Zamek w Hunedoarze spowodował, że jechałem przez całą Rumunię tylko po to, by na własne oczy zobaczyć te średniowieczne mury. Zamek, który jest jednym z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Kwintesencja piękna!
Jest w zamku Korvina w Hunedoarze coś magicznego. Za pierwszym razem Rumunię odwiedziłem, bo chciałem zobaczyć zamek w Sinai, teraz celem była Hunedoara i ten średniowieczny zamek, który wygląda jak z bajki! Tak, to był główny cel mojego wyjazdu do Rumunii.
Hunedoara – zamek jak z bajki

Do dziś pamiętam moment, kiedy zamek w Hunedoarze zobaczyłem na żywo po raz pierwszy. Wejście przez bramę na dziedziniec ze straganami, a potem spojrzenie w lewo i oto on, w całej okazałości! Równie bajkowy jak na zdjęciach! I wcale nie przeszkadzało mi, że niebo nie było niebieskie, że godzinę temu padał deszcz i kiedy jechałem tu z Timisoary nic nie zapowiadało miłego i słonecznego zwiedzania. Na szczęście już nie padało, a szare chmury wyraźnie się podnosiły. Potem wyszło nawet słońce. Ale teraz po prostu oglądam zamek. Wąski most wiodący w kierunku bramy, pomarańczowe dachówki, szary kamień i jasny piaskowiec. To wszystko w jakiś magiczny sposób ze sobą współgra. Nie jestem nawet troszkę zawiedziony, rzeczywistość jest lepsza niż zdjęcia!
Postanawiam, że zanim wejdę do wnętrza, najpierw obejdę zamek dookoła. Nie jest to może najłatwiejsza trasa, nie zawsze zamek widać zza płotów i domów. Nie ma tu jakichś fantastycznych punktów widokowych, kawiarni z widokiem na fortyfikacje, ale i tak z każdej strony twierdza w Hunedoarze zachwyca. Idę nawet tam, gdzie dociera niewielu turystów, bo trzeba wyjść poza utarty szlak. Trzeba obejść zamek drogą, by wejść do fosy. Stanąć tuż przy rzece, podnieść głowę i pomyśleć, że tego zamku z tej perspektywy zdobyć się nie dało. Że jedyna droga to ten długi most ułożony na filarach. Most nad suchą i mokrą fosą, kładka, którą łatwo było spalić, by poczuć się bezpiecznie odciętym od szturmujących.

Zamek w Hunedoarze – zwiedzanie pałacowych dziedzińców
Nie wiem, dlaczego kasy umieszczono w obskurnym kontenerze. Może po to, by turyści tym bardziej docenili wnętrze i zamkowe dziedzińce? Zatem jak tylko przejdziemy kołowrotek bramki, wejdziemy na drewniany most. Od tego momentu można się poczuć jak turysta szturmujący umocnienia. Niestety przeszkodą będą, bo dla mnie były, ogromne grupy turystyczne, które w sile jednego lub dwóch autokarów uważają, że jak jest ich masa, to mogą wszystko. Włącznie z zatarasowaniem całego mostu, bo jaśnie państwo idą. A raczej pełzną, bo z jakiś nieznanych mi przyczyn wielkie grupy wycieczkowe poruszają się z prędkością wyścigowego żółwia.

Fantastyczne to uczucie, kiedy powoli zbliżamy się do zamku i można sobie wyobrazić, jak przerąbane mieli kiedyś atakujący, którzy musieli szarżować po takim wąskim pasku drewna w kierunku bramy. Rzecz jasna pod ostrzałem. My na szczęście możemy iść bez obaw i przestąpić bramę zamku Korwina w Hunedoarze. Od razu przy wejściu będzie zejście w kierunku więzienia, gdzie oczywiście przygotowano „wesołą” wystawę, jak to drzewiej torturowało się ludzi. W sumie w każdym, w którym byłem, jest taka izba. Myślisz zamek, mówisz izba tortur. Żadne tam księżniczki! Krew, pot, flaki i haki.
Dlatego pozwoliłem sobie ominąć te wątpliwej urody miejsce i pomknąłem dalej na dziedziniec. Ślicznie tu i nie przeszkadza nawet to, że mieszają się tu wszelkie style architektoniczne, od gotyku po barok. Zresztą spójrzcie sami na zdjęcia.
Korzystając jednak z faktu, że zorganizowane grupy turystyczne gdzieś znikły, zapewne słuchając opowieści przewodnika, postanowiłem wykorzystać okazję i zwiedzić wnętrza, a tych zamek w Hunedoarze ma mnóstwo!

