Kopalnia Soli w Wieliczce była na mojej liście atrakcji do odwiedzenia już od kilku lat, zatem w momencie, w którym dostałem zaproszenie do zwiedzania tej wspaniałej, znajdującej się na liście UNESCO atrakcji, mogłem powiedzieć tylko i wyłącznie… TAK! Ostatnim razem byłem w Weliczce na jakiejś szkolnej wycieczce i było to tak dawno temu, że dzieci dzisiaj powiedziałyby, że ludzie tyle nie żyją 😉
Z góry uprzedzę, że zwiedzając Wieliczkę nie przeszedłem nawet znikomej części zbudowanych tu przez stulecia chodników, ale nawet to co zobaczyłem, przyprawia o zawrót głowy. Skala kopalni jest niesamowita, bo od średniowiecza zbudowano tu aż 245 kilometrów korytarzy. Zatem w zależności od tego czy wybierzecie trasę turystyczną czy trasę górniczą, zobaczycie inne części kopalni soli. I nie powiem wam, która trasa moim zdaniem jest lepsza, bo każda z nich jest niepowtarzalna i zapewnia inne atrakcje i widoki. Aha i te podziemne korytarze nie są dla Asteriksa i Obeliksa, ani dla żadnego innego Galla, bo dopiero tutaj można mieć wrażenie, że „niebo zawali nam się na głowy” 😀 A zatem po kolei…
Trasa górnicza czyli spacer w ciemności rozświetlanej lampkami
Spis treści
Szybka i nowoczesna winda, zwozi nas na pierwszy poziom kopalni czyli 57 metrów pod ziemię. Kompletnie nie czujemy jeszcze, co za chwilę będzie, bo co prawda szyb Regis, którym zjechaliśmy jest najstarszym w wielickim kompleksie, to winda jest na wskroś nowoczesna. Drzwi się otwierają i następuje krótkie wprowadzenie do zwiedzania kopalni. Przydzielony nam przewodnik zwany też oficjalnie przodowym tłumaczy, że tu na dole, gdzie jesteśmy obowiązuje prawo górnicze, że nie używamy ognia, nie palimy i w razie czego mamy przy sobie aparaty ucieczkowe, dzięki którym będziemy mogli oddychać. W razie czego rzecz jasna. Aha i że na trasie będzie ciemno i to po to nam będą rozdane u góry latarki czołówki. No i że powinniśmy być pokorni i głowę nosić nisko, bo korytarze często są niskie. Faktycznie kask często ochronił moją głowę przed guzem.
Lubiłem to niesamowite uczucie, kiedy idąc w grupie jako ostatni, wiesz, że za tobą jest idealna, niemalże namacalna ciemność. Przed sobą widzisz tylko przecinające się snopy światła lampy swojej i reszty grupy. W wąskich korytarzach dzięki temu jest jasno, ale wystarczy wejść do większej komory, by momentalnie poczuć oplatającą nas ciemność. Po ścianach tańczą promienie lamp, wydobywając z mroku kształty skał oraz drewnianych szalunków, zabezpieczających ściany. Ale i tak gdzie by nie spojrzeć, w oczy rzuca się biel i jasna szarość. Biel soli, w której królestwo właśnie weszliśmy. Sól jest cierpliwa, przez lata, przez dziesięciolecia osiada na wszystkim, budując swoje fantazyjne, kryształowe wzory, także tak delikatne jak tak zwane włosy świętej Kingi, czyli misterne włókniste struktury do złudzenia przypominające białe włosy.
