Na most U Bein przyjeżdża się przede wszystkim dla zachodu słońca, który wygląda tu szczególnie malowniczo. Zazwyczaj odwiedziny przy moście są ostatnią częścią większego objazdu po okolicach Mandalay. W przypadku obydwu moich wizyt w Birmie, było podobnie.
Most U Bein – jedna z głównych atrakcji Birmy
Spis treści
Ponieważ w Mingun byłem podczas ostatniej wizyty w Birmie i tym razem interesowało mnie dłuższe przebywanie w jednym miejscu, postanowiłem, że pojadę tylko do starego królestwa Ava a potem do najdłuższego tekowego mostu na świecie. Prosty plan na cały dzień, nawet z naddatkiem i dodatkowo można było zacząć ten dzień później, niż bladym świtem. A urlop nie służy przecież pogoni za kolejnymi atrakcjami, ma sprzyjać odpoczynkowi. Przynajmniej tak ja do tego podchodzę.
Nic dziwnego, że tysiące turystów odwiedzających Birmę przyjeżdżają w to miejsce na zachód słońca. Bo czy można sobie wyobrazić lepszy klimat niż wielka kula słońca powoli chowająca się za taflą wody na tle krwistoczerwonego nieba? Nazwijcie to jak chcecie, możecie to okrzyknąć nawet kiczem, ale to jest po prostu ładne. A jeśli dodacie do tego jeszcze przechadzających się wolno po moście mnichów w purpurowych szatach? Do tego kobiety z towarami na głowie oraz mężczyzn w tradycyjnych longyi czyli ichnich męskich spódnicach, to na pewno nie pozostawi Was to obojętnym na klimat wieczornego spaceru po moście. Dla tego widoku wróciłem tu drugi raz. Chociaż ten ostatni nie był tak malowniczy. Niebo nie było tak purpurowe jak podczas pierwszej wizyty.
Historia mostu U Bein
Most U Bein nie jest aż tak wiekową konstrukcją, jaką wydawałby się być. Chociaż na pewno zaimponować może tempo prac budowlanych. Oto po przeniesieniu stolicy z Inwy (Avy) do Amarapury, zarządzający miastem postanowił połączyć dwa brzegi jeziora Taungthaman i usprawnić komunikację w okolicy. Budowa konstrukcji, do której wykorzystano drewno z dawnego pałacu w Inwie, trwała dwa lata – od 1849 do 1851. Co ciekawe, uwzględniła ona lokalne warunki pogodowe.
Oto by most lepiej wytrzymywał napór fal i wiatru, zbudowano go nie po linii prostej, lecz po krzywej. Imponująca jest też liczba pali, na których całość się opiera. Wyobraźcie sobie 1086 wbitych głęboko w dno jeziora drewnianych pali, głęboko, bo na około dwa metry. A dodatkowo wyobraźcie sobie takie wbijanie bez użycia nowoczesnej technologii.
W ramach budowy mostu powstały również 4 drewniane pawilony, w których dzisiaj sprzedawcy oferują jakieś produkty. Ale pierwotnym zamiarem było stworzenie miejsc, gdzie idący po tej mierzącej 1,2 km konstrukcji, będą mogli odpocząć i schować się przed słońcem lub deszczem. Dziś oprócz tych przed chwilą wymienionych miejsc, można odpocząć na jednej z ławeczek rozstawionych na konstrukcji. Aha: most nie ma barierek, zatem spacer jest na własną odpowiedzialność i nie zaleca się zbytniego wychylania, by zobaczyć taflę jeziora 😉
Ale myliłby się ten, kto uważałby, że na moście U Bein nic od powstania się nie zmieniło i przetrwał on próbę czasu. Niestety środkowy odcinek wymagał wsparcia i zamiast tradycyjnych drewnianych bali, wbito w ziemie betonowe słupy. Nie wyglądają one już tak klimatycznie, szczególnie, że użyty do prac beton, też się kruszy i pewnie wytrzyma mniej czasu niż sąsiadujące z nim drewniane prawie dwusetletnie bale.
A życie toczy się na moście i pod mostem
Nie wiem, jak jest na moście U Bein podczas pory deszczowej, bo byłem tu dwukrotnie w listopadzie, ale wiem, że podczas pory suchej mniej więcej po środku znajduje się wyspa, na którą można zejść. I jak się łatwo domyślić, takiej okazji nie mogliby przegapić nie tylko turyści, ale także Birmańczycy. Bo przecież miejsce, gdzie schodzą setki turystów, jest idealne na postawienie knajpki i sprzedawanie zimnego piwa oraz innych napojów. A trzeba przyznać, że perspektywa jaka roztacza się stąd na most, jest nader malownicza. Piwo co prawda nie smakuje przez to lepiej, ale na pewno warto tu zejść, przysiąść i wykonać kilka fotografii.
Jedyne co doprowadza do szału to fakt, że lokalni i przyjezdni Birmańczycy (turyści z Zachodu w mniejszej części) śmiecą na potęgę i czasami trzeba się nieźle nagimnastykować, by w niektórych miejscach nie wejść w jakieś pozostałości. Cóż, niestety plastik i szkło to wspaniałe wynalazki, jednak zbyt wielu kompletnie nie wie, jak się z nimi obchodzić… Po zjedzeniu czy wypiciu zawartości, po prostu rzucają je obok siebie. Szczególnie tragicznie wygląda to na tak małej przestrzeni, jaka jest na tej wysepce.
