłącznie piękne i kolorowe. Dużo pracuję zawodowo, a blog to po prostu drogie hobby, które sprawia mi przyjemność.

1 Comment

  1. Leon Niesiecki Reply

    Świetny wpis. Cieszy mnie, że piszecie o mniej znanych miejscach jak Dolina Haramosh. Te kolory jesieni muszą być naprawdę niesamowite. Czy po drodze jest możliwość schronienia się na noc w jakiejś chacie góralskiej, czy trzeba zawsze planować biwak? Może przydałaby się aplikacja pokazująca takie ukryte szlaki, bo czasami ciężko wszystko znaleźć online. Przy okazji, dla zainteresowanych bajkami, warto odwiedzić https://bajunie.pl. Dzięki za inspiracje!”

Write A Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.