Lubiłem iść jako ostatni, to chyba najklimatyczniejsza pozycja podczas wycieczki trasą górniczą w Wieliczce. Głosy przede mną, a za mną głucha cisza. Światło przede mną i czerń za mną. Wystarczyło jednak obrócić się na moment w jakimś korytarzu, by sprawdzić, jak nikłym źródłem światła operuję i jak nierówna jest walka mojej latarki z ciemnością. Pełgający świetlisty punkt mógł się co najwyżej przemieszczać po ścianach, nie rozświetlając całości, a już na pewno nie tak, by można było swobodnie robić przyzwoite zdjęcia. Wybaczcie 🙂
Pod tym względem warto cofnąć się w czasie i uświadomić sobie to, że dziś mam przy sobie elektryczne źródło światła, dawniej górnicy szli w ciemność z łuczywami lub skromnymi łojowymi kagankami, które dawały o wiele słabsze światło. Bywało, że taka pochodnia lub kaganek gasł, a górnik w kompletnych ciemnościach musiał wrócić do szybu, by wydostać się na powierzchnię kopalni. I z tego co opowiadał nam nasz znakomity przewodnik, wydostawali się, bo kopalnie znali jak przysłowiową włąsną kieszeń.
Wieliczka – Atrakcje trasy górniczej
Ale trasa górnicza to nie tylko marsz przez korytarze i komory, z których wieki temu wybrano już sól. Ta trasa jest interaktywna i ma służyć zapoznaniu turystów z życiem i pracą w kopalni soli. Dawniej wszystkie ściany obłożone były drewnem, które w ogromnych ilościach spuszczano na dół i dopiero tu poddawano je ostatecznej obróbce. Zatem dziś nieświadomy swego położenia turysta dostanie do ręki piłę ręczną zwaną czasami „twoja-moja” i wraz z kolegą lub koleżanką, będą musieli przeciąć drewniany bal. Jak jesteście ze wsi pewnie i to was zaskoczy, bo wszak teraz operuje się głównie pilarkami spalinowymi. Tak sobie myślę, że na taką rozrywkę warto by było do kopalni przywieźć ministra Szyszkę. On jest znanym specjalistą i miłośnikiem rżnięcia drzew.
W innym miejscu natrafiamy na rozrzucone drewniane kaszty (belki podpierające strop w kopalni). Cóż, jak widać jakiś złośliwy albo pijany krasnal narozrabiał, a my musimy to uporządkować, czyli zbudować z tego podporę stropu chodnika. Takie trójwymiarowe, baaardzo duże i ciężkie puzzle :). Ok, ale skoro jesteśmy już w kopalni i mamy ogromne bryły soli, których nie podobna tak wywieźć, to trzeba je rozdrobnić. Zatem co? W dłoń bierzemy wielką lagę i rozbijamy bryły soli. A jak już porozbijamy, to przecież nie po to tu jesteśmy, by potem tego urobku nie załadować do czekających tu wagoników! Łopata w dłoń i do roboty.
Mówiłem, że wszystko to przy świetle czołowych lampek? To mówię ponownie! A ponieważ jesteśmy w kopalni, to trzeba rzecz jasna zmierzyć poziom metanu, wszak to na tyle niebezpieczny gaz, że trzeba go kontrolować. Zatem już nie jakąś starą metodą, lecz na wskroś nowoczesnym urządzeniem sprawdzamy, czy poziom metanu nie jest na niebezpiecznym poziomie i wynik zapisujemy na tablicy.
Ale że nie samą pracą człowiek żyje i by żyć, trzeba coś jeść, znajduje się także coś do jedzenia. Trzeba tylko wziąć menażkę i powędrować do kotła, z którego dla chętnych znajdzie się porcja albo i dwie bigosu z chlebem. Jak ktoś lubi, proszę bardzo! Mnie tam najbardziej smakował ekhem… kompot! śliwkowy, który pojawił się po posiłku 🙂 Bez jedzenia można wszak dłużej wytrzymać niż bez picia 😉
W międzyczasie w kolejnych mijanych komorach przewodnik opowiada nam o górniczych tradycjach, o życiu i pracy w kopalni, o tym, jak było tu na przestrzeni wieków. I rzecz jasna także o samej kopalni soli w Wieliczce. Dowiadujemy się zatem, że obecnie kopalnia ma 9 poziomów, ale ostatni jest już zalany wodą. Bez obawy, to że stoi tam woda nie zagraża kopalni, bo jest to roztwór tak nasycony, że nic w nim się już nie rozpuszcza. Aha no i w całym kompleksie znajduje się 2391 komór, a turyści odwiedzają zaledwie 2% kopalni.
