Sur nie ma wielu atrakcji, ale mimo wszystko uważam, że będąc w Omanie, warto się w nim zatrzymać. Dlaczego? Chociażby po to, by obejrzeć muzeum, w którym budują tradycyjne drewniane łodzie. I by stanąć pod latarnią morską, patrząc na starą jeszcze portugalską zabudowę.
Sur na naszej drodze podróży po Omanie pojawiło się dość przypadkowo. Wszystko dlatego, że chcieliśmy pojechać do rezerwatu, w którym można obserwować żółwie, składające jaja w piasku. Niestety, po tym czego naczytaliśmy się, jak wyglądają wycieczki na oglądanie tego cudu przyrody, nie chcieliśmy przykładać do tego ręki. Dlatego żółwi nie oglądaliśmy, za to mieliśmy czas, by poznać miasto. Bo skoro już w nim byliśmy…
I po pierwsze: w Sur naprawdę ciężko się oddycha. Wszystko przez to, że jest diablo gorąco, a zarazem wilgotno. Inaczej być nie może, bo skoro miasto położone jest na wybrzeżu Zatoki Omańskiej. Po tym jak zaparkowaliśmy samochód na wielkim parkingu, pierwsze kroki skierowaliśmy do latarni morskiej. Wydało się nam, że tam może być ciekawie i warto zacząć z tego miejsca. I faktycznie było!
Stare miasto
Już samo przejście zaułkami tej starej część Sur, jest atrakcją samą w sobie. Warto zwracać uwagę na detale. Bo po pierwsze sporo tu kontrastów. Mnóstwo nowych budynków sąsiaduje z popadającymi w ruinę. A te stare są szczególnie piękne, jeśli chodzi o motywy w drzwiach. Bo drzwi w Sur były wizytówką domu. Dlatego trzeba było w nie zainwestować, wyrzeźbić. Spójrzcie zresztą sami na zdjęcia. Czy obok takich wspaniałości można przejść obojętnie?!
To co rzuciło mi się w oczy, to brak ludzi na ulicach, ale to pewnie dlatego, że o godzinie 15:20 nikt rozsądny nie wychodzi jeszcze na miasto. Jest po prostu gorąco i jak się nie musi nigdzie iść, to się siedzi w domu. Jedyną osobą, którą widziałem, to kobieta idąca do kosza na śmieci, momentalnie obstąpiona przez kozy i bezdomne koty. Kozy są większe, więc wygrały starcie o dostęp do resztek jedzenia.
Ok, na wodę wypłynęli jeszcze rybacy i ciekawie było obserwować ich wysiłki w konsekwentnym zarzucaniu sieci i próbowaniu raz po raz… ale efekty połowu nie były imponujące.
Kiedy doszliśmy do morza, jedyne, czego żałuję, to że nie widziałem go podczas przypływu, bo niestety podczas naszej podróży do Sur właśnie trwał odpływ, zatem sporo było na plaży niezbyt fotogenicznych wodorostów i śmieci. Oczywiście na zdjęciu da się je wykadrować, ale jednak na żywo człowiek je widzi. Za to śmiało mogę powiedzieć, że byłem na plaży w Sur 🙂 I co prawda kąpać bym się tu nie chciał, bo zapewne w mieście są lepsze niż ta, plaże.
Latarnia morska w Sur
I wreszcie docelowy punkt naszego spaceru. Oto docieramy do latarni morskiej Al-Ayjah. To co podziwiamy dziś, to efekt podboju Sur przez Portugalczyków. Wcześniej bowiem, nie było tu tak imponującego obiektu. Latarnia była nie latarnią, a zwyczajną wieżą obronną. Dopiero Portugalczycy przekształcili ją w obiekt służący naprowadzaniu drewnianych łodzi o nazwie dau do jeziora Sur. Ale jej światło przydawało się też statkom dalekomorskim, które majestatycznie sunęły przez Cieśninę Omańską w kierunku Zatoki Perskiej lub tym, które kontynuowały podróż w kierunku Morza Czerwonego.
Sur bowiem swoją gospodarczą potęgę zawdzięczało położeniu na szlaku z Indii do Afryki i Europy. A na handlu jak wiadomo można doskonale zarobić. Tym bardziej, jeśli częścią towarów, wybaczcie to nienowoczesne określenie, są niewolnicy. Tak, ludźmi też się kiedyś handlowało i to legalnie. Jeśli zapytalibyście handlarzy kilkaset lat temu, co sądzą o handlu ludźmi, powiedzieliby wam, że to towar jak każdy inny. Bo można na nim zarobić.
Do wnętrza latarni niestety wejść się nie da lub po prostu my mieliśmy pecha. Ale za to z galerii pod latarnią rozpościera się wspaniała panorama na Sur oraz wybrzeże. Widać stąd zarówno wieże strzegące wejścia na jezioro, jak też imponujący wiszący most. Przy dobrej pogodzie i braku smogu, dobrze będzie widać meczet i zabudowania nowej części miasta.
