Koh Rong ma w sobie coś z marzenia Europejczyków o rajskiej wyspie. Takiej z białym piaskiem, palmami obok wody i słońcem, przed którym ucieka się pod parasol, by pić drinka z palemką. I jeśli macie takie marzenie, to na Koh Rong da się je spełnić, może w deczko uboższej wersji niż na Karaibach, ale na wyspie są miejsca cudowne i prawie bezludne.
Koch Rong – jak tu pięknie!
Spis treści
Szybka łódka z Sihanoukville zwalnia tuż przy brzegu Koh Touch czyli największej i głównej miejscowości wyspy. Silnik przestaje przeraźliwie ryczeć, a łódka lub jak to tu nazywają speed boat powoli dobija do nabrzeża. Teraz tylko tradycyjny, azjatycki burdel przy wysiadaniu, odbiór plecaków z pokładu i można wyruszyć w kierunku wynajętego na trzy noce bungalowa. Z nieba leje się żar, z pleców pot, a plecak wydatnie daje znać, że człowiek składa się z wody. Przy tej temperaturze i wilgotności koszulka momentalnie staje się mokra, dlatego plujemy sobie w brodę, że nocleg wybraliśmy tak daleko.
Niby marsz jest brzegiem morza po idealnie żółtym a chwilami wręcz białym piasku, potem są ocienione ścieżki prowadzące między drzewami rosnącej tu dżungli, niby wszystko brzmi fantastycznie, a jednak jedyne o czym marzymy, to położyć plecaki i wziąć prysznic. Odpocząć po nocnej podróży sypialnym autobusem z Siem Reap, gdzie przez kilka dni oglądaliśmy kompleks świątyń Angkoru.
I teraz z perspektywy czasu powiem Wam, że fantastycznie mieszka się w domku położonym w środku lasu, dookoła którego pulsuje przyroda. Jakieś świerszcze drą się dzień i noc, a hałasują niemożebnie, tylko że to jakoś nie przeszkadza w zaśnięciu. Podobnie jak kumkanie gekonów. Dookoła zaś grasują małpy, zatem obsługa ostrzega, by nie zostawiać nic na werandzie, bo małpy przyjdą i wezmą. I kiedy człowiek opuści moskitierę, nie są mu straszne nawet grasujące po pokoju owady.
Można zamknąć oczy i poczuć się kompletnie zrelaksowanym, dalekim od problemów, z którymi człowiek boryka się w warszawskim korporacyjnym Mordorze na Domaniewskiej. Namiastka raju do spotkania w jednym z najbiedniejszych krajów świata – w Kambodży. Chociaż prawdą jest, że każdy kraj może być rajem, jeśli ma się pieniądze. W Kambodży nie trzeba mieć ich dużo, by czuć się komfortowo i o nic nie martwić podczas urlopu. Ale to temat na inną opowieść.
Plaże Koh Rong
Na wyspie jak to na wyspie jest sporo plaż 🙂 W zasadzie prawie cała wyspa jest jedną wielką plażą. Pytanie tylko którą wybrać. Większość z turystów wybiera rzecz jasna najbliższą, bo przecież wystarczy wyjść z domku czy z hostelu i po kilkudziesięciu lub nawet kilkunastu metrach jest się już w ciepłej jak zupa wodzie. Ale co to znaczy najbliższa plaża? Ponieważ większość turystów przypływa do Koh Touch i zatrzymuje się w tej właśnie miejscowości, to naturalną koleją rzeczy idą oni na plażę White Sand czyli Biały Piasek. I faktycznie piasek jest tu w takim właśnie kolorze. Ale też niestety znajdzie się tu też trochę śmieci – przeważnie nie w wodzie i nie na plaży ale tuż za nią.
Blisko jest też tak zwana Policyjna Plaża – na niej jednak nie byłem. Także niedaleko na północ od wioski jest Plaża 4k czyli czterokilometrowa, ale jak na mój gust ma ona mniej kilometrów. I są też plaże na północy Koh Rong np. Lonely Beach czyli Samotna Plaża. Zdecydowanie jest ona samotna, bo dostać się na nią można taksówką wodną, a to już są koszta. Ale za to mamy niemalże gwarancję, że nie będziemy mieli wielu współtowarzyszy i współtowarzyszek na takiej plaży o ile kogokolwiek…
Long Beach na Koh Rong. Plaża podobno ma cztery kilometry i całkiem prawdopodobne, że tak właśnie jest. Jak widzicie końca nie widać 🙂
Ale jak już napisałem, turystów na Koh Rong nie jest tak wielu, zatem i tak plaże nie przypominają tych znanych znad np. Bałtyku czy nawet z odwiedzonego przeze mnie w tym roku Ksamilu w Albanii. Tu plaże są po prostu kameralnie puste. Jednak jeśli chcemy większej prywatności, to zapraszam na Długą Plażę (Long Beach), na którą można dotrzeć piechotą. Jest jednak małe ale. Ok, duuuuże ALE! Żeby dojść na Long Beach, będziecie musieli przejść przez wyspę, nie dookoła, tylko przeciąć ją!
