Powiedzmy sobie wprost. Podróżniczo, był to słaby rok ze wskazaniem na średni, pod żadnym pozorem nie czuję się po nim spełniony w wyjazdach. Ale z drugiej strony to był też dobry rok. Tak osobiście dobry, chociaż rzecz jasna z łyżkami dziegciu. Jednak po kolei.
Przygotowania do podróży zacząłem jeszcze w zeszłym roku, czyli w 2013 kiedy to kupiłem bilet do Belgradu, akurat była szalona środa w LOT i bilet w dwie strony do Belgradu kosztował zdaje się koło 500 zł. Kupiłem, bo chociaż Belgradu szczerze nie lubię, to z niego już całkiem blisko do Gucy na festiwal trąbki. Ale nie uprzedzajmy faktów )
Pierwszy wyjazd na majowy weekend to Ukraina. Co prawda z moją ówczesną rozważaliśmy inne kierunki, że może na południe, do Czech czy na Słowację, ale jednak pogoda pokrzyżowała plany. Na Słowacji miało lać, a na Ukrainie zapowiadało się piękne słońce. Ja skorzystałem, ona.. dla niej jakoś to nie był interesujący kierunek. Czy to z powodu wojny toczącej się na wschodzie tego kraju, czy to z innych przyczyn.
To już nieistotne, ważne że znów wyjechałem na kolejny ze swoich samotnych wypadów.Dziewięć dni szlajania się po Ukrainie. Piękny czas, ale po kolei. Widzieliście kiedyś tunel miłości w Klewaniu? Pewnie nie i ja do tego roku też nie widziałem, ale mogę go ze spokojnym sercem polecić. Roślinny tunel zamykający się nad głową, magiczne miejsce, którego środkiem biegną tory kolejowe, ale gdzie trudno trafić na pociąg.
Potem był Krzemieniec, czyli miasto urodzin Juliusza Słowackiego. Senne miasteczko z ciekawą XIX wieczną architekturą. Zdecydowanie warte zostania w nim na dwa dni, ja tak zostałem. Polski cmentarz, grób matki Słowackiego, liczne kościoły, ruiny zamku i przede wszystkim Gimnazjum Wołyńskie. Jednak ile można siedzieć w sennym miasteczku, w którym w dodatku zaczęło lać? Wyjechałem zatem do Kamieńca Podolskiego, by zobaczyć po raz kolejny ten słynny zamek, który był jednym z najdalszych punktów obronnych dawnej Rzeczypospolitej.
A jako że byłem tuż tuż, to w międzyczasie pojechałem, by obejrzeć niedaleką twierdzę w Chocimiu. I na koniec tego wyjazdu było ukoronowanie: Oto po raz kolejny miałem spędzić kilka dni we Lwowie. Jak zawsze było magicznie, jak zawsze znajdywałem nowe i ciekawe miejsca, jak zawsze odwiedziłem stare i dobrze znane jak chociażby Cmentarz Łyczakowski. I cóż… nic nie może przecież wiecznie trwać, wróciłem zatem do Polski.
Największa podróż w tym roku. Nietypowa
Po raz pierwszy w życiu wróciłem wtedy do siebie, do własnego domu! Nie wiem, ilu z Was doświadczyło tej małej zmiany, różnicy między tym, kiedy wracacie do Polski, a kiedy wracacie do domu. Przez 16 lat zawsze mieszkałem z kimś, najpierw akademik, potem wspólne wynajmowanie mieszkania ze znajomymi.Oprócz akademika, zawsze miałem swój pokój, ale pokój to jednak nie dom, to nie ta chwila, kiedy wiesz, że za drzwiami jest coś, czego się spodziewasz
Tu nieistotne, czy to pozostawiona pustka, czy też partner czy partnerka. Wracając do domu zawsze wiesz, czego się spodziewać, wracasz do siebie… wracając do czegoś co wynajmujesz z kimś… jest powrotem z podróży do w sumie wielkiej niewiadomej. Tym razem wracając z Ukrainy po raz pierwszy przekręciłem kluczyk do własnego mieszkania. Fajna chwila. Chwila, która jednak wiąże się z innymi niedogodnościami. Otóż mieszkanie to najbardziej intensywna podróż. Jakże często podróżowałem między miejscem remontu a marketami budowlanymi, jakieś ukryte po magazynach hurtownie, jakieś mniejsze czy większe sklepy oraz Castorama, Leroy Merlin, Brico Market.
