W świątyni Paśupatinath jak na dłoni widać, że ludzie nawet po śmierci nie są równi. Miejsce spalenia ciała zależy od zamożności rodziny. Chociaż prawdą jest, że niezależnie od pieniędzy, prochy wrzucane są do tej samej rzeki. No i podobno jest gwarancja reinkarnacji w ciele człowieka.
Paśupatinath, gdzie życie spotyka śmierć
Przyznaję się, że wizyty w Paśupatinath troszkę się bałem, bo tak jak nie lubię pogrzebów w Polsce – w sumie kto lubi – tak samo obawiałem się miejsca, w którym w Kathmandu pali się ciała. I do dziś mam mieszane uczucia, co do wizyty w tej świątyni. Ale może zupełnie niepotrzebnie, bo przecież śmierć jest nieodzowną częścią życia. Czymś do czego zmierzamy od dnia narodzin, co jest jeszcze pewniejsze niż podatki. Moje obawy wynikały raczej z tego, jak bardzo śmierć w Europie została odsunięta od ludzi. Bo przecież w naszej części świata umiera się zazwyczaj w szpitalach, z których ciało jedzie do zakładu pogrzebowego, a potem na katafalk, do kościoła i do ziemi… Nie ma miejsca na kontakt z ciałem zmarłego, nie ma czasu na pożegnanie, oswojenie się z tym, co nieuniknione dla każdego. Śmierć jest gdzieś obok.
Ale w Nepalu jest inaczej, tu nowoczesna medycyna nie dociera pod strzechy. Tu umiera się w domu lub czeka na śmierć w okolicy świątyń takich jak Paśupatinath, która jest największą hinduistyczną świątynią w Nepalu i jednocześnie chyba najbardziej świętą. Dlatego spalenie ciała właśnie tu, ma podobno gwarantować reinkarnację w ciele człowieka, a nie innego zwierzęcia. I to powód, dla którego tylu chętnych na stosy właśnie w tym miejscu. Podobno ludzie specjalnie radzą się astrologów, kiedy umrą i w okolicy tej daty, przybywają do Kathmandu, by tu dokonać żywota. Tu, bo blisko do świętego miejsca. Ciekawe, na ile te przepowiednie się spełniają, a na ile to samospełniająca się przepowiednia.
Zwiedzając Paśupatinath
Zanim jednak poszedłem w okolicę ghatów (czyli miejsc do palenia zwłok), najpierw zajrzałem w okolicę głównej świątyni. Niestety wejść do niej mogą tylko wyznawcy hinduizmu, a niewierzący mogą robić co najwyżej zdjęcia bramy wejściowej. Szkoda, bo w środku mieści się kilkaset lat historii, a namacalne dziedzictwo wieków zawsze robi na mnie ogromne wrażenie. W każdym razie „biali” mogą przyglądać się z daleka temu, co jest w środku. Widać niestety niewiele. Dlatego poszedłem troszkę w bok, by spojrzeć na świątynię z góry, by może zobaczyć coś więcej niż tylko wejście.
Stanąłem z zaciekawieniem, bo na dużym pustym placu, rozłożyła się rodzina. To z tego miejsca dobiegał głośny płacz dziecka. Trwała jakaś ceremonia z nim związana, bo własnie golili mu głowę na zero, co jak widać nie wywoływało w dzieciaku entuzjazmu. Ale skąd kilkuletnie dziecko ma rozumieć religijne rytuały, a że religijne to tego jestem pewien, bowiem przez cały ten czas, mnich siedzący obok recytował modlitwę. Obok rosło jeszcze ogromne drzewo. Ono także wywołało zaciekawienie. Chociaż może nie tyle samo drzewo co to, co działo się w jego korzeniach. Tam, kilka schodów w dole ustawiono małą kapliczkę, gdzie też dokonywał się religijny rytuał. Sacrum w świątyni nie dziwi.
Stosy Paśupatinath czyli obserwując rytuał kremacji
Cóż, słońce paliło niemiłosiernie, do wnętrza świątyni gdzie jest cień, wejście było dla mnie zabronione, dlatego zadecydowałem, by przemieścić się w okolice, gdzie pali się ciała. Dziwne to miejsce. Można powiedzieć, że jest to coś w rodzaju spektaklu na żywo, śledzonego przez setki widzów. Wygląda to tak: tuż przy świątyni, na brzegu rzeki Bagnati, której wody łączą się ze świętym Gangesem, stoją kamienne platformy pogrzebowe. To na nich, układany jest stos drewna i dopiero na szczycie tej konstrukcji umieszczane jest ciało. Zanim to jednak nastąpi, następuje rytuał podczas którego ciało przykrywane jest pomarańczowym całunem oraz myte wodą z rzeki.