Kolejnym miejscem, które postanowiliśmy zobaczyć, była stocznia tradycyjnych łodzi. Ale zanim tam dotarliśmy, zajechaliśmy jeszcze pod zamek Al Ayjah. Jednak uczciwie Wam powiem, że po tym, jak byliśmy np. w forcie Bahla, kiedy jeździliśmy po górach Al-Hadzar i drogą do przepięknego Kanionu Węża, to tu nie za bardzo cokolwiek skłaniało nas do zwiedzania i poświęcania czasu i uwagi. Pojechaliśmy zatem dalej. Sami zresztą oceńcie, czy był sens na dłuższe zwiedzanie?
Ręczna stocznia drewnianych łodzi
O tym, że będzie ciekawie, świadczą już drzwi do tej nietypowej stoczni. Bo kiedy ostatnio byliście w miejscu, gdzie w tradycyjny sposób buduje się tradycyjne łodzie? I to w dodatku kilkunastometrowe?! Jednak od początku.
Najpierw trzeba kupić bilet, ale to tradycyjna formalność i nic zaskakującego. Potem zaś można chodzić, gdzie się chce.
Chociaż i tak wybór w zwiedzaniu nie jest aż tak ogromny. Jeśli mamy ochotę na pamiątki, można zajść do sklepu, gdzie jest okazja kupić drewniane repliki omańskich statków albo inne pamiątki z Omanu jak np. drewniane szkatułki. Ale my woleliśmy skupić się na czymś ważniejszym, bo oto na głównym placu trwała właśnie budowa al ghanja, czyli statku, który niegdyś królował na tych wodach. To na ghanjah właśnie kupcy odbywali rejsy między wybrzeżami Afryki i Indii, z postojem między innymi w Sur. Tutejszy szkutnik postanowił przywrócić do życia pełnoskalowy model takiej łodzi.
Tradycyjnie statek w typie ghanjah mierzył około 30 metrów i miał wyporność do 400 ton, a siłę napędową zapewniły im dwa maszty. Ten, który jest tu obecnie budowany wydaje się podobny gabarytami, do pierwowzorów. Co prawda na tablicy informacyjnej nie ma informacji, jaki jest rozmiar budowanej jednostki, to „na oko” wydaje się naprawdę potężna. Niecodzienne jest to, że można wejść do środka statku i zobaczyć, jak budowany jest kadłub, pewnie za jakiś czas, można będzie zwiedzać wnętrze.
Dookoła statku warto też się przejść, bo po pierwsze: kiedy mieliście okazję oglądać te części statków, które na co dzień są pod wodą? A po drugie, trzeba podnieść głowę i przyjrzeć się też pięknym zdobieniom, które lokalni artyści wyczarowali w drewnie na burtach. Tak, takie zdobienia były czymś standardowym w drewnianych łodziach, zatem twórcy trzymają się tradycji.
Na terenie tej nietypowej „stoczni” oprócz tej dużej jednostki, remontowane są też mniejsze, drewniane łodzie, a także powstają małe, drewniane jednostki. I to wszystko także można śledzić na własne oczy. Bo zajrzeć tu można wszędzie i nikt nie powie złego słowa. Inna sprawa, że wejście odbywa się na własne ryzyko. Na BHP w rozumieniu europejskim nie ma tu miejsca.
A może na most?
Po tym jak wyszliśmy ze stoczni, postanowiliśmy, że sprawdzimy, jaka jest panorama z dość charakterystycznego punktu w krajobrazie miasta. Poszliśmy na most, bo z niego widać więcej. A warto było przyjść chociażby dlatego, że mieliśmy szczęście i w morze wychodził właśnie tradycyjny statek. Na tle latarni morskiej wyglądał naprawdę pięknie, co zresztą widzicie na zdjęciu.
Uroku dodawały też wieże strażnicze, które w promieniach zachodzącego słońca wyglądały na zmęczonych upływem czasu wartowników. I na jednej z wież warto było szczególnie zawiesić wzrok, bo okazuje się, że czas i sztormy robią swoje. Otóż kiedyś istniały schody prowadzące od lustra wody, po szczyt, na którym stoi wieża. Dziś jednak schody urywają się kilkanaście metrów nad wodą, jak można się domyślać, pozostała część runęła do wody.
Aha, jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak Sur wygląda z perspektywy wody, to taka możliwość rzecz jasna istnieje. Wystarczy zejść na plażę, bo stoi tam wiele łódek, z których można skorzystać i wykupić rejs.
Jednak my wybraliśmy leniwe zakończenie dnia. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na przedmieścia, do kawiarni mieszczącej się w księgarni. Faktycznie, kawa była znakomita.
Zresztą następnego ranka na śniadanie odwiedziliśmy inną kawiarnię, gdzie miałem okazję spróbować, jak smakuje espresso z ziarna pochodzącego z pobliskiego Jemenu. Bo co prawda z powodu trwającej tam wojny domowej, nie pojadę na miejsce osobiście, to przynajmniej tak wesprę ten targany konfliktem kraj.