Dowiedzieliśmy się też, że w średniowieczu sól była na wagę złota. I to dosłownie! Sól była tak potrzebnym towarem, że ceną konkurowała ze wspomnianym kruszcem. Sól stanowiła również około 1/3 przychodów królewskiego skarbca. Na białym złocie, jak je zwano, powstawały fortuny, bo kopalnię można było wydzierżawić na jakiś czas, płacąc za to kwoty do królewskiego skarbca. Za te pieniądze budowano już na ziemi kamienice, kupowano wsie i miasta. To między innymi na fortunach z wielickiej kopalni budowano krakowskie kamienice. Ale też nie zawsze była to uczciwa transakcja.
Byli magnaci, którzy by zbić jeszcze większy majątek, przestawali płacić górnikom. Dlatego też do akcji musiał wkroczyć król. Ponieważ górnicy wzięli sprawy we własne ręce, czyli zaczęli sól potajemnie z kopalni wynosić, bo przecież jakoś przeżyć musieli, król wydał prawo, że górnik codziennie może wynieść z kopalni garść soli. Jak się łatwo domyślić, przy tych cenach soli, był to całkiem dobry dochód, zatem… miejscowe panny za najatrakcyjniejszych uznawały tych facetów, którzy mieli ogromne dłonie 🙂 Cwane, nie?
Nie zawsze opowieści i legendy snute przez przewodnika były optymistyczne, chociaż zawsze wciągały. Usłyszeliśmy np. opowieść o tym, że co prawda były w kopalni pożary, które strawiły wiele drewna, trwały baaardzo długo, to jednak najbliżej kresu kopalni soli w Wieliczce było w roku 1992. Wtedy to nagle w szybie Mina pojawiła się woda, która zaczęła wtłaczać się w korytarze i komory z siłą 20 000 litrów na minutę. Potęga i żywioł natury, który wydawał się nie do powstrzymania. Woda zaczynała wypłukiwać sól, naruszać stabilność położonego nad nią gruntu. Przez to, na powierzchni zaczął się zapadać grunt, zawaleniu groził klasztor franciszkanów, a w domach pękały mury. Ziemia zaczęła się przemieszczać…
Walkę z żywiołem wygrano dopiero po sześciu miesiącach, ogromnym kosztem finansowym. Ale przecież zabytki tej klasy co kopalnia soli w Wieliczce są bezcenne, dlatego też poniesiono każdy trud i wielkie koszty. Tym sposobem ten polski zabytek z listy UNESCO ocalał.
A potem weszliśmy do jednej z komór, w której znajduje się kaplica, usiedliśmy na ustawionych tu drewnianych ławach i… zgasiliśmy światła lamp. Idealna ciemność jest fascynująca. Podobno można w niej usłyszeć duchy kopalni. I faktycznie w ciemności i absolutnej ciszy można wiele usłyszeć, bo górotwór pracuje, zatem całkiem możliwe, że któregoś razu, kiedy wy tam będziecie górotwór znów będzie bardziej aktywny i naciśnie na drewniane kaszty, a drewno zaśpiewa łamiącym się głosem.
A na koniec było pasowanie na górnika, na co mam rzecz jasna certyfikat! Tylko przygotujcie się, że podczas pasowania warto być gruboskórnym 😉 Dlaczego? A o tym, to przekonajcie się już sami 😀
Nocleg pod ziemią w kopalni
Ok, może dla Was nie jest to nic szczególnego, ale dla mnie nocleg w miejscu, w którym nie da rady otworzyć okna i wpuścić trochę światła czy przysłowiowego świeżego powietrza, jest czymś baaaardzo nietypowym i wartym uwagi. Słowem na nocleg znów zjechaliśmy pod ziemię.
