To był długi dzień, ostatni mój dzień w Laosie. Dziś skuterkiem dostałem się z Pakse do Champasak, nawdychałem się kurzu, wypociłem litry wody, dałem łapówkę policjantowi, uciekałem przed burzą, na nudę nie narzekałem. Działo się.
Na zwieńczenie mego pobytu w Laosie postanowiłem posiedzieć i „robić nic”. Będąc w Pakse poszedłem zatem na piwo, jak zawsze sam, bo też prawie zawsze jeżdżę sam, a wtedy jest mnóstwo czasu na rozmyślania i analizy. Zamawiam piwo, przeglądam przewodnik, wracam do starych zdjęć, planuję jutrzejszy dzień. I obserwuję ludzi dookoła.
Koło mnie siedzą Oni. Para która tak jak ja przyleciała tu na wakacje. Francuzi. To widać, po prostu. W Laosie byłej francuskiej kolonii to nie dziwi. Zwracam na nich uwagę, bo dookoła siedzą grupy rozwrzeszczanych młodych turystów, głownie z Azji. Ok tylko z Azji. Ich spokój i dystans wręcz nie pasuje do tego miejsca, a jednak czują się jak u siebie, ignorując okoliczny harmider, mają jakąś swoją tarczę, są oni i nie ma świata dookoła. Są, siedzą, milczą nawet nie patrzą na siebie. Ale tu nie ma „focha”. Każde z nich pogrążone jest w swoim świecie. Każde pewnie coś planuje albo wspomina. Dzień dzisiejszy czy może podróż sprzed 30 lat? A może myślami wracają do pracy? To nieistotne…
2 komentarze
Sama nie wiem, czy to piękne czy smutne?…
Też nie wiem. Chyba każdy musi ocenić sam…