Oaza Ezmeyghan. Zieleń, zieleń, morze zieleni. Soczystej, mocnej, niespalonej słońcem, takiej, która nigdy nie wiedziała, co to brak wody. W tle, a właściwie tuż obok, na gałęziach śpiewają ptaki, w trzcinach, siedzą jakieś pisklęta, które chyba niedawno się wykluły. A dookoła żar i morze piasku. Oaza na pustyni w Iranie.
Ezmeyghan- jadąc do oazy
Dotrzeć do Ezmeyghan nie jest prosto, to oaza życia pośrodku niczego. W okolicy nie ma zabytków, nie ma ruin, ciekawych miejsc. Widać, że w tej części Iranu nie rozwijała się cywilizacja. Jest większe miasteczko Tabas, kopalnie kruszyw oraz marmuru a poza tym tylko piach, piach i jeszcze raz piach. Pierwsze wyzwanie to dostać się do owego Tabas. Ale i to nie jest proste, bo jadąc z Bam, o 1 w nocy zostaję wysadzony na skrzyżowaniu, z którego do celu jest jeszcze około 90 kilometrów. Rozbijam swój namiot wśród innych koczujących i rano kontynuuję podróż autostopem. Nic innego tu nie jeździ. Jest prawie 10 kiedy docieram do Tabas. Teraz tylko negocjacje cenowe z taksówkarzem odnośnie kursu do bajecznego Ezmeyghan i można jechać.
Negocjowałem kurs w tę i z powrotem wraz z ponad godziną czekania na mnie, żebym mógł pochodzić i porobić zdjęcia. Taki był cel moich ustaleń. Niestety Irańczycy w grze w kalambury polegliby nawet wtedy, kiedy do pokazania mieliby tak proste rzeczy jak np. dom, jedzenie lub słońce. Nie idzie się z nimi dogadać, próbowałem niejednokrotnie, ale nie szło, nie idzie i iść nie będzie. Bo ja w Farsi ani słowa, oni w żadnym poza Farsi też ni słowa. A domyślać się nie chcą albo nie potrafią. Są mili ale to nie ułatwia. Jest ciężko. Po przyjeździe jednak dochodzimy jakoś do porozumienia. Ja coś dorzucam za czekanie, on obniża oczekiwania i już jest dobrze. Zresztą, nie będę się denerwował, kiedy w okolicy jest tak bajkowy widok!
Ezmeyghan- oaza jak z bajki
W Ezmeyghan spokojnie można by było kręcić ekranizacje opowieści Szeherezady Istnienie takiego miejsca, wręcz przeczy realiom, bo jak to, na pustyni kipiąca zieleń? A jednak! Cała osada, to schowana w wąwozie plątanina ścieżek i kanalików którymi ciurka woda, płytkich sadzawek, ciemnozielonych pól i przede wszystkim ogrodów. Ogrody są cudowne, niby za płotem, ale nad ścieżką zwieszają się owoce granatów, tuż obok rośnie drzewko pomarańczowe, płot opleciony jest przez dzikie wino, na brzegu sadzawki rośnie trzcina. A na tarasowych, sztucznie usypanych małych polach rośnie ryż. Ryż jest wydajny, daje plony kilka razy do roku.
Wioska mogłaby być oazą dla lokalnych a może i międzynarodowych bogaczy, ale na szczęście nie jest. Każdy może tu wejść, każdy usłyszy dobre słowo. Każdemu uścisną tu rękę i powitają uśmiechem. Bo też niewielu turystów przybywa do centralnego Iranu. Ja przypadkowo załapałem się na herbatę, robotnicy akurat remontowali dom, ale dlaczego nie zrobić sobie przerwy i nie pogadać z turystą, nie poczęstować herbatą i ciastkiem? I nie ważne, że nie znamy swoich języków a na migi też słabo idzie. Jest przyjemnie.
Spacerem po oazie
Zagłębiam się w głąb oazy, wchodzę w wąwóz i plątaninę ścieżek, w uszach na każdym kroku brzmi delikatny szum wody i śpiew ptaków. Słowa piosenki „nim w górze tam skowronek zacznie tryl” niemalże same cisną się na usta. Skaczę przez kałuże, wskakuję na kępy traw, które okazują się małym bagienkiem, stopy się zapadają, buty przemakają. Ale to nic, za chwilę wyschną, palące słońce, którego tu nie czuć, za chwilę zrobi swoje. Tuż obok mnie pole, którego soczysta zieleń kontrastuje ze spaloną słońcem skałą, która wznosi się nad doliną. Rozglądam się. Wszędzie rośliny: słoneczniki, coś z dyniowatych, zboża, ogórki, pomidory, granaty, pomarańcze. Tu pewnie wystarczy wetknąć w ziemię patyk i za chwilę zakwitnie i wyda owoce.
Docieram do końca, a może raczej do początku oazy Ezmeyghan. Przede mną widok niemalże biblijny, wydaje się, że przed chwilą był tu Mojżesz i swoją laską uderzył w skałę, która od teraz radośnie tryska wodą, obdarowując życiem rośliny i zwierzęta, dając wodę wprost ze skały. Woda wesoło ścieka do małego strumyka, który jakimś sposobem nie niknie w palącym słońcu, wręcz przeciwnie! Rośnie, przybiera, zachłannie pochłania wszystkie łachy spalonego piachu, zamieniając go w tchnący życiem, żyzny grunt.
Czas jednak nieubłaganie biegnie. Dolinę już widziałem, teraz pora obejrzeć, jak ten raj wygląda z góry. Próbuję znaleźć ścieżkę wiodącą na skałki, na skraj tego wąwozu. Nie jest łatwo, drogę wciąż zagradza mi woda. Woda i kamienne płotki, którymi przedzielone są przestrzenie działek. Udaje mi się dopiero po dłuższej chwili. Ale widok ponownie wart był tego krótkiego wysiłku. Górujące nad wszystkim rozłożyste palmy, drzewka obwieszone granatami, pomarańcze, trzciny, obłożone kamieniami tarasowe pola, które lepiej zachowują wodę.
Wszystko to wciśnięte w wąską ale długą dolinę. W wąwóz, na którego początku czeka życiodajne źródło. Wydaje się, że wystarczy wypowiedzieć zaklęcie, a ściana ze spływającą wodą otworzy się i z sezamu na wielbłądzie wyjedzie sam Ali-baba a za nim 40 rozbójników.
Kto wie, może w jukach będą mieli jakieś dobre piwo? Bo to jedyna rzecz której w tym raju brakuje 🙂
3 komentarze
Osmól, a namiot to możesz „ot tak” sobie postawić i Cię żaden reżim nie ściga? Toć to lepiej niż w FREE EU
komary go ścigają. i meshki tesh.
Piwa Ci brakuje? Niektórym to już się …. poprzewracało! Tu i tam.