W dawnej stajni powstał nietypowy hotel a zarazem uzdrowisko. Bo trzeba wam wiedzieć, że z racji soli, która przy okazji zabija wszelkie zło, panuje tu specyficzny mikroklimat. Warunki są idealne dla astmatyków i osób z chorobami płuc.
A jak wygląda sam nocleg pod ziemią w Wieliczce? Dawna stajnia zyskała nowych lokatorów i po tym jak w 2012 roku na powierzchnię wyjechał ostatni pracujący pod ziemią koń czyli klacz Baśka, sporą komorę można było przerobić pod turystów i kuracjuszy. Wygląd pomieszczenia nawiązuje do stajni, bo nie ma tu co liczyć na prywatny pokój. Przestrzeń podzielona jest na boksy, w których mieszczą się dwa łóżka. O godzinie 22 gasną światła i ponownie zapalają się o godzinie 7 rano, rzecz jasna przy każdym łóżku jest prywatna lampka, zatem jeśli macie chęć poczytać, to droga wolna :). Chociaż po tym, jak ze znajomymi skończyliśmy rozmawiać w nieodległej sali konferencyjnej, ja wolałem się zakopać pod kołdrą. Temperatura 15 stopni jest fajna do snu, ale nie sprzyja wystawianiu ręki czy nogi na zewnątrz.
Rano czekała na nas kolejna atrakcja. Tym razem śniadanie pod ziemią. Nie powiem, także i to jest klimatyczne i na pewno warto tego doświadczyć.
Trasa turystyczna w „Kopalni soli Wieliczka”
Trasa turystyczna, to chyba najpopularniejszy szlak i pokonuje go zdecydowana większość zwiedzających ten podziemny zabytek. A powiedzmy sobie szczerze, że zwiedzając będziecie w doborowym towarzystwie, bo corocznie pod ziemię zjeżdża ponad milion osób! Ja też będę w tej grupie za 2017 rok 🙂
Zapewne jeśli oglądaliście jakieś zdjęcia z Wieliczki, to pochodziły one właśnie z tej najbardziej popularnej turystycznie trasy. Tu się po prostu chodzi po korytarzach, które z górniczego zwane są podłużniami i poprzeczniami. Tu jest jasno i nie trzeba używać górniczych latarek, nie trzeba nosić kasku, ani specjalnego ochronnego kombinezonu. Ot po prostu przepięknej urody trasa do zwiedzania. A dla zainteresowanych informacja, że w wielu miejscach jest tu zasięg telefonii komórkowej, zatem śmiało będziecie mogli pochwalić się znajomym, gdzie jesteście i jak tu pięknie.
Zaczyna się z „wysokiego C”, czyli na początek trzeba zejść po prawie 400 schodach. Niepełnosprawni rzecz jasna będą zwiezieni windą, ale tylko oni, bo kto ma zdrowe nogi, musi się tu wykazać. Tym samym schodząc powoli po krętych schodach, których faktycznie końca nie widać, zagłębiamy się w historię Żup Krakowskich i kopalni soli w Wieliczce. Pierwsze spotkanie z historią będziemy mieli już na samym początku wchodząc do kaplicy św. Antoniego. To stary obiekt – powstała w latach 1690-1710, który najlepiej opowie nam o upływającym czasie. Wystarczy spojrzeć na rzeźby, których kształty nie są już tak samo ostre jak świeżo po wyrzeźbieniu. Wilgoć robi swoje. A przed nami jeszcze 2,5 kilometra chodników, których przemierzenie zajmie nam około trzech godzin.