My wybraliśmy się z głupia frant. Wiecie, ot tak postanowiliśmy, że idziemy na Długą Plażę. Chcieliśmy zarówno zobaczyć, jak wygląda, jak też przekonać się, czy faktycznie nikt na nią nie zagląda. Na drogę wzięliśmy wodę i tradycyjnego ananasowego szejka, których piliśmy tu jakieś kolosalne ilości. Dwóch gości w plażowych strojach i w sandałach z kubeczkami w dłoniach wyruszyło w górę, nad wioskę. I to co wam powiem, to że ten szlak nie jest jakąś popierdółką tylko porządnym górskim szlakiem. Jednym z trudniejszych na jakich byłem. Nie to, że jest karkołomny, ale są tu spore różnice wysokości, strome skały, na które trzeba się wspiąć i z których później trzeba zejść. Droga przez dżunglę wygląda tak, jak na filmie.
Nie ma asekuracyjnych lin, bo te które ktoś, kiedyś umieścił, uroczo zgniły w tym wilgotnym klimacie. Jesteście zdani na swoją zwinność i na ręce. Najpierw jest strome podejście, potem zarośnięta ale dość dobrze widoczna ścieżka przez dżunglę, a następnie bardzo ostre zejście. Trasa oznaczona jest jako na około godzinę, ale da się ją przejść w około 40 minut. I po tym czasie będziecie ociekali potem i będzie z Was ciekło na tyle, że momentalnie wskoczycie do wody na plaży. Ale moim zdaniem wysiłek jest wart czekającej nagrody.
Long Beach na Koh Rong swoim wyglądem i białym piaskiem skutecznie wynagrodzi Wam trud przedzierania się przez dżunglę. Ok, może po samym zejściu ze szlaku nie jest rajsko, bo trwały tu prace przy konstrukcji betonowego molo oraz robili jakieś przygotowania pod budowę budynków, ale już kilkaset metrów dalej jest raj i spokój. Dość powiedzieć, że przez cztery godziny, podczas których odpoczywaliśmy na plaży, pływaliśmy, opalaliśmy się i spacerowaliśmy, widzieliśmy może 10 osób oprócz nas, które też przyszły szlakiem przez dżunglę.
A wierzcie mi, że na tej stronie Koh Rong jest sielsko i rajsko. Biel piasku to jedno, błękit nieba i ciepła jak zupa woda… Wzięliśmy ze sobą maski do snoorkowania, zatem obejrzeliśmy też dno morza. Równie białe jak plaża. A na dole ganiają się kraby, są jakieś dziwne kopce usypane przez nie wiem, jakie stworzenia. Pływają nieliczne rybki i jeszcze jakieś żyjące galaretki w formie dzbanów unoszące się wraz z prądem. Morskie życie nie jest tu może jakieś spektakularne, ale na kilka godzin odpoczynku w zupełności wystarczy.
Potem zaś trzeba było wracać, ale już nie przez dżunglę po śladach lecz leniwie, bo wodną taksówką, która odpływa z przystani o 12, 15 i 18stej. Za pięć dolarów można było sobie oszczędzić wysiłku wspinaczki. Można tu też przypłynąć w drugą stronę, wystarczy na najbardziej na południe wysuniętym molo zapytać, o której odpływają łódki.
Kąpiel ze świecącym planktonem
Jeśli lubicie rzeczy nietypowe, to wskoczenie do wody, w której jest coś, czego nie widać, a co pokaże się później, jest właśnie dla Was. Ok, przyznaję, że spodziewałem się, że będzie to bardziej spektakularne, że wyjdziemy na plażę w nocy, a woda będzie rozświetlona błękitnym kolorem. Tak niestety nie jest, ale można temu problemowi zaradzić. W wielu miejscach na wyspie możecie kupić wycieczkę łódką (5 dolarów), by zobaczyć świecący plankton z dala od brzegu i w idealnej ciemności. Wszystkie stateczki odpływają o godzinie 19stej i płyną gdzieś w głąb morza.
