Jeden z najpopularniejszych przewodników po Gruzji informuje, że Upliscyche to zabytek tej samej skali co jordańska Petra. Post factum oceniam, że nic bardziej mylnego, ale żeby się o tym przekonać musiałem pojechać i zobaczyć to sam.
Upliscyche – dlaczego (nie)warto
Nie wiem, co skłoniło autora tej śmiałem tezy do wysnucia takiego porównania, jednak wydaje mi się, że musiała to być tradycyjna gruzińska gościnność. Jednymi słowy autor jakoś się chciał odwdzięczyć za ugoszczenie i napisał coś, czego pewnie wcale nie myślał. A że byłem i widziałem, to wiem co mówię. Upliscyche to jedno z najbardziej rozczarowujących miejsc, w których byłem. Ale po kolei…
Dojazd do Upliscyche jest bajecznie prosty. Z dworca w Gori wziąłem marszturkę i za całe dwa lari podjechałem w okolice Upliscyche. Wysiadka przy moście i potem jeszcze jakiś kilometr piechotą, trasa malownicza, w tle odległe ruiny, zatem zapowiadało się ciekawie. Wykute w skale pomieszczenia widać już z daleka, dają złudną nadzieję czegoś ciekawego, fascynującego i pięknego jednocześnie. Obietnica tego, co zobaczymy po przekroczeniu bramek z kasami (3 lari).
Kiedy wreszcie i ja wszedłem na teren dawnego miasta i wdrapałem się na pagórek z którego rozciąga się piękna panorama na rzekę i Upliscyche, oczom moim ukazały się wydrążone skały, ot wykute przez ludzi dobre kilka setek lat temu resztki dawnej świetności. W sumie nie byłoby to złe, ale problem jest jednak taki, że w zasadzie nic po latach dawnej świetności nie zostało. Turysta skazany jest na własną wyobraźnię, by mógł pojąć, że kiedyś tętniło tu życie i biło serce Gruzji. Kto chciał władać gruzińską ziemią, musiał podbić Upliscyche.
Dziś w miejscu dawnych wykutych piekarni, winiarni, aptek, bazyliki, domów i ulic widnieje kilka wykutych pieczar. Ślady po drogach zerodowały pod wpływem wiatrów i rozmycia przez wodę. Pozostało tu niewiele. Na tyle niewiele, że przyjazd tu wydał mi się stratą czasu.
Gruzińska gościnność jednak istnieje
I tak też do końca bym uważał, gdyby nie radosna podróż powrotna do cywilizacji. Ponieważ ostatni autobus odjechał jakieś pół godziny temu, na umownym przystanku pod sklepem pozostałem ja i dwie Rosjanki. Przedstawiciele dwóch ponoć zwaśnionych narodów połączeni poczuciem niedoli i konieczności zorganizowania transportu powrotnego :). Tak się jakoś szczęśliwie złożyło, że na poboczu stał sobie samochód z kierowcą. Za jego kierownicą siedział około 40 letni Gruzin, który spokojnie palił papierosa.
Łokieć wystawiony za oko, na twarzy spokój pomieszany z pewnością siebie. Młodsza z Rosjanek podchodzi i pyta czy może by nas nie podwiózł kilka kilometrów do miasta, bo cały transport uciekł i nie ma jak wrócić. Pan ożywia się i mówi, że oczywiście! Z przyjemnością nas zawiezie. Wsiadamy zatem do środka, moje współtowarzyszki z tyłu, a mnie uprzejmy właściciel prosi o zajęcie miejsca z przodu maszyny. Trzaskają drzwi, zatrzaskują się pasy i ruszamy! Z kopyta, a jakże, na tyle na ile maszyna pozwala, a pozwala na zbyt wiele, jak na tą wąską dróżkę.
Gruzin pod wpływem pędu ożywia się jeszcze bardziej i mówi, że właśnie wrócił ze spotkania ze znajomymi, przyjechał i odpoczywał sobie w samochodzie, ale że nie godzi się zostawić turystów w potrzebie, bo przecież „my Gruzini jesteśmy bardzo gościnni”, to oczywistym jest, że nas podwiezie. I nic nie przeszkadza tu fakt, że jest pijany, za co nas przeprasza.
Starsza z Rosjanek zesztywniała, a młodsza co i rusz prosiła tylko, żeby nasz kierowca jechał wolniej. A facet był w niezłej w sumie coraz lepszej formie. Wąska dróżka, na liczniku wskazówka podchodzi pod 110 km/h. Gruzin powiada o spotkaniu towarzyskim i proponuje, że jeśli my będziemy pić, to on z przyjemnością wróci na to spotkanie i będzie je radośnie kontynuował 🙂 W międzynarodowym towarzystwie.
W międzyczasie w potoku słów mówi, że nie powinien tak jeździć po pijanemu, bo ostatnio zapłacił 250 lari kary, ale jak obiecał, że podwiezie, jak będzie trzeba to zapłaci nawet i 500, bo gościnność to gościnność!
Co by nie mówić z ulgą wysiadamy po kilku minutach jazdy. Nasz szofer wykręca i z piskiem wraca do siebie. I gdyby nie ta przygoda, to kompletnie nie byłoby czego wspominać z Upliscyche.
1 Comment
Oczywiście porównywanie Upliscyche do Petry nie ma sensu. Ale tak to już jest z przewodnikami. Mnóstwo w nich błędów. Jedni przepisują od drugich te same uogólnienia i nieprawdziwe informacje. Do Gruzji jeżdżę od lat. Wiele o tym piszę. Również o błędach w przewodnikach, np. tu:
https://podroze.krzysztofmatys.pl/2013/07/25/jak-sie-pisze-przewodniki/