Podczas każdego wyjazdu zdarzają się rzeczy nieprzewidziane. Czasami jest to np. autobus, który uciekł, a czasami górski szlak, na który weszliśmy, a nie planowaliśmy. I kiedy taki szlak na długo pozostaje w pamięci, to nic tylko się cieszyć. Tak jest w przypadku trekkingu z Prilepu do manasteru Treskawec.
To był mój drugi raz w Prilepie. Chociaż przyznam, że nie spodziewałem się, że wrócę do tego miasta, a nawet będę w nim nocował. Ale ponieważ postanowiłem wybrać się piechotą do monasteru Treskawec, to na szlak wypadało wyruszyć rano. Dlatego wieczorem opuściłem Skopje i ruszyłem do Prilepu. Hotel wybrałem z dala od centrum, za to blisko wejścia na szlak. I tym sposobem o godzinie 9 rano, wyspany mogłem ruszyć na trekking. Jeszcze nie wiedziałem, jaki ciekawy widokowo dzień mnie czeka!

Najpierw była droga, którą na upartego da się pokonać jakimś samochodem terenowym. Można podjechać w okolice Wież Marka (Markovi Kuli), czyli pozostałości dawnych fortyfikacji, które zapewniały panowanie nad okolicą Prilepu. Zamek i fortyfikacje zostały zniszczone i dziś są to tylko pojedyncze ściany. Oczywiście warto zajść w to miejsce, bo widoki na doliny, a także miasto rozciągające się u stóp, są bajkowe! Tylko w Markovi Kuli można spędzić kwadrans, góra pół godziny. Cóż, tu nie ma wiele do zwiedzania. Za to kiedy spojrzymy na północ, gdzie za wzgórzami leży monastyr Treskawec, ujrzymy wąską ścieżkę. To właśnie szlak wiodący do celu mej wędrówki. Wydeptana, wąska dróżka pokonywana przez nielicznych turystów. Przy wejściu na szlak, który rozwidla się przy wieżach Marka stoi tabliczka, że to raptem pięć kilometrów drogi.

Trekking z Prilepu do monasteru Treskawec
I faktycznie jest to mniej więcej taka odległość. Szlak jest w większości dość łatwy, ale na pewno idąc po nim wolałbym mieć na nogach buty trekkingowe niż adidasy. To są jednak góry, niewysokie, ale są i zawsze jest ryzyko skręcenia kostki, na jakimś ruchomym kamieniu czy dziurze.
Początkowo szlak wiedzie w zasadzie niemal po tej samej wysokości, jednak im bliżej Treskawca, tym stromiej. W jednym miejscu szlak staje się już bardzo trudny. Wszystko przez to, że należy wejść na bardzo stromą i gładką skałę. Aby było łatwiej, ktoś kto przygotowywał ten szlak rozpiął gumową linę, której można się przytrzymać i która znakomicie ułatwia podejście, a w drodze powrotnej zejście.

Od szczytu tego podejścia szlak znów delikatnie pnie się w górę, ale nie ma już ostrych podejść. Można się cieszyć widokami i być zaskakiwanym np. tym, że w jednym miejscu stoją duże parasole. W razie deszczu na pewno dałoby się pod nimi ukryć. Tuż obok stoi też kapliczka w kształcie monasteru.
Na szlaku jest kilka źródełek, z których od biedy można by było zaczerpnąć wody, ale uczciwie powiem, że nie wyglądały one zbyt czysto i zachęcająco. Może jednak jestem po prostu przewrażliwiony i zbyt sterylny.


A w pewnym momencie szlak się kończy i… wychodzimy na wąską asfaltową drogę, która do monasteru Treskawec można dojechać. Oczywiście można też nią zejść w kierunku Prilepu, jeśli ktoś woli wygodniejszą, ale nie szybszą trasę (jest o wiele dłuższa). Ja podążyłem jednak dalej, by zobaczyć wspaniałe polichromie monasteru Treskawec.
Zwiedzanie zajęło mi mniej niż godzinę, a następnie ruszyłem w drogę powrotną.
Teraz kilka informacji praktycznych:
- W stronę monasteru z Prilepu wyszedłem o 9:20 i idąc przez Wieże Marka, na miejsce dotarłem o 12:35.
- W drogę powrotną ruszyłem o 13:20 w punkcie wyjścia czyli koło hotelu byłem o 15stej.
Podczas trekkingu nie minąłem żadnego turysty. Dopiero przy Wieżach Marka ktoś był, ale po prostu jakiś pan wyprowadzał psa na długi spacer. Szlak jest doskonale oznakowany i nie ma szans się na nim zgubić. Trudność jest niska lub średnia. Tylko w jednym miejscu jest gumowa lina, której trzeba się przytrzymać. W razie deszczu jest tylko jedno miejsce, w którym dałoby się schronić, ale jest ono około 45 minut przed monasterem.