Handlowy dzień w Pułtusku już się kończył. Dochodziła 13’sta i kupcy chowali swoje towary do samochodów. Potencjalni kupujący przecież robią właśnie obiad, zatem po co mają przychodzić na zakupy na najdłuższy rynek w Europie? Zresztą, jak w każdym mniejszym mieście, także i w Pułtusku na tabliczkach z godzinami otwarcia przy sobocie przeważnie jest podana czternasta.
Pułtusk ma dumną historię, miasto chciałoby żyć przeszłością, ale musi sobie radzić z teraźniejszością. Z pracą, z jej brakiem, że funduszami, remontami i wszystkim tym, na co składa się codzienne życie. I ma też Pułtusk ten sam problem, co wszystkie miasta w Polsce… problem ładu architektonicznego i koszmarnych reklam. Po pysku dostajemy wjeżdżając od Warszawy, kiedy o naszą uwagę walczą kolejne tablice, kolejne płachty i namalowana na nich feeria barw, różnorakość fontów i komunikatów. Które to ostatnie można sprowadzić do jednego: Kup pan u nas.
I tak jadąc powoli wśród tkwiących w korku samochodów jadących dalej w kierunku północy Polski, przejeżdżamy obok placyku z pomnikiem Piłsudskiego, obok Akademii Humanistycznej w Pułtusku i dojeżdżamy do dworca autobusowego. Lata świetności ma za sobą, ale przypomina jakże dobrze mi znane z dzieciństwa inne dworce, które zostały z lat PRLu. Za duże jak na dzisiejsze potrzeby, podniszczone i takie… smutne, tęskniące za dawną świetnością, która na pewno już nie wróci.
A potem uciekłem z tego przygnębiającego dworca i pognałem w kierunku rynku i starego miasta. Na szczęście to niedaleko, bo pstrokacizna reklam i elewacji znów zaatakowała z każdego kąta. Zatem ni stąd ni zowąd nagle wypadłem na rynek. W sumie, to nawet bym nie zauważył, gdyby nie to, że wcześniej obejrzana mapa Google’a wskazała wyraźnie, że gdzieś w tym miejscu powinien on być. Ale też ciężko poznać, że najdłuższy rynek Europy jest właśnie tutaj, jeśli jest on mocno zastawiony straganami i samochodami. Ale może to moje dziwne oczekiwanie, że wypadnę na równą płaszczyznę, która to ciągnąć się będzie aż po horyzont.
W każdym razie targ wyraźnie miał się ku końcowi, a handlujący powoli przenosili towary do mniej bądź bardziej wiekowych samochodów wśród których wypatrzyłem nawet sędziwego żuka! Ponieważ nie byłem zainteresowany zakupem warzyw, butów, narzędzi i czego tam jeszcze, postanowiłem uzupełnić poziom kofeiny w organizmie i wpadłem do zlokalizowanej w rynku kawiarni. Strzał w dziesiątkę! Serniczek i kawa to jest zdecydowanie to, co mogę z czystym sercem polecić, tak samo jak ogródek, który znajduje się z tyłu za kawiarnią. Leniwe sobotnie popołudnie, którego tak ostatnio było mi brak.
Atrakcje turystyczne czyli zwiedzam Pułtusk
Spis treści
Dość jednak lenistwa, pora iść zwiedzać Pułtusk, bo przecież kilkaset lat historii musiało zostawić tu wyraźne ślady. I nie trzeba ich nawet za bardzo szukać, bo gotycko-renesansowa wieża dawnego ratusza wyraźnie dominuje nad Pułtuskiem. Idę w jej kierunku, ale zamiast do niej wybieram wejście do umiejscowionego prawie naprzeciwko muzeum. Tu wita mnie pustka… głośno wołam dzieeeń dobryyyy i oto z pomieszczenia obok wyłania się pan kustosz. Lokalny patriota i całkiem niezły mówca jak się po chwili okaże. Na następne pół godziny zabiera mnie w podróż przez stulecia i rysuje lata chwały, upadku i podnoszenia się Pułtuska z kolejnych najazdów, wojen, przemarszów wojska i innych historycznych plag. A wszystko to za cenę 4 zł biletu wstępu.
A jest o czym opowiadać, bo miasto było świadkiem wielu historycznych zdarzeń, z których bardzo duży nacisk położono na okres napoleoński. W tym budynku dowiemy się jednak tylko o Napoleonie i bitwie rozegranej pod Pułtuskiem 26 grudnia 1806 roku. Napoleon co prawda nie dowodził tutaj osobiście, ale zimowa walka w deszczu i deszczu ze śniegiem przerodziła się w jatkę i została nierozstrzygnięta. Rosjanie się wycofali i zniszczyli most, a Francuzi nie zdołali podciągnąć na czas posiłków, które przechyliłyby szalę zwycięstwa na ich korzyść. Warto jednak posłuchać kustosza, bo opowiada o tym barwnie, chociaż dość wyuczonym tonem. Ale ile można z emfazą w głosie opowiadać tę samą historię?
Chociaż tłumów turystów tu nie ma, a oprócz mnie zwiedzała jeszcze jedna para. Gdyby nie opowieści przewodnika, dwie sale zwiedziłbym pewnie w pięć minut, a tak posłuchałem przez wspomniane pół godziny. I nie uważam ich za stracone. Bo czy ktoś powszechnie wie np. że herb Pułtuska jest na łuku triumfalnym w Paryżu? Ja nie wiedziałem. Podobnie tego, że jeszcze kilka lat temu na rynku odbywały się rekonstrukcje bitew, wybory miss i mistera itp. Ot, działo się, ale już się nie dzieje, bo jak zawsze chodzi o pieniądze.
Druga część muzeum którą można a nawet trzeba zwiedzić, mieści się w wieży ratuszowej, gdzie wejdziemy na ten sam bilet. Zresztą to całkiem ciekawe miejsce, bo przy wejściu powitały mnie trzy panie, które na moje pytanie, dokąd mam teraz pójść, bo ponoć jest tu muzeum wskazały mi za kotarkę i stwierdziły, że to „tam”. Muzeum za kotarą… ciekawe, ciekawe… ale okazuje się, że tam są po prostu schody a muzeum zajmuje wszystkie piętra wieży. I nie ukrywam, że najbardziej ostrzyłem sobie zęby na ostatnią kondygnację, z której chciałem zobaczyć panoramę Pułtuska. I to jest jeden z dwóch gwoździ wizyty w Pułtusku. Widok z wieży oraz możliwość obejrzenia masywnych belek podpierających sufit kolejnych kondygnacji.
Jeśli wierzyć przewodnikowi, to są to oryginalne bale pochodzące z czasu, kiedy podwyższono wieżę na początku XVII wieku. A same wystawy? Warto uwagi, chociaż nie spodziewajcie się tu drugiego Muzeum Żydów Polskich, czy muzeum Powstania Warszawskiego. To nie ta ranga, ale jak na lokalne muzeum bardzo przyjemne i kameralne. Można tu np. obejrzeć sporo rzeczy wydobytych podczas przekopywania wzgórza zamkowego. Ale prawdziwy rarytas jest na pierwszej kondygnacji. Obejrzymy tam część tego, co spadło blisko Pułtuska 30 stycznia 1868 roku. Oto wtedy z nieba spadły skarby czyli deszcz meteorytów. A że gram kosmicznej skały kosztuje tyle, ile złoto, to spadł tam prawdziwy majątek. Dość powiedzieć, że największa znaleziona bryła ważyła ponad dziewięć kilo. I w jednej z gablot można obejrzeć kilka mniejszych odłamków. Zdecydowanie warto.
Zamek w Pułtusku i atrakcje dookoła dawnej siedziby biskupów
Ale dwa główne zabytki Pułtuska to kolegiata oraz zamek biskupów, czyli obecnie Dom Polonii. Chciałem najpierw obejrzeć kolegiatę, ale ponieważ właśnie zaczynała się msza ślubna, pognałem w kierunku zamku. Przy okazji odpaliłem endomondo, bo przecież nie mogę wierzyć na słowo, że ten najdłuższy brukowany rynek w Europie ma 400 metrów. Na słowo to ja nie wierzę… zatem sprawdziłem i uwierzyłem 🙂
Zamek w Pułtusku w sumie nie jest żadnych zamkiem, bo po licznych zniszczeniach wojennych, odbudowach, przebudowach i nadbudowach wciąż zmieniał kształt, a także przeznaczenie. Z dawnej warowni stawał się np. szpitalem albo po prostu rezydencją biskupów. Dość powiedzieć, że podczas drugiej wojny światowej doszczętnie spłonął i został odbudowany dopiero w 1989 roku. Od tej pory pełni funkcję Domu Polonii, gdzie odbywają się spotkania z Polonią, spotkania kulturalne i biznesowe. Wreszcie jest to też hotel, naokoło którego znajduje się ładny i kameralny park. Warto też dojść do rzeki, bo nad Narwią znajduje się ścieżka, można tu też wypożyczyć łódki, kajaki, popłynąć gondolą. Ładnie tu i sielsko… leniwie płynąca woda, zielone trawy. Idylla.
