Chwalęcin jest jednym z miejsc zapomnianych – położony z dala od głównych szlaków turystycznych, z dala od wielkich ośrodków. Nie przyciąga tłumów zwiedzających. Sanktuarium Podwyższenia Krzyża Świętego w Chwalęcinie odwiedza garstka turystów. Dziwne, bo cuda działy się tu kiedyś i cuda zobaczymy na suficie.
Skoro jedziesz na Warmię, to musisz zahaczyć o Chwalęcin, napisał mi na Facebooku znajomy. Tomek, wielkie podziękowania za wskazówkę, bo rzadko kiedy stoję z otwartą paszczą w jakimś niesamowitym miejscu! Jednym z nielicznych był Registan w Samarkandzie, ale to kilka tysięcy kilometrów stąd. Po zachwyt nie trzeba jechać tak daleko. Tego, że będzie zjawiskowo, nic nie zapowiada. Jechałem rowerem po Warmii z Fromborka, przez Braniewo i Pięniężno, aż do Ornety. Tak „prawie” po trasie jest Chwalęcin. Zmęczony już byłem, ale postanowiłem nadłożyć te kilka kilometrów, by nie żałować zmarnowanej okazji.
Wąska droga, wiodąca popularnymi na Warmii i Mazurach alejami przydrożnych drzew prowadzi też do Chwalęcina. Położone za murem sanktuarium, rozłożyło się delikatnie poniżej drogi wjazdowej. Odrapane i dawno nieremontowane mury, nie zachęcają i nie zdradzają, że za nimi kryją się prawdziwe cuda.
Kiedy podjeżdżam pod świątynię, na bramie zastaję kłódkę. Cóż, msze święte są tu tylko w niedziele i święta. Kościół na co dzień jest tak niedostępny jak np. ta romańska piękność w Inowłodzu. Ale… wystarczyło powiedzieć „dzień dobry” paniom w gospodarstwie obok i nagle zmaterializował się klucz! Bramy stanęły otworem.
Chwalęcin. Historia sanktuarium
Wszystko zaczęło się od krzyża. Legenda głosi, że w lesie Applau nad rzeką Wałszą znaleziono krucyfiks. Legenda jak legenda, ma różne wersje. Jedna mówi, że krzyż leżał na pniu drzewa, druga, że został wyłowiony z rzeki. Niezależnie, która jest prawdziwa (i czy którakolwiek), lokalna ludność zabrała krzyż do leżącego nieopodal Osetnika. Problem tylko w tym, że krzyż się… przemieścił i znów znaleziono go w lesie.
To już zakrawało na cud, zatem uroczyście został ponownie zabrany do Osetnika. Aby mieć pewność, że to nie ludzka ręka włada krzyżem i przemieszcza go, przed świątynią postawiono straże.
W nocy krzyż jednak znów znikł i znaleziono go w lesie koło Chwalęcina. Proboszcz z Osetnika powiadomił Kapitułę Warmińską o cudzie. Ta po analizie sytuacji zadecydowała, że dla krzyża zbudują kaplicę. Maleńką, bo raptem kilkuosobową. I faktycznie w 1570 roku stanęła tu kaplica. Miejsce przez lata słynęło cudami, ludzie z dalszych i bliższych okolic ściągali tu po łaski, liczyli na uzdrowienie, spełnienie próśb. Mała kaplica jednak niszczała, ale proboszcz z Osetnika zazdrosny o cuda i popularność Chwalęcina, blokował budowę nowego kościoła. Chciał nawet przenieść cudowny Czarny Krucyfiks do swojej świątyni. I znów ręka boska interweniowała, a proboszcz został ukarany apopleksją, czyli po ludzku mówiąc udarem i paraliżem. Skutki udaru ustąpiły dwa lata później, kiedy ksiądz dał pozwolenie na budowę w Chwalęcinie.
Zbliżająca się Wielka Wojna Północna pokrzyżowała plany szybkiej budowy. Aż do roku 1715, kiedy postanowiono o budowie. Było to też wotum dziękczynne za odejście epidemii dżumy, która na Warmii szalała w latach 1709-1711.
I tym to sposobem do pracy zaangażowano Jana Krzysztofa Reimersa, który sporządził plany świątyni, ale budowy nie skończył, bowiem zmarł. Schedę po nim odziedziczył majster, którego nazwisko niestety nie przetrwało do dzisiejszych czasów.
13 czerwca 1728 roku biskup warmiński Jan Krzysztof Szembek dokonał konsekracji kościoła, którego centralną częścią był i jest do dziś Czarny Krucyfiks.