Przemieszczając się miedzy tymi miejscami zrobiłem pewnie setki kilometrów, kupiłem setki przedmiotów, odebrałem i wykonałem mnóstwo telefonów do moich ekip remontowych. Tak, wiedząc, że kupuję mieszkanie bilet na sierpniowy festiwal trąbki w Gucy, kupiłem w grudniu wcześniejszego roku. Wiedziałem, że później z kasą nie będzie tak łatwo 🙂 No i miałem rację 😉 W ten sposób ograniczyłem swój podróżniczy świat, swoją podróżniczą niezależność i plany… cóż, kredyt sam się nie spłaci, a bank sprowadza do parteru największego marzyciela :/
Wyjazd na Bałkany
Ale na osłodę nastało lato i kolejny wyjazd na Bałkany. Bo co z tego, że pół roku wcześniej byłem w Albanii, skoro tylko liznąłem tego zakątka Europy? Co z tego, że byłem już w Czarnogórze, skoro Czarnogóra to nie tylko Kotor czy Budwa? Tym razem w planach było głównie odwiedzenie Bośni i Hercegowiny, bo jeszcze tam nie byłem, ale także zahaczenie o… Czarnogórę. No i wyjazd był o tyle ciekawy/nieciekawy, że połowa była wyskokiem z kimś. Druga zaś jak zawsze na własną rękę, własnym sumptem, z własnym pomysłem. Najpierw przylot do brzydkiego jak noc listopadowa Belgradu, ale też szybka ucieczka nocnym autobusem do Kotoru, kilka dni na poznanie Czarnogóry i zobaczenie wreszcie Cetinje, gdzie jeszcze nie byłem (jak się okazuje i dobrze, że nie bylem, bo nic ciekawego), ponownie Budwa, Perast, Kotor. Nic co by mnie powaliło na kolana. Ale… ale potem było tylko lepiej.
Potem wyjechałem do Bośni i Hercegowiny. Jak rzadko kiedy wyjechałem z kimś, chociaż wróciłem już sam. Czyli standard w sumie. Ale do rzeczy: pal sześć Medjugorie, Mostar jest absolutnie magiczny i jest znakomitą bazą wypadową po okolicznych miejscowościach. No i ten most… Stary Most na szmaragdowej rzece, to piwko pite pod nią, te skoki do wody wykonywane z jego najwyższego punktu przez lokalnych śmiałków, którzy jednak nie robią tego za darmo, lecz dopiero wtedy, kiedy uzbierają oczekiwaną kwotę. A jeśli już o bazie wypadowej mówimy, to z Mostaru jest rzut beretem do Pocitelj i do Blagaj gdzie rzeka wypływa wprost z jaskini. W obydwu przypadkach miejsca zaliczam do punktów, które trzeba zobaczyć.
Ponieważ nie można siedzieć za długo w jednym miejscu, to niesamowicie malowniczą trasą kolejową pojechałem do Sarajewa. Jak wygląda miasto oblężone przez kilka lat? Część zniszczeń wciąż widać, ślady po kulach wciąż są widoczne, a cmentarze nawet w środku miasta, długo nie pozwolą zapomnieć o niedawnej wojnie. A potem trzeba było wracać do Polski, do pracy… i dlatego zacząłem podążać w kierunku Banja Luki, skąd miałem samolot do Warszawy, z przesiadką w Belgradzie. Po drodze wstąpiłem zatem do Jajec i Travnika.
I jak było? Fajnie, bo to miasta w sam raz na pół dnia zwiedzania. No i czy byliście kiedyś w mieście, gdzie po przyjściu do hostelu mówią wam, że „Poza tym, że dziś jest piątek i zaczyna się weekend, to tu nie ma nic ciekawego”? Taka właśnie jest Bajna Luka. Przy okazji miałem okazję przespać się w 5 gwiazdkowym hotelu, bo samolot z Banja Luki się spóźnił i nie zdążyłem na połączenie do Polski.
A kulminacją wyjazdów był sierpień i Festiwal trąbki w serbskiej Gucy. dziesiątki tysięcy osób w małej mieścinie czy też w dużej wiosce… wszysycy tańczący w rytm trąbki. Bożesz ty mój, co tam była za energia, jakie tam wylało się morze alkoholu, czego tam nie było! To miejsce kipi czystą energią, tego się nie da zapomnieć, to czysta moc i mam nadzieję do Gucy wrócić.
No i potem trzeba było zacząć spłacać długi remontowe, zatem mamy grudzień i… nowe plany na nowy rok. Pewnie Maroko, pewnie ponownie Bałkany. Mam nadzieję, że Azja, może w listopadzie jakiś Oman? Zobaczymy! Na pewno będzie ciekawie 🙂
10 komentarzy
Wracanie do własnego domu to piękna sprawa. Ja uwielbiam wyjeżdżać, ale także cieszę się z każdego powrotu do mojego miasta i mojego domu! Jeszcze lepszego 2015 życzę!