Pierwsi turyści do kopalni w Wieliczce zaczęli przyjeżdżać już w średniowieczu, nie byli to rzecz jasna masowi turyści jak dziś, ale pojawiali się, co ciekawe pod ziemię zjechał ponoć sam cesarz Austrii Franciszek Karol, który by przekonać się o tym, jak ciężka jest praca górnika, zamienił się z jednym z nich na stroje i przez kilka godzin pracował. Komorę w której to było, zobaczycie jednak na trasie górniczej, opisanej wyżej.
Dziś jednak, w przeciwieństwie do starych czasów, na turystów czeka mnóstwo atrakcji, które opowiadają o pracy w kopalni. Zobaczymy tu np. kieraty, którymi podnoszono w górę szybikami, solne bałwany (czyli ociosane bryły soli) oraz opuszczano drewniane bale. Będą tu też naturalnej wielkości konie oraz górnicy w tradycyjnych roboczych strojach. Cóż, jeśli wyobrażacie sobie tych dawnych górników jako postacie odziane w worki z kapturami, to mniej więcej tak to wygląda. Sami zresztą zerknijcie.
O tym jak niebezpieczna była praca w dawnych kopalniach przekonacie się w komorze Spalone, w której odbywa się coś na kształt spektaklu światło i dźwięk. Podczas niego zobaczycie i usłyszycie, jak górnicy zwani pokutnikami wypalali dawniej metan gromadzący się w górnych partiach korytarzy. Górnik taki odziany w mokre i grube szmaty czołgał się po ziemi z pochodnią na długim kiju i wypalał zgromadzony w górnej części korytarzy metan. Jak się łatwo domyślić, była to niebezpieczna funkcja i nierzadko kończyła się śmiercią górnika. A skąd nazwa pokutnik? Łatwo się domyślić, jeśli taki człowiek musiał się czołgać po ziemi…
Kopalnia to istny labirynt przejść, zatem bez przewodnika ciężko byłoby się tu poruszać, ale dzięki niemu wszystko idzie sprawnie, bo turystów jest tu wielu, a w szczycie sezonu jedną grupę od drugiej dzieli raptem kilka minut i niemalże depczą sobie po piętach. Takie kumulacje najlepiej widać w większych komorach, gdzie zbiera się ich kilka w jednym czasie. Chyba najbardziej znaną będzie kaplica świętej Kingi – patronki tutejszych górników. Komora jest ogromna i wrażenie na pewno robi równie ogromne. Warto, jeśli można, spędzić tu kilka minut więcej i podziwiać płaskorzeźby w soli, które są na ścianach. Znajdźcie taką z osłem – jest przy schodach zejściowych po prawej stronie – jak spojrzycie na nogi osła, to dojdziecie do wniosku, że idzie on kompletnie nieprawidłowo i podnosi na raz prawą i lewą nogę po tej samej stronie ciała. Ot, taka mała wpadka rzeźbiarza 😉
Zapewne na dłużej zatrzymacie się też w komorze Staszic. Jednej z największych w Wieliczce. Tu np. był już skok na bungee oraz… lot balonem. O ile to pierwsze jestem w stanie zrozumieć, to akurat latanie balonem po kopalni mogę zaliczyć tylko do kategorii rekordów Guinnesa. Będąc w komorze nie zapomnijcie o nowej atrakcji, jaką oferuje kopalnia w Wieliczce, otóż można się tu przejechać pociągiem. Nie jest to rzecz jasna ekspres ale też bardzo dobrze, że nie jest, bo po drodze są dla turystów zrobione atrakcje, zatem oglądajcie się na boki, bo zobaczycie sceny z życia kopalni.
I jest w kopalni coś, co szczególnie przypadło mi do serca. Otóż tutejsze słone jeziora wyglądają zjawiskowo. Podświetlone z góry lub nawet od dołu, dają szczególny klimat. W mojej ocenie równać się z nim może tylko misterna i mozolna ciesielska robota, którą oglądać można w niektorych komorach.