To co jednak dla mnie najważniejsze, to polichromie! Wyposażenie świątyni powstawało stopniowo. Ale to co do dziś robi największe wrażenie to polichromie malowane na drewnie. Ich twórcą był lokalny artysta Jan (Johannes) Lossau, który w latach 1748-1749 na suficie namalował legendę Krzyża Świętego.
I ta legenda bez remontów i w prawie niezmienionej formie istnieje do dziś. Za drzwiami niepozornego sanktuarium.
Ok, deczko skłamałem, od kilku lat toczy się powolna konserwacja polichromii. Co cieszy, bo warto, by takie cuda przetrwały dla przyszłych pokoleń!
Chwalęcin – niespotykana atrakcja
Lubię chwile między ustami a brzegiem pucharu, ten moment, kiedy drzwi się otwierają i za chwilę zobaczę to, po co przyjechałem.
Nie inaczej było w Chwalęcinie. Pani otworzyła bramę, potem ustąpił zamek w kościele i oto wchodzę. Na początek od razu rzuca mi się w oczy wysokie rusztowanie po prawej stronie, na którym dzień po dniu z mozołem pracują podobno dwie konserwatorki zabytków. Chociaż tego dnia akurat ich nie było.
A potem wyszedłem spod chóru, spojrzałem w górę i zatrzymałem się z podziwu. Nade mną widniała polichromia, po widok której tu przyjechałem. Z jednej strony delikatny półmrok świątyni i ten specyficzny zapach. Z drugiej strony żywe kolory kilkusetletniego dzieła. Magiczne miejsce. I myliłby się ten, kto myśli, że gospodarze obiektu nie myślą o turystach, bo jest tu nawet tablica informacyjna z historią kościoła i najważniejszymi datami.
Polichromia kościoła w Chwalęcinie
Najpiękniejsze było jednak to, że mogłem wszędzie wchodzić, nawet na chór, by z bliska przyjrzeć się dziełu Jana Lossau, jedynemu dziełu tego artysty, które przetrwało do dziś. Z bliska widać, że część malowideł wymaga już interwencji profesjonalistów od konserwacji. Tym bardziej cieszy, że to już się dzieje. Powoli, ale jednak!
Polichromia rzecz jasna służy opowieści. Namalowana tu legenda Krzyża Świętego składa się z 14 scen. Najważniejsza jest oczywiście nad ołtarzem, nad którym znajduje się krucyfiks, będący źródłem zbawienia. Dalej mamy Odnalezienie Krzyża Świętego przez świętą Helenę oraz Podwyższenie Krzyża Świętego. Potem zobaczymy scenę rozpoznania krzyża Chrystusa… Scen jest rzecz jasna więcej i jeśli chcecie o nich przeczytać, zajrzyjcie do tego doskonałego opisu.
Chodząc zobaczyłem też kamienną chrzcielnicę – podobno pochodzi ona jeszcze z czasów tej małej kapliczki na raptem około osiem osób. I nie zapominajmy jednak, że najważniejszym obiektem w kościele jest Czarny Krucyfiks! To dość niewielki, bo około metrowy krzyż pochodzący z przełomu XIV i XV wieku. I chyba coś z tymi cudami jest. Bo kiedy w latach ’70 ubiegłego stulecia jakiś debil ukradł go, licząc, że ma złote elementy, krzyż ponownie wrócił na miejsce. Ozdoby okazały się tylko pozłacane, zatem złodziej porzucił krzyż, który ponownie wrócił do Chwalęcina.
Chwalęcin i tutejsze sanktuarium to zdecydowanie jedno z piękniejszych miejsc, jakie widziałem podczas mojej wycieczki po Warmii. Oczywiście możecie powiedzieć, że świątynia w Świętej Lipce jest potężniejsza i okazalsza. Ale czy piękniejsza? Nie dla mnie. Kościół w Chwalęcinie jest kameralny, dyskretny w swym uroku, skrytym za odrapaną fasadą.
I powiem Wam szczerze, że do Chwalęcina jeszcze kiedyś wrócę. Może wtedy będzie już po remoncie i zobaczę cały magiczny sufit z cudowną polichromią, która przetrwała swojego twórcę, a chwali Stwórcę.
Jutro zobaczę kolejne nieoczywiste miejsce, które nie jest na standardowej drodze turystów czyli sanktuarium w Krośnie (Na Warmii). Ale to inna opowieść.
Pisząc artykuł korzystałem z informacji znajdujących się na tablicy informacyjnej w kościele oraz ze stron: Leksykonu Kultury oraz strony Mojemazury.
1 Comment
Byłam tam wiosną tego roku, kościół jest zachwycający, (otoczenie również), ale wymaga solidnego remontu i wielkich nakładów finansowych. Parafianie, choć wspaniali i kochający swoją świątynię, nie sprostają takiemu wyzwaniu.