Złotoryja to najstarsze miasto w Polsce, jeśli chodzi o datę nadania praw miejskich. I jak na miasto o tak długiej historii, ma rzecz jasna kilka pięknych atrakcji turystycznych.
Przyznaję, że Złotoryja na mojej podróżniczej mapie pojawiła się dość niespodziewanie. Powiedziałbym, że rzutem na taśmę. Kiedy wyszliśmy z przepięknego barokowego klasztoru w Lubiążu, rzuciłem do rodziny hasło: a może pojedziemy do Złotoryi? Nikt nie protestował, zatem wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do kolejnego pięknego miasta na Dolnym Śląsku.
Ciekawostka: Wszystkie nazwy miasta są związane z wydobywanym tu kiedyś złotem. Najpierw było to Aurum (słynny skrót Au znany Wam z lekcji chemii), potem z racji na wpływy i niemieckie i niemieckich górników był to Goldberg. Goldberg został przetłumaczony na Złota Góra i dopiero po II wojnie światowej pojawia się nazwa Złotoryja. Wiele pokoleń górników ryło tu w ziemi za złotem.
Oficjalna historia miasta sięga 1211 roku, kiedy książę Henryk I Brodaty nadał mu prawa miejskie. Zatem Złotoryja to najstarsze miasto w Polsce o poświadczonym nadaniu prawa. Oczywiście na temat tego, które miasto jest najstarsze, zawsze będą spory. Bo źródeł pisanych przetrwało niewiele i np. najwcześniej wspomnianym miastem na terenie Polski jest Kalisz. Ja skupiłem się na prawie lokacyjnym.
Kopalnia złota Aurelia
Jak się łato domyślić pierwszą atrakcją turystyczną, którą postanowiliśmy zobaczyć, była właśnie kopalnia. A konkretnie mówiąc kopalnia złota Aurelia. Piękna nazwa, która jak widzicie też ma Au czyli złoto w nazwie.
Nie oczekujcie, że to wybitny zabytek i sztolnie ciągną się tu kilometrami. Kopalnia Aurelia jest kameralna, położona około kilometra od Rynku jakby nie znak, to wejście do niej, pewnie byśmy przegapili. Tu też zaparkowaliśmy samochody i po zwiedzeniu kopalni, poszliśmy zwiedzać resztę atrakcji Złotoryi.
Wejście do kopalni przypomina bardziej bunkier, ale niech to Was nie zmyli. Atrakcja ta jest naprawdę kameralna ale warta uwagi i poświęcenia jej około pół godziny. Po pierwsze wewnątrz jest chłodno i wejście do niej to frajda podczas letnich upałów, które coraz częściej panują w Polsce. Po drugie podczas zwiedzania przewodnik, bo wejść można tylko z przewodnikiem, opowie Wam historię górnictwa w mieście.
Na wejściu pod położoną nad nami górą św. Mikołaja dostaniecie kask i wierzcie mi, że nie można go odmówić, chyba że macie ciągoty samobójcze. Kopalnia jest bardzo niska i podczas zwiedzania wnętrza co i rusz słychać było stukanie kasków o sufit. Trasa liczy zaledwie 100 metrów i wiedzie po korytarzu pochodzącym z XVI wieku. Bo złota się tu już nie wydobywa. Zwyczajnie w nielicznych żyłach jest go tak mało, że jest to absolutnie nieopłacalne.
Za to podczas drugiej wojny światowej buszowali tu Niemcy, którzy coś w kopalni robili i zasypali jej chodniki. Dlatego do dziś są odkrywane kolejne chodniki, które wciąż czekają na eksplorację. Kto wie, co kryje się w odciętych od świata podłużniach i poprzeczniach? Kurczę, Niemcy mieli jakiś szczególny fetysz rycia w ziemi na Dolnym Śląsku, bo robili to zarówno pod zamkiem Książ, jak też zbudowali cały potężny i tajemniczy kompleks Osówka. Ciekawe, jaka tajemnica się za tym kryje.
Naziemne atrakcje Złotoryi
Jak na miasto lokowane w 1211 roku, nie brak mu ciekawych zabytków z odległej przeszłości. Ale też nie spodziewajcie się nie wiadomo czego.
Na Rynek weszliśmy ulicą Józefa Piłsudskiego, która ma w sobie potencjał. Jakby jeszcze posadzono tu kilka drzew, byłaby bardzo urokliwa. A tak jest betonową kiszką prowadzącą do serca miasta, zupełnie inaczej niż przy jej wylocie, po drugiej stronie. A będąc tu, zwróćcie uwagę na studnię, która stoi niemal na środku drogi. To pozostałość dawnego systemu wodociągów miejskich.