Wysokie stropy podtrzymywane są przez niesamowite konstrukcje z drewna. O tym, że postawienie takiej struktury wymaga nie lada umiejętności, nie trzeba przekonywać. Ale też dzięki temu komory nie zawaliły się i mogą cieszyć nasze oczy. Aha, podobno przy którymś z jezior szczególnie warto się oświadczyć, zatem jeśli macie to w planie, to koniecznie zapytajcie przewodnika, które to 🙂 No i jeśli macie chęć wynająć którąś kaplicę na ślub a komorę na wesele, to to też jest możliwe, ale przygotujcie się, że to nie będzie ofiara co łaska, a wasza kieszeń delikatnie ucierpi 😉 Ale czego się nie robi dla jednej chwili w życiu (ok, niektorzy praktykują śluby i wesela częściej) w tak oryginalnym miejscu?
Kopalnia soli w Wieliczce – krótka historia
Pierwszą sól z okolic Wieliczki może nie tyle wydobywano, co odparowywano. Tak, zanim powstały tu te klimatyczne szyby, którymi dziś można się przechadzać i słuchać opowieści przewodników, sól pozyskiwano w sposób bardziej tradycyjny. Otóż niejako sama ona pchała się w ręce ludzi. Jak? Otóż spod ziemi wypływały solankowe źródła, które przez zamieszkującą te terany ludność była odparowywana. To co powstawało nie przypominało rzecz jasna tego białego proszku, którym solimy przysłowiowe ziemniaki, a zresztą także kartofle dotarły do Polski duuuuuużo później ;). Tylko, że to co dobre zazwyczaj szybko się kończy (tak jest np. z piwem i wódką na imprezach 😉 ), ze słonymi źródłami było podobnie. Zaczęły bić spod ziemi coraz słabiej, by kompletnie wyschnąć.
Cóż, skoro źródło nie chciało wyjść na powierzchnię, ludzie zaczęli sprawdzać, czy słona woda nie jest dostępna niżej i niżej… tym sposobem zaczęły powstawać pierwsze szyby, coraz głębsze i głębsze. I zapewne pewnego razu wreszcie natrafiono na pierwsze bryły soli kamiennej. A skoro była pierwsza, poszukiwano kolejnych. Reszta poszła gładko. A ponieważ sól jako się rzekło była na wagę złota, bo był to jeden z nielicznych znanych w ówczesnych czasach środków konserwujących oraz sól potrzebna jest również do prawidłowego funkcjonowania ludzkiego organizmu, zaczęła sól być kontrolowana przez możnych ówczesnego świata. Kto miał sól, ten miał dochody, kto miał dochody ten miał pieniądze na wojsko, kto ma wojsko, ten ma władzę. Prawda, że proste?
Tym to sposobem już w 1290 Wieliczka otrzymała prawa miejskie. Chociaż wielicka kopalnia nie była jedyną w okolicy i wraz ze swoją odpowiedniczką w Bochni stanowiły jeden organizm zwany Żupami Krakowskimi, którym zarządzał nie kto inny tylko żupnik. Funkcja ta była przyznawana przez władcę lub można było ją też na pewnien czas wydzierżawić i przy okazji zgromadzić niemałą fortunę. A jako się rzekło w średniowieczu nawet 1/3 dochodu królewskiego skarbca pochodziła spod ziemi czyli z soli. I to soli zawdzięcza Królestwo Polskie pierwszy uniwersytet, który ustanowił w Krakowie Kazimierz Wielki.
Ale skoro pojawiły się ogromne pieniądze, potrzeba też było prawa, które te dochody i wydatki będą jakoś regulowały. Słowem Kazimierz Wielki w 1368 roku wydał statut, który ujął w ramy prawne obowiązujące do tej pory zwyczaje górnicze. Powstały tym samym konkretne funkcje naziemne i podziemne, pojawili się odpowiedzialni za księgowość i za bezpieczeństwo – tak już wtedy było coś w stylu Wyższego Urzędu Górniczego. Ba! Powstała też specjalna opieka medyczna dla górników. Szczególnie ta ostatnia była ważna, bo górnik nigdy nie miał pewności, czy zjeżdżając pod ziemię, nie zjeżdża pod nią ostatni raz. Nie dziwota zatem, że górnicy byli nader religijni, a opuszczani na dół, przyczepieni do liny, zagłębiali się w ciemność z religijnymi pieśniami na ustach.
