Góry Przeklęte jak was nie kochać! Jak nie powiedzieć inaczej niż „jesteście przepiękne, jesteście dzikie, jesteście fascynujące!” Bo co by nie mówić w Albańskich Alpach można zostawić serce mimo, że jak to wysokie góry są groźne i nieprzewidywalne. Można stracić serce, można i życie. Na przykład jak wtedy, kiedy nagle dopadła mnie w nich burza…
Jadąc Doliną Valbony
Niesamowicie zaczęło robić się już po południu, kiedy busik przywiózł mnie z przystani promu, którym płynąłem po jeziorze Koman. Dolina Valbony jest jednym z tych miejsc, które zobaczyłem i momentalnie poczułem, że jestem we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Po idealnie gładkim asfalcie, po idealnie pustej drodze busik wjechał w dolinę. Nad nami niebo zamykające perspektywę otaczającego nas wąwozu. Z jednej i drugiej strony piętrzyły się potężne góry. Szare, surowe czapy szczytów odcinały się od niebieskiego nieba. Z rzadka z naprzeciwka pojawiał się jakiś samochód osobowy.
Z każdym obrotem kół auta, miałem poczucie, że oddalałem się od cywilizacji, jaką znałem, od dalekiej i zadeptanej przez turystów Sarandy, ale także od betonowej Tirany. Nawet zasięg telefonii komórkowej coraz bardziej gasł. O tym, że to jednak nie dzicz przypominają rozwrzeszczani współpasażerowie busa i cichy warkot silnika. Jeszcze tylko zrzucić rzeczy w hotelu i można wyjść, by rozkoszować się oszałamiającymi widokami.
Spacer i atrakcje Doliny Valbony
Ten moment, kiedy wychodzę na biegnącą środkiem doliny, nową drogę i przez kilka minut nie mija mnie żaden samochód. Szczyty gór, wierzchołki drzew, cień albo słońce, w zależności, którą stronę szosy wybiorę. I śpiew ptaków, który w ciszy brzmi szczególnie donośnie. Postanowiłem, że podejdę dwa kilometry do miejsca nazywającego się Valbone Quender czyli centrum Valbony (miejscowości).
Spokojny marsz nagle zakłóca stojący na poboczu objaw cywilizacji czyli samochód. Po chwili dowiaduję się, co on tu robi. Okazuje się, że wysiadła z niego rodzina, która zapragnęła obejrzeć jedną z głównych atrakcji jaka jest w tej okolicy. Za mostkiem, po przejściu rwącego, górskiego potoku z krystalicznie czystą wodą, znajduje się budynek.
Licząca sobie ponoć prawie 200 lat konstrukcja zbudowana z kamienia wciąż dobrze się trzyma, pewnie z powodu remontów, ale idealnie pokazuje, jak kiedyś się budowało. Że kamienne budynki były najbardziej trwałe, ale pewnie też niesamowicie zimne w czasie mroźnych zim, a w Albańskich Alpach takie są dość często. Na szczęście opał rośnie tu tuż za rogiem, bo drzew tu pod dostatkiem. Dom na odludziu, schronienie dla pasterzy i wędrowców, jeśli tacy tu zaglądali.
Znikam stąd, rozwrzeszczane towarzystwo nie jest tym, na co mam ochotę. Ponownie powoli, smakując chwilę, idę w kierunku centrum wioski. Nagle zza zakrętu wyłania się mój cel. Długa, szeroka dolina, gdzie po lewej znajdują się rzadkie zabudowania, a po prawej potok, toczący swoje wody po jasnych i wyszorowanych przez tysiące lat kamieniach. Jest pięknie, chociaż krowy wydają się być przyzwyczajone do tych okoliczności przyrody i ze spokojem przechodzą przez drogę, żując niespiesznie skubaną z rowu i łąk trawę.
Moją uwagę zwraca inna rzecz, tablica informacyjna, na której władze parku narodowego powiesiły skarb. Oto przede mną, na drewnianej tablicy wisi mapa okolicznych szlaków górskich. Kreski łączą się w spójną całość, tworzą możliwość kilkudniowego chodzenia po górach bez powtarzania tych samych odcinków. Sercem jest szczyt Maja e-Rosit wznoszący się na 2522 metry nad poziom morza, które przecież jest tak daleko stąd. Wiem już, co będzie moim planem na jutro, nie wiem tylko, jaki szlak doprowadzi mnie do celu. O tym jednak zadecyduję później.
Teraz czas na zwiedzenie wioski. Kilka domów na krzyż, jakiś rozsypujący się budynek, spory hotel, prywatne kwatery i dwie czy trzy restauracje. I jeden sklep w baraku. Oto cała Valbona Quender. I nie zapominajmy o jeszcze jednej konstrukcji a raczej konstrukcjach. Bo przecież Albania bez bunkrów byłaby niepełna, przecież jeśli zapytasz kogoś, z czym mu się kojarzy Albania to powie, że albo z bunkrami, albo z mercedesami. Chociaż i jednych i drugich już coraz mniej.
Na szczęście tutaj bunkry mają się dobrze, bo przecież nie tak łatwo pozbyć się czystego, zbrojonego betonu. Nawet takiego jak ten tutaj, bo okazuje się, że bunkry budowano z prefabrykatów, które spajane były metalowymi klamrami. Obstawiam jednak, że znacznie osłabiało to konstrukcję. Tu, jeśli mamy chęć, możemy do bunkra wejść, spojrzeć na świat oczami operatorów karabinów. Bunkry stoją w strategicznych miejscach, osłaniając się wzajemnie na zakręcie drogi albo w lekkim oddaleniu, by można z nich kontrolować jak największy obszar.
Albania a raczej jej wódz Enver Hodża, który miał manię, że ktoś ten jego socjalistyczny raj napadnie, rozsiał po Albanii bunkry jak Matka Natura grzyby po lesie w szczycie sezonu. Tuż obok szarej masy zbrojonego betonu rosną jeżyny, dojrzałe, czerwone, słodkie lub kwaśne, jakie kto lubi. Można jeść do woli, nikt ich nie pilnuje, nikt się nimi nie interesuje.
A wieczorem poszedłem na spacer obok hotelu. Lokalny cmentarz ze świeżymi datami, obok którego wcale nie ma kościoła lub chociażby kapliczki. Strumyk płynący obok dawnego młyna, opływający zmurszałe, stare belki, na których wilgoć dopełnia dzieła zniszczenia. Powoli zapada zmierzch, za chwilę będzie ciemno, że oko wykol. Na dobranoc na jakiejś górce za zakrętem drogi łapię przyzwoity zasięg sieci komórkowej. Kontakt ze światem.
Jutro skoro świt ruszam na szlak, na trekking w Górach Przeklętych, a celem jest Maja Rosit.
3 komentarze
Piękne wspomnienia. Pozdrawiam
Burza w górach- tego się najbardziej bałam jadąc w tamte okolice 😉 szczęśliwie w Valbonie dopadły nas dwie, ale byliśmy w dolinie i bezpiecznie ukryci w namiocie. Wyobrażam sobie, co czułeś przeczekując burzę tuż pod szczytem. Tak wysoko burza wydaje się być sto razy straszniejsza niż na dnie doliny. Te burze wychodzą dosłownie znikąd! 🙂
Pingback: Albania z Jogą na Majówce – Rosela Ciko