Tam każdy kto chce, dostaje maskę do nurkowania i można wskakiwać do wody. Okazuje się, że plankton świeci, kiedy się go dotyka, dlatego każde poruszenie rąk czy nóg powoduje, że dookoła ciała pojawia się niebieskawa poświata. Można też z łódki wsadzić rękę do wody i zmącić gwałtownie tafle wody, by w rozpryskiwanych kroplach zaskrzyła się niebieska poświata, snop niebieskich iskierek. Wygląda to zjawiskowo.
Snorkeling na Koh Rong
Położyć się na wodzie twarzą do wody, oddychać przez rurkę i po prostu oglądać kolorowe rybki przepływające pode mną… takie miałem plany na pobyt na Koh Rong. W zasadzie to był główny powód naszego przyjazdu na tę wyspę w Kambodży. Pamiętałem, jak kilka lat temu wspaniale było snorkować podczas pobytu na tajskiej wyspie Koh Chang, tym razem chciałem to powtórzyć. Dlatego sprzęt czyli rurkę i maskę kupiłem już w Polsce. Co poradzę, że nie lubię lizać ustnika, który wcześniej trzymał w ustach ktoś obcy. Dlatego postanowiłem, że będę miał swoje rzeczy.
Pozostawało jednak pytanie: gdzie wejść do wody, by trafić na rafę z kolorowymi rybkami i ukwiałami. Tu z pomocą przyszła obsługa naszego hoteliku, wystarczyło się zapytać, a oni wskazali, gdzie można pójść. I faktycznie kilkaset metrów od naszego zamieszkania były w wodzie kamienie, na których i obok których rozwinęła się rafa. Może nie było to coś na miarę tego, co znamy z filmów przyrodniczych, ale też nie byłem w Australii 🙂
Mnie to, co dostałem w zupełności wystarczało, by móc się wpatrywać w wodę. Można też wypożyczyć kajak i powiosłować w kierunku nieodległej wysepki, obok której podobno są kolejne fajne miejsca do snorkowania. Nam się nie chciało, a i czasu też jakoś zabrakło, bo pewnie gdybyśmy mieli jeszcze jeden dzień, to udalibyśmy się tam w celu sprawdzenia plotek 🙂
Wyobraźcie sobie, że leżycie na wodzie, a pod Wami przepływają rybki, które do tej pory kojarzyliście z akwarium. Pomarańczowe, niebieskie, żółte, czarne, białe, paskowane, feeria barw! A cała ta menażeria ugania się pomiędzy ukwiałami i skałami. I tu muszę powiedzieć, że ukwiały też były wspaniałe… falujące wraz z pływami zielone i niebieskie powierzchnie filtrujące wodę tysiącami wypustek. Do tego jeśli wypłynęło się bardziej w głąb, czyli kilkadziesiąt metrów od brzegu na białym piasku zasiadły czarne jeżowce. Zaś między wszystkimi ganiały się zwykłe i pospolite ryby, płynące w małych ławicach w sobie tylko znanych celach. Chwilo trwaj! Byłaś tak piękna!
I tylko uważać trzeba było na fale, bo niestety pierwszego dnia woda była mniej przejrzysta z powodu fal. A dlaczego uważać? Bo rafa potrafi być ostra jak nóż i jeśli rzuci nas na skałę, potrafi z łatwością przeciąć skórę. Raz mnie rzuciło… cóż, nie popełniłem drugi raz tego samego błędu i nie podpływałem za blisko. Człowiek uczy się na błędach.
Jedyne co mnie wkurzyło to fakt, że niestety także i tu zaplątały się jakieś sieci, w które wpadały te rajskie rybki. Cóż, uwolniłem kilka, a kilku nie zdołałem. Niestety lokalni nie dbają o to, by zachować istniejące atrakcje w dobrej kondycji, tak samo jak nie dbają o czystość. Ale to temat na inny wpis…
Leniwe życie na Koh Rong?
A poza tym życie tak nocne, jak i dzienne na Koh Rong skupia się na bardzo małej przestrzeni oraz w kilku punktach. Chociaż sformułowanie „życie nocne” jest tu deczko na wyrost. Bo w zasadzie na wysepce niewiele się dzieje. W knajpach siedzą turyści i nie ma tu jakiś spektakularnych imprez, a przynajmniej nie widziałem takich w połowie listopada. Może wraz z nadejściem grudnia i szczytu sezonu, będzie się działo więcej.