Potem zaczyna się Rynek właściwy. Tu po prostu warto pochodzić i pooglądać pięknie odnowione kamieniczki pochodzące z wieków od XVI do XVIIstego. Rzecz jasna można też wstąpić gdzieś na kawę, piwo lub coś do jedzenia. Wchodząc na Rynek na pewno zobaczycie pomnik górnika z kilofem. To pomnik złotoryjskich kopaczy złota, którzy zginęli w słynnej bitwie pod Legnicą. Bitwie z Tatarami z 1241 roku, jeśli byście zapomnieli, o którą chodzi 🙂 Bitwie prawie wygranej, w której nasze wojska uciekły, bo krzyczano im, że mają uciekać. To rzecz jasna upraszczając deczko historię.
Znajdujecie się właśnie na Skwerze Siedmiu Mieszczan. Pochodzenie nazwy opisane jest na tabliczce. Podobno w 1553 roku Złotoryję nawiedziła zaraza, która zabiła niemal wszystkich mieszkańców miasta czyli około 25 ooo osób. Cudem ocalały z zarazy burmistrz wyszedł na Dolny Rynek w wigilijną noc i zaintonował bożonarodzeniową pieśń. Dołączyło do niego jeszcze sześciu ocalałych i tak w siedmiu śpiewali pieśni na chwałę Boga, że ocalił ich od śmierci. Śpiewali też z tęsknoty za straconymi rodzinami. Cóż, ja raczej przeklinałbym z wściekłości, że Bóg zabrał najbliższych, ale co kraj to obyczaj. Hiobowi też Bóg nie ułatwiał 😉
W każdym razie od tego wydarzenia rokrocznie aż do 1944 roku co roku w wigilię Bożego Narodzenia śpiewało się tu świąteczne pieśni. Tradycja powróciła znów w 1995 roku.
Ale wróćmy do atrakcji Złotoryi, bo kilka ich jeszcze zostało. Jedną z największych jest Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Całkiem prawdopodobne, że świątynia początkami sięga czasów jeszcze przed 1211. Kościół oczywiście był przebudowywany i łączy wiele stylów architektonicznych – romański, gotycki, renesansowy… Z wieży kościelnej rozpościera się podobno piękny widok na całe miasto i okolice. Niestety nie dane mi było wejść na nią, bo spieszyliśmy się do Chełmska Śląskiego. Wsi, która kiedyś była miastem.
W Złotoryi właściwie wszystko jest w centrum, zatem zajrzyjcie też pod Basztę Kowalską. To jedyna z wież, które zachowały się z dawnych murów obronnych. Mury w części też przetrwały, ale tylko w części. Baszta Kowalska mierzy deczko ponad 22 metry i stała przy jednej z czterech bram miejskich czyli bramie Górnej. Oprócz niej były jeszcze baszty: Wilcza, Dolna i Solna. Ok, Wilcza to była bardziej furta niż brama. Na wieżę można wejść, ale po kluczyk trzeba iść do informacji turystycznej, co przypomina mi Tarnów i wejście na tamtejszy cmentarz żydowski, ale to inna opowieść.
Ale skoro w Złotoryi jesteście, to może będziecie mieli ochotę zajść do Muzeum Złota? Tu dowiecie się o historii wydobycia tego cennego kruszcu w mieście, a także jak się go wydobywało lub wypłukiwało. A trzeba powiedzieć, że w czasach gorączki złota na tych terenach rocznie wydobywano tu nawet do prawie 50 kilogramów złota rocznie. Ale było to w XII i XIII wieku, zatem dawno, dawno temu. Co miało być wyszukane, to już znaleziono. W kolejnych wiekach swego rodzaju złotem w okolicy stała się sól kamienna, wydobywana na przykład w relatywnie niedalekich kopalniach soli w Bochni i Wieliczce.
I w zasadzie to tyle jeśli chodzi o zwiedzanie atrakcji miasta. Złotoryja jest miastem po drodze, miastem przy okazji drogi gdzieś. Miastem na kilka godzin. Zdecydowanie nie żałuję wizyty tutaj, bo to po prostu urokliwe miasteczko. Za bazę wypadową na teren Dolnego Śląska zdecydowanie bardziej polecam jednak Świdnicę.
1 Comment
Opis trafiony w punkt. Dziś zwiedziłem to urokliwe miasteczko, ale niezgodnie z sugestią autora obrałem je na bazę do krajoznawczej peregrynacji po G. Kaczawskich, ochrzczonych ostatnio w celach marketingowych Krainą Wygasłych Wulkanów.