Wszedłem w pierwsze lepsze drzwi i oto wstąpiłem do innego świata! Stanąłem pod sklepieniem Sali Rady. Takie konstrukcje i to budowane w XV wieku zawsze robiły na mnie wrażenie. Krzyżowo-żebrowe sklepienie podtrzymywane przez wydawałoby się delikatne kolumny, na ścianach pozostałości dawnych fresków. Dookoła nieliczne gabloty z wystawioną bronią z dawnych czasów. Na oknie zaś siedzi facet w stroju z epoki i trzyma na kolanach stylizowany na średniowieczny instrument. Szkoda tylko, że na nim nie gra. To w tej sali odbywały się uczty i bale, tu radzono nad ważnymi kwestiami – Sala Rady nazwa mówi sama za siebie.

Potem idę do kolejnej sali, tym razem to Sala Królewska, znajdująca się nad Salą Rady. To pomieszczenie o podobnej kubaturze, ale z racji wystroju i zachowanych zdobień, robi na mnie jeszcze większe wrażenie. Na ścianach, przy kolumnach wiszą kolorowe proporce z herbami, pod ścianą ustawiono ozdobne ławy, jakby czekające na przyjście monarchy. Ale w półmroku warto też podejść do ścian uważnie się im przyjrzeć. To na nich można dostrzec dawną świetność – bogate freski, które dawniej otaczały pomieszczenie. Niestety niewiele ich zachowało się do naszych czasów.


A poza tymi dwoma najbardziej reprezentacyjnymi salami warto po zamku Korwina w Hunedoarze po prostu pochodzić i zaglądać w przysłowiowe mysie dziury. Na pewno trafimy również na taras dla artylerzystów. Zanim jednak tam dotrzemy, warto zatrzymać się przy zamkowej studni. Z nią związana jest legenda, bo który zamek nie ma legend? Otóż podobno studnię w 15 lat w litej skale wykuło trzech tureckich więźniów, którym król obiecał, że jak studnię wykopią, to zwróci im wolność.
Drążyli zatem nieboracy przez 15 lat w skale i wydrążyli! Niestety w międzyczasie król zmarł, a małżonka, która przejęła była po nim władzę, nie zamierzała dotrzymać słowa. W akcie zemsty (słaba to zemsta) więźniowie wykonali napis „macie wodę, ale nie macie serca”. W rzeczywistości jednak napis głosi co innego: „Tu kopał, Hassan, więzień w fortecy koło kościoła”. Nie pierwszy to raz, kiedy legenda nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Za to z tarasu dla artylerzystów roztacza się panorama okolicy. Ponieważ jednak jesteście właśnie w najłądniejszym punkcie okolicy, to wszystko to na co patrzycie, jest po prostu brzydsze. Warto zatem zwrócić uwagę na zewnętrzne detale, których zamek w Hunedoarze ma aż nadto, stąd widać je znakomicie.
Zamek Korvinów w Hunedoarze – historia
Nie jestem wielkim miłośnikiem szczegółowego omawiania historii zamków, bo z dzisiejszej perspektywy to, w czyje ręce z rąk do rąk przechodziły twierdze jakieś 500 lat temu nie ma znaczenia. Rody już dawno wygasły, ale pamięć o nich przetrwała między innymi dzięki tym ułożonym na sobie kamieniom. Oraz rzecz jasna kronikarzom tamtych epok. Jeśli chcecie poznać dobrze historię miejsca, polecam blog Sekulada, w artykule Darka znajdziecie mnóstwo szczegółów.