W każdym razie życie toczy się obok trzech wychodzących w zatokę nabrzeży, bo tu są knajpki i tu są restauracje. Ba! są nawet takie, które stoliki rozłożyły wprost na plaży, zatem siedząc wygodnie w plecionym koszyku, możemy patrzeć w morze i pić piwo lub drinka. A jeśli jesteśmy głodni, to rzecz jasna dostaniemy tu też posiłek. I co mnie zaskoczyło to, że ceny na wyspie były niższe niż na stałym lądzie. Zaskakujące, ale prawdziwe. Nie to, żebym na to narzekał! 🙂
I jest też bar, w którym napijecie się czegoś lepszego niż sprzedawany tu wszędzie masowy browar w rodzaju klanga, angkora i cambodii. Oto jest pub, który sprzedaje coś na kształt piw craftowego. Rzecz jasna w żadnym europejskim craftowym pubie to piwo by się nie obroniło, ale tu smakowało jak czysty nektar. Jak woda na pustyni po całym dniu marszu bez kropli wilgoci. Szukajcie zatem pubu Dragon Den – jest w bocznej uliczce odchodzącej od nadmorskiej „promenady”.
Ale żeby nie było tylko tak słodko, to ta wyspa na południu Kambodży ma też jeden wielki minus, który niestety jest powszechny w krajach rozwijających się. Niestety lokalni mieszkańcy kompletnie nie dbają o środowisko i o ile cudzoziemcy starają się znaleźć zawsze kosz na śmieci, to miejscowi kosz znajdują tam gdzie stoją i kończą coś jeść. Po prostu rzucają na ziemię i tyle, deszcz albo morze kiedyś zabierają śmiecie gdzieś z dala od oczu.
Koh Rong – informacje praktyczne
Nocleg na Koh Rong
Większość hotelików i hosteli mieści się w Koh Touch czyli głównej wiosce wyspy. Ale ważne, żebyście wiedzieli, że to długa wyspa, zatem uważnie sprawdzajcie, gdzie zarezerwowaliście nocleg.
Jeśli będzie to odległa część wyspy, to płynąc na wyspę z Sihanoukville szukajcie takiego przewoźnika, który pływa w to miejsce. Pytajcie w porcie, bo jest wielu przewoźników. Co warto wiedzieć, to że wzdłuż plaży w Koh Touch ciągną się bungalowy i gorąco polecam zatrzymanie się w którymś z nich. Rezerwacji możecie dokonać tu.
Widok z tarasu na morze i szum fal w nocy są magiczne. Możecie też wynająć domki mieszczące się na wysokich drzewach. Także takie, z których widać morze! Moim zdaniem warto. My spaliśmy w bungalowie w resorcie o nazwie Star Fish, ale to półtora kilometra od głównej wioski, zatem ten odcinek trzeba przejść i jeśli macie np. walizkę na kółkach, to będziecie musieli ją nieść, bo nie ma tu czegoś takiego jak chodnik. Ewentualnie zapłacicie za transport jej na jakimś motorku. Ale ośrodków noclegowych na Koh Rong jest sporo i nie będziecie mieli problemu ze znalezieniem czegoś.
Promy na Koh Rong
Na wyspę pływa kilku przewoźników, którzy podstawiają na nabrzeże łódki, które rozwijają spore prędkości i dopływają do Koh Rong w około 45-50 minut. Cena za bilet to 22 dolary w dwie strony. Bilet powrotny jest biletem otwartym i należy go potwierdzić dzień wcześniej. Oczywiście po to, by mieć pewność, że będziecie mieli miejsce na tym promie, o który Wam chodzi. Jest też łódka wioząca na wyspę zaopatrzenie i ona kosztuje 5 dolarów w jedną stronę. Niestety nie wiem, o której odpływa. Kiedy my byliśmy w Sihanoukville łódź stała na nabrzeżu ale nic nie zapowiadało, że ma odpłynąć. Skorzystaliśmy zatem z normalnego promu za wyższą cenę, bo zależało nam na czasie.
UWAGA: W Kambodży płaci się dolarami, a w lokalnej walucie można co najwyżej dostać resztę.
1 Comment
Ohh, wygląda cudnie! Ostatnio nie udało mi się tam dotrzeć, ale mam Koh Rong w planach na następną wizytę w Kambodży 🙂 Super zdjęcia. Pozdrawiam 🙂