Przedsiębiorstwo solne coraz bardziej się rozrastało, wymagało kooperacji coraz większej liczby specjalistów. Bo nie wystarczało rąbać skałę i bryły soli. Równie ważne było zabezpieczanie wyrobisk drewnianymi kasztami, zatem pracę znajdowali cieśle. Sól trzeba było transportować, zatem na dole pracowały konie, do koni zatrudniano stajennych. Wszyscy pracownicy musieli coś jeść, potrzeba było zatem kucharzy… jak widać w Wieliczce powstało ogromne i doskonale funkcjonujące przedsiębiorstwo. W dzisiejszych czasach nazwalibyśmy je wręcz korporacją 🙂 Jak było ono ważne, niech świadczy fakt, że sól eksportowano na znaczne odległości, a do transportu wykorzystywano np. Wisłę. Myślicie, że skąd w Warszawie wzięła się nazwa „Solec”?
Początkowo eksploatowany był zaledwie jeden pokład solny na głębokości 64 metrów, ale wraz ze wzrostem zapotrzebowania na białe złoto, kopano coraz głębiej i w XVII wieku górnicy pracowali już na trzech poziomach. I wszystko pracowało w najlepsze, jak doskonale naoliwiona maszyneria, aż nastał pierwszy rozbiór Polski w roku 1772. A wtedy… wtedy przedsiębiorstwo zaczęło funkcjonować jeszcze lepiej. Przez dziesięciolecia dochodziły kolejne wynalazki sprowadzone tu przez nowych właścicieli, aż w 1886 w kopalni rozżarzyły się pierwsze żarówki.
A potem Polska znów zyskała niepodległość. Nadana przez Austriaków nazwa Saliny, ponownie musiał ustąpić staropolskim Żupom, bo powstały Państwowe Żupy Solne. I powstałe w średniowieczu przedsiębiorstwo nieprzerwanie aż do 1964 roku wydobywało spod ziemi sól kamienną, kiedy to zaprzestano eksploatacji metodą wydobywczą. Aż do 1996 roku złoża eksploatowano jeszcze metodą mokrej eksploatacji, dziś wciąż można kupić sól pochodzącą z wielickiego złoża, ale jest to już produkt uboczny, powstający poprzez warzenie wody wypompowywanej spod ziemi. Wody, która wciąż wymywa pokłady solne i która musi być wypompowywana, by setki lat historii wielickiego złoża nie zostały zalane.
Dziś kopalnia jest przede wszystkim arcydziełem sztuki górniczej. Trwającą pamiątką po ludzkim uporze, geniuszu pokoleń i setkach lat eksploatacji oraz wielokrotnej walce z żywiołami. Z górotworem zgniatającym jak zapałki najpotężniejsze kaszty, z pożarami trawiącymi raz na jakiś kolejne komory i pokłady, z wodą wdzierającą się, gdzie chce i którą można tylko wypompować. Dawniej w wiadrach, dziś za pomocą pomp. Nowoczesność w najstarszym, nieustannie działającym przedsiębiorstwie Europy, gdzie tradycja wciąż miesza się z legendami i historią.
Wjazd odbył się na zaproszenie Kopalni Soli w Wieliczce, której dziękuję za świetnych przewodników, pasjonatów swojej pracy i miejsca, po którym oprowadzają i z pasją w głosie opowiadają. Więcej informacji o kopalni na stronie internetowej www.kopalnia.pl
Opisując historię kopalni korzystałem z materiałów prasowych dostarczonych przez Kopalnię. Wrażenie i opisane emocje pochodzą ode mnie 🙂