Kościołów warownych w Transylwanii jest wiele, bo i osadnictwo Sasów było tu intensywne. A przecież to oni budowali te ufortyfikowane świątynie. Jednak warowny kościół w Harman w jakiś sposób szczególnie wyróżnia się na tle innych. Możliwe, że tą różnicę robi tu kaplica, skrywająca na sklepieniu i ścianach przepiękne freski.
Tego poranka wyjechaliśmy wcześnie z Sighisoary, która tym razem była tylko przystankiem w drodze. Prawdziwym celem były rozrzucone po tej części Rumunii warowne kościoły. Transylwania z nich słynie i co trzeba powiedzieć, naprawdę robią one wrażenie. Tym bardziej, że lokalne społeczności zaczynają dostrzegać ich potencjał w generowaniu ruchu turystycznego, a co za nim idzie pieniędzy.
Jeżdżąc po okolicy widzieliśmy kościoły, które są zrujnowane i chylą się ku upadkowi jak ten w Slimnic, ale też odwiedziliśmy takie perełki, jak warowny kościół w Viscri, gdzie dom kupił nawet sam król Karol (tak, ten z Anglii), chociaż posiadłość kupował jako książę. Potem był jeszcze najsłynniejszy chyba Biertan, a ostatnim przystankiem była warownia w Harman. Co o niej wiedzieliśmy? Nic, a przyznam, że utkwiła mi w pamięci jak niemal żadna inna. I dlatego postanowiłem poświęcić jej osobny artykuł.
Warowny kościół w Harman – historia
Jest w warowni w Harman coś, co łączy ją z Polską, a historia jest niecodzienna. Otóż kościół w Harman zbudowany został na początku XIII wieku przez Zakon Krzyżacki! Tak, ten sam, o którym myślimy w kontekście np. zamku w Malborku! To Krzyżacy sprowadzali do Transylwanii Sasów i lokowali liczne wioski. Lokalni władcy początkowo byli z tego faktu bardzo zadowoleni, bo nowi mieszkańcy, to nowi podatnicy i wzrost potęgi możnowładców. Jak jednak wiemy z historii, Krzyżacy zawsze mieli znacznie poważniejsze plany. Dlatego nie dziwota, że zostali z Transylwanii wyrugowani jako persona non grata, a kościoły przeszły pod zarzadzanie przez zakon Cystersów.

Warownia powstawała w latach 1211-1225. Wiadomo też, że w roku 1240 istniała na jej terenie romańska trójnawowa bazylika. A wiemy to z dokumentu węgierskiego króla, który przyznawał Harman Cystersom.
Mniej więcej w tym samym czasie powstała potężna dzwonnica, która rzecz jasna także pełniła funkcje obronne, ale jednocześnie obserwacyjne, jako najwyższa konstrukcja w okolicy.
Kompleks był gotowy około roku 1300, kiedy to w wyniku przebudowy do umocnień włączono stojącą do tej pory osobno kaplicę. I to właśnie kaplica jest perełką, dla której warto tu przyjechać, jeśli jesteśmy w okolicy. Ostatecznie kościół warowny w Harman w mojej ocenie spełniał wszelkie znamiona, by nazwać go zamkiem. Bo po pierwsze miał fosę, miał wysokie i grube mury obronne z blankami, w systemie umocnień znajdowało się siedem wież, a w bramie była krata i zabezpieczenia jak w klasycznym zamku. Co więcej, mury były potrójne: niski przed fosą, za fosą wznosił się mur zewnętrzny o wysokości 4 metrów, a główny mur będący najważniejszym umocnieniem mierzył aż 12 metrów wysokości i 4 grubości! Umocnienia naprawdę potężne.

Jedyne, czego nie było, to jakiś pałac w środku. Zamiast tego był i do dziś stoi trójnawowy kościół. Jak dla mnie to mniejszy, ale wciąż przypomina klasyczny zamek.
Warownia została zaprojektowana z rozmachem i mogła dać schronienie aż 800 osobom, szukającym ratunku przed wrogiem. A czasy przez stulecia były bardzo niespokojne, bo początkowo miała służyć schronieniu przed najazdami Mongołów. Ale przydała się też w roku 1612 kiedy to na Transylwanię najechał książę Gabriel Batory. Naturalnymi celami stały się właśnie ufortyfikowane kościoły. I świątynia w Harman oparła się 7000 atakujących przeciwników.

Z uwagi na zmianę w uzbrojeniu i stylu prowadzenia wojen znaczenia warownych kościołów zaczęło spadać. W obliczu armat, chowanie się w niewielkich fortyfikacjach, przestało mieć sens. Ale warowne kościoły, zaczęły pełnić nową funkcję, czyli stawały się… spichlerzami. Dzięki temu wciąż były remontowane i zdołały przetrwać do dzisiejszych czasów. I chociaż dziś nikt nie przechowuje w nich zboża i innych produktów, to znów zmieniły funkcję. Dziś szturmują je turyści, ale dla odmiany tym razem przybysze znajdują otwarte wrota. Jedyne co trzeba, to kupić bilet wstępu.
Warowny kościół w Harman – wnętrze warowni
Zwiedzanie zaczyna się od wejścia. To niby nic odkrywczego, ale wchodząc warto zwrócić uwagę, że to gdzie jesteśmy i przez co wchodzimy, jest dość nowe. To sklepione wejście powstało na początku XIX wieku, bo w roku 1814. Wcześniej był tu most zwodzony i fosa, którą zasypano. Dziś jest to całkiem ozdobne wejście, przy którym znajduje się kasa biletowa i gdzie dadzą nam broszurę opowiadającą o historii miejsca i poszczególnych elementów warowni. (Broszura do zwrotu przy wyjściu)
Przed nami kościół czyli serce tego miejsca, ale nie mniej ciekawie jest obok. Wzdłuż całego obwodu murów zbudowano od środka około 200 cel/pomieszczeń, które w razie zagrożenia były zajmowane przez przybywające tu rodziny. W czasie pokoju zaś, służyły za spichlerze. Dziś jest ich mniej niż w dawnych latach, bo 200 na pewno nie naliczyłem. Wynika to zapewne z tego, że pewnie część z nich była drewniana i nie przetrwała. Do naszych czasów zachowały się te murowane.