By upewnić się, że zmarły naprawdę nie żyje, woda jest także umieszczana w ustach zmarłego. Dopiero potem na noszach przenoszone jest na stos. Ten najbliższy lub jeśli rodzina nieboszczyka nie miała tyle pieniędzy, pochód idzie do dalszych miejsc. Zgodnie z tradycją ogień pod stosem, na którym stopy nieboszczyka zawsze zwrócone są na południe, podkłada najstarszy syn, jeśli kremowane jest ciało ojca lub najmłodszy, jeśli spopieleniu będzie ulegało ciało matki. A na koniec popioły wsypywane są do przepływającej tu rzeki Bagnati, której wody niosą je do świętych wód Gangesu.
I tu wrócę do myśli, że nie jesteśmy równi nawet po śmierci. Jeśli bowiem byliśmy bogaci lub nasza rodzina jest bogata, w Paśupatinath zostaniemy skremowani na stosie przy głównej świątyni, tu palenie kosztuje 600 dolarów. Jeśli jednak nie mamy tyle pieniędzy, nasze ciało zostanie poniesione do platform sto metrów dalej, gdzie ogień będzie nas trawił za cenę 200 dolarów. Tak przynajmniej powiedziano mi, kiedy przyglądałem się ceremonii.
A dlaczego wspomniałem, że wygląda to jak widowisko? Bo z jednej strony rzeki stoją stosy, a z drugiej stoją kamienne kapliczki oraz ławki, na których gromadzą się widzowie. Stąd robi się zdjęcia ceremonii i nie trzeba się za bardzo krępować tym, co się robi. To wręcz normalne, że się filmuje lub robi zdjęcia. Prawie wszyscy to robią. Kolejny rząd gapiów obserwuje jeszcze z galerii głównej świątyni. Ostatnią drogę zmarłego śledzi zatem rzesza gapiów. Wracając jednak do porównania miejsc spalenia zwłok, tych droższych i tańszych… Przyznam się, że różnica jest też w atmosferze… blisko świątyni jest jakieś sacrum, jakaś powaga, mistycyzm, wieki tradycji. Druga część ghat, gdzie ceny nie są aż tak wysokie to po prostu betonowe platformy odarte z mistycyzmu. Betonowy podest z dymiącym stosem pod współczesnym, tanim, blaszanym dachem… Jeden obok drugiego. I dym unoszący się gdzieś w górę i nad prawie wyschniętą rzekę.
Stosy obok świątyni Paśupatinath płoną już całe wieki, ale to nie tylko miejsce kremacji, ale także kultu Śiwy a konkretnie jego wcielenia czyli Paśupatiego – Pana Zwierząt – stąd nazwa miejsca. Kompleks to nie tylko główna świątynia, ale także 518 innych miejsc kultu takich jak np. ghaty, mniejsze świątynie, posągi, obrazy… Niestety, jak już napisałem znaczna ich część jest niedostępna dla osób nie będących hinduistami. Zresztą na terenie głównej świątyni także i wierzących obowiązuje zakaz fotografowania. Co na pewno jest ciekawe to fakt, że miejsce ma szczególny status i naczelny kapłan odpowiada tylko przed królem Nepalu. I co może wydawać się dziwne pochodzi on zawsze z południa Indii, a nie wybierany jest z lokalnych kapłanów. Podobno dlatego, by podczas żałoby po śmierci króla móc w spokoju rządzić, a nie oddawać się żałobie, do czego zobligowani są Nepalczycy.
A tuż przed świątynią jest tak, jak chyba we wszystkich częściach świata. Przed bramą w alejce prowadzącej do bramy jest wielki kiermasz. Tu można kupić i sacrum, i profanum. Niewiele się to rożni od naszych odpustów pod kościołami. Może tylko asortymentem, bo przecież figurki Buddy pod naszym kościołem nie kupimy. Tak sam jak tu nie widziałem krzyża z ukrzyżowanym Jezusem. Życie i śmierć, sacrum i profanum.
2 komentarze
Bardzo przydatny i ciekawy artykuł 🙂
I fajna czcionka ;p
Ciekawy i obszerny artykuł. Dzięki Tobie nie muszę szukać informacji o świątyni żeby zrozumieć obrzędy pogrzebowe.