Taka mała rzecz, a jednak cieszy 🙂 Chociaż z drugiej strony deczko też podcina podróżnicze skrzydła. Wspomniany kredyt jakoś nie chce się sam spłacać :/
straszne te Bałkany, człowiek raz pojedzie i tylko by tam wracał i wracał! Fantastycznego 2015! i więcej spotkań blogersko-piwnych 😉
Czego Tobie i sobie rzecz jasna także życzę! 🙂
Chociaż muszę powiedzieć nieśmiało, że zew Azji odczuwam nader mocno 🙂
Gratuluję Ci tego roku Paweł, był niezwykle… optymalny i w Twoim stylu. No i jednocześnie dziękując za różne słowa wsparcia i motywatory 😉 życzę Azji jeszcze dalszej 2015. Widzę, że oprócz dwóch rzeczy łączy nas jeszcze jedna. hehe. miłość do cegły w hacjendzie 😀
Za Azję dziękuję, bo ciągnie… oj ciągnie 🙂 Taki Laos i spokój, kiedy spływa się kilka dni rzeką. Ale też Oman ciągnie, tylko tam to już z wypożyczeniem samochodu.
A co do ścian z cegły: to to jest imitacja. Do ściany przykleiłem cegły licówki 2cm. Niestety nie mogłem znaleźć do kupna mieszkania z cegły, dlatego poradziłem sobie w inny sposób 😉
Ja mam zgoła inne pytanie: dlaczego szczerze nie lubisz Belgradu ?
Mi się Belgrad podobał i chętnie jeszcze wrócę do tego miasta jeśli tylko będę miał okazję.
Cóż, są miasta, które lubi się od pierwszego wejrzenia. Przyjeżdżasz i od razu wiesz, że to jest to. A są takie, z którymi w ogóle nie czuje się chemii. Do takich zaliczam Belgrad.
Nie ma tam ciekawych zabytków, nie ma miejsca, które określiłbym jako turystyczne centrum. Nie ma klimatu miasta w którym można robić coś innego niż tylko pracować.
Fakt, jest sporo miejsc, w ktorych można pójść na drinka czy kawę, na szeroko rozumianą imprezę, ale… żeby się napić, nie muszę przejeżdżać kilkuset kilometrów.
Wiem, że to moje subiektywne odczucie odnośnie Belgradu, ale też wiem, że nie jestem w tym poczuciu osamotniony, bo znam jeszcze kilka osób, ktorym Belgrad się nie podobał.
CO ciekawe nie znam zaś żadnego apologety tego miasta. Znam tylko takich, którzy mówią: miasto jak miasto, jest ok.
Teraz rozumiem. Aczkolwiek nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że „nie ma ciekawych zabytków” i „miejsc turystycznych”. Może to też kwestia pory roku, kiedy się Belgrad odwiedza. Zapewniam cię, że, przynajmniej w sierpniu, przez uliczkę Skadarlija przetaczają się hordy turystów. Polecam odwiedzenie Muzeum Wojskowego, bilet wstępu kosztuje coś około 5 zł. Generalnie jest tanio. Do zobaczenia jest twierdza Kalemegdan, cerkiew św. Sawy, Stary Pałac, Budynek parlamentu… nawet przedwojenny budynek głównej poczty robi wrażenie. W Belgradzie są fajne parki, w których „toczy się życie”.
Może to nic specjalnego dla obieżyświatów – na świecie jest wiele cudownych miejsc. Belgrad się nie wyróżnia, ale nie jest to moim zdaniem miasto bez wyrazu.
PS: Znajomi impezowicze pojechali do Belgradu celebrować nadejście nowego roku. Po powrocie mówili, że bardzo im się podobało życie nocne miasta i że w przyszłym roku też jadą 🙂
Adam, ale ja doskonale rozumiem ten punkt widzenia, który przedstawiasz. Co więcej… byłem we wszystkich miejscach o których piszesz 🙂
Z muzeum wojskowego najbardziej chyba podobał mi się kombinezon zestrzelonego pilota NATO.
I to co piszesz o znajomych też potwierdza moją opinię, że to pewnie całkiem dobre miejsce do imprezowania, ale… by coś wypić, nie muszę jechać tak daleko 😉
Serio, nie umiem tego wytłumaczyć, ale nie czuję Belgradu. Nic a nic, wcale a wcale :/