Ja z kronikarskiego obowiązku odnotowuję, że wzgórze, na którym jest zbudowany zamek, przez fortyfikacje było zajęte już od dawna. Ale to Jan Hunyady, władca ówczesnych Węgier postanowił, że zbuduje tu prawdziwą fortecę. Przebudowa ruszyła w 1440 roku i już sześć lat później była ukończona. A potężny był to zamek! Otoczony podwójnym pierścieniem murów i wieżami obronnymi. Takie umocnienia zbudowane w tak krótkim czasie pochłonąć musiały majątek oraz były żywą manifestacją potęgi władcy.

Tu warto się na moment zatrzymać, by wyjaśnić pochodzenie nazwy zamku: zamek Korwinów. Nazwa pochodzi od łacińskiej nazwy rodu Jana Hunyadego czyli Ioannes Corvinus. Po węgiersku jest to János Hunyadi. Czyli można by to było na polski przełożyć jako Jan z Hunedoary. I powiedzmy sobie szczerze: wybitny to był władca, bo bił Turków zanim to było modne 😉 Słowem pokonał idących na północ Turków w bitwie pod Belgradem na długo przed tym, jak zrobił to nasz Jan III Sobieski.
Po śmierci ojca zamek w Hunedoarze stał się własnością jego syna, Macieja Krowina, także króla Węgier, który odcisnął swoje piętno na fortyfikacji i przebudował ją na wzór renesansowy. W kolejnych latach zamek przechodził z rąk do rąk, do różnych rodów i wciąż ulegał przebudowom. Poważną zmianę wymogły zmiany militarne i powszechne używanie artylerii. Dlatego Gabor Bethen zainwestował w dodanie do zamku platformy dla artylerzystów oraz zbudował Białą Wieżę oraz dostawił Wieżę Bramną.

Rokiem, który wywarł największy wpływ na zamek, był 1854 kiedy wielki pożar strawił prawie całą konstrukcję i został tu tylko kamień. Ogień pochłonął wszystkie drewniane stropy, które zawaliły się, pociągając za sobą w dół także część ścian. Zamek stał w ruinie. Na szczęście w 1870 wzięto się za odbudowę konstrukcji i już 10 lat później zza rusztowań wyłoniła się ta bryła, która do zamku w Hunedoarze przyciąga tysiące turystów aż do dziś.

Hunedoara – dojazd do zamku
A na koniec warto powiedzieć o tym, jak dojechać do Hunedoary i dostać się do zamku. Otóż ja jechałem porannym pociągiem z Timishoary do miejscowości Deva, skąd co pół godziny z dworca autobusowego odjeżdżają autobusy do Hunedoary. Podróż trwa mniej więcej pół godziny, a potem jeszcze trzeba podejść około dwa kilometry piechotą. Ważne, żeby przed pójściem na zamek, sprawdzić połączenia powrotne. Otóż ja tego samego dnia chciałem dostać się jeszcze do Alba Julii. Niestety bezpośrednich publicznych autobusów nie ma. Ale na dworcu wisi kartka, że są dwa prywatne busy i numer telefonu do rezerwacji. Ponieważ ja nie mogłem się dodzwonić, miejsce w busie odjeżdżającym z okolic pobliskiej stacji benzynowej, zarezerwowała mi przemiła pani z informacji dworcowej.
Jeśli jedziesz do Rumunii, może zainteresuje Cię:
- Sighisoara – jedno z najpiękniejszych miast Rumunii
- Sybin – miasto, którego okna patrzą
- Braszów – to miasto ma coś w sobie
- Sinaia. Pałac Peles – letnia rezydencja króla
3 komentarze
Piękny zamek! Niesamowite zdjęcia i wspaniałe miejsca. Pozdrawiamy!
Piękne zdjęcia i super wpis! Uwielbiam ten zamek, niemal tak samo jak Eltz. 🙂 Dziękuję za podlinkowanie, czuję się zaszczycony! Pozdrawiam, Darek
Darek… super to jest Twój artykuł 🙂 Dlatego własnie pozwoliłem sobie odesłać swoich ewentualnych czytelników po kompletną wiedzę o zamku w Hunedoarze.
Tym bardziej, że masz porównanie, jak ten zamek wyglądał, zanim wlała się tam fala turystów. Ze mną na czele 🙂