I to właśnie w nich umieszczono liczne wystawy. Nie są one może jakieś wybitne, to raczej wyobrażenia na temat różnego rodzaju warsztatów i magazynów. Ekspozycje wszystkiego co stare i co udało się zgromadzić po okolicy. Na pewno warto spędzić kilka do kilkunastu minut chodząc po tych pomieszczeniach i po zapoznać się z tym, jak dawniej wyglądało tu rzemiosło. Zresztą nie tylko, bo część pomieszczeń pokazuje, jak wyglądały wnętrza lokalnych chat i jakie miały wyposażenie. Warto się zapoznać, bo saskie wsie na pewno nie były biedne i w niczym nie przypominały tych zwykłych chłopskich przysiółków z Polski – (że posłużę się porównaniem).

Kościół św. Mikołaja
A teraz czas na serce tego miejsca, czyli kościół św. Mikołaja. Świątynia pochodzi z XII wieku i na pewno istniała już w roku 1240. Zbudowano ją w stylu romańskiej trójnawowej bazyliki i chociaż na przestrzeni wieków, zmieniała swój wygląd, to wprawne oko wciąż może dostrzec stare elementy. Są one widoczne szczególnie od strony wschodniej. Zwróćmy np. uwagę na masywny portal wejściowy, ale także na masywne okna, które pełniły także funkcje obronne.

Wnętrze kościoła nie jest bogate. Biała przestrzeń wypełniona ławkami, w której w oczy rzuca się ołtarz (z roku 1787) przedstawiający ukrzyżowanie Chrystusa oraz organy. Ale w tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na ławy, bo są one dwojakiego rodzaju. Pierwsze są z oparciami, a drugie to długie siedziska bez oparć. I tu ciekawostka: pierwsze (z oparciami) były przeznaczone dla mężczyzn. Te bez oparć zaś wyznaczono dla zamężnych kobiet. I nie chodziło tu o dyskryminację, lecz o to, by oparcie nie pogniotło ich odświętnego stroju. Jak widać, moda wymogi dobrej prezencji to nie tylko przestrzenie zarezerwowane dla opery lub filharmonii.

Jako wisienkę na torcie trzeba potraktować możliwość wejścia na tutejszą wieżę, niegdyś najwyższą w okolicy. Jednak zanim na nią wejdziemy, warto wiedzieć, na co patrzymy. Bo te charakterystyczne cztery wieżyczki wieńczące główną wieżę to znak, że miasto miało własny sąd i można tu było wykonywać także wyroki śmierci. Słowem: strzeżcie się nicponie, którzy przyjeżdżacie tu w złych zamiarach!

A sama wieża? Już wchodzenie na nią jest swoistą atrakcją, bo drewniane schody wyglądają tak, jakby pamiętały jeszcze czasy oblężeń kościoła. Poza tym skrzypią i można o nich powiedzieć wszystko, poza tym że budzą zaufanie 🙂 Przy okazji wejścia można podziwiać stary mechanizm zegara, dzwony oraz drewnianą konstrukcję, na której opiera się dach wieży.
No i widok ze szczytu na okolicę jest bardzo przyjemny.

Kaplica w wieży – wisienka na torcie
Kiedy zwiedzałem wnętrze fortecy, nie miałem pojęcia, że na jej terenie jest miejsce, gdzie opadnie mi szczęka. I nawet jak byłem tuż obok kaplicy, nic nie zapowiadało tego, co kryje się w środku. Bo czy niepozorne drzwi i odpadnięty tynk obok wejścia to znak, że w środku będzie lepiej?
A było! W środku mamy kaplicę z przełomu XIII i XIV wieku na której ścianach artyści lub artysta, bo w sumie nie wiadomo, czy to dzieło jednej osoby, pokazali sceny z Biblii.
I oto na ścianie w centralnej części widzimy scenę ukrzyżowania Jezusa Chrystusa, Boga oddającego życie za grzechy innych. Aby nie było wątpliwości, za kogo oddaje życie, tuż obok tej sceny malarz pokazał ówczesne różne klasy społeczne. Wszystko po to, by nikt nie miał żadnej wątpliwości.
Obok zaś, na sąsiadujących sklepieniach jest piekło i raj. Wszystko po to, by opowiedzieć historię w formie obrazkowej, coś na kształt Biblia Pauperum – dla tych, którzy nie umieli czytać. Raj sąsiaduje ze scenami czynienia dobra, za to piekło… z historią Łazarza. Memento mori!
I tyle ze zwiedzania warownego kościoła w Harman. Szczerze polecam Wam odwiedziny tutaj, bo miejsce jest po pierwsze blisko Braszowa (wręcz dalekie przedmieścia), ale też na tyle na uboczu, by nie było tu tłumów turystów. Chociaż tłumów w Rumunii raczej nigdzie nie ma, bo ten kraj został jeszcze nieodkryty przez masową turystykę. A szkoda, bo atrakcje Rumunii, naprawdę zachwycają. Ja ten kraj bardzo, ale to bardzo polecam na wakacje czy urlop w innym czasie.