Są też inne miejsca do ciekawych spojrzeń na most U Bein. Jeśli mamy w zanadrzu kilka dolarów możemy obejrzeć most z innej, czystszej niż poprzednie perspektywy. Oto jeśli tylko zapragniemy, możemy wynająć łódkę i wypłynąć na jezioro, skąd roztacza się bardzo ładny widok i mamy gwarancję, że hałdy śmieci nie będą nam straszne. Minusem jest jednak to, że podczas zachodu słońca potrafi wypłynąć nawet kilkadziesiąt łódek i część z nich po prostu wchodzi sobie w kadr i zasłania widok. Trzeba jednak powiedzieć, że ich właściciele starają się na siebie uważać i nie wchodzić sobie w paradę. Ładne zdjęcia mostu U Bein mamy z tej perspektywy gwarantowane.
Na pewno będąc tu przynajmniej raz pokonamy całą długość mostu. Te tysiąc dwieście metrów to nie jest dystans, który wybitnie męczy i jeśli tylko nie przyjedziemy za późno warto przejść się po całości. Nie to, że po drugiej stronie od Amarapury czekają na nas Bóg wie jakie atrakcje, ale warto zdecydować się na spacer, by poobserwować zwyczajne życie, zwykłych ludzi. Bo jak napisałem na początku, most jest ciągiem komunikacyjnym dla lokalsów. Tłumnie prowadzą oni po nim rowery, kobiety przenoszą na głowach towary. Zaś mnisi w purpurowych szatach z okolicznego klasztoru dopełniają malowniczości krajobrazu. Z perspektywy turysty wygląda to bardzo ładnie.
Zupełnie inna będzie perspektywa mieszkających w okolicy ludzi. I o tym, że nie jest to łatwe życie, też przekonamy się podczas spaceru. Bo czy łapanie ryb w sieć, to rzecz lekka łatwa i przyjemna? Kiedy trzeba wejść po szyję do jeziora, ogrodzić część wody, a następnie wybierać sieć i pchać ryby w kierunku brzegu? Wszystko po to, by finalnie znaleźć w sieci kilka małych ryb. Ciężka praca, mimo że wygląda lekko i przyjemnie. Podobnie jak czekanie na branie siedząc na łódce i trzymając w ręku sznurek, na którego końcu jest rzecz jasna haczyk. Taka prosta wersja wędki.
Romantyczna strona mostu U Bein
Most pozostanie mi w pamięci także z innego powodu, bardziej romantycznego. Oto idąc powoli z krańca na kraniec, nagle widzę szlochającą dziewczynę, która wykonuje jakieś dziwne ruchy rękoma. Ni to się przytula do faceta, ni to go bije. Taki śmiech przez łzy i totalne emocje 🙂 Oto okazuje się, że właśnie przyjęła oświadczyny, a facet prosi mnie, bym zrobił im kilka zdjęć, by móc potem powspominać chwilę.
W sumie chwila była całkiem niegłupia… zachodzące słońce, deski starego mostu, przechadzający się obok mnisi w kolorowych szatach. Oraz tłumy turystów i pielgrzymów. Cóż, jedni na oświadczyny lubią kameralne restauracje, „swoje” miejsca, zaciszne plaże itp. Inni zapragnęli być właśnie w takim, a nie innym miejscu. Facet postanowił się oświadczyć na środku mostu U Bein. Jego prawo, ich szczęście 🙂 Niech im się darzy, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
Dookoła mostu, czyli witamy na jarmarku
Rzecz jasna obok mostu U Bein znajduje się cała dobrze rozwinięta infrastruktura, która nastawiona jest nie tyle na przyjezdnych z Europy, co na lokalnych pielgrzymów. I o tym przekonałem się, kiedy wszedłem do jakiejś restauracji z widokiem na wodę, by zamówić coś do picia. Sok albo zimne piwo Myanmar na pewno są dobrym ukoronowaniem dnia. Po przekroczeniu progu, obsługa wskazała mi miejsce i… kazała czekać. Poczekałem pięć minut, dziesięć, kwadrans nawet, niestety nikt się nie zjawił po zamówienie. Wszyscy albo stali w kącie, albo obsługiwali jeden zajęty stolik. Cóż, są rzeczy których nie zrozumiem i chyba nawet nie będę próbował. W każdym razie na miejscu da się i zjeść, i wypić, tylko trzeba mieć farta, żeby zwrócić na siebie uwagę 😉 Albo to ja miałem niefarta.
Oprócz licznych knajpek jak to w każdym tego typu miejscu, które jest jedną z głównych atrakcji Birmy znajdziemy setki straganów z przysłowiowym mydłem i powidłem. Od damskim torebek, przez t-shirty po zabawki dla dzieci. Wszystko, co tylko da się sprzedać 🙂 Zupełnie tak samo jak w innych częściach świata…
Z informacji praktycznych warto wspomnieć, że most U Bein zazwyczaj bywa ukoronowaniem dnia zwiedzania okolicy Mandalay. W ciągu jednego dnia jesteśmy w stanie popłynąć do Mingun, by uderzyć w największy działający dzwon na świecie oraz pojechać do dawnej stolicy Avy, by bryczką za kosmiczne pieniądze objechać lokalne atrakcje, jak np. piękny drewniany klasztor a także wieżę widokową i ciekawe ruiny.