Ale ponieważ w moim programie zwiedzania była jeszcze kolegiata i miałem nadzieję, że uda mi się ją zobaczyć od środka w czasie pomiędzy ślubami, powoli zacząłem iść w kierunku drugiego krańca rynku. Warto iść powoli, bo kamienice które będziemy mijać, potrafią być ciekawe lub mieć za sobą interesującą historię. I tak np. pod numerem 29 znajduje się dom, w którym przez kilka dni mieszkał napoleon Bonaparte, kiedy przebywał w mieście. Podobno pozdrawiał mieszkańców z balkonu, dziś z tego samego balkonu zwiesza się flaga jednego z moim zdaniem najmniej smacznych piw w Polsce tyskiego. A wszystko przez akcję, że kilka lat temu była rozdawana przez browar za darmo.
Od tej pory niestety opanowała ona kraj jak długi i szeroki i straszy swym kwadratem przy każdej możliwej okoliczności piłkarskiej. Cóż, jakie czasy, taki pozdrawiający z balkonu Napoleon. Ale to nie koniec atrakcji, bo jakby ktoś zainwestował w odnowienie kamienic kilka milionów, mógłby nam tu powstać bardzo malowniczy widok. Teraz to przeplataniec tego, co wyremontowano i tego co woła o renowację. A niektóre domy niewątpliwie zasługują na pilną renowację.
Rynek w Pułtusku – wrażenia
Przemyślenia na najdłuższym brukowanym parkingu Europy.
Co ciekawe… w ciągu tych trzech dwóch godzin mojego pobytu w Pułtusku rynek opustoszał. Znikły gdzieś stragany, odjechały samochody z towarem a dzieła oczyszczenia dokonywał pan w żółtym kubraczku i z miotłą w ręku. Zabytkowy bruk zaczął znów lśnić, jak za czasów świetności miasta. O tym, że to jednak nie XVIII czy XIX wiek przypominają jednak samochody, szczelnie zastawiające jeden kraniec placu. Jak się okazuje najdłuższy brukowany rynek w Europie, jest też zarazem najdłuższym brukowanym parkingiem w Europie.
Na dodatek często lokalne Seby dają tu pokaz swoich wspaniałych maszyn sprowadzanych za kilka tysięcy złotych z zachodniej Europy. Przegazówki, pisk siedzących obok szarżującego kierowcy dziewczyn. Do tego ryk silników i dudnienie basów skutecznie przypominają, że czasy bryczek i koni odeszły bezpowrotnie. Dziś zamiast walca usłyszymy tu bardziej disco polo lub łomoczący hip hop, dobiegający z wnętrza samochodów. Pojazdów, które częstokroć kosztowały mniej niż sprzęt grający w nich zamontowany.
Kolegiata w Pułtusku – nieznana szerzej perełka sztuki
I zanurzony w tych rozmyślaniach dochodzę do kolegiaty. Msza się już kończy, przed wejściem do kościoła ustawiła się orkiestra, by powitań nowożeńców. Tamburmajor nakazała grę, powietrze przeciął marsz Mandelsona, potem spust migawek, uwijający się pomiędzy tym pan z kamerą, a potem już tylko kolorowa kolejka z życzeniami. Panowie w garniturach, panie w krzykliwych krynolinowych kreacjach i z włosami ułożonymi tak misternie, że strach dotknąć. Ale.. przecież wesele zawsze ma swoje prawa i w sumie wszystkie wyglądają podobnie. Dla mnie najważniejsze, że mogę wykorzystać tę chwilę pomiędzy ślubem, który się zakończył, a tym który jeszcze nie zaczął.
Od razu jednak żałuję, żałuję, że mam tak mało czasu, bo pułtuska kolegiata to perełka. Wnętrze skrywa prawdziwe działa sztuki. Od ołtarza, przez stalle, boczne ołtarze a kończąc na przepięknych renesansowych polichromiach. Jeśli bym mógł zapewne spędziłbym tu jakieś pół godziny, ale niestety powoli zaczęły się przygotowania do kolejnego ślubu. Ale moja wina, bo jakbym przyszedł tu od razu, jak tylko przyjechałem do Pułtuska… miałbym możliwość dłuższego kontemplowania świątyni. Dlatego póki co mogę odesłać tylko na stronę internetową kolegiaty.
A potem… potem pozostało mi już powrócić do domu, do Warszawy. Zatem powoli poszedłem w kierunku dworca PKS. Przy okazji odkrywając pewnie nieformalne centrum gastronomiczne miasteczka. Oto pod budką z fast foodem odbywała się prawdziwa biesiada na kilka zaparkowanych tuż obok samochodów. A ja jeszcze przeczytałem reklamę zachęcającą do zakupu bilet miesięcznego na trasie Warszawa-Pułtusk. Ciekawe jak dużym cieszy się powodzeniem i czy wiele osób dojeżdża te 60 kilometrów dzień w dzień do stolicy… ciekawe, bo z korkami zajmuje to